Narratorka obserwuje swoją dawną przyjaciółkę, u której zostaje zdiagnozowana choroba nowotworowa. Początkowo rokowania są dobre, przyjaciółka poddaje się wyczerpującemu leczeniu, ale gdy okazuje się, że nowotwór dalej się rozwija i szanse drastycznie maleją, prosi narratorkę o pomoc. Ale nie w leczeniu, tylko o towarzystwo, kiedy zdecyduje się odejść na własnych warunkach. Obie panie ustalają zasady - chora nie będzie informować o swojej decyzji, żeby każdy dzień traktować jak potencjalnie ostatni; narratorka dowie się, kiedy zobaczy zamknięte drzwi, co oczywiście prowadzi w pewnym momencie do dramatycznego falstartu, który w innej sytuacji byłby nawet zabawny. Żeby nie trzymać Was w niepewności - książka urywa się, zanim dojdzie do momentu samodzielnej eutanazji, bo też i nie o to konkretne wydarzenie chodzi. Autorka historię traktuje jako kanwę do mnóstwa erudycyjnych dygresji o życiu, śmierci, chorobie i oczekiwaniach co do zachowania się ludzi chorych (“bohaterska walka”), zmianach klimatycznych, starzeniu się, potrzebie kontaktu. Tak jak w poprzednich książkach, czytelniczka może podjąć grę i uwierzyć w prawdziwość opisanych wydarzeń, albo nie. Nie ma to znaczenia.
Inne tej autorki tutaj.
#37
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 28, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, beletrystyka, panie
- Skomentuj
[4.05.2024]
Tak, właśnie wróciłam z Pragi, ale cierpliwości - będzie i Praga.
Tym razem na Rugii mieszkałam w Göhren, o czym niebawem. Istotne jest to o tyle, że miasteczko mieści się na półwyspie Mönchgut (“Mnichów”), gdzie jest zielono (lub - jak teraz - żółto od rzepaku) i jest sporo miejsc, gdzie malowniczo. Wybrałam się na Aussichtspunkt Reddevitzer Höft, cypelek z którego przy dobrej pogodzie widać dużo i ładnie. Tym razem było pochmurno i spacer, jakkolwiek niemęczący, nie obfitował aż tak. Można dojechać sobie prawie na sam koniec półwyspu, pod restaurację, można też zatrzymać się w miasteczku i zrobić sobie porządną, kilkukilometrową wyprawę.
Do zamku myśliwskiego Granitz wybierałam się już dawno, zwłaszcza że ma tam przystanek kolejka wąskotorowa, ta sama, co odjeżdża z Göhren. Wprawdzie kolejką się nie udało, bo w tzw. niskim sezonie jeździ co dwie godziny, ale udało mi się Reisende Rolanda zobaczyć w pełnej krasie właśnie w drodze do zamku. Bo do zamku się idzie i to pod górę. Się parkuje na parkingu (płatnym), przechodzi przez zagrodę z puchatymi krówkami i mini konikami, mija stację i przez piękny bukowy las, wiosną cały w kwiatach, dociera do zamku. Można zjeść frytki, można zwiedzić zamek i wejść na wieżę widokową po fantastycznych, ażurowych metalowych schodach, kwestionując własny rozsądek w połowie. Widoki piękne, zapewne nieco piękniejsze przy pogodzie, ale - jak wspomniałam - tego dnia nie pykło. Nastolatka, jak pewnie wyłowiłyście między wierszami, nie zwiedzała, tylko miała za złe, bo znowu kazali iść. W drodze powrotnej, z górki, już było lepiej, zwłaszcza że było mnóstwo metalicznych granatowych żuczków. Żuczki są miłe.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 26, 2024
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
niemcy, rugia, granitz, monchgut
- Skomentuj
[3.05.2024]
