Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Czytam

Jerzy Edigey - Zdjęcie z profilu

Mecenas Mieczysław Ruszyński, znany warszawski playboy, bywalec restauracji "Shanghai" oraz podrywacz rudych (czasem też blond) "kotów", zwykle rywalizował z podpułkownikiem Januszem Kaczanowskim[1]. Do tej pory o kobiety, tym razem o klienta. Sprawa zaczęła się od tego, że mecenas wysłał Kaczanowskiemu do Pałacu Mostowskich zestresowanego inżyniera Wróblewskiego, który zgłosił się po poradę po tym, jak doznał szykan z powodu publikacji książki o zbrodniach wojennych - na jednym ze zdjęć był uderzająco podobny do gestapowca Baumvogella. Milicja wyruszyła najpierw do laboratorium, gdzie pomiary antropologiczne niedwuznacznie wykazały, że osoba na zdjęciu i podejrzany to ta sama osoba. Ocena wieku także nie wykluczyła, bo na żywym człowieku da się ustalić wiek z tolerancją do 6 lat, a delikwent miał tyle blizn, że usunięcie tatuażu SS mogło się łatwo ukryć. Dodatkowo nie ma żadnych dokumentów ani żywych świadków, którzy mogliby potwierdzić tożsamość Wróblewskiego przed 1943 rokiem. Przewidując kłopotliwy proces, Kaczanowski rewanżuje się Ruszyńskiemu nominacją na obrońcę z urzędu. Inżynier mimo oddania się w ręce sprawiedliwości ląduje w areszcie, a obie strony gromadzą dokumentację do procesu - najpierw o ustalenie, czy inżynier jest byłym gestapowcem, potem - jeśli jest - o wyznaczenie kary za zbrodnie wojenne. Z czasem rywalizujący adwokat i milicjant przyjmują wspólny front i prowadzą śledztwo razem.

Się pali: dużo. Klient, czekający na mecenasa, wypalił dwie paczki w poczekalni, aż woźny Franciszek musiał wietrzyć.
Się pije: winiak, oczywiście.
Się mówi o mediach[2]: "To nie żart, że prasa jest trzecią światową potęgą".

— Ma się tę rutynę — skromnie zaznaczył jeden z zaproszonych — umiemy wyczuwać, czego publiczność oczekuje od telewizji.
— No tak, poziom naszej telewizji jest bardzo wysoki — Miecio łgał bez zmrużenia oka — macie doskonałych fachowców w różnych dziedzinach

Się zażywa na uspokojenie: Paksil (Kaczanowski), Elenium (Ruszyński).

[1]

Podpułkownik bił adwokata wybitnie męską urodą. Wysoki, smagły, o twarzy pociągłej, regularnych rysach i niebieskich oczach, które umiały słodko patrzyć na ukochaną kobietę, natomiast w rozmowie z przestępcą zmieniały się w dwa zimne sztylety. Mecenas za to kokietował pełnym portfelem, coraz to innym, nowym, luksusowym samochodem oraz szerokim gestem, na jaki nie stać było Kaczanowskiego z uposażeniem milicjanta.

A skąd telewizja?

Pełny pomysłów Miecio nagle zawołał:
— Mam, mam. Trzeba ogłosić konkurs.
— Jaki konkurs?
— Może w prasie, może w telewizji? Chyba lepiej w telewizji.
— Niechże pan powie jaśniej, mecenasie.
— Konkurs „twarze z dawnych lat”. Weźmie się fotografie, powiedzmy, dziesięciu bardzo znanych ludzi nauki, sztuki, literatury, można nawet i jakiegoś adwokata. Te fotografie będą sprzed trzydziestu lat. Między innymi przemycimy i naszą twarz. Twarz tego więźnia. Przy odpowiedniej reklamie i kilku cennych nagrodach skutek musi nastąpić. Publiczność połknie ten haczyk.
— Skąd weźmiemy nagrody? — podpułkownik był praktycznym człowiekiem.
— To nieważne — Miecio promieniował optymizmem — trzeba zręcznie podsunąć jakiemuś facetowi z telewizji ten pomysł, aby go uznał za własny. Wtedy z nagrodami nie będzie kłopotów. Telewizja urządza stale najrozmaitsze quizy. Mają na to miejsce w programie i mają odpowiednie fundusze na nagrody. Zresztą dla reklamy firmy chętnie dają nagrody bezpłatnie. Gotów jestem sam ofiarować jakąś nagrodę [japoński magnetofon].(...)
Quiz w telewizji udał się doskonale. Jak wiele innych, tak i ten pomysł został odpowiednio udziwniony. Stare ramy, nieodzowny gramofon z tubą, kilka tańczących dziewczyn, może nie za ładnych, ale za to zupełnie nie zgranych, jakieś śpiewaczki bez dykcji i głosu, którym w zamian za pełny biust dobry Bóg poskąpił słuchu. Słowem normalka.

