Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Strażnicy galaktyki

Chciałam obejrzeć tylko dlatego, że główną (no, jedną z głównych) rolę gra Chris Pratt, do tej pory znany mi głównie z roli mega-niedojdy z "Parks & Recreation", a WTEM obsadzany jako superbohater oraz obiekt pożądania. I jeśli macie podobne motywacje jak ja (albo wręcz się wahacie), to czym prędzej wątpliwości odrzućcie, bo "Strażnicy" są chyba najlepszym filmem przygodowym w kosmosie, jaki widziałam w ciągu ostatnich 5 lat (albo i 10). I nie, Pratt nie jest takim superbohaterem jak nie przymierzając Robert Downey Jr., ale do roli prostolinijnego cwaniaczka nadaje się idealnie. Fabuła raczej nieskomplikowana - grupka przypadkowo zebranych poszukiwaczy przygód, na początku niespecjalnie się lubiących, każdy ze swoim celem, sprzymierzają się, żeby dostarczyć artefakt i nie dopuścić do zagłady planety. Za to wykonanie - doskonałe. Człowiek-kafar, zielonoskóra atrakcyjna dama o skomplikowanej przeszłości, sarkastyczny szop pracz i może mało elokwentne, za to bardzo poręczne drzewo ("I AM GROOT") wraz z osieroconym Ziemianinem w pięknie wybudowanych statkach kosmicznych z fantastycznymi efektami latają, spadają, prawie-że-umierają, a na samym końcu ratują świat przerzucając się celnymi ripostami.

Czekam na drugą część, obowiązkowo.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 30, 2016

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 2


Maryla Szymiczkowa - Rozdarta zasłona

Tak jak nie zachwyciła mnie pierwsza powieść z cyklu, tak i nie porwała druga, a nawet jeszcze bardziej zmęczyła i znudziła. Ginie służąca Zofii Szczupaczyńskiej, Karolcia. Miała w tajemnicy wyjechać do Ameryki z tajemniczym inżynierem, niestety zamiast tego jej tuż przed śmiercią pohańbione zwłoki zostały wyłowione z Wisły. Pani domu prowadzi śledztwo, zniżając się nawet do tego, żeby porozmawiać z kobietą upadłą i - o zgrozo - socjalistą Daszyńskim. W tle mnóstwo mętnych wywodów o postrzeganiu seksualności w XIX wieku i ówczesnej prostytucji, z lekkimi aluzjami do feminizmu.

Inne tej autorki tutaj.

#80

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 29, 2016

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2016, panowie, kryminal - Skomentuj


Śmieszne, ale bardziej okrutne

"You're the worst" dzieje się w Los Angeles, ale jednym z głównych bohaterów jest Brytyjczyk, więc to wyjaśnia poziom społecznej niestosowności, na jaki się czasem wzbijają scenarzyści.

Jimmy jest pisarzem, autorem jednej książki, ale głównie znany jest z tego, że wszyscy go nienawidzą; nie bez powodu - jest egocentrykiem, pijakiem, chamem, nie waha się powiedzieć czegoś nieprzyjemnego (umówmy się - mówi same nieprzyjemne rzeczy), a do tego na ślubie byłej dziewczyny, Becki, usiłuje ją zaciągnąć do łóżka, a kiedy się nie udaje, obraża ją. Wychodzi z Gretchen, osobą równie egoistyczną i nieprzyjemną jak on, lądują szybko razem w łóżku, bez zobowiązań. Tyle że - wbrew wszystkim swoim wadom - zaczynają się lubić i chcą ze sobą być. Sytuacje ubarwia kilkoro bohaterów drugoplanowych - Edgar, weteran z Iraku, cierpiący na PTSD, współmieszkaniec/kucharz Jimmy'ego, Becca i jej niezbyt udany mąż Vernon czy Lindsay, najlepsza przyjaciółka Gretchen, narkomanka i nimfomanka, wprawdzie zamężna, ale niefanatycznie.

