Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Lirycznie i o czedarze

Historie, które się śnią, są ważne tylko dla śniącego. Wolę więc te historie, które pojawiają mi się w głowie przed zaśnięciem. Na początku myślałam, że budowany w głowie obraz starej zabytkowej willi tuż przy plaży, raczej przy jeziorze niż nadmorskiej, w gęstym, nieco zaniedbanym ogrodzie, powstaje na potrzeby książki, którą kiedyś napiszę[1]. Że wymyślę miejsce, a potem zupełnie przypadkiem je znajdę, dokładnie takie, jakie mam w głowie i tam się zacznie (w miejscu, nie w głowie) coś dziać. Nie znalazłam. Nie zadziało się. Kiedy obraz willi (obowiązkowo kolumny, ale nie takie nowomieszczańskie à la wieś ulicówka, tylko klasyczne) zaczął mi się rozmywać na korzyść oszklonej werandy, ciepłej i przytulnej, z fotelem, pledami, stolikiem na parujący dzbanek z herbatą, stosem książek, ciepłym światłem zza szyb, dotarło do mnie, że szukam azylu we własnej głowie. Miejsca z zatrzymanym czasem. Tu i teraz. Gdzie wstaje się rano głównie po to, żeby celebrować cały poranek śniadanie[2]. I nie trzeba wychodzić, ani z przymusu zewnętrznego, ani wewnętrznego. Świat ze zrobionymi zakupami, praniem ułożonym w szafach, kwiatami w wazonie na stole, bez krzątaniny i z ciszą przerywaną szelestem przewracanych kartek. Z tego wszystkiego miewam czasem zakupy, pranie, często kwiaty i nawet zdarza się, że zapada cisza. Tylko ostatnio światło jest nie takie jak trzeba. I ciągle zostaje przymus wychodzenia.

[1] I jeśli będzie to kryminał, to bez denatów, bo nie umiem z denatami.

[2] Oczywiście grzanki z czedarem. I twarożek ze szczypiorkiem. I kiełbaski dla TŻ-a. I jajo dla Maja. I słodkie bułeczki, miód i dżemy. I trochę wędzonego łososia. Dobry pasztet i domowe ogórki kiszone. I herbata, morze dobrej, aromatycznej herbaty. Kiedyś pokażę.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lutego 21, 2012

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Komentarzy: 5


Monsunowe wesele

Kiedy wieje monsun, jest niskie ciśnienie, wszyscy są drażliwi, a do tego cały czas deszcz wisi w powietrzu. To nie jest najlepsza pora na organizowanie wesela, ale akurat tak wyszło w pewnej zwykłej hinduskiej średniozamożnej rodzinie. Ojciec się zapożycza, żeby godnie wydać córkę za mąż, matka ze zdenerwowania popala w toalecie, do Delhi zjeżdża się rodzina i przyjaciele domu z całego świata - kuzyn-idiota z Australii, krewni z Omanu, wujostwo ze Stanów i pociotki z różnych części Indii. Organizacja trochę kuleje, sypią się kwiaty z dekoracji, właściciel firmy obsługującej wesele właśnie zakochał się w ślicznej służącej, namiot weselny ma niewłaściwy kolor i nie jest nieprzemakalny, ktoś nie dowiózł alkoholu, wujek o dziwnych skłonnościach kręci się za 10-letnią dziewczynką, a przyszła panna młoda ma romans z żonatym showmanem telewizyjnym. I wygląda na to, że wesele będzie najgorszym dniem w życiu wielu osób, mimo przygotowań, pięknych strojów i postanowienia, że to najważniejszy dzień dla całej rodziny.

Film jest zaprzeczeniem idei boolywoodzkiej sztampy - bohaterowie są żywi, problemy nie znikają od tego, że ktoś zaśpiewa i zatańczy, ale kiedy wszyscy się cieszą, radość jest szczera i zaraźliwa. Pojawiają się trudne tematy - aranżowanie małżeństwa, zdrada, akceptacja inności i reakcja na niewłaściwe zachowanie w stosunku do dzieci; rzeczy, których nie przykryje jedwabne sari i nie zasłoni biżuteria. To film o miłości rodzinnej i zaufaniu, a dodatkowo piękny i kolorowy obraz kultury i zwyczajów pendżabskich Hindusów.

[Tekst "Nie tylko Bollywood" do Magazynu Business&Beauty, kwiecień 2012].

