Gdybym zaczęła od przeczytania książki, zapewne bardziej by mi się podobała niż film (skrót fabuły w poprzedniej notce). Mam wrażenie, że film wygładził wszelkie dłużyzny, wprowadził zgrabniejszą narrację, a dołożenie Matta Damona zamknęło całość w ładny sposób.
#53
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 25, 2016
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2016, panowie, sf-f
- Skomentuj
Zanim przejdę do zdjęć, garść szczegółów. Agia Marina to takie kreteńskie Mielno (jedno z kilkudziesięciu na północnym wybrzeżu). Wzdłuż głównej ulicy, pełnej sklepów, restauracji, salonów manicure i różnych elementów rozrywkowych jak wąsy odchodzą uliczki - na północ nad morze, na południe do dalej położonych hoteli. Tuż obok na zachód, jest bardziej lanserskie Platanias (już bardziej Międzyzdroje czy inny Sopot), z markami luksusowymi, klubami nocnymi, centrum handlowym i hotelami, w których wygarniturowani panowie grają Brahmsa. Obie miejscowości są 20 km do lotniska w Chani, jako baza wypadowa do zwiedzania zachodniej części wyspy - całkiem dobre.
Mieszkaliśmy w małym rodzinnym hotelu (a w zasadzie aparthotelu) - Villa Thodorou; czysto, basen, z okna widok na plażę, kuchenka z lodówką (tego akurat nie polecam wrażliwym na dźwięki). Komarów nie było, pojawiły się za to mrówki, których jakoś nie pokochałam, ale przynajmniej miałam motywację do wczesnego wstawania. Fantastyczna plaża - czysta, drobniutki piasek, muszle, kamyczki, trochę regularnie sprzątanych wodorostów, turkusowa woda, delikatne fale. Maja jest stworzeniem wodnym, więc czas dzieliła między morze a basen, chociaż tym razem delikatnie falujące morze wygrywało.
Kilka restauracji (adresów nie ma - wszystkie mieszczą się przy głównej ulicy Agias Marinas):
- Kantina - najsympatyczniejsza śniadaniownia, oprócz tego burgery,
- Kri-Kri - z widokiem na plażę i zejściem do wody, wysoko na liście Tripadvisora,
- Terpsi - rodzinna restauracja, z właścicielką i synami, którzy radośnie wypijają z klientami po kieliszku raki przy okazji rachunku (i są bardzo weseli, co nie dziwi przy okazji wielu kieliszków); lody dla Mai wjechały z zapalonym zimnym ogniem, budząc ogromną radość. Darmowy deser, wspomniana raki jako digestif, dla młodzieży grenadyna z lodem,
- Cafe Restaurant Real Greek - grecka klasyka [2020 - link nieaktualny].
Przypadkiem znalazłam maleńki cmentarz. Tuż koło restauracji, na wzgórzu. Cały w bieli, każdy nagrobek ma sprytny schowek na środki czyszczące z tyłu i zamykaną, oszkloną gablotkę na zdjęcia i pamiątki od frontu.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 25, 2016
Link permanentny -
Tagi:
kreta, 2016, grecja, cmentarz -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+
- Skomentuj
[23.08.2016]
Ostatnia błękitno-upalna galeria - tym razem z Retymno (zwanego Rethimnonem). Zaczęliśmy od zabytkowej, XVI-wiecznej Fortezzy, w której wśród kamieni i obfitych pozostałości po dawnej zabudowie są galerie sztuki i koty. Dużo kotów. Potem obiad w Melinie (sic!) [2020 - link nieaktualny] tuż koło Fortezzy, spacer na lody do portu (i tym razem doszliśmy do latarni morskiej) i nieudane poszukiwania minaretu, który widzieliśmy nad dachami, ale nie udało nam się dojść w gęstwie uliczek.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 23, 2016
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
2016, grecja, kreta
- Skomentuj
[22.08.2016]
W drodze, jak to w drodze - malownicze widoczki, bo trasa wzdłuż wybrzeża. Szybki konkurs bez nagród na najzabawniejszą nazwę miejscowości wygrała Agia Pelagia.
