Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Czytam

Arturo Perez-Reverte - Cmentarzysko bezimiennych statków

Zaletą książek Revertego jest to, że jest on pieprzonym erudytą. Wadą książek Revertego jest to, że jest on pieprzonym erudytą. Pisze naprawdę dobre książki, ma pomysł, umie ubrać go w słowa, pokazuje kupę emocji i umie napisać scenę łóżkową tak, że nie jest ani wulgarna, ani naiwna. Co z tego, jeśli trzeba przebić się przez tysiące panasamochodzikowych opowieści o Jezuitach, poszukiwaniu skarbów, nawigacji, starych dokumentach, w których ważny jest każdy szczegół. I tak przez kilkaset stron.

Marynarz Coy wywalony z marynarki spotyka seksowną panią kustosz, jedzie za nią przez pół Hiszpanii, podejmuje z nią prace w celu wydobycia zatopionej przez kilkuset laty karaweli. Prześladuje ich tajemniczy biznesmen z dwukolorowymi oczami wraz ze swoim pokracznym acz demonicznym pomagierem. Wyścig z czasem, Coy tu komuś przywali, tu powzdycha miłośnie do pani kustosz, tu się nawali jak szpadel w portowym barze. Pani kustosz jest, jak wspomniałam, nie dość, że seksowna, to i tajemnicza, a do tego piegowata, więc nie dziwimy się Coyowi. Autor obmyślił sobie, że jest tajemnicza i dzięki temu ciurka kolejnymi kawałkami intrygi, żeby trzymać i czytelnika, i biednego marynarza w suspensie. Grzebią więc sobie w dokumentach, mierzą sekstansami i cyrklami po mapach, udaremniają kolejny zakus bedgaja, rozpoczynają poszukiwania i tak aż do dość nagłego finału.

Na pewno coś dla miłośników żeglarstwa, tajemnic w starych mapach i historycznych erudytów. Dla dziecka onelinerów i epoki przedesemesowej to dwa tygodnie orki strona po stronie, z przerwami na czytanie innych książek.

Inne tego autora:

#4

Napisane przez Zuzanka w dniu środa stycznia 24, 2007

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2007, beletrystyka, panowie - Komentarzy: 5


Robert Makłowicz - Podróże kulinarne Roberta Makłowicza. Smak Węgier

Podobała mi się bardzo-bardzo, ale ostrzegam, że ja mam delikatnego hopla na punkcie Węgier i węgierskiego żarcia. Jeśli ktoś oglądał wszystkie programy w ramach Podróży Kulinarnych (lub kupił DVD), to wiele wartości dodanej tutaj nie znajdzie. Historyjki i przepisy są dokładnie takie, jak w programach, do tego fajne fotki i oczywiście miło, że ma się jakby co pod ręką. Uwielbiam Makłowicza, bo ślicznie umie mówić o jedzeniu, wyszukuje drobiazgi, które sprawiają, że warto jechać i poszukać tego "na żywo". Dla mnie to taki trochę pamiętnik z Węgier, bo w niektórych opisanych miejscach byłam.

Inne tego autora:

#3

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 21, 2007

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2007, kulinarne, panowie, podroze - Komentarzy: 1


Robert McLiam Wilson - Ulica marzycieli

Uprzejmie dziękuję A. za opinię sprzed kilku lat, że to "ponura książka". Żeby Cię mrówki oblazły. Przez to miałam Wilsona w rozumie, ale nie wykonywałam żadnych gwałtownych ruchów, żeby przeczytać. Wbrew tej opinii bynajmniej nie jest ponuro. Bywa poważnie, owszem (aczkolwiek nie do końca - ciężko się śpi w pociągu na TŻ, który czyta o przemalowywaniu zdjęcia z papieżem i rechocze, porusząjąc brzuchem). Raczej bym powiedziała, że jest to męska odmiana książek Marian Keyes - o przyjaźni, ryćkaniu i Irlandii. Irlandia jest bardzo obecna w życiu bohaterów - trudno zignorować wybuchy, sprejowane na murach hasła, zamieszki z policjantami pałującymi obie strony konfliktu i krew na chodnikach. Jednocześnie Belfast jest miastem, w którym się żyje. Kocha, pracuje, robi fortunę za pomocą durnego pomysłu, pije piwo, dyskutuje o życiu i polityce, ma rodzinę i przyjaciół.