Wydawałoby się, że po "You're the worst" nie może być nic bardziej budzącego politowania czy lekkiego obrzydzenia kondycją ludzką, ale jednak - palmę pierwszeństwa oddaję serialowi "Peep show". Dwóch współlokatorów - Mark i Jeremy - diametralnie się od siebie różni, ale łączy ich jedno - obydwaj są straszliwymi flusiami, z trudnością egzystującymi w społeczeństwie. Mark pracuje w korporacji jako specjalista od kredytów, podkochuje się w Sophie, koleżance z pracy, co prowadzi do wielu żenujących incydentów (np. osikania dokumentów w biurze kierownika). Jeremy, aspirujący choć pozbawiony talentu muzyk, usiłuje przespać się z kimkolwiek (w pierwszym sezonie z urodziwą, ale ekscentryczną sąsiadką), dodatkowo nieustająco konkuruje z Markiem i swoim kumplem, Super Hansem.

Poczucie żenady podnosi sposób filmowania - zbliżenia na twarze bohaterów, czasem rybie oko i ich wewnętrzne głosy, komentujące sytuację w sposób, na który zwykle sobie nikt nie pozwala, jeśli chce być akceptowany w towarzystwie innych.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 25, 2016

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Sense8

Zaczyna się grubo, bo od samobójstwa, w wyniku którego 8 osób rozsianych po całym świecie (4 panów, 3 panie i transseksualistka) zaczyna współdzielić myśli. Na początku opornie i z przerażeniem, bo kontakt pojawia się znienacka (doprowadzając czasem do zabawnych sytuacji), potem już coraz gładziej i z całkiem niezłymi efektami. Meksykanin Lito jest zręcznym aktorem w bardzo złych filmach, Will sprawnym policjantem z Chicago, Kenijczyk Capheus uwielbia filmy z Van Dammem i doskonale jeździ wszystkim, co ma cztery koła, a Wolfgang z Berlina włamuje się do sejfów i lubi się bić. Hinduska Kala jest farmaceutką i ma kilka cennych umiejętności survivalowych, Koreanka Sun to bizneswoman, ale też mistrzyni kick-boxingu, transseksualna Mike/Nomi jest hakerką z San Francisco, a Islandka Riley (mieszkająca w Londynie) pracuje jako DJ-ką i to właśnie jej trauma sprzed lat posuwa całą akcję do przodu.

Serial to szeroko pojęta kontynuacja pomysłu twórców - Tykwera i Wachowskich - "Atlasu chmur", moim zdaniem o wiele bardziej udana (i bez naklejania aktorom gumowych twarzy). Fantastyczne lokalizacje - Berlin, Londyn, Seul, San Francisco, Chicago, Mumbaj, Nairobi, Mexico City, sporo o pożyciu intymnym (16+ i bez cenzury, więc golizna jest, dodatkowo wiele elementów LGBT), a wszystko przyprawione dość sprawnie zbudowaną intrygą i sporą dozą humoru.

Moje guilty pleasure - Will, policjant z Chicago, wygląda jak młody Mark Wahlberg. Nagle poczułam się 20 lat młodsza.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 20, 2016

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 4


Berlin, dzień przed

Wyjątkowo trudno było mi usiąść do tej notki - dzień po powrocie z Berlina w mediach zawrzało, bo właśnie w Berlinie szaleniec wjechał w tłum takich jak ja, zwykłych ludzi, którzy z dzieckiem przyszli na karuzelę, popatrzeć na świąteczne stragany, wypić kubek grzanego wina czy zjeść garść gorących kasztanów i currywursta. Wprawdzie nie byłam akurat na tym jarmarku (ale dwa lata temu, razem z moją H. i owszem), a w momencie samego wypadku 250 km dalej, ale i tak poczułam, że to za blisko. Nie chcę rozważać konsekwencji takich akcji na szerszym poziomie ani uderzać w alarmistyczne tony, ale trudno mi teraz radośnie pisać o mieście pełnym świateł widocznym z diabelskiego młyna, złoceniach pałacu Charlottenburg, spacerze z prawdziwym robotem po Muzeum Techniki czy wacie cukrowej na jarmarku. Współczuję ludziom, którzy stracili bliskich, ale też smutno mi, bo tym trudniej będzie tym, którzy uciekają przed wojną, biedą i śmiercią do zasobnej Europy, znaleźć w niej miejsce.