Pałac w Knossos to najbardziej znane chyba miejsce turystyczne na Krecie - źródło pochodzenia wielu mitów: pałac króla Minosa, zwany Labiryntem, zbudowany przed Dedala, w którym przetrzymywany był owoc pozamałżeńskiego związku między żoną Minosa, Pazyfae a przygodnie poznanym bykiem - Minotaur. Ruiny odkopane przez sir Artura Evansa na początku XXw. budzą wiele kontrowersji - nie zostało ich wiele, rekonstrukcja często była przeprowadzana metodą "mnie się wydaje, że", w efekcie na posesji jest więcej cementu i gdybania niż rzeczywistych szczątków. Czy to przeszkadza - zupełnie nie; całość kompleksu pozwala na wyjaśnienie, czemu pojawiło się określenie Labirynt - 22 tysiące metrów kwadratowych (poznańska galeria City Center ma - dla porównania - 60 tys. m2 na trzech poziomach, łącznie z 5 poziomami parkingów), gęsto zabudowane na co najmniej trzech różnych poziomach małymi pokoikami, połączonymi ze sobą schodami i przejściami. Po ocalałych freskach widać rozmach, chociaż to cały czas rekonstrukcja z drobnych, rozsypanych klocków. Warto wizytę w Knossos połączyć ze zwiedzaniem Muzeum Archeologicznego w pobliskim Heraklionie, gdzie można obejrzeć większość elementów ruchomych z wykopalisk (na miejscu jest niewiele lub tylko kopie), można wtedy kupić wspólny bilet.
TŻ gościnnie wystąpił w roli przewodnika ze znajomością lengłidżu dla sympatycznej rodziny z Ostrołęki (pozdrawiamy!), ja miałam tzw. szybkie przejście z Majutem, który zwiedza metodą biegania z miejsca na miejsce i poganiania, żeby już iść dalej. Mam wrażenie, że każde miejsce obejrzałam co najmniej dwukrotnie. W trakcie sprzedawałam okrojone wersje mitów greckich, gdzie skupiliśmy się głównie na wyjaśnieniu, którym kawałkiem Minotaur był bykiem i czemu zjadał ludzi, przecież ludzi się nie je, Tezeuszu, nici Ariadny, Ikarze i Dedalu.
GALERIA ZDJĘĆ.
Na życzenie wycieczki, zamiast do muzeum, pojechaliśmy do CretAquarium - chłodnego miejsca z kolorowymi rybkami. Rybki prześliczne, ale całość dość mała. Dodatkowo nie warto nastawiać się na jedzenie tutaj, bo potrawy z menu można jeść tylko przez kilka godzin okołolanczowych, potem zostaje odgrzewane z tacek, niespecjalnie ciekawe.
GALERIA ZDJĘĆ.
Restauracja: Kiriakos, Leof. Dimokratias 53, Iraklio 713 06, Greece.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 22, 2016
Link permanentny -
Tagi:
2016, grecja, kreta -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+
- Skomentuj
[22.08.2016]
Miało być epizodzikiem w drodze do Knossos - wszak z prawie zachodniego wybrzeża trzeba przejechać na środek, pod Iraklion. Drobna sprawa, ale akurat po drodze - małe słodkowodne jeziorko wśród gór, gdzie żyją złote rybki i żółwie diamentowe. Kiedy wspacerowaliśmy się tam z pobliskiego parkingu, okazało się, że nie ma łatwo - Majut usłyszawszy, że nie wsiadamy do roweru wodnego wykonał minę pt. rozczar i nagle popłynęliśmy ciężko sterownym żółtym volkswagenem z napędem na pedały. Było przeuroczo, warte wszelkich pieniędzy, a nie tylko 15 euro za godzinę.
W rodzinnej restauracji przy parkingu coś zimnego i w drogę do Knossos, o czym niebawem.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 22, 2016
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
2016, grecja, kreta
- Skomentuj
[21.08.2016]
Zwykle jeden dzień poświęcamy na typowo turystyczną aktywność - autokar, łódka, inni turyści, dużo innych turystów; to jest ten dzień, kiedy wygoda zwycięża nad przyjemnością własnego planowania. Z małego portu w Kissamos w godzinę błękitnym morzem, przestrzegani przez megafony, żeby zdejmować torby z siedzeń ("wyrywać gąbkę z siedzeń"), bo wszędzie tłoczą się Polacy, Rosjanie, Brytyjczycy i Hiszpanie, dopływamy do kamienistej plaży w zatoczce Imeri Gramvousa. Chętni mogą iść pod górę - jedyne 140 metrów w pionie - do staroweneckiej twierdzy, skąd widok. Zaskakująco, w 40 stopniach i palącym słońcu nie krzeszemy w sobie chęci, za to do leżenia w płytkiej turkusowej wodzie - i owszem. Obiecujemy sobie z TŻ-em, że wrócimy jako emeryci w jesienny ciepły dzień (jak już odchowamy Majuta na tyle, żeby ignorował wakacyjne wyjazdy z rodzicami i sam kwitł w jakichś Bieszczadach czy innych Manieczkach), to wtedy wejdziemy.