Bardzo chciałam zobaczyć kredowe klify na półwyspie Jasmund, ale nastolatka na każdą sugestię dłuższego spaceru nie emanowała radością i szczęściem, za to po kilku ostatnich wakacjach wyrażała ostrożną aprobatę dla pływania. Więc rejs. Rejsów jest kilka opcji - są wyprawy małymi jednostkami na obserwację fok, całodziennie opływanie wyspy, a konkretnie na Jasmund można sobie popłynąć z przystankami z Göhren, gdzie mieszkaliśmy, zawijając na mola kolejnych kurortów i spędzić kilka godzin na pokładzie, można też pojechać od razu do Sassnitz i w dwugodzinnym rejsie dopłynąć do klifów i z powrotem. W teorii nasz rejs miał dotrzeć też do Kap Arkona, co mnie bardzo cieszyło, ale nie dotarł, kapitan mówił dużo i tylko po niemiecku, nie do końca zrozumiałam dlaczego, poza tym, że Meeresströmung był nie taki. Płynęliśmy sporym statkiem o dźwięcznej nazwie Lady von Büsum, co oczywiście odczytywałam jako “Lady von Bosom”, bo przecież. Było ciepło, słonecznie (krem obowiązkowo!) ale wiało, więc czapki, bluzy, kaptury i szaliki zdecydowanie się przydały. Widoki - zdjęcia warte tysiąca słów - białe klify, lasy, woda, mewy i przepływające opodal statki. Nastolatka narzekała nieco, że nie był to speedboat i że nie wróciła cała mokra, ale umówmy się, Bałtyk w maju to jednak nie do końca jest ciepłe morze. Mnie się podobało, chociaż przewiało mnie uczciwie. Sama podróż - linią Adler Schiffe - była poprawna, ale bez euforii: w cenie tylko rejs, bez napojów czy poczęstunku. W teorii na pokładzie był bar, ale pusty, może ze względu na niski sezon. Z cyklu CNW: można zwiedzić brytyjski okręt podwodny, chyba że rodzina jest głodna, to wtedy nie.
GALERIA ZDJĘĆ i Sassnitz 2023.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 18, 2024
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
niemcy, rugia, sassnitz
- Skomentuj
Bardzo schyłkowa historia urlopu detektywa Erlendura - jak zawsze spędza czas wolny w rodzinnej okolicy, gdzie od lat szuka śladu po bracie, który zaginął w wichurze kilkadziesiąt lat wcześniej. Tym razem przy okazji rozmów z myśliwymi, którzy potencjalnie mogli znaleźć dziecięce kości, odkrywa, że podczas podobnej śnieżycy w latach 40. miały miejsce dwa wypadki. Oddział żołnierzy amerykańskich i Matthildur, młoda żona rybaka, wyszli z domu, zaskoczyła ich nagła zmiana pogody i jak wszystkich żołnierzy - a przynajmniej ich ciała - odnaleziono, tak kobiety nie. Erlendur zaczyna drążyć, odpytując kolejnych staruszków o wydarzenia z przeszłości. I sprawę śmierci kobiety wyjaśnia, rozkopując dwa groby, zaś dla uzyskania spokoju zakopuje na grobie matki jakieś przypadkowe kości dziecka, znalezione lata temu w lisiej norze. Może należały do jego brata, może nie. Historia poszukiwań przeplata się z jakimiś wyimaginowanymi (?) dialogami z wędrowcem, a scena sugeruje, że bohater jest w malignie albo zamarza. Tyle że akcja na to nie wskazuje. Nie ma też żadnej dramy, sugerowanej w dwóch poprzednich tomach, że Erlendur jest niedostępny, zwyczajnie odcina się od świata na prowincji. A, wspomniane plaże też się nie pojawiają.
Polski akcent: wyziębiona kobieta z Polski była uznana za zmarłą, ale ocknęła się w momencie przywiezienia do szpitala.
Inne tego autora.
