Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o dun-laoghaire

O jesieni w Dublinie

[7-10.10.2019]

47k kroków w cztery dni, ale głównie w okolicach biura. Krótki wieczorny deszczowy spacer do centrum pod statuę Molly Malone, dużo DART-em i prawie codziennie pyszna rybka w Fish Shack. Tak jak wiosną, było cieplej niż w Poznaniu; jechałam z cieknącym nosem i drapaniem w gardle, mimo wiatru naprawiłam się w trzy dni. Czas tym razem był bardziej na niekorzyść, bo o poranku wstawałam po ciemku, nie miałam motywacji do spędzania czasu na molo. No i w pracy byłam, praca męczy.

Dun Laoghaire Dun Laoghaire - ratusz dzień / noc Sandycove Porterhouse Central Bar / Dublin Widok z molo na DL Widok na Sandycove Blackrock, wybrzeże Blackrock Fish Shack: zapiekanka z czedarem i wędzoną rybą / Fish & chips Najlepsze w hotelu (łosoś!) / Wnętrza Fish Shack: gulasz rybny / Ośmiornica w panierce

Restauracje:

  • Fish Shack - 1 Martello Terrace, Sandycove: niekrępujące i - jak na Dublin - niedrogie rybne bistro.
  • Porterhouse Central Bar, 47 Nassau St, Dublin: podobno najdłuższy bar w Dublinie, mają cydr z liskiem (i podobno jakieś piwa)
  • The Wooden Spoon, 3 Bath Pl, Blackrock: duże kanapki i świeże sałatki, głównie na wynos [2022 - strona nieaktualna].
  • Itsa… bagel, The Pavilion, Unit 1 & 2, Marine Rd, Dún Laoghaire: bajgle z zawartością
  • Casper and Giumbini's, The Pavillion, Unit 8, Marine Rd, Dún Laoghaire: bardziej na wieczór, mięsa i ryby.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 10, 2019

Link permanentny - Tagi: dublin, dun-laoghaire, irlandia, blackrock - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Skomentuj


O wiośnie w Dublinie

[25-29.03.2019]

Czasem jest tak, że wszystko się układa. Na przykład na służbowy wyjazd do Dublina ktoś przekręca pokrętło temperatury i kiedy ruszam z szarego Poznania, gdzie na lotnisku marzną mi paluszki, w Irlandii robi się tydzień Prawdziwej Wiosny. Słonko, bezwietrznie, kilkanaście stopni, kwiecie kwitnie, a i trawa zieleńsza. Owszem, raczej wzdychałam tęsknie zza biurowej szyby do świata na zewnątrz, ale pojeździłam sobie DART-em w jedną i w drugę stronę (mentalnie walcząc ze sobą, żeby wsiadać jednak na innym peronie niż podpowiadała mi prawostronna logika), przeszłam się molo w Dun Laoghaire (o wschodzie słońca![1]) i policzyłam kolorowe drzwi w niskich domkach pomiędzy DL i Sandycove, tęsknie spoglądając na Maritime Museum (i inne okolice). Z intensywnej wycieczki do Limerick zostały mi powidoki zielonych pól, na których wypasają się kudłate i mniej kudłate krówki, biegają radosne koniki oraz malowniczo rozsypują się owce.

Blackrock, widok na Dun Laoghaire Latarnia na East Pier, Dun Laoghaire / Wschód słońca / Gazebo (tamże) Blackrock, stacja DART (moja ulubiona) Drzwi i puby Drzwi, chyba gdzieś pod Sandycove DART na zewnątrz / DART w środku Wschód słońca, molo w Dun Laoghaire Restauracja hotelowa / Śniadanie Widok z molo na port, ta wieża to Muzeum Morskie (nie kościół) Zachód słońca / Marina w Dun Laoghaire Marina Liffey po wschodzie słońca

Restauracje:

[1] Nie było to AŻ takie wyrzeczenie, bo i tak źle sypiam na wyjazdach oraz w Irlandii jest o godzinę wcześniej, więc poranek o 6 rano tam to jak u nas o 7. Bez dramatu. I uniknęłam jetlaga, bo zaraz po powrocie była zmiana czasu.

GALERIA ZDJĘĆ. Poprzednio: o DART (chociaż według niektórych to nie metro) i Dun Laoghaire oraz kilka panoramek tamże.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek marca 29, 2019

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: dublin, dun-laoghaire, blackrock, irlandia - Komentarzy: 2


Dun Laoghaire

Bo chociaż wiem skąd biorą się te wszystkie szmery w niebie
Wieje
Wieje i rozwiewa mnie

W Dun Laoghaire wieje, jak to w porcie. Wielki prom Stena Line porusza całą wodę, wypływając, a ekskluzywny jacht klub ma betonowy taras, na którym dumnie stoi maszt z chorągiewkami. Przyjacielskie psy ochoczo usiłują polizać każdego po nosie, zapaleńcy z wędkami w wieku różnym, którzy liczą na to, że coś w basenie złapią, a na molo filigranowe altanki z metalową koronką. Dlatego że wieje, jest jak w Bollywood - ostre słońce grzeje w plecy, a chwilę później spada drobniutki i dokuczliwy szybki deszczyk.

Zapałałam wielką namiętnością do charity stores. Trudno mi się było oderwać od dwóch grubych tomów Marian Keyes, których nie czytałam, ale ostatecznie wyszłam z pięknie pastelowo ilustrowaną książeczką Durella "Puppy's Field Day", krótką historyjką o piesku, który chodził po kałużach i The Wolves in the Walls Gaimana. Celowo nie wspominam o ślicznych nowych zielonych sztruksikach rozmiar 120 cm, steampunkowych pantoflach z Aldo i koronkowych sukniach. Może dobrze, że w Ryanairze[1] są limity na bagaż.

[1] Były fanfary, bo przylecieliśmy przed czasem. I jak fanfary urocze, tak reklamy i zachęta do kupowania e-papierosów, zdrapek, perfum i innych pierdół okropnie głośna[2]. Przez chwilę poczułam się jak w autobusie do miejsca kultu, za 19 zł z obiadem i gratis prezentacją sprzętu AGD "spróbuj-nie-kupić".

[2] Nic tak nie irytuje jak głośna i nagła zapowiedź przez głośniki, jak dziecko Maj WRESZCIE przysnęło po dwóch godzinach skakania na kolanach obojga rodziców (znaczy moich i TŻ-a), wyskakiwania nad fotel i robienia (z wzajemnością!) kuku do młodocianego Tomasza, siedzącego za nami. Czuję się niesamowicie dojrzalsza po tym locie i chyba z następnym poczekam kilka lat, bo moja wątroba, pęcherz i żołądek nie wytrzymają.

EDIT: Więcej zdjęć z Dun Laoghaire.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 16, 2011

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: 2011, irlandia, dun-laoghaire - Skomentuj