Jest po 15:30 (tak, patrząc na różnicę między datami wtedy i dziś, minęło mnóstwo "po 15:30"), więc obiecana bułka ze śledziem. Zwykle bywało kilka rodzajów, ale po zadaniu standardowego pytania "Welche ist besser?[1]" wybierałam opcję bardziej kwaśną (pikle, cebulka, sałata, ogórek).
Ogród botaniczny (Usedoms Botanischer Garten Mellenthin), chociaż na pierwszy rzut oka wyglądał jak działeczka przyklejona do pobliskiej restauracji, okazał się ogromną przestrzenią, podzieloną na 14 ogrodów tematycznych. Początek ciepłego maja oznaczał kwitnące tulipany, rododendrony, drzewka owocowe i inne drobne kolorowe kwiatki. Miłe miejsce na spokojny spacer, tak na okrągłą godzinę, zwłaszcza że co jakiś czas dostępna jest ławeczka czy altanka. Wzbudziłam dziką radość dziecka, kiedy spróbowałam dotknąć wygrzewającego się i nieruchliwego zaskrońca, który nagle okazał się nadzwyczaj ruchliwy, powodując moje podskoki i krzyki (“mamo, a pokaż jeszcze raz, jak się przestraszasz”). Przed wejściem do ogrodu stoi klatka z puchatymi królikami i kurami.
Tuż obok ogrodu botanicznego znajduje się zdecydowanie jedno z ciekawszych miejsc w okolicy - otoczony fosą XVI-wieczny zamek (Wasserschloss Mellenthin). Żeby wjechać do środka, należy przejść przez rogatkę, gdzie uiszcza się opłatę 1 euro od wchodzącego; co jest miłe, koszt wejścia można odliczyć sobie od kawiarnianego rachunku. W zamku mieści się hotel, więc zwiedzanie jest ograniczone, można natomiast zjeść coś w zamkowej restauracji[2] i pokręcić się po ogrodzie na wyspie dookoła zamku. Hitem ogrodu okazała się samobieżna kosiarka Husqvarna, za którą Maj podążał, bo byliśmy ciekawi, czy nie zgrzmoci się do fosy. Nie zgrzmociła się, ale w pewnym momencie po podjechaniu do brzegu zaczęła błyskać kontrolkami i zawodzić rozpaczliwie. TŻ przestawił ją jak niezgrabnego żółwia przodem do ogrodu, ale nie pomogło. Polska przeprasza za nienaprawienie kosiarki.
Mikrokościół na wzgórzu obok zamku, otwierany do zwiedzania, jak ktoś akurat jest
Zoo w Bansin (Tropenzoo Bansin) reklamowane jest jako najmniejszy ogród zoologiczny Niemiec i hm, jakby to powiedzieć, użycie określenia “zoo” jest sporym nadużyciem. W zasadzie to średniej wielkości podwórko, na którym stoi kilkanaście niewielkich klatek, zaś w środku budynku jest kilkanaście terrariów. O pomstę do nieba wołają “polskie” opisy pod niemieckimi i łacińskimi, ewidentnie zarobił tu tłumacz automatyczny, który nie zrobił dobrej roboty. Kilka sympatycznych małpek, papuga udająca telefon i gady w akwariach, ale to wszystko; jeśli ma być to cel podróży, a nie krótki przystanek podczas spaceru - nie warto. Zdecydowanie większą przyjemność miałam z kanapki ze śledziem i plaży w Bansin, gdzie tak samo ładnie jak we wszystkich nadmorskich miasteczkach (zdecydowanie nagroda należy się pomysłodawcy postawienia tablic z nazwą miejscowości na końcu mola, bo przynajmniej wiadomo, która to plaża).
GALERIA ZDJĘĆ.
Adresy:
- Usedom Botanische Garten, Chausseeberg 1, Mellenthin
- Wasserschloss Mellenthin, Schlossallee 5, Mellenthin
- Tropenzoo Bansin, Goethestr. 10 Seebad Bansin
- Rhodos, restauracja grecka, Seestraße 28, Heringsdorf
- Casa Italia, restauracja włoska, Seestraße 18, Seebad Ahlbeck
- Bistro Zum Bierkutscher, Seestraße 83, Heringsdorf
[1] Uczyłam się niemieckiego równe 6 lat, ale ponad 20 lat temu, więc jak się rozkręcę, to nawet wygłaszam zrozumiałe dla rozmówcy zdania i często rozumiem odpowiedź, chyba że nie, a wtedy przechodzę na angielski.