Jarmark przy Gendarmenmarkt


Muzeum Techniki, robot ma na imię Tim (EN/DE)


Pałac Charlottenburg

Adresy:
Pałac Charlottenburg - Spandauer Damm 10-24.
Muzeum Techniki i Spectrum - Möckernstraße 26/Trebbiner Straße 9
Gendarmenmarkt - przy pl. Gendarmenmarkt

GALERIA ZDJEĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 19, 2016

Link permanentny - Tagi: berlin, niemcy - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Skomentuj


Kate Atkinson - Bóg pośród ruin

(Wybaczcie lakoniczność, ale to książka, w której trudno wyczuć, ile można zdradzić bez zepsucia lektury tym, co jeszcze nie skończyli).

Teddy, młodszy brat Ursuli, przeżył bardzo długie życie. Był synem, narzeczonym, pilotem bombowca podczas drugiej wojny światowej, dziennikarzem prowincjonalnej gazety, mężem, ojcem, dziadkiem, kochankiem, przyjacielem; wyrywkowa chronologia narracji miesza te wszystkie momenty w życiu. Dookoła Teddy'ego obraca się życie jego bliskich - żony Nancy, ukochanej z dzieciństwa, córki Violi i dwojga wnucząt - Sunny'ego i Bertie. To historia składająca się z decyzji i ich konsekwencji, których kulminacyjnym punktem, mimo kilkudziesięciu lat rozpiętości akcji (1925-2012), była II wojna światowa. Mniej tutaj łagodnego tła obyczajowego angielskiej wsi, więcej rozważań o sensie życia i istocie śmierci. Finał, nie ukrywam, jest dość niespodziewany, chociaż mimo dramatyczności wymowy, nie jest wcale najsmutniejszym momentem książki.

Inne tej autorki tutaj.

#79

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 15, 2016

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2016, obyczajowy, panie - Skomentuj


Płasko z przewagą pagórków

Co wieczór siadam, żeby napisać. I nie mogę. Zaskakująco łatwo rezygnuję ze słów prywatnie, chociaż to nimi zarabiam; umówmy się jednak, że w pracy obracam się w mocno ograniczonym wokabularzyku, składającym się przeważnie ze stałych fraz, którymi żongluję ("kind request", "in regards of", "please find attached" czy "warm regards"). Ze względu na rewolucję, jaką mi poczyniło Google zamknięciem Picasy, mozolnie przechodzę przez stare notki, poprawiam odnośniki do zdjęć i - nie ukrywam - ogrzewam się swoim przedwczorajszym słowem. I tak pomyślałam z właściwym sobie splątaniem, że chyba fajnie byłoby mi przy okazji następnej rewolucji w narzędziach przeczytać coś o mnie z dziś.

W już całkiem nienowej pracy (w styczniu będzie rok) już się czuję na miejscu. Czasem jako ostatnia instancja doradcza z wiedzą druidyczną, czasem jako bohaterka anegdot[1][2]. Owszem, brakuje mi takiego osadzenia jak w Wielkiej Korporacji, gdzie przez 13 lat wszędzie byłam i wszystko widziałam, pod tym względem cały czas ciężko się wchodzi w znającą się wiele lat grupę; niektórzy nie ułatwiają. Zdarza mi się stres, wiadomo, ale nie mam takiego poczucia, że ktoś działa na moją szkodę i czeka na moje potknięcie, jak w złotej klatce dobrobytu. Lokalizacja cały czas działa na plus, wprawdzie Sołacz widuję teraz rankiem, bo wychodzę już w grudniowy mrok, ale i tak uwielbiam przemykać się Podolską, Mazowiecką czy zatrzymywać przy placu Orawskim. Reszta dnia przesypuje mi się między palcami (głównie dlatego, że zima), odżywam w weekendy.

[1] Popołudnie. Wyszły szklanki, pobrałam więc z kuchennej szafki kieliszek, który napełniłam wodą. Wracając do biurka, weszłam po drodze do pokoju obok, bo mi się przypomniało, że mam sprawę, a o kieliszku zapomniałam. M. popatrzyła na mnie z niejakim zachwytem, konstatując, że odzież mam elegancką (bordo + naszyjnik z jabloneksu), kołyszę się na obcasie, a w ręku przezroczysty napój, żywa ilustracja hasła "naj*bana, ale dama".