#36
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 16, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, kryminal, panowie
- Skomentuj
Ojciec ratuje synów spod opieki zaburzonej matki dzięki zeznaniu młodszego syna, który trochę naciaga prawdę, bo wprawdzie się z matką nieco szarpał, ale większość śladów zrobił sobie sam. Nie szkodzi, z ojcem będzie lepiej. Wyjeżdżają do Nowego Meksyku, nowy dom, każdy ma swój pokój, ale tylko do pokoju ojca nie można wchodzić. Chwilowa stabilizacja szybko się rozsypuje, bo chłopcy wiedzą, że ojciec znowu bierze. Czasem każe im obserwować otoczenie, ukrywać przed policją, zaczyna wysyłać ich do dilera, a niedługo później pojawia się eskalująca przemoc. Dzieci to racjonalizują, ale coraz bardziej do nich dociera, że nie zostali przez ojca “uratowani”. Próbują uzyskać pomoc matki, licząc na to, że wybaczy im ich zdradę. Finał jest mocno niejednoznaczny, nie wiem, czy rozumieć go w kategorii kolejnej iteracji koszmaru czy jednak to marzenie, co by było gdyby ojciec nie był narkomanem.
Bardzo trudna, przykra opowieść; mogę sobie racjonalizować, że to USA, white trash, brak rozwiązań systemowych, niewydolna policja, którą łatwo okpić, ale to w dalszym ciągu koszmar dzieci, których opoka - rodzice - zawodzą.
#35
Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 15, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
Wnuk i syn Koreanek, które uciekły do USA po wojnie w Wietnamie, opisuje w listach do starzejącej się matki, jak bardzo ją kocha i jej wdzięczny, chociaż jego życie jest zupełnie inne i matka prawdopodobnie go nie rozumie. Jest obcym w obcym kraju, pierwszym łącznikiem między Koreankami, które nigdy do końca nie nauczyły się mówić po angielsku ani rozumieć kraju, w którym osiadły. Do tego jest poetą i gejem. Wspomina swoje dzieciństwo, czasem trudne, poczucie inności, dojrzewanie, pierwsze uczucia, wreszcie powrót po latach i doświadczanie śmierci babci. I możliwe, że w warstwie fabularnej dzieje się tu więcej, ale jest to tak zagmatwane poetyckimi frazami, że nie dałam rady tego już wyciągnąć poza nieosiągalnym archetypem męskości i brakiem wzorca, również kulturowego.
To krótka książka, ale dość męcząca w lekturze. Symbole, nawiązania, list o prozie życia obudowany jest Barthesem, Freudem i innymi klasykami, trauma przeplatana poezją. Współczesna Ameryka konkuruje z mikroświatem emigranckiej rodziny, gdzie babka kocha przez koreańskie gotowanie, a matka opanowała głównie frazę “I’m sorry”, bo to wystarczy, kiedy latami zajmowała się paznokciami Amerykanek. Wtręty społeczne - narkotyki, przemoc, wojna, epatowanie obrzydliwością - są w kontrze do koreańskiej enklawy w domu narratora. Znużyło mnie czytanie, zabrakło płaszczyzny zrozumienia, a zabawa formą dodatkowo mnie zniechęciła. Wierzę, że to ważna książka i że zaznaczone jest wiele rubryczek różnorodności - emigrant, gej, Azjata, półsierota, poeta, ale niekoniecznie nadaje się to do czytania.