[2] Gotówka i karta EC, zupełnie nie dziwi w przypadku Niemiec.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 4, 2018
Link permanentny -
Tagi:
niemcy, ahlbeck, uznam, bansin, mellenthin, ogrod-zoologiczny, zoo, majowka2018 -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+
- Skomentuj
Tytułem krótkiego wstępu - Świnoujście traktowaliśmy głównie (niestety, ale o tym później) jako bramę do niemieckiej części Uznamu. Tuż za uroczo umowną granicą można było jechać wzdłuż wybrzeża (albo iść plażą do pierwszych trzech, bo są w odległości spacerowej), mijając Ahlbeck, Heringdorf, Bansin, Koserow, Zinnowitz, Trassenheide i docierając wreszcie do Peenemünde. Drugą trasą, w kierunku wsi Kamminke, można zrobić umowne kółeczko, odwiedzając Zamek Stolpe, Ogród Botaniczny pod Usedom, Zamek Wodny w Mellenthin, Raj papug/Świat Guliwera w Pudagli, a do Świnoujścia wracając wzdłuż wybrzeża.
Granica z mostkiem / Granica bez mostka
Zamek Stolpe to rezydencja położona na wschód od miasta Usedom. Piękny przykład, jak można dbać o zniszczone w czasach NRD zabytki. Z zamku wypruto wszystko, co przypominało, że to zamek - wieżyczki, stolarkę, ozdoby - korzystając tylko z samej bryły. Od 1996 roku gmina sukcesywnie odnawia zamek, dodając kolejne pokoje. Można go zwiedzać prawie w całości (darmo, jest skrzyneczka na dobrowolne datki), jeśli nie odbywają się w nim akurat biletowane imprezy kulturalne. Z dwóch wieżyczek o krętych schodach, od wspinania na które bolą łydki i ten miesięń z tyłu uda, jest widok na sielską okolicę, na parterze jest kawiarenka, a na piętrze i poddaszach mała galeria sztuki, antykwariat i wyposażone w meble z epoki pokoje rodziny hrabiowskiej. W budynku obok otwarta również pomiędzy lanczem a obiado-kolacją restauracja, zatrzymaliśmy się tylko na kawę i ciastko dla Mai (a potem żałowałam, bo koło 16 ciężko było cokolwiek znaleźć; już kolejnego dnia nauczyłam się, że mniejszy posiłek koło 12:30-13 zdecydowanie poprawia dobrostan).
W Pudagli jest tzw. atrakcja turystyczna - Świat Guliwera, do której podjechaliśmy trochę na zasadzie "no, skoro jest po drodze", okazała się zawierać w pakiecie papugarnię, która okazała się główną atrakcją wyjazdu (oczywiście oprócz samobieżnej kosiarki, ale o tym wkrótce). W niedużej hali fruwa kilkadziesiąt papug, które można nakarmić, chętnie wchodzą na rękę czy ramię, a jeszcze chętniej zaczynają obgryzać wszystko, co błyszczące - TŻ stracił część skuwki przy sznurku od kaptura. Sam Świat Guliwera - gipsowa makieta ogromnej postaci (do której można wejść i posłuchać bicia gipsowego serca czy dotknąć gipsowej trzustki), kilka dużych grzybów, guliwerowe gadżety adekwatnej wielkości - specjalnie nie powala, atrakcja raczej dla młodszych dzieci. Dla nieco starszych jest skakalnia, a dla rodziców hamaki, żeby odczekali, aż młodzież się wyskacze, okazjonalnie odpluwając drobnym piaskiem, bo akurat tego dnia dotkliwie wiało i pył potem zmywałam zewsząd, gdzie mógł się dostać - brwi, uszu czy nasmarowanych oliwką skórek przy paznokciach.
Ahlbeck to pierwsze, patrząc od polskiej granicy, z tzw. cesarskich uzdrowisk (Kaiserbäder) - piękne nadmorskie miasteczko z konsekwentnie niską zabudową, z szeroką plażą z białym piaskiem, absurdalnie prawie pustą w porównaniu z zatłoczonym Świnoujściem, gdzie i Polacy i Niemcy. Przyznam, że są dość podobne do siebie - zbudowane na podobnym planie, z podobną architekturą, różnią się długością molo, tabliczką na końcu (bardzo przydatne!). Wszystkie - równo - są idealne na nic-nie-robienie: siedzenie na plaży (jak się uda złowić kogoś od wynajmu koszy - to w koszyku), spacer po molo, przejście się po deptaku, lody, bułkę ze śledziem (o czym więcej za moment) czy kolację.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 1, 2018
Link permanentny -
Tagi:
niemcy, uznam, pudagla, ahlbeck, stolpe, majowka2018 -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+
- Skomentuj