Książka jest wielowątkowa. Generalnie skupia się na grupce przyjaciół ze szkoły, którzy dorastali razem i mimo tego, że każdy w życiu robi co innego, spotykają się na cotygodniowym pijaństwie. Jake, protestant, który nie umie pozbierać się po tym, jak dwa lata wcześniej rzuciła go dziewczyna, Angielka. Misiek, katolik, który z biedy wymyśla deal stulecia i nagle się okazuje świetnym biznesmenem. Mutant, który w nastolactwie w ramach zaawansowanych eksperymentów z onanizmem użył kremu depilującego i potem miał nieco ekstraordynaryjnie wyglądający organ. Włóczędzy, pijacy, działacze polityczni, kelnerki z barów, dzieciak uliczny bity przez ojca.

Walczę teraz z przenudnym Revertem (o czym później), więc naprawdę doceniam - Wilsona czyta się zarąbiście szybko, gładko i bez wysiłku. Mnie się bardzo, więc szybko wyklikałam drugą część - "Zaułek łgarza". Już do mnie idzie.

#2

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 21, 2007

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2007, beletrystyka, panowie - Komentarzy: 3


Sue Townsend - Adrian Mole i broń masowego rażenia

Znowu mam okres, że czytam kilka książek naraz. Ta się wyłamała i udało mi się ją skończyć w czasie rzeczywistym.

To już nie te czasy, kiedy Adrian Mole odmierzał swojego wacka za pomocą linijki, a uzyskane wyniki nanosił na arkusz papieru milimetrowego, zawieszony na ścianie (teraz - jak donosi koleżanka siwa - rezolutna młodzież wykres zmian długości wacka wykonałaby w Excelu). W dalszym ciągu kocha się platonicznie w Pandorze Braithwaite, która aktualnie jest ważną fiszą w labourzystowskiej partii, ale w ramach kolejnych prób układania sobie życia zakochuje się najpierw z straszliwie dziwnej Merigold z rodziny o tradycjach psychiczno-hippisowskich, a potem w jej bardziej wyzwolonej, acz równie ekscentrycznej siostrze Daisy.

Ale w zasadzie wszelkie perypetie łóżkowo-sercowe, nawet biorąc pod uwagę błyskotliwość Adriana w kwestiach damsko-męskich, są niczym wobec nemesis każdego pracującego człowieka, czyli urzędu skarbowego i wpadania w spiralę kredytową. Wątpię, żeby autorka miała własne doświadczenia, ale to naprawdę bardzo bolesne. I z książki na książkę jest coraz lepiej - tutaj miałam ochotę 3/4 bohaterów kopać nóżką obutą w subtelną szpileczkę rozmiar 37 (36 już ciut przyciasne, czy tycie wpływa na długość stopy?) w dupę. No jak rany, albo mam za dużo empatii, albo zachowują się tak idiotycznie, że nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić.

Jak widać - czyta się świetnie, a dla tych, co się boją - jest happy-end.

Inne tej autorki tu.

#1

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 1, 2007

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: beletrystyka, panie, 2007 - Komentarzy: 4


Marian Keyes - Ostatnia szansa

Tym razem postaram się nie używać tego słowa na f. I obiecuję, że na razie wrócę do bardziej mainstreamowej literatury (ale to tylko dlatego, że mi się Keyes skończyła). Bardzo miła książką. Jak zwykle o związkach. Trójka znajomych z małego miasteczka, szczupła i zasadnicza Katherine, tłustawa i zakompleksiona Tara i gej Finlan mieszka sobie od 10 lat w Londynie. Piją co jakiś czas razem i mają życie prywatne. I wszystko jakoś się toczy do momentu, kiedy Finlan ląduje w szpitalu w dość ciężkim stanie. I nagle wszystkim przychodzi do głowy, co by mogli zrobić, jeśli mają przed sobą kilka miesięcy życia.

Oczywiście mnóstwo świetnych tekstów i przemyśleń o stosunkach damsko-męskich. Przez książkę przewija się istny sukinsynek, rudy seks-symbol Lorcan, niby aktor, a prywatnie lodołamacz serc. Niesamowicie mnie bawią wszelkie historie opowiadane fężczyznom przez fężczyzn, jakie to są "100% sposoby na podryw", "gwarantowane teksty, na które poleci każda lasia". Normalnie, jakbym czytała Cosmo dla panów (są takie czasopisma? W sensie nie panny na rozkładówce, tylko tips&tricks).

Co jest też fajne - wielowątkowość. Jak w paru filmach ostatnio (m.in. w nadmiernie obsypanym Oskarami Crashu) czy w paru książkach kiedyś (m.in. w genialnym "Wieczorze przy Oak Lane") kilka historii się przeplata, żeby na końcu połączyć w jedną. Ciekawe też są wątki o powielaniu błędów swoich rodziców - wiązanie się z toksycznym partnerem, takim jak ojciec czy zaciążenie z przypadkowym facetem jak 20 lat wcześniej matka.