Stąd kolejne pół godziny na Balos - jeszcze piękniejsza, jeszcze bardziej zjawiskowa laguna pełna turkusu, tym razem piaszczysta, różowo-biała. I podobnie tutaj - zamiast wskrobywać się na punkt widokowy, leniwie grzebię palcami w piasku, szukając muszelek, które następnie ekologicznie zostawiam, bo jestem grzeczna turysta.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 21, 2016
Link permanentny -
Tagi:
grecja, kreta, 2016 -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+
- Skomentuj
[20.08.2016]
Na Krecie, jak przystało na wyspę wulkaniczną, są górki. Gdziekolwiek się więc jedzie, to albo w górę, albo w dół (a wahania bywają takie, że uszy się zatykają). Dodatkowo zakręty, wiraże, czasem zwężenia w miasteczkach, gdzie wszyscy się uprzejmie mijają, bo mniej uprzejmie się nie da. Początkowo zachwycona byłam znakami, które według mnie oznaczały punkty widokowe, tyle że bez możliwości zatrzymania, potem już mniej, bo znaki okazały się być ostrzeżeniami o radarach.W ogóle w Grecji wiele rzeczy wydaje się być inne niż na pierwszy rzut oka - ot, przydrożne kapliczki, które kupuje się w wyspecjalizowanych sklepach z piecami ogrodowymi w szerokiej gamie; od zwykłych blaszanych skrzyneczek do replik kościołów z dachówkami. Co chwila widoczne na poboczu, w pierwszej chwili pomyślałam, że to bardzo miło, taki domeczek zamiast radaru, ale zostałam szybko sprostowana, że są trzy rodzaje kapliczek: przydomowe ku czci patrona, dziękczynne za to, że udało się wyjść żywcem z wypadku i pośmiertne, kiedy się nie udało. Tych ostatnich, sądząc po zawartości, niestety sporo, co jednak nie dziwi, patrząc na zakręty i kozy.
Kozy to kolejny rozdział - czasem, choć rzadko, pojawiają się znaki ostrzegawcze, że uwaga, zwierzę. A kozy (zwłaszcza lokalna odmiana, kri-kri) są wszędzie, czasem zagrodzone lub przypalikowane, czasem luzem, w tym nieskrępowanie przebiegające drogę i wspinające się na skałkę po drugiej stronie, bo mogą. Jak to pomioty szatana. Owce się nie wspinają, ale też są wszędzie.
Paleochora jest miasteczkiem na malowniczym cyplu na południu wyspy - tamtędy prosto na Afrykę (z pitstopem na Koyfonisi). Dwie plaże - okrutnie kamienista i uroczo piaszczysta (zgadnijcie, na którą pojechaliśmy), ale błękitna, ciepła woda i sympatyczne towarzystwo słowackiej rodziny.
Restauracja: Galaxy, tuż przy plaży.
Planowaliśmy też leniwy spacer od monasteru do monasteru z przystankiem na jaskinię, ale kiedy dotarliśmy do Azogires, okazało się, że nie ma gdzie zaparkować (nie że miejsca parkingowe - wieś-ulicówka, z 30 cm odstępu między drogą a domami), a świątynie pochowane gdzieś na uboczach w odległościach dość sporych jak na spacer w upale. A ponieważ najedzony naród domagał się plaży, estetykę duchową zostawiliśmy na następny raz.