Inne tego autora tu.

#54

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 9, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2015, panowie, kryminal - Skomentuj


Jerzy Edigey - Śmierć jubilera

Letni poranek, Warszawa. Do sklepu jubilerskiego dobijają się jego pracownicy, po czym odkrywają, że kierownik nie otwiera, albowiem nie żyje (oraz że zniknęło precjozów na prawie 2 miliony ówczesnych złotych). Tropów pozostawionych jest sporo, co początkowo cieszy kapitana Tokarskiego, ale szybko zaczyna smucić, bo tropy okazują się wzajemnie wykluczać i raczej są grubymi nićmi szyte.

Zasadniczo to książka edukacyjna z czterema dużymi tematami. Po pierwsze - wsiadanie za kierownicę po pijaku źle się kończy. Odczuł to pewien inżynier, który nie dość, że przejechał górala, to jeszcze padł ofiarą podłego szantażu. Po drugie - nawet jeśli ktoś ma potwierdzoną prozopagnozję, to i tak może go ścigać upiór z przeszłości. Po trzecie - szczegółowo wyjaśniona jest destrukcyjna siła czarnego rynku, zmuszająca ludzi sztucznym zawyżaniem i zaniżaniem kursu czarnorynkowych dolarów do kupowania i sprzedawania złota. Ze stratą. A po czwarte, najważniejsze, mieszkaliśmy w PRL w państwie prawa. Otóż rzutki kapitan Tokarski, zapewne zapatrzony w imperialistyczne wzorce - oczywiście dla dobra śledztwa - dwukrotnie zaproponował prokuratorowi, żeby pozostawić oczyszczonego z podejrzeń delikwenta w areszcie, żeby nie płoszyć prawdziwego mordercy. Na szczęście...

Prokurator Bolechowski wysłuchał argumentów oficera milicji.
— Ma pan całkowitą rację — zgodził się. — Pomysł z przetrzymaniem Malickiego w areszcie dla uśpienia uwagi prawdziwego sprawcy morderstwa jest z punktu widzenia dochodzenia wręcz doskonały. Dlatego też zaraz wydam polecenie... natychmiastowego zwolnienia głównego księgowego.
— Na wolność? — kapitan był zaskoczony.
— Widzi pan, kapitanie, prokuratura nie reprezentuje interesów dochodzenia, a interes państwa i zwykłego, szarego obywatela. Wobec tego nie mogę akceptować pańskiej propozycji trzymania pod kluczem niewinnego człowieka.
— Przecież nie na długo. Wyjaśnimy Malickiemu, o co chodzi, i postaramy się, aby pobyt w celi jak najbardziej mu uprzyjemnić. Gotów jestem przywieźć mu z domu mój własny telewizor.
— „Raz figlarny Tadeuszek nałapał w butelkę muszek, a nie chcąc ich morzyć głodem, ponapychał chleba z miodem”... — prokurator zacytował znany wierszyk. — To samo chciałby pan zrobić z Malickim. Nie mamy o czym dyskutować. Ten człowiek musi być zwolniony.

Się pije: winiak (milicja), koniak (zdenerwowany pracownik "Jubilera" w restauracji).
Się bywa dżentelmenem: przydatne zwroty w kontaktach z paniami - "moja królowo", "dziecinko kochana", "całuję przecudne rączęta". Niestety, niektórym paniom się to nie podobało.
Się opowiada dwuznaczne moralnie anegdotki:

