Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu


Good Wife

Alicia Florrick była gospodynią domową, wychowującą dwójkę dzieci, przy mężu Peterze - prokuratorze okręgowym. Do momentu, kiedy mąż nie został oskarżony o przyjmowanie łapówek oraz uprawianie seksu z paniami lekkich obyczajów w zamian za zaniechanie prowadzenia niektórych spraw. Łatwo się domyślić, że Alicia dostaje tym wszystkim w twarz i nagle sama musi utrzymać dom, dzieci i ułożyć sobie na nowo swoje - wydawało się jej - szczęśliwe małżeństwo. Nie jest łatwo, bo nie dość, że wszyscy postrzegają ją przez pryzmat męża i jego układów, to jeszcze wszędzie trąbią o szczegółach jej pożycia intymnego i jak to się pani kochana stało, że mąż wylądował w łóżku z profesjonalistką i tak 18 razy. Tymczasem Alicia chce być tylko dobrym, uczciwym i skutecznym prawnikiem, żeby zostać partnerem w znanej firmie Stern, Lockhart i Gardner.

Każdy odcinek - nowa sprawa. W tle trwają przygotowania do procesu męża, w Alicii budzi się coraz lepszy i bardziej zaangażowany prawnik. Nie pomaga też, że pracuje w firmie swojego kolegi ze studiów, Willa Gardnera i coś tam się między nimi powoli wykluwa w czasie nadgodzin.

W tle: Kalinda - piękna hinduska prawniczka, bardziej detektyw i włamywaczka, z szerokimi kontaktami w policji. Dwójka dzieci - syn i córka - próbują prowadzić własne śledztwo w sprawie ojca. Liczne gierki prawne i korporacyjne, łącznie z podsłuchiwaniem i wzajemnym wygryzaniem. I jak nie lubię seriali prawniczych, tak ten - mimo że średnio połowa akcji to przygotowania do procesu bądź proces - bardzo mnie ujął od pierwszego odcinka.

Serialowe związki: męża Alicii gra Mr Big z "Seksu w wielkim mieście", nowego prokuratora - czarny brat z "Losta", a Kalindę - dziewczyna Sama Tylera z brytyjskiej wersji "Life on Mars".

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 6, 2010

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 1


Świętojańskie mydło i powidło

Kiełbaski z grilla, stare srebra, kiczowate akty, metalizowane baloniki. Hafty ludowe, swetry, biżuteria z kamyków, monety i wyroby z pszczelego wosku. Standardowy zestaw jarmarcznej tandety (z nieodłączną piłką z folii aluminiowej, owiniętą gumkami-recepturkami). Lubię się raz do roku przejść poznańskim Starym Rynkiem i popatrzeć.

Lubię też nowe restauracje. Nowe dla mnie, bo ukraińska Czerwona Kalina to już jakiś czas na rogu Kramarskiej i Żydowskiej kwitnie, tylko ja taka wczorajsza. W środku miło i konsekwentnie (i nie przeszkadza, że dekoracja ze sztucznych roślinek), menu zgrabne, a jedzenie dobre. I ceny nierynkowe.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 5, 2010

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 5


Geoff Ryman - 253

Niespecjalnie wierzę w numerologię, ale przypomniałam sobie o tej książce, kiedy już byłam na tyle przytomna, żeby zauważyć na bransoletce na rączce córki godzinę urodzenia.

253 pasażerów jedzie londyńskim metrem. Niektórzy się znają, niektórzy się poznają, większość o sobie nic nie wie. I jest wszystkowiedzący narrator, który w 253 słowach opisuje każdego z pasażerów - kim jest, o czym myśli, czemu jedzie tym pociągiem, kiedy wysiada i po co. I od pierwszego pasażera - maszynisty - wiedzie resztę do stacji końcowej. Taka bardziej zabawa niż powieść, dla ludzi, którzy jadąc komunikacją miejską zastanawiają się, czym zajmuje się ta małp^Wpani w czerwonym płaszczu i skąd-ja-znam tego pana w dżinsach. Można ją było (2018 - nieaktualne) przeczytać na www, gdzie pojawiła się przed postacią książkową.

#20

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 5, 2010

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2010, beletrystyka, panowie - Komentarzy: 2


Przewidywalność kolorystyczna

Czasem nawet nie wiem, jakimi ścieżkami chodzi. Znajduję spódnicę Ulubionej Firmy, podoba mi się, bo ładna. I nic więcej. Po czym biorę ją do ręki i okazuje się, że podświadomie znalazłam ciuch pasujący do jednej z moich ulubionych paletek z cieniami (wersja dla zielonych oczu).