[2] Czekam z A. na wdzwonienie się klienta z Rosji na telefonferencję. Klient się spóźnia, więc w międzyczasie gadamy o pierdołach. Ja narzekam, bo właśnie zauważyłam, że mi pękają spodnie na kolanie. Kolega przytaknął, że on też tak miał, że kupował dżinsy jakiejś firmy i strasznie szybko mu się przecierały. Nie pamiętałam, jakie spodnie mam, więc pochyliłam się, żeby na guziku przeczytać, co to za firma. Kolega z autentycznym przerażeniem w oczach: "Przez chwilę myślałem, że chcesz rozpiąć suwak i zdjąć spodnie tutaj".

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 10, 2016

Link permanentny - Kategoria: Z głowy, czyli z niczego - Komentarzy: 1


Sue Grafton - A B C D

W epoce ebooków naszło mnie na przeczytanie cyklu chronologicznie. Dalej się przyjemnie czyta, dalej motywacja Kinsey do prowadzenia przez nią spraw jest co najmniej kwestionowalna. Nie zdziwi nikogo zapewne, że kompletnie nie pamiętam, kto zabił w każdym z tomów. Zdecydowanie lepiej czytać w oryginale, bo polskie tłumaczenie jest upstrzone przerażającymi kwiatkami - kilka opisałam tu, poza tym: rozdawane są pamflety ostrzegające przed gwałcicielami (zamiast ulotek), na stypie jest pasztet z tuńczyka (tuna caserole), na kolację są łuszczące się ciasteczka (flaky pastry, czyli ciasto francuskie), a w restauracji bezmięsne żeberka z grilla (barbaque spareribs) czy najlepsze - mieszkanie Kinsey o powierzchni 15 stóp kwadratowych (15 feet square, czyli kwadrat o boku 15 stóp).

  • A is for Alibi/A jak Alibi - 2009
  • B is for Burglar/W jak Włamywacz - 2009
  • C is for Corpse/Z jak Zwłoki - 2011
  • D is for Deadbeat/D jak Dłużnik - 2010
  • E is for Evidence - 2011
  • F is for Fugitive - 2011
  • G is for Gumshoe - 2011
  • H is for Homicide - 2017
  • I is for Innocent - 2017
  • J is for Judgment - 2019
  • K is for Killer - 2020
  • L is for Lawless/B jak bezwzględność - 2012
  • M is for Malice 2021
  • N is for Noose/S jak stryczek - 2011
  • O is for Outlaw/N jak niesława - 2011
  • P is for Peril/P jak przestępstwo - 2009
  • S is for Silence/C jak cisza - 2009

#75-78

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 3, 2016

Link permanentny - Tagi: 2016, panie, mwa, kryminal - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 2


Natalia Osińska - Fanfik

Tosia łyka psychotropy, żeby nie krzyczeć. Nie że coś ją boli szczególnie, raczej wszystko nudzi i nie pozwala na zaangażowanie i prawdziwe życie - liceum, powierzchowne znajomości, nieobecny ojciec, nadopiekuńcza ciotka. Bo nikt nie rozumie, że prawdziwe życie jest w Internecie, gdzie Tosia pisuje fanfiki w ulubionych uniwersach (a nawet cross-overy) i gdzie jej czytelnicy i fani z całego świata nie wiedzą, że jest taką nudną do bólu dziewczyną. Nudną i głupią. Budzi się nieco z fluoeksetynowego letargu, kiedy pierwszego dnia szkoły wpada na nowego - Leona, który zdaje się nie zwracać uwagi na jej gładką, dobrze przez ciotkę-kosmetyczkę umalowaną buzię i blond włosy, nie jąka się i nie prosi o randkę, tylko karmi kanapką i zaczyna z nią rozmawiać jak z człowiekiem.