— W szkole uczono nas, żeby bardzo ostrożnie przyjmować zeznania małoletnich świadków. Nieraz potrafią dobrze fantazjować.
— Byłem na jakimś filmie, chyba węgierskim — dodał kapitan. — Podobno opartym na autentycznych wydarzeniach. Uczennice oskarżyły nauczyciela, że jedną z nich zgwałcił. Ofiara dokładnie opisała przebieg wydarzeń, inne koleżanki potwierdziły ten fakt. A w całej historii nie było słowa prawdy.
— W Warszawie także była podobna sprawa. Chodziło wtedy nie o nauczyciela, lecz o dwóch starszych kolegów, których dwie dziewczyny oskarżyły o zwabienie ich do mieszkania jednego z tych chłopców, pod pozorem „prywatki”. Tam chłopcy rzekomo zgwałcili jedną z dziewcząt. Chłopcy mieli już po osiemnaście lat, za kilka miesięcy czekała ich matura, a tu wypływa taka historia. Zanim prawda wyszła na jaw, chłopcy przez ten czas przygotowywali się do matury w celi więziennej. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze.

Autor w posłowiu zastrzega, że oczywiście cała książka jest fikcją, bo na podanej ulicy nie ma oczywiście "Jubilera", a poza tym ma doskonałe zabezpieczenia i nie dałoby się go okraść.

Inne tego autora, inne z tej serii.

#53

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek czerwca 1, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2015, panowie, kryminal, z-jamnikiem - Komentarzy: 2


Agatha Christie - Autobiografia

Dawno temu, w swojej "Autobiografii", Joanna Chmielewska zachwalała tę książkę bardzo, twierdząc, że autorka poczytnych kryminałów wyjęła jej frazę i treść. I to, niestety, jest prawda. Niestety, bo z perspektywy czasu obie panie są, nie wiem, jak to dobrze określić, niezbyt strawne. Apodyktyczne, siejące jedynymi słusznymi poglądami swojej epoki, z tą nieznośną pewnością siebie, która wyklucza inny sposób życia i inny punkt widzenia. Czytając o życiu Christie, starałam się oddzielić męczącą mnie warstwę poglądów od samej biografii, barwnej i ciekawej. Przemknęłam nad przeraźliwie wiktoriańskim dzieciństwem (oddawanie dzieci pod opiekę bogatej siostrze, szkoły z internatem, dziecko pod skrzydłami niani, widujące rodziców od czasu do czasu), na dłużej zatrzymałam się na podróżach (gdzie znowu "córkę oddamy mojej siostrze, to tylko 9 miesięcy"), prowadzonych jak na epokę przystało koleją, okrętami i wielbłądami. Temat samego pisania został potraktowany dość powierzchownie - autorka mogła pisać wszędzie, wszędzie znajdowała inspirację, była przeraźliwie skromna i nie szanowała specjalnie większości swoich książek. A szkoda, bo ten kawałek mnie dość interesował.

Przemęczyłam się czytając, i ze względu na sposób pisania (oraz w większości rozjechanie wspólnoty poglądów) oraz na gabaryt książki - prawie 500 stron dużego formatu. Mama mi pożyczyła, mogę z czystym sumieniem oddać, bo raczej nie będę do autobiografii wracać.

Inne tej autorki:

#52

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 29, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2015, biografia, panie - Komentarzy: 2


Jerzy Edigey - Sprawa Niteckiego

Stanisław Nitecki został oskarżony o zamordowanie żony z premedytacją, za co w latach chyba 60. groziła kara śmierci. Obrony podjął się znany krakowski adwokat, Murasz; znany również z tego, że nie przegrywał spraw. Po brawurowym procesie poszlakowym Niteckiego uniewinniono. Murasz jednak, zamiast cieszyć się wygraną, zaczął podejrzewać, że tym razem sprawiedliwość poniosła sromotną klęskę i z sali sądowej wyszedł winny. Ponieważ zadenuncjowanie własnego klienta oznacza złamanie zasad etyki zawodowej, mecenas zaczyna prowadzić własne śledztwo, żeby wykryć, czy nie da się Niteckiego złapać na innym, podobnie bezczelnym przestępstwie.

Orzeczenie psychiatry: biegły miał do czynienia z jednostką inteligentną — umiejącą czytać i liczyć w pamięci do stu w zakresie czterech działań. Odznaczającą się sporą dozą wiadomości historycznych i politycznych. W miarę pobudliwą. O erotyźmie odpowiednim do wieku. Bez skłonności do własnej płci. O zadowalającym stanie rozeznania złego i dobrego. Bez obciążeń dziedzicznych.