#34
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 14, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
[2.05.2024]
Jak może pamiętacie, poprzednim razem odwiedziłam dwie latarnie morskie i zjadłam bułkę z rybą. Tym razem już prawomyślnie zostawiliśmy samochód na parkingu i udaliśmy się do ominiętej poprzednio wioski rybackiej. Idzie się przez Putgarten, a potem przez łąki i rzepakowe pola, żeby dotrzeć do wybrzeża i zaskakująco schludnej wioski rybackiej. Zaskakująco, bo to nie jest skansen ani nic takiego, ale serio zamieszkana wioska i serio rybacy stąd wypływają po śledzia czy inną flądrę. Mnie się podobało, nastolatce nie za zbytnio, bo TYLE CHODZENIA (oraz zapomniałam wspomnieć, że nie czuje się najlepiej, dopiero jak doszliśmy do wioski, dokładnie w połowie trasy wyznała, że). Na szczęście zimny napój i gorące frytki pomogły (można kartą) i do latarni doszliśmy już w lepszym humorze, zwłaszcza że po drodze prowadziliśmy zajmującą dyskusję o czymś i były pręgowate złote żuczki. Ja jeszcze zeszłam sobie na skalistą plażę po 110 nierównych drewnianych stopniach, niczego nie żałuję, było pięknie. Wróciliśmy śmiesznym pociągiem na parking. I nawet jeśli się pominie wspinanie na latarnie, to jest to przepiękna, spokojna okolica.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 12, 2024
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
kap-arkona, niemcy, putgarten, rugia
- Skomentuj
Prowincjonalne angielskie miasteczko, nastoletni Adrian opisuje swoje życie w pamiętniku. Miłość do koleżanki z klasy, Pandory, z którą wprawdzie uprawia “intensywny petting”, ale nie zaczyna jeszcze życia erotycznego, wprawia go w stan frustracji. Proza życia - matka wyprowadziła się i mieszka z sąsiadem,
ojciec jest na zasiłku, a do tego do domu wprowadziła się jego kochanka z synem - irytuje go i smuci, zwłaszcza że wszyscy traktują go jak piąte koło u wozu. W szkole też nie jest lepiej, bo nikt nie docenia jego poezji i intelektualnych wywodów. Dookoła bujne czasy Margaret Thatcher - kryzys, wojna na Falklandach (przypadek?), ślady zimnej wojny, ślub Diany i Karola (“jaki ten Andrew przystojny”), kulejąca opieka zdrowotna.
Kiedy pierwszy raz oglądałam te seriale (drugi to “Growing Pains”) w latach 80. rozumiałam niewiele z otoczki społecznej - mundurki szkolne i afera ze skarpetkami, spóźniający się czek z zasiłkiem, problem z pakistańską rodziną w “dobrej” dzielnicy. Skupiałam się na tym, że Adrian skrupulatnie rysuje wykres długości swojego przyrodzenia i nie może się dogadać ze swoją zasadniczą dziewczyną Pandorą, a do tego zupełnie nie rozumie, co się dzieje dookoła niego; poza tym w Polsce też wtedy wszyscy palili. Znacznie mniej docierało do mnie, jak patologiczną jest rodzina państwa Mole’ów, z rozchodzącymi i zdradzającymi się rodzicami, toksyczną babcią, parentyfikacją i zaniedbaniem, a Adrian pod pozorami pretensjonalności zwyczajnie potrzebuje kogoś, kto go pokocha i się nim zajmie (np. piorąc mu te skarpetki).
Czytałam chyba wszystkie książki Sue Townsend, które wyszły w Polsce, ale nie do końca rozumiałam, skąd się jej ogląd świata wziął. Trochę światła rzuca film wspomnieniowy o autorce - jej robotniczych korzeniach, sympatiach i animozjach czy wreszcie postępującej chorobie, mimo której usiłowała ciągle pisać.
Inne tej autorki.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 10, 2024
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 3
Lata 60. Małe amerykańskie miasteczko. Eileen ma 24 lata, przerwała studia, żeby opiekować się umierającą matką, w efekcie wylądowała jako sekretarka w poprawczaku dla “trudnych” chłopców i jako opiekunka starzejącego się ojca. I jak do tej pory wygląda, że nie jest to wymarzona egzystencja, tak im głębiej wchodzi się we wspomnienia 70-letniej Eileen, tym bardziej dramatyczna staje się sytuacja. Ojciec dziewczyny, były policjant, jest alkoholikiem i przemocowcem, wspieranym przez byłych kolegów. Córka służy do przywożenia alkoholu i reagowania w sytuacjach, kiedy ojciec jest niebezpieczny. Oboje żyją w skrajnym ubóstwie i brudzie, bo nikt nie sprząta ani nie naprawia niczego. Eileen uważa się za brzydką, więc na wszelkie sposoby karze się, niszcząc i zaniedbując swoje ciało; tak ją ukształtowała równie przemocowa i toksyczna matka. W pracy, która raczej nie jest placówką oświatową, a zwyczajnym brutalnym więzieniem, narratorka raczej odwraca wzrok, skupiając się na symulowaniu pracy. Platonicznie marzy o swoim koledze z pracy i że ucieknie z domu, ale na marzeniach się wszystko kończy. Aż do momentu, kiedy w placówce pojawia się Rebecca, piękna i elegancka, i - ku zdziwieniu Eileen - chce się z nią zaprzyjaźnić. I już wiadomo, że to Rebecca jest katalizatorem zmian w życiu Eileen, chociaż do ostatniej chwili nie da się przewidzieć, jakiego typu będą to zmiany.