Tak, miałam nie kupować, wiem.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek czerwca 4, 2010

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 5



Zajecia ósme, czyli samochód w kuchni

Na siódmych było do bólu merytorycznie, poza tym nie w głowie mi były pośmiechujki, bo się martwiłam o kota. Za to wczoraj dowiedziałam się, jak można sobie zasymulować w domu kierownicę i nauczyć się robienia szerokich obrotów metodą 12 - 4 (lewa na dwunastą i w dół, jak dojeżdża do czwartej, to prawa na dwunastą i tak dalej). Do nauki konieczna jest osoba do trzymania i duża pokrywka do garnka, w której da się dość opornie obracać gałką na wierzchu. Trzymacz trzyma gałkę, kobieta kręci kierown^Wpokrywką. Wyjątkowo się nie nabijam.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 3, 2010

Link permanentny - Kategoria: Moje prawo jazdy - Skomentuj - Poziom: 3


Serious Man

Film obejrzałam tak z tydzień temu, ale - co się rzadko zdarza - dalej nie bardzo wiem, co napisać. Bo nie rozumiem, o czym jest ten film. Lata 60., żydowski akademicki nauczyciel fizyki, Larry Gopnik, ma problemy w pracy, bo student wciska mu łapówkę za lepszy wynik egzaminu. Do tego ma problemy finansowe, a łapówka sporo problemów by rozwiązała. Żona oznajmia mu, że chce rozwodu, bo sypia z innym. Brat ma problemy z hazardem. Syn podbiera pieniądze na marihuanę, mimo że powinien szykować się do Bar-micwy. Larry wszędzie szuka pomocy - u adwokata, rabina (urocza rola Simona Helberga, szerzej znanego jako Howard Wolowitz), ale jedynym efektem są coraz większe zaległości finansowe. W tle pojawia się jeszcze dość erotyczna sąsiadka i klimatyczna muzyka z epoki. I wszystko się toczy leniwie od zdarzenia do zdarzenia, po czym kończy się znienacka. Miło się oglądało, ale tak zupełnie bez sensu. Po braciach Coen spodziewałam się ciut więcej, a dostałam trochę pogodniejszą wersję "Człowieka, którego nie było".

Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 2, 2010

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Powrót marnotrawnej (2)

Wróciła dziś o 18:55. Czysta, sucha, niegłodna. Poocierała się, miauknęła raz i dwa, dała się obwąchać pręgatym, dziabnęła sobie tego i owego z miski, przyszła na kolana i poszła spać. I śpi.

Nie mam pojęcia, gdzie była kot. Przez trzy dni nie było po niej śladu.

Świat nagle zaczyna składać się z miliona miejsc, do których nie można wejść (garaże, balkony, niezamieszkane posesje, budowy), a w których bez problemu ukryje się kot. Małe osiedle staje się ogromną przestrzenią z setką klatek schodowych.

Opłaca się wieszać ogłoszenia, nawet mimo tego, że wystarczyło to jedno, na drzwiach mojej klatki schodowej.

Nie można wierzyć w ludzką spostrzegawczość. Kot czarno-biały = każdy kot, który nie ma innych kolorów. Nie można też wierzyć w poczucie czasu. W rozmowie ludzie przypominali sobie, że widzieli takiego, ale może w ubiegłym tygodniu.

Trzeba wierzyć w ludzką uczynność. Telefon dzwonił. Zbudowało mnie to trochę. Mogłabym się czepić doboru słów (bo jak usłyszałam "leży tu taki kot jak ze zdjęcia", to serce mi stanęło), ale nie warto. Ważne, że dzwonili.

Warto pytać w urzędzie gminy, co się dzieje ze znalezionymi zwierzętami. U nas odławiane są tylko bezpańskie psy i wywożone do schroniska w Obornikach, nie w Poznaniu. Kotów nikt nie łowi i nie wywozi.

Straż gminna to fajne chłopaki. I najlepsze źródło informacji o martwych zwierzętach w okolicy (tym lepsze, że żadnych nie było), bo to do nich ludzie dzwonią, żeby zabrali.

Warto aktywizować dzieci. I panów złomiarzy.

Mam nadzieję, że nie będę tego powtarzać. Zwiedzenie ogrodu, na który miałam od zawsze ochotę, nie było warte tych nerwów.

I dziękuję za fluidy.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 1, 2010

Link permanentny - Kategoria: Koty - Komentarzy: 4


.

Ludzie dorośli są uprzejmi, ale niezbyt pomocni.

Pomocne są dzieci.

Jeden fałszywy alarm, bo kolega pomylił Kokę z chudym, biało-czarnym plamiastym młodym kotem. Spotkałam też tego miłego pręgatego kocurka co poprzednio. Mega przyjacielskie oba. Zadbane, mimo że na oko cały dzień na dworze. Daje trochę nadziei to.

Drugi fałszywy alarm, bo do domofonu zadzwonili Jehowi.

Rozlepiam zrobioną przez siwą ulotkę. Dzwonię do domofonów i wkładam wizytówki do skrzynek na listy. Chodzimy oboje (a nawet we troje) dookoła osiedla i okolicach.

Poszukiwań kota Koki dzień pierwszy.

Dajcie tych fluidów. Proszę. Jest mi tak cholernie przykro.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 30, 2010

Link permanentny - Kategoria: Koty - Komentarze wyłączone