Elafonisi to jedno z tych pocztówkowych miejsc - koniec świata, różowy piasek, błękitna woda w lagunie, leżaki i nic więcej. Późnym popołudniem różowości piasku aż tak nie widać, ale przy bliższym przyjrzeniu się gdzieniegdzie jest bardziej różowy niż gdzie indziej. Pewnie o wschodzie słońca wygląda bardziej malowniczo, ale i tak to miłe miejsce na posiedzenie w ciepłej wodzie.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 20, 2016
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
2016, grecja, kreta
- Skomentuj
[18.08.2016]
Pierwszą rzeczą, jaka zaskakuje (oczywiście poza temperaturą, bo 23 stopnie o 10 wieczorem nawet latem w Polsce są zaskakujące) to niebo. Błyskawicznie znikają wątpliwości co nazywania przez Greków gwiazdozbiorów - greckie niebo to poligon dla wyobraźni, zwłaszcza w małych miasteczkach. W życiu chyba nie widziałam tak pięknego Wielkiego Wozu, pierwszy raz zobaczylam cały Gwiazdozbiór Oriona, chociaż zapewne mam sklerozę i dwa lata temu też się tak egzaltowałam na Korfu.
Agia Marina to małe, typowo wakacyjne miasteczko wzdłuż północnego wybrzeża Krety. Restauracja z zejsciem do plaży, hotel, supermarket ze słomkowymi kapeluszami, restauracja z zejściem do plaży, wszystko wzdłuż głównej ulicy (i trochę na boki). Zejście do plaży było priorytetem, nieco mniej - jak się okazało - zaakcentowałam ciszę i spokój. Przede wszystkim Majut cały podekscytowany lotem samolotem odbył power nap w autobusie z lotniska i w nocy wielokrotnie emitował przez półsen, że jednak nie śpi. To jednak nie wybijało tak ze snu, jak chodzący klimatyzator bez wyłącznika, który udało się zneutralizować usunięciem klucza z czujnika oraz marcujący kocur (w Grecji sezon na poczynanie kociąt jest cały rok) i lodówka. Kota dało się przeżyć, ale lodówka okazała się arcywrogiem, ponieważ była wmontowana w zabudowę, a wtyczkę oczywiście z tyłu. Po dramatycznym półśnie z sytuacją służbową w roli głównej, poczułam zew inżyniera i wyłączyłam korki, co było z zasady pomysłem idealnym, tyle że nie, bo owszem, wyłączyło lodówkę, ale włączyło się oświetlenie awaryjne, nieco psujące komfort spania. Long story short, jak już TŻ odsunął lodówkę i ją odłączył od zasilania, to prawie było rano.
Poza tym cud, miód i orzeszki. Woda, plaża, muszelki, palmy, oliwki. Kupiłam sobie błękitny kapelusz z kwiatkiem i jestem gotowa na greckie słońce (wróćcie za dwa dni, żeby się przekonać, czy będę dalej tak entuzjastyczna, jak mi zacznie schodzić skóra ze spalonego karku).
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 18, 2016
Link permanentny -
Kategoria:
Listy spod róży -
Tagi:
2016, grecja, kreta
- Komentarzy: 1
Niemowa
W małej miejscowości ktoś zabija całą rodzinę - matkę, ojca i dwóch małych (7 i 9 lat) chłopców. Na miejscu okazuje się, że było jeszcze trzecie dziecko - 10-letnia dziewczynka, kuzynka zamordowanych dzieci. Dziecko zniknęło, ale prawdopodobnie widziało mordercę, szuka go więc jednocześnie policja i zbrodniarz. Sebastian wpada na pomysł, gdzie znaleźć dziewczynkę, znajduje ją i - kiedy się okazuje, że w wyniku przeżytego szoku przestała mówić, prowadzi terapię tak, aby pomogła w śledztwie. Zważywszy na przeszłość Sebastiana, nie dziwi specjalnie, że zaczyna czuć ojcowskie uczucia do dziewczynki (wszak mała Nicole ma tyle lat, ile miałaby jego córka, Sabine, gdyby przeżyła). Śledztwo śledztwem, ale na łopatki rozkłada wątek specjalisty od komputerów, Billy'ego, który najpierw gromadzi DNA, żeby zbadać pokrewieństwo między Vanją a Sebastianem, a następnie zostaje przez Sebastiana przyłapany na realizowaniu absurdalnych popędów (co podsumuję poniżej). W porówaniu z tym historia Ursuli, specjalistki od dowodów, w finale poprzedniego tomu pozostawionej na linii strzału w mieszkaniu Sebastiana, nawet nie powoduje wzruszenia ramion.