Się pije: na bogato, bo oskarżony zapraszał (a odziedziczył spory majątek) - Martel, Courvoisieux czy Henessy.
Się pali: wiadomo, chociaż niektórzy rzucili.
Się mieszka: w Warszawie w "Bristolu", gdzie jednak obsługa ustala najpierw, czy gość jest dewizowy albo czy jest znanym mecenasem, bo tak to jednak niekoniecznie.
Się (nie) kupuje: cytryn, bo rzadko są w sklepach. Również się nie kupuje cedrowych lub mahoniowych mebli z fabryki w Słupsku, bo były dostępne tylko na potrzeby "reprezentacyjnych biurowych wnętrz", a nie dla Kowalskiego.
Się jada: jak się zna pana obera, to można kołduny z masełkiem na przekąskę i szaszłyk, ale sandacza raczej niekoniecznie, bo nieświeży.
Się kręci biznesy: Murasz bronił zbrodniarza wojennego "z urzędu", ale potem odmówił takich spraw, między innymi dlatego, że niemiecka "Rada Kościołów" próbowała wręczyć mu łapówkę...

Byli jednak adwokaci polscy, na szczęście bardzo nieliczni, którzy poszli na propozycję „Rady Kościołów“, gorliwie zabiegali o uzyskanie obrony z urzędu, a później inkasowali pokaźne honoraria z NRF. Niektórzy z nich w swojej miłości do „dewiz“ posunęli się jeszcze dalej. Prowadzili działalność mającą na celu zabezpieczenie praw majątkowych obywateli NRF do nieruchomości, fabryk i majątków pozostawionych w Polsce. Wyrabiali w hipotekach i urzędach odpowiednie zaświadczenia, sporządzali wykazy i plany tych nieruchomości, aby je wysłać swoim klientom za granicę. Doszło do tego. że Ministerstwo Sprawiedliwości zmuszone było wydać odpowiedni okólnik zakazujący tych praktyk.

Inne tego autora, inne z tej serii.

#51

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 24, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2015, panowie, kryminal, prl, z-jamnikiem - Skomentuj


Jerzy Edigey - Jedna noc w "Carltonie"

U Czechowa było wiadomo, że jak wisi strzelba na ścianie, to wystrzeli, choćby i w ostatnim akcie. Tutaj na samym początku jedna z mieszkanek elitarnego pensjonatu "Carlton" w Zakopanem potyka się o spory młotek, leżący na schodach. I już nietrudno zgadnąć, że będzie mokra robota; tego samego wieczora ktoś stuka w głowę tymże młotkiem jubilera, który kilka godzin wcześniej zaprezentował reszcie gości zrobioną przez siebie (oczywiście na eksport) biżuterię z platyny i brylantów. W pensjonacie zaufana obsługa i goście z tzw. towarzystwa - pani profesor, inżynier, aspirująca aktorka, znany malarz, dziennikarz i pisarz (z powieścią kryminalną na koncie), więc wezwany podporucznik Klimczak, na pierwszej posadzie zaraz po szkole oficerskiej w Szczytnie, ma spory zgryz. Jubiler karetką jedzie do szpitala (nie wiadomo, czy się wygrzebie), a zamiast zaplanowanej na wieczór "Kobry"[1] w telewizji młody milicjant musi przeprowadzić śledztwo; jeden z kolegów doradza mu, żeby wezwał z pobliskiego pensjonatu znanego oficera śledczego, pułkownika Lasotę. Pułkownik zgadza się współpracować i robi to tak sympatycznie, bez obśmiewania żółtodzioba, że w zasadzie całość przesłuchań prowadzi młody i - całkiem szybko - wykrywa sprawcę.

Jest to w zasadzie powieść z zamkniętą listą podejrzanych (i fajnie by było, żeby znalazła się na początku wraz z planem pensjonatu) - niby podstawiona do okna drabina sugeruje, że wszedł ktoś z zewnątrz, ale inne ślady pokazują, że niekoniecznie. Autor zabawił się nieco nazwiskami - puszczalska aktorka nazywa się Zachwytowska[2], jubiler - Dobrozłotnicki, inżynier pracujacy w hucie - Żarski, przedstawicielka zagranicznego koncernu chemicznego (oczywiście podejrzewana o szpiegostwo) - Miedzianowska.