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lutego 20, 2012

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Przeczytali mnie - Skomentuj - Poziom: 3


Przeznaczone do burdelu

Zana Briski, nowojorska fotoreporterka, przyjechała do Indii, żeby fotografować nędzę hinduskich kobiet. Kiedy okazało się, że wejście z aparatem do kalkuckiej dzielnicy Czerwonych Latarni jest niemożliwe, zaczęła rozmawiać z dziećmi pracujących tam prostytutek; dziećmi bez przyszłości, skazanymi na pracę jako prostytutki albo - bez jakiegokolwiek wykształcenia - na najlepszej drodze do narkomanii i żebractwa. Zana dała dzieciom aparaty fotograficzne i szybko okazało się, że świat widziany przez obiektywy ich aparatów zachwycił reporterkę.

Film jest dokumentem opisującym kilka miesięcy, podczas których Zana prowadziła dla kilkorga dzieci lekcje fotografii, ucząc je właściwego kadrowania, rejestrowania świata dookoła i próbując wyrobić w nich chęć wyjścia poza getto. Organizowała dla dzieci szkoły z internatem, przełamywała opór niechętnej rodziny i pokazywała korzyści z nauki i pasji. Efektem ubocznym filmu było powstanie fundacji "Kids with cameras", która pomaga dzieciom bez perspektyw na całym świecie.

Pesymiści widzą w tym filmie nieudaną próbę ratowania świata milionów dzieci z gett za pomocą kilku aparatów fotograficznych, kroplę w morzu potrzeb. Optymiści mogą dostrzec wrażliwość, stłumioną biedą i brakiem umiejętności wyrażania siebie, którą można łatwo wydobyć, dając szansę chociaż niektórym.

[Tekst "Nie tylko Bollywood" do Magazynu Business&Beauty, kwiecień 2012].

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lutego 20, 2012

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Przeczytali mnie - Skomentuj - Poziom: 3




Maj Sjöwall/Per Wahlöö - Śmiejący się policjant

Martin Beck dostał od córki na gwiazdkę płytę pt. Śmiejący się policjant, ale ani jemu, ani reszcie wydziału nie było do śmiechu, bo ktoś ostrzelał autobus piętrowy z ośmioma osobami na pokładzie i zwiał bez śladu. Żeby był większy obciach dla sztokholmskiej policji, w autobusie został zabity jeden z młodszych policjantów - Stenström. W autobusie zginęła tak na oko zupełnie przypadkowa grupa ludzi - babcia wracająca od wnuka, biznesmen jadący do kochanki, kierowca, zaniedbany mężczyzna bez dokumentów, młoda pielęgniarka, pracownik zarządu dróg, Arab z Algieru i prawie 60-letni majster. Tropów mnóstwo, ale wbrew zapowiedziom zwierzchnictwa do sprawy przydzielono kilka osób, a nie kilkaset, bo reszta pacyfikuje manifestację przeciwko wojnie w Wietnamie.

Absurdalnie, do rozwiązania sprawy przyczyniło się to, że zamordowany śledczy Stenström zrobił swojej narzeczonej serię półpornograficznych zdjęć oraz w ciągu ostatnich kilku miesięcy bardzo obficie uprawiał pożycie intymne. Martin Beck był chory, patrolujący okolice Solnej Kristiansson i Kvant niezdarni i bałaganiarscy, a Gunvald Larsson jak zwykle opryskliwy i niegrzeczny.

Inne tych autorów, inne z tej serii.

#7

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lutego 16, 2012

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: panie, panowie, mwa, cwa, 2012, kryminal, z-jamnikiem - Skomentuj


Między Jelonkiem a Złotnikami

Zostawiłam Maja z TŻ-em (albowiem dziecko me odmawia zabaw na dworze), wyszłam w śnieg. Poranne zakupy - znowu kupiłam samochód (niestety w przeciwieństwie do bułek nie można dostać od razu do ręki, tylko trzeba czekać do kwietnia i to przy dobrych wiatrach). I wróciłam okrężną drogą.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa lutego 15, 2012

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: złotniki - Komentarzy: 5


Tadeusz Lembowicz - Zaległy wyrok

Zasadniczy i dość upierdliwy kapitan milicji, którego głównym celem jest na każdym kroku poddawać w wątpliwość sensowność postępowania jego podwładnego, chorążego Popielasa, zostaje wezwany do powieszonego. Niby samobójstwo, ale mieszkanie jest wyczyszczone, a przy zwłokach 51-letniego szefa rachuby znaleziono kartkę treści "zaległy wyrok" i przekazy na korzyść pewnego inżyniera.

Kapitan niespecjalnie dba o tajemnicę śledztwa i wszystkie szczegóły konsultuje z kolegą - dziennikarzem. I gdyby nie te konsultacje, sprawy by nie rozwiązał, mógłby tylko aresztować dwie niewinne osoby.