Oblany test
Tym razem tajemniczy psychopata, przedstawiający się jako Katon Starszy (ten od Kartaginy), morduje celebrytów - bohaterów reality show czy bloggerów (?!), każąc im przedtem zdawać test z wiedzy ogólnej, co ma udowodnić, że są debilami, a ich sława jest niczym. Kiedy to nie przedostaje się do prasy (dzięki wysiłkom ekipy), Katon zaczyna robić czystkę w mediach - zabija dyrektora kanału rozrywkowego, redaktora naczelnego szmatławca, a wreszcie zasadza się na dostawców internetu jako zła wcielonego (bo jak wiadomo, to wszystko wina internetsów). Vanja wreszcie dowiedziała się, kto jest jej ojcem (oraz wściekła się, bo Sebastian przespał się ponownie z jej matką, która rozstała się z ojczymem), więc z tego żalu i zgryzoty poszła użebrać u byłego chłopaka, żeby ją przyjął z powrotem. Ursula (tak, przeżyła) najpierw próbowała zgłuszyć Torkella, z którym niegdyś niezobowiązująco sypiała, ale ponieważ Torkell w trakcie śledztwa spotkał byłą dziewczynę z liceum i między nimi zaiskrzyło, zwróciła się oczywiście do jedynego znanego jej erotomana - Sebastiana.
A na sam koniec autorzy postanowili puścić poręcz. Rozumiem, że to taki sposób na cliffhanger, żeby kupić potencjalny tom szósty, ale całość oceniam tak nisko, że niżej to już tylko można zakończyć metodą "a potem się obudził". Ovyyl, xgóerzh fcbqbonłb fvę mnovwnavr (j cvrejfmlpu gbznpu m cemlwrzabśpvą v orm ersyrxfwv fghxaął qjópu cemrfgęcpój), mnpmął qhfvć cemlcnqxvrz ancbgxnar xbgl, ob zh bq grtb fgnjnł oneqmvrw avż ceml anemrpmbarw. Xvrql Fronfgvna mjeópvł zh hjntę, żr gb wrqanx wnxol puber (nyr avp m glz avr mebovł, ob cemrpvrż Ovyyl gb qboel pułbcvrp), Ovyyl cemrfgnjvł fvę an fgbfhaxv fnqb-znfb m cbqqhfmnavrz m xbpunaxą (cemlcbzvanz, żr emrpm fvę qmvrwr zvrfvąp cb śyhovr). V xvrql gnx śjvęgbjnł mnxbńpmravr śyrqmgjn, cvwnal hqnł fvę qb synzl, tqmvr cbqpmnf betvv FZ wą hqhfvł, ob olł molg cvwnal, żrol cemrfgnć. Serio?
Inne tych autorów tutaj.
#51-#52
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 15, 2016
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2016, panowie, kryminal
- Komentarzy: 2
Wyobraźcie sobie świat, w którym ludzie nie potrafią kłamać. Owszem, jest prościej (jeśli mówisz, że jesteś Janem Kowalskim, to tak jest, nie trzeba dokumentów, notariusza i policji), ale z drugiej strony nikt nie ma też wyobraźni, a co za tym idzie, nie ma fikcji. To świat bez książek, filmu i - co wcale nie jest absurdalne - religii. Mark, pisarz lektur (opisujących wiernie, co się wydarzyło) zostaje zwolniony z pracy, a na koncie ma zbyt mało, żeby zapłacić za mieszkanie. I nagle, również ku swojemu zdziwieniu, kłamie w banku - dostaje więcej pieniędzy, co rozwiązuje część jego problemów. Zaczyna testować reakcje otoczenia na nową umiejętność - da się zgłuszyć zupełnie obcą kobietę do pójścia do łóżka, wzbudzić zainteresowanie w podrywanej (a wcześniej niechętnej) damie, napisać fikcyjną, a przy tym absolutnie ciekawą, historię, dzięki czemu odzyskuje pracę, a w celu uspokojenia umierającej matki, umie opowiedzieć jej o swojej zmyślonej wizji nieba. Tutaj sytuacja się wymyka spod kontroli, bo nagle jest wszędzie - w prasie, w telewizji, a pod domem koczują tłumy ludzi, ciekawych informacji o "Bogu" i podanych przez niego Markowi "zasadach".
To nie jest tak, że jest zły film. Ale z takim reżyserem (Gervais) i aktorami (Gervais, Louis C.K. czy Tina Fey) mógłby być znacznie śmieszniejszy. Mam poczucie zmarnowanego potencjału, chociaż sporo scen jest zabawnych, a obserwacje trafne.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 14, 2016
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam -
Tagi:
komedia, sf-f
- Skomentuj