Inne tej autorki tu.

#82 (a zaczęłam liczyć w marcu, więc!)

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 17, 2006

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2006, beletrystyka, panie - Komentarzy: 4


India Knight - Moje życie na talerzu, Nie chcesz mnie?

Bardzo nie lubię recenzowania porównawczego, ale tym razem trochę mi ciężko tego uniknąć. Z pewnym takim zacięciem przejechałam przez twórczość Marian Keyes (tak, wiem, idę po śladach jak pies gończy, dopóki czuję trop) i znalazłam to, co lubię - humor, świetne sformułowania i dużo celnych myśli, mimo że książki są lekkie i bynajmniej do wielkiej literatury nie pretendują.

Książki Indii Knight (nawet ciężko mi rozdzielić na oba tytuły, bo nie tylko przemyślenia mam identyczne, ale i konstrukcja jest podobna), mimo entuzjastycznych blurbów, nie wychodzą poza tzw. literaturę kobiecą. Jest w zasadzie tylko o babach, o seksie i o związkach. Czyta się dobrze, ale to taka literatura pociągowa - jedziesz do końca, żeby zobaczyć, jak się skończy. Nie ma nad czym się zatrzymać, najwyżej można pomlaskać nad scenami łóżkowymi, bo są.

W tego typu książkach bawi mnie zawsze, że jest sobie główna bohaterka kobieca. I to ona ma głębię, przemyślenia i tzw. osobowość, mimo że naprawdę, jak się człowiek przyjrzy, to wychodzi, że ni cholery. Bohaterka "Mojego życia na talerzu" jest antypatyczną, nudną i głupawą kurą domową z dwojgiem dzieci, udającą, że zarabia jako dziennikarka. No na litość, nawet w idiotycznym świecie czasopism dla pań, nieobowiązkowa baba, której podczas przeprowadzania wywiadu udaje się upić, zarazić wywiadowanego wszami i kilkakrotnie go obrazić, nie wspominając o tym, że nawet nie bardzo wiedziała, po co wywiad robi, wyleciałaby z roboty na kopach (pomijając cierpliwość czytelnika, któremu co i raz prostuje się nóżka, żeby kopnąć wspomnianą bohaterkę w tłustawy zadek). Ale tutaj nie - autorka dzielnie przekonuje, że to wszystko to są Złe Okoliczności Zewnętrzne, mimo których jednak bohaterce się Udaje. A potem było już tylko gorzej. Czytałam i czekałam na moment, aż życie pannę ugryzie w dupę. Ale nie; znajomi i rodzina ją wspierała, a gdy mąż - co naprawdę było do przewidzenia - znudził się nieodpowiedzialnym zwierzątkiem - okazało się, że i tak można sobie szybciutko ułożyć życie.

W "Nie chcesz mnie" też jest przewidywalnie do bólu. Samotna matka, ale z przyjaciółmi, więc zupełnie niesamotna, mieszka z seksownym współlokatorem, który ryćka żeńską połowę Londynu. Oczywiście na samym wstępie zapewnia, że z tym współlokatorem to nigdy i nic, bo on ją - rozumiecie - fizycznie odrzuca. Yeah, right. W ogóle konsekwencja nie jest silną stroną bohaterki. Ze współlokatorem nieeee, ale jednak trochę żal, jak słyszała, że posuwa kolejną panienkę na jedną noc. Narkotyki nieee, ale wystarczyło, że poszła do klubu, gdzie dostała paczkę kokainy, żeby z małą pomocą przyjaciół i karty kredytowej nawalić się jak stodoła. Jak zwykle - pełna głębia przemyśleń, nie szkodzi, że dość płytkich. Za to - obowiązkowo - faceci są czarną skrzynką. U Keyes w tym, co kobiety myślały, widać było sporo analizowania zachowania facetów, co jest czynnością dość naturalną ("zasymuluj zachowanie faceta w próżni, dla uproszczenia obliczeń załóż punktowość obiektu"). Tutaj - wkładamy dane na wejściu, zachodzi bliżej niezidentyfikowany proces, facet wypluwa reakcję. Nie wiem, co przyświecało autorce, ale rezultat wyszedł psychologicznie dość nijaki. A faceci wyglądali na dość ciekawych, wbrew temu, że autorka usilnie próbowała pokazać, że nie myślą. Czy są jakieś książki (poza Hornbym) o tym, jak faceci widzą sferę związkowo-erotyczną?

Trochę celowo marudzę, bo książki czytalne, jak najbardziej. Ale jednak nie takie, żeby do nich wracać.

#80-81

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 16, 2006

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2006, beletrystyka, panie - Komentarzy: 12