Jest to pierwszy kryminał, który prowadzi do Włocławka. Adresat przekazów, inżynier Woroński, mimo że ma piękną żonę, romansuje sobie z żoną kolegi z nadwiślańskiego miasta. Zatrzymuje się we włocławskim hotelu Victoria[1], idzie do kina do pobliskiego kina na "Ojca chrzestnego" i wielce zawstydzony wyznaje, że pod nieobecność męża spędził z nadobną kochanką miłe chwile.

Autor chyba trochę zapatrzył się na Chandlera, bo co jakiś czas przemyca błyskotliwe metafory: Kawiarnia "Capri" nie różni się niczym specjalnym, prócz cen, od pozostałych stołecznych lokali. Ta sama lura, zimna jak twarz kelnerki. Leciutko podkochuje się w dystyngowanej i eleganckiej żonie Worońskiego, a na widok jej czystego i gustownie urządzonego mieszkania patrzy introwertycznie na swoje obuwie: I ta czystość. Czułem się tak, jakbym w zabłoconych buciorach wlazł do salonu. A przecież to był pokój, w którym zwyczajnie mieszkali.

[1] Mieszkałam tam pół życia, a nie pamiętam hotelu Victoria. W kinie bywałam, i owszem.

Inne tego autora:

#6

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lutego 13, 2012

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: panowie, prl, 2012, kryminal, klub-srebrnego-klucza - Skomentuj


Easy as Sunday morning

Weekend kondycyjny. Maj zdrowieje z kolejnego przeziębienia, ja się właśnie rozkładam. Im bardziej czuję się słabo, tym bardziej ubolewam, że nie mogę wyjść (a nawet jeśli bym wyszła, to Maj niespecjalnie chce uczestniczyć; moja krew - "pójdziemi, jak będzie ciepjej"). Za oknem słonko, leniwy niedzielny poranek nie wdziera się w dzień jakoś gwałtownie. Poranne tarzanie się w łóżku, nagromadzona po nocy elokwencja i czułość najczęściej trafia w koty, do których powoli dociera, że jest trzecia osoba chętna do głaskania. W domu pachnie herbatą.

I już w połowie lutego rozebrałam choinkę.

Szlifuję jazdę C5, pożyczanym od TŻ-a, który cierpliwie jeździ do pracy z kolegą. Do tego wykupili mi czerwone C3 w salonie. Teraz nie wiem, brać czarne, czekać do kwietnia? (Dla porządku dodam, że nie zamierzam zmieniać marki, z góry dziękuję). Decyzje, decyzje. Z policji dostałam zawiadomienie, a starostwo powiatowe w celu wyrejestrowania potrzebuje zaświadczenia. Semantyka na poziomie papieru, nie lubię.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 12, 2012

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+ - Komentarzy: 9


Dylan Dog - Dead of Night

Mam słabość do ekranizacji komiksów, zwłaszcza jeśli pojawia się w nich cyniczny detektyw, dużo biegania i rzucania się wzajemnie podczas potyczek oraz tajemniczy artefakt. Wprawdzie oryginalnie bohater rozwiązuje sprawy w mglistym Londynie, ale zmiana lokalizacji na Amerykę Północną całkiem nieźle się sprawdziła.

Dylan Dog, uroczy brunet w dżinsach i z gęstymi brwiami okazuje się być detektywem, który od kilku lat prowadzi sprawy nudne, bo od śmierci swojej dziewczyny przestał zajmować się sprawami paranormalnymi. I wprawdzie początkowo odrzuca śledztwo w sprawie zabójstwa przez wilkołaka, ale kiedy sprawa staje się osobista, wraca do świata nieumarłych. Jest atrakcyjna blondynka, klub sprzedający wampirzą krew uzależnionym, zorganizowane mafijnie wilkołaki prowadzące rzeźnię i grożąca całemu światu zagłada.

Niezbędna porcja przymrużenia oka - na samym początku ginie współpracownik Dylana, ale w Nowym Orleanie to dopiero początek, bo Marcus budzi się w kostnicy wprawdzie bez ręki ("miał taką miękką skórę, dbał o siebie"), ale za to jako zombie. Trudno mu to zaakceptować, zwłaszcza że zapasową rękę (kupioną w placówce o dźwięcznej nazwie "Body Parts") ma afroamerykańską, a dieta złożona z robaków i zgnilizny budzi w nim moralny opór. Obowiązkowo jest zebranie Zombie Anonymous ("I'm Markus and I'm dead. Hi, Markus!"), brakuje tylko wielkiego hasła "Dumny, bo z trumny".

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 12, 2012

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 1