Mimochodem okazuje się, że pokaz klejnotów spowodował spore dyskusje wśród mieszkańców pensjonatu. A to, że wstyd, że w socjalistycznym państwie robi się rzeczy kosztujące tysiące dolarów (na nasze - milion złotych), bo na pewno nie stać na nie maszynistki czy żony naczelnika poczty. Inny problem miał z kolei malarz-taszysta, który naflugał jubilerowi, że robi odpustowe świecidełka (wzorowane na klejnotach koronnych polskich królów) zamiast pójść w sztukę nowoczesną[3]).

Się pali: "Wawele".
Przejawy luksusu: pani Miedzianowska podobno nawet telefon sprowadzała ze Szwecji, żeby był dopasowany do koloru mebli.
Się przestrzega procedur: niekoniecznie; bez nakazu prokuratorskiego podporucznik zarządza rewizję w pokojach gości.

[1] A przed "Kobrą" - dziennik telewizyjny. Pani profesor chce oglądać transmitowaną z ONZ-u burzliwą dyskusję w sprawie RPA.

[2] Aktorka ubiera się frywolnie, co budzi powszechną (choć zapewne niezamierzoną) radość w otoczeniu. Pomarańczowa wiatrówka, trawiastozielone spodnie, rybackie gumowe boty i koszyk na patyku zamiast torebki czy kusa sukienka, ujawniająca halkę, majtki i podwiązki (oraz wyszydzony przez autora fakt, że dama nie pokazuje kolan, bo to najbrzydsza część ciała kobiety).

[3]

- A przecież z tego złota, brylantów i rubinów można było stworzyć ciekawą rzecz. Zrobiłem nawet kilka szkiców. Szczególnie jeden mi się udał.
Tu malarz sięgnął do kieszeni marynarki, wydobył z niej szkicownik i pokazał podporucznikowi rysunek złożony z krzyżujących się linii, przedstawiających ni to piramidę, ni to jeża.
- To byłoby dopiero wspaniałe! Mam już nazwę dla tej rzeźby - „Los człowieka”.
- Był taki film radziecki.
- To co z tego?

Inne tego autora tu.

#50

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 21, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2015, panowie, kryminal - Skomentuj


J. K. Rowling - Harry Potter i czara ognia

Przyznam, że ten tom po raz pierwszy przeczytałam bez irytacji, a z ciekawością (mimo że wcześniej obejrzałam film[1]). Uczciwy kryminał, z podejrzanymi i intrygą i bardzo nagłym finałem.

Hogwart, rok czwarty. Pod koniec wakacji Harry z Wesleyami udaje się na mistrzostwa świata w quidditchu, impreza[2] się nie udaje specjalnie, bo zakapturzeni zwolennicy Voldemorta uprawiają zabawy w stylu Ku-Klux-Klanu, a do tego ktoś ze skradzionej różdżki Harry'ego wyświetla znak Czarnego Pana. W Hogwarcie natomiast nowość - przyjeżdżają delegaci z dwóch innych akademii magii, bo w ciągu całego roku będzie się odbywał Turniej Trójmagiczny. Mimo że uczestnicy muszę mieć co najmniej 17 lat oraz może być tylko jeden z każdej akademii, Harry jakimś cudem zostaje uczestnikiem, wbrew swojej woli. Oprócz tego sporo się dzieje w tle - Hagrid ma romans (i strzelające ogniem z odwłoka przerośnięte krewetki), Hermiona prowadząca społecznie akcję emancypacji skrzatów domowych nagle okazuje się (ku zaskoczeniu Rona) piękną dziewczyną z idealnym zgryzem, Harry zakochuje się w Cho, uroczym dziewczęciu z Hufflepuff, a z Hogwartu jakimś cudem wyciekają do prasy informacje.

[1] WTEM w roli gładysza uczestniczącego w turnieju sam Pattinson.

[2] W tym tomie widać już sporo konsekwencji w budowaniu świata - m. in. wyjaśnione jest, jak sprawić, żeby mugole nie odkryli czarodziejskich miejsc i nie zainterweniowali np. podczas kilkudziesięciotysięcznego spędu czarodziejów na stadionie.

Inne tej autorki tutaj.

#49

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 16, 2015

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2015, panie, sf-f - Komentarzy: 2