Jaka to przerażająca i smutna opowieść. Miasteczko, w którym pod pozornie uładzoną powierzchnią buzuje nienawiść, gdzie “swoi” - w tym przypadku policjanci - są kryci, bez względu na to, co zrobią, tak samo funkcjonariusze więzienia. Eileen kradnie, oszukuje, głodzi się na zmianę z objadaniem i łykaniem środków przeczyszczających, unika mycia, ale to nie broni jej patrzenia na wszystkich innych z pogardą. Stwierdza nawet w pewnym momencie, że większość ludzi w miasteczku, w tym ona sama, mogłaby wylądować w placówce korekcyjnej, gdyby wyszło na jaw, jacy są. Wreszcie zmieniająca życie bohaterki przyjaźń jest równie dziwna i zaburzona, idąca w stronę silnego współuzależnienia, podobnie jak wcześniejsze zauroczenie współpracownikiem, dochodzącego aż do stalkingu. Nie wiem, czy chcecie czytać.
Inne tej autorki.
#33
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 9, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Zacznijmy od tego, że autorka/narratorka jest w spektrum autyzmu, a do tego wyrasta na osobę homoseksualną i wegetariankę. Od dziecka nie umie albo nie chce mówić, chce pisać, ale zrozumienie tego przychodzi później, bo najpierw musi przejść przez to dzieciństwo. Tak trudne, aż do nie uwierzenia, że takie rzeczy działy się jeszcze w latach 90. To jest trzon dygresyjnych, czasem niezwiązanych ze sobą historii, opowiadanych przez osobę, którą wiele rzeczy dziwi, która nie rozumie sygnałów, aluzji i ludzi w ogóle. Przerażająca jest opowieść o matce, która jej nienawidzi, również za to, że jest dziwna, dzika, jakaś głupawa i wstyd przed znajomymi i sąsiadami. Równie straszne są stosunki z ojcem - myśliwym, który wystawia nadwrażliwe dziecko na przemoc wobec zwierząt; liczne opowieści o zwierzętach “oddanych” czy “uciekających” z domu rodzinnego są ciężkie do zrozumienia. Babcia-dewotka, modląca się za grzeszącą wnuczkę już jest wisienką na czubku tego zepsutego tortu. Opowieści dookoła tego - liczne wynajmowane mieszkania, w tym u bardzo starej osoby z wyższych sfer, specyficzne zwyczaje jedzeniowe, stimy, mieszanina infantylności, oversharingu czy 53 losowych faktów, które kojarzą się autorce z - są interesujące, pozwalają na pewien wgląd w to, co dzieje się w głowie osoby w spektrum, ale też pokazują, jak trudno jest z taką osobą żyć. Czyta się świetnie, ale między wierszami czuć, że taka koegzystencja to stąpanie po lawie, ciągłe zagrożenie histerią, ciągle zażegnywanie i uprzedzanie konfliktów czy awantur czy przewidywanie problemów, żeby uniknąć za kogoś konsekwencji. A to już jest kawałek, który uderza mi dość blisko domu. Oczywiście będę szukać kolejnych książek tej autorki.
#32
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 7, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, beletrystyka, panie
- Skomentuj