Uwielbiałam w okresie nastoletnim Niziurskiego i Nienackiego czy Siesicką, Snopkiewicz i Musierowicz. Ale kiedy po latach spróbowałam niektóre książki przeczytać ponownie, zazgrzytały mi piaskiem w zębach realia. Napuszony, obłudnie edukacyjny, odklejony od współczesności, sztuczny język. Skrzywił się mi wielokrotnie ust kącik na brak głębi bohaterów, na nieprzystawalność do świata otaczajacego, niemożność przełożenia doświadczeń roku 1973 (chociażby wysyłanie telegramu, komunikaty nadawane w radio czy szukanie niezwandalizowanej budki telefonicznej, żeby się z kimś skontaktować) na 2015. W "Fanfiku" znalazłam rzeczywistość, którą bez poczucia obciachu mogę podsunąć nastolatkowi. Ba, sama mogę ją z dużą przyjemnością[1] przeczytać, chociaż perspektywę mam już mniej nastoletnią. Przeczytałam w jeden wieczór, zarywając część nocy, a sami wiecie, jak bardzo lubię spać - to chyba najlepsza miara jakości książki, kiedy nie można się od niej oderwać.

[1] Tym bardziej, że rzecz się subtelnie dzieje w Poznaniu, a nawet zahacza o Roosevelta 5.

Inne tej autorki:

#74

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 26, 2016

Link permanentny - Tagi: panie, 2016, obyczajowy - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 6


Fantastyczne zwierzęta / Ant-Man

"Fantastycznie zwierzęta i jak je znaleźć" są moim zdaniem o wiele lepszym filmem niż pierwsze cztery "Harrypottery", pewnie dlatego, że raczej nie ma w nim irytujących dzieci (poza jednym). Lata 20. XX wieku, do Nowego Jorku przybywa Skamander Newt, mag-zoolog z magiczną walizką. W walizce ma co najmniej kilka zwierząt, co szybko wychodzi na jaw, gdy zaczynają mu zwiewać, powodując spore problemy w mugolskim banku. Zostaje aresztowany wraz z przypadkowym niemagicznym świadkiem, Kowalskim przez przedsiębiorczą czarodziejkę Tinę, która jednakowoż nie ma wielkiego poważania w amerykańskim odpowiedniku Ministerstwa Magii i nikt się jej odkryciem nie przejmuje. Inna sprawa, że magowie mają większy problem - jakieś magiczne stworzenie demoluje miasto, doprowadzając do zaognienia konfliktu ze "zwykłymi" ludźmi; kiedy zostaje zabity znany senator, syn magnata prasowego, zaczynają szukać kozła ofiarnego. Wina spada, oczywiście, na Newta i Tinę.

Na film wybraliśmy się całą rodziną. I jakkolwiek jak z kina wyszłam zachwycona, to 7-latka niespecjalnie - trochę się bała, trochę za głośno, trochę za długie. Dla mnie - świetne. Doskonała animacja zwierząt, akcja z należytą tajemnicą, bardzo malowniczy Nowy Jork i na końcu cameo Deppa (Depp to Depp, nawet nie pierwszej świeżości).

Już bez dziecka za to obejrzeliśmy "Ant-Mana" i ubolewam jedynie, że dlaczego tak późno. Scott jest sprytnym włamywaczem-dżentelmenem, który po wyjściu z więzienia (odsiadka za robinhoodyzm - włamanie do banku i rozdanie potrzebującym walorów) usiłuje zarobić na chleb z masłem oraz alimenty, a że nie ma zatrudnienia dla byłych więźniów, zgadza się na całkiem bezpieczny skok na sejf. Skok nie przynosi kasy, tylko dziwnie wyglądający kombinezon, który ma umiejętność zmniejszania noszącego; tym przypadkiem Scott trafia do świata wielkiej korporacji, która chce wynalazek sympatycznego naukowca (bardzo ładnie starzejący się Michael Douglas) przekazać Tym Złym, a przy okazji zarobić na tym mnóstwo kasy.

W zasadzie jedynym powodem, dla którego nie powinno się pokazywać dzieciom An-Mana jest zabicie owcy i człowieka za pomocą narzędzia do zmniejszania (oraz - w naszym przypadku - nie ma wersji z dubbingiem). Poza tym jest to zabawny i tekściarski film o włamaniu oraz o pożytkach z tresowanych mrówek. Epizodycznie występuje lokomotywa Tomek.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek listopada 21, 2016

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj