Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Czasem trafiam w miejsce, w którym czuję się jak u siebie. Podchodzę do półek, z niemym zachwytem przesuwam wzrokiem od Mankella przez Marininę, Fielding, Fowlesa, Christie, Hornby'ego, Montgomery, Szczygła, Mayle'a, Mayes aż do Pratchetta (i wedle właścicielki, co najmniej 6 tysięcy innych, więc nie wymienię). Zupełnie obcy dom, inne pokolenie, a na ścianach częściowo to, co mam w domu. I porozumiewawcze spojrzenie, kiedy mówię, że nie zapytam, czy pani to wszystko sama przeczytała.
Może naiwnie, ale wiedziałam, że nie wyjdziemy z kwitkiem. I rzeczywiście, może jeszcze postępu nie ma, ale zyskaliśmy pewność siebie.