Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

O tym, że mgła i zimno

[30.01.2023]

Madera ma tę rzadką cechę, że wystarczy kilkaset metrów, żeby temperatura i klimat dramatycznie się zmieniały. Wyjechaliśmy rano z południowego, słonecznego São Martinho, sandałki, gołe nogi, sukienka, cienka bluza; było miło w mglistym São Vicente (o czym niebawem), po czym w miejscu, na które czekałam chyba najbardziej podczas wyjazdu, okazało się, że jest dramatycznie zimno, a pożądana mgła jest obrzydliwie nieprzyjemna, zaś równie pożądany, soczyście zielony mech stanowi podstępne podłoże. Cała wycieczka zmarzła, jeden z uczestników obraził się na świat po wywinięciu sążnistego orła, nie spędziliśmy więc za wiele czasu w krainie mgieł powoli przelewających się przez prehistoryczne polany laurowego lasu Fanal (Posto Florestal do Fañal). Dojeżdża się autem, na miejscu jest darmowy parking i toaleta i to wszystko. Można iść w mech i paprocie, próbować podejść kudłate krówki i takież owieczki (u mnie gdzieś majaczą w tle jako kolorowe punkciki, podobnie zresztą ludzie). Mgła bywa kapryśna, ze zniknięciem mgły podobno znika cała magia, ale dla odmiany robi się cieplej. Nie zdziwicie się zapewne, że tam wrócę?

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lutego 11, 2023

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: madera, fanal, portugalia - Skomentuj


Lucy Maud Montgomery - Anne of Ingleside

Po wyprowadzce z Wymarzonego Domu rodzina Blythe'ów - Ania, Gilbert i mały Jim (Jem) - przeprowadziła się do Glen St. Mary i zamieszkała wraz ze służącą Zuzanną Baker w pięknym domu o nazwie Złoty Brzeg. W międzyczasie Ania urodziła kolejnych dwóch synów - Waltera i Shirleya (porodu tego drugiego omal nie przypłaciła życiem i bardzo długo dochodziła do siebie) i dwie córki - bliźniaczki Nan i Di, aktualnie jest znowu w ciąży z ostatnim dzieckiem, Rillą; ciąża jest jakimś cudem skrywana przed dziećmi. W Złotym Brzegu pomieszkuje też wiecznie niezadowolona ciotka Gilberta, Mary Maria, na szczęście w połowie tomu przypadkiem udaje się ją skutecznie obrazić i po wielu tygodniach wyjeżdża. Poszczególne historyjki dotyczą głównie przygód potomstwa Ani: dramatyczne poszukiwania Jima, który zasnął na półpiętrze, czekając, aż rodzice wrócą do domu, narodziny Rilli i ucieczka Waltera z domu sąsiadów, gdzie rodzice odstawili go na czas porodu, nie wyjaśniając mu, co się dzieje, niefortunne przygody Nan i Di z koleżankami ze szkoły, smutne historie o tym, że w Złotym Brzegu nie trzymają się zwierzęta (i wielokrotne przerażające wtrącenia o topieniu kociąt, brr), obrazoburcza opowieść o Nan robiącej zakłady z bogiem i jej nadczynnej wyobraźni, wreszcie o sepleniącej Rilli, która wstydziła się chodzić z ciastem do kościoła. Tylko Shirley został pominięty i sprowadzony do roli rekwizytu.

Sama Ania poza przyjmowaniem i odbywaniem wizyt u przyjaciół, ogrodem i snuciem się po domu z rozmarzonym wzrokiem, jest zmęczona i znużona tymi monotonnymi i niekończącymi się obowiązkami, mimo że gotowaniem, sprzątaniem, naprawianiem odzieży i w zasadzie wychowaniem dzieci zajmuje się Zuzanna. Wraca do swatania (tym razem jest to niewypał), uczestniczy w pikowaniu kołder z Kołem Pomocy, pisze “epitafę” dla pewnej upierdliwej wdowy, wreszcie przeżywa okropne chwile, kiedy z wizytą przyjeżdża Krystyna Stuart, dawna flama Gilberta. Pojawia się też przeczucie nieszczęścia, bo nad głową śpiącego Waltera cienie układają się w krzyż. W tle oczywiście mnóstwo ploteczek z Glen St. Mary, również przerażających typu ”He smiled when he told her after her little baby was born dead that she might as well have died, too, if she couldn’t have anything but dead brats”. Urocze.

Wreszcie tłumaczenie - jednocześnie z oryginałem czytałam wersję Naszej Księgarni z 1990 roku w tłumaczeniu Aleksandry Kowalak-Bojarczuk. Nie czepiam się tłumaczenia imion, chociaż uparte tłumaczenie Jen, Jane, Jessie na Jankę dość irytuje, Kenneth tym razem stał się Krzysiem (a nie Karolem), zaś z niewiadomych przyczyn niejaka Candace stała się Condance, jest jednak wiele błędów tłumaczenia (four to sześć albo osiem, five to siedem, buttercups to uparcie bratki, magenta to czerwony, zaś red to purpurowy, mince pies to rolady mięsne, irises to narcyzy, cream soup to zupa śmietanowa, fried parsnip to smażona cebula, weed-killer to trujące zioła, a spare-ribs to kotlety schabowe) lub zmieniających sens (typu usunięcie negacji). Podobnie jak w “Szumiących Topolach” wyleciały z tłumaczenia całe akapity, owszem, zwykle bez wpływu na akcję. Braki i tłumaczeniowe wpadki zaznaczyłam w pdf.

Inne tej autorki tutaj.

#12

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lutego 10, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, beletrystyka, panie - Komentarzy: 5


Jerzy Edigey - Najgorszy jest poniedziałek

Centrum Warszawy, spod sklepu znika 4-letni Januszek, mimo widocznego czerwonego berecika (w czerwcu!), nikt nic nie widział. Milicja umarza śledztwo, twierdząc, że dziecko prawdopodobnie odeszło i utopiło się w pobliskiej Wiśle. Załamana tym faktem matka zgłasza się do mecenasa Ruszyńskiego jako do ostatniej instancji. Nieco skacowany po niedzieli mecenas, któremu serduszko miękło zawsze do młodych i pięknych rudowłosych pań[1][2], uruchamia kontakty - udaje się do przyjaciela, pułkownika Niemirocha, żeby wznowić sprawę; jak przy innych sprawach, zostaje sparowany z majorem Kaczanowskim, dzięki czemu sprawa zaczyna być rywalizacją obu panów zarówno zawodowo, jak i prywatnie, o piękną panią Irenę. Okazuje się, że śledztwo było prowadzone niby sensownie, ale jednak po łebkach. Owszem, rozwiedziony ojciec dziecka zmarł, a u pretensjonalnej eks-teściowej dziecka nikt nie widział, ale półtora miesiąca przed zniknięciem “dziadek” pobrał kopię urodzenia dziecka, zaś ponowne przesłuchanie dzieci, które w dniu zaginięcia były pod sklepem, wyjaśnia, że była tam jakaś pani, która poczęstowała cukierkiem małego Januszka. Mecenas i major zawieszają rywalizację i już razem odkrywają historię cwanego planu, synek wraca do stęsknionej matki. I wprawdzie pani Irena dziękuje mecenasowi wylewnie, ale to z majorem Kaczanowskim jest widziana w czułych uściskach właśnie w tytułowy najgorszy poniedziałek…

Społecznie to historia konfliktu klasowego. Irena, matka Januszka, jest “tylko” listonoszówną, zaś jej były mąż, Karol, to wnuk radcy przy dworze. Znienawidzona przez teściową, wbrew woli męża postanawia urodzić dziecko zamiast „pozbyć się kłopotu” (na co skąpa teściowa wydatkowała nawet dwa tysiące). W trakcie śledztwa pojawia się pomysł, że dziecko ukradli Cyganie (zostawię nazewnictwo z epoki); Miecio nawiązuje kontakt z cygańskim królem, który wyjaśnia czytelnikowi zawiłości cygańskich zwyczajów i burzy przekonanie, jakoby Cyganie kradli dzieci. W usta jednej z postaci kobiecych autor wkłada gorzką prawdę o równości w socjaliźmie:

— Wy, mężczyźni, wyobrażacie sobie, że dla kobiety takie wielkie szczęście wyjść za mąż. A to tylko praca na dwa etaty.
— Zmieńmy szybko temat — roześmiał się inżynier Derkowski — bo moja sufrażystka zaraz nam tu zrobi długi wykład o upośledzeniu kobiet.
— Bo i są upośledzone. W biurze czy fabryce praca, w domu praca. Statystyka stwierdziła, że kobieta nie ma czasu na sen. Śpi o dwie godziny krócej niż mężczyzna. No, ale widzę, że mój pan i władca już się krzywi, więc uciekam, aby zrobić kawy.

Się je: mieszankę Wedlowską (bajeczne i pierroty najlepsze).

Się umie postępować z kobietami: ”kiedy są małe, najlepsze są cukierki, później trzeba je zastępować komplementami słówkami zachwytu”.

Się wychowuje dzieci: klapsami, a jakże. Za wszystko - odejście od wózka z maluchem, który matka zostawiła pod sklepem pod opieką dziecka, za to, że dziecko się boi mówić.

Się wyzywa: mecenasa od “pieszczochów socjalizmu”.

Się prokreuje: “Mojej świętej pamięci matka dwadzieścia dwa razy rodziła. Wychowała dziewięciu synów i pięć córek. Dziś już nie ma takich kochających się rodzin”.

Się je: placki ziemniaczane w “Budapeszcie”.

Się pije: winiak (lepszy w zwykłej niż oplatanej butelce), benedyktyna (zakąszając piwem) oraz z umiarem:

— A był chociaż trzeźwy?
— Naturalnie. Na trzech wypili tylko litra.
— No tak, to rzeczywiście trzeźwiutki.

[1] Miecio słynął w szerokich kołach stołecznego highlife'u jako wybitny znawca nie tylko kodeksu cywilnego i karnego, lecz również płci pięknej. I właśnie w ubiegłym tygodniu poderwał ślicznego kota. Zgrabna, wysoka prawie jak on i o rudych — może nawet naturalnych — włosach? — „Rude” były słabą stroną Miecia.

[2] Co gorsze, oczywiście dla Miecia, wydała mu się jeszcze ładniejsza. Tak piękna, że adwokat zaczął się poważnie obawiać o dotrzymanie swojej żelaznej zasady, że „klientka jest tylko klientką”.

Inne tego autora, inne z tej serii.

#11

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lutego 10, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, klub-srebrnego-klucza, kryminal, panowie, prl - Komentarzy: 2


Dziewczyny z tylnych ławek

5 dziewcząt zostało przyjaciółkami po tym, jak nauczycielka w szkole posadziła klasę alfabetycznie i właśnie one wylądowały w ostatnich ławkach. Są już po trzydziestce, różni je w zasadzie wszystko - jedna jest influencerką i les, druga prawniczką, trzecia ma męża i dzieci, czwarta nie zrobiła kariery i opiekuje się ojcem z demencją, piąta jest singielką i cieszy się życiem. Umawiają się na wspólny wyjazd do Kadyksu, a przed tym solidarnie golą włosy; jedna z nich ma diagnozę nowotworu i zanim zacznie leczenie, chce przeżyć z przyjaciółkami swobodną, możliwe że ostatnią, przygodę. Obiecują sobie dwie rzeczy - nie będą rozmawiać o raku i nie zdradzą, która go ma (również widzom) oraz codziennie będą robiły jedną rzecz ze wspólnej bucket-listy. Na liście pojawiają wyzwania próby intymności z dziewczyną, popełnienia przestępstwa, powiedzenia prawdy, wyjaśnienia niedokończonych spraw czy wspólnego wzięcia narkotyków. Jest trochę łez, czasem prawda, która niechcący wychodzi na jaw, jest niewygodna, dużo śmiechu, niektóre z nich dzięki wyjazdowi planują zmianę w życiu, inne niekoniecznie.

Bardzo ładny, zabawny, ale miejscami poważny serial o tym, czy da się utrzymać szkolną przyjaźń, czy związki są na zawsze, czy da się nażyć na zapas i czy są recepty na szczęście, strach i równowagę w życiu. Piękne okoliczności przyrody, zupełnie nieamerykańska różnorodność estetyczna, sarkazm i ironia przeplatane czułością. I po hiszpańsku.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lutego 9, 2023

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Na zachodzie bez zmian

[31.01.2023]

Nie ukrywam, że jarałam się jak Cintra, kiedy po 5 latach wsiadłam do samolotu! na wakacje! zimą! Co zabawne, to właśnie Madera była ostatnim miejscem, do którego leciałam. Tak, mogłam wcześniej, ale jakoś wydawało mi się nieco nierozważne w czasie pandemii, czekałam też, aż będzie można lecieć bez maseczek. O lotach, lotniskach, hotelu - niebawem, chronologia jest dla słabych, teraz przejdźmy płynnie do klifów, bo co jak co, ale klify Madera ma obłędne. W zasadzie gdzie się nie pojedzie - na południe czy na północ, na wschód czy na zachód, klify są z każdej strony. A jak nie klify, to punkty widokowe, uczynnie nazwane miradouro. W tym odcinku dwa przystanki po zachodniej stronie wyspy.

Na Ponto Pargo (przylądku), najbardziej wysuniętym na zachód (dalej już tylko smoki), stoi niewysoka, ale w pełni funkcjonalna 100-letnia latarnia - Farol da Ponta do Pargo. Nie zarejestrowałam, czy można zwiedzać samą latarnię, na pewno można muzeum na parterze budynku, ale wesoła wycieczka się na to nie skusiła. Latarnia stoi na, nie zdziwi Was zapewne, stromym klifie o wysokości 450 m n.p.m., takim bez barierek, więc oczywiście włącza mi się automatycznie moduł paniki pt. “zaraz ktoś spadnie”. Pod klifem są pola uprawne, pewnie da się tam dotrzeć, żeby spojrzeć na górę. A widoki za miliony dolarów. Darmowy parking, darmowa toaleta (wiem, czekałyście na to).

Farol da Ponta do PargoKlif po lewej / Klif przed latarniąW dół z klifu, bez barierki!Za dużo kamieni / Ale latarnia naderKlif po prawejLokales na płaskim / Kolejny klif

W Achadas da Cruz dla odmiany na brzegu podobnie wysokiego klifu umieszczono górną stację kolejki wagonikowej, reklamującą się jako najbardziej stromą - 98% nachylenia zjazdu. Przerażające jest to tylko przez chwilę, zjazd jest łagodny i dość szybki - całe 5 minut. Na lewo jest urokliwa zatoczka z kamienistą plażą, na prawo opuszczone chaty i pola uprawne - Fajã Nunes. I widoki jak u Tolkiena, zwłaszcza przed zimowym zachodem słońca w okolicach 18:40 (wiem, dzień prawie dwie godziny dłuższy niż w Polsce, tyle wygrać!). I ocean, zaskakujący kolorystycznie - miejscami granatowy, miejscami wpadający w idealny turkus. Wiało solidnie, nie było zimno, ale tak na bluzę akurat, wiatr przemiatał chmury, więc światło zmieniało się z minuty na minutę. Całość spaceru da się ogarnąć w godzinę, trzeba tylko uważać, bo kolejka ma przerwę w ciągu dnia, a koło 18-19 (zależy od sezonu) kończy jeździć. Wagoniki są dwa, zjeżdżają i wjeżdżają, kiedy są chętni, podobno jest przycisk, którym można z dołu zgłosić chęć wjazdu, przycisku nie znalazłam, ale wystarczyło pomachać do kamery i operator otworzył wagonik. Podobno da się wspiąć na górę na piechotę, trasa to - w zależności od źródła - 2,5-4,5 km i jest dość niewymagająca, ale wejście trochę trwa, bo trzeba wspiąć się na te 450 metrów klifu. Podobno, ponownie, da się przenocować na dole za niewygórowaną opłatą, ale trzeba się umówić z operatorem kolejki. W styczniu jest szaro-zielono, sądząc po zdjęciach latem wszystko kwitnie, więc jest jeszcze piękniej. Na górze darmowy parking, darmowa toaleta.

Klif z barierkąTeleferico / Widok z dołuPlaża, niestety kamienistaKlify z dołuŚwięty nawigacyjny na dole / Ja i mój cieńTeleferico na górzePogodnie / Wtem dramatyczne koloryŚródziemie

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa lutego 8, 2023

Link permanentny - Tagi: madera, portugalia, ponta-pargo, achadas-da-cruz - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Komentarzy: 2


Jaroslav Rudiš - Cisza w Pradze

Kilka przeplatających się wątków, które w finale skupiają się pod praskim klubem muzycznym; to też książka o roli muzyki lub jej braku w życiu. Hana wyjeżdża do Lizbony na konferencję, niespodziewanie dla siebie ma krótki romans z przypadkowo poznanym mężczyzną. To przewartościowuje jej podejście do życia, siebie i tego, czego oczekuje od związku. Prawie 18-letnia Vanda szuka zapomnienia w narkotykach, przygodnym seksie i zakupach; właśnie zdradził ją chłopak z zespołu, który współtworzy. Petr w ramach prac społecznych po wyroku kieruje tramwajem (razem z suczką o dźwięcznym imieniu Malmo), przespał się z Vandą, cały czas jednak wspomina swoją poprzednią dziewczynę, po której odziedziczył psa. Prawnik Wayne, amerykański ekspat, zamknął kolejną sprawę, ale czuje wypalenie, zgadza się więc, żeby zrobić sobie dłuższy urlop, tym bardziej, że po sprawie został pewien niesmak. Wreszcie Vladimir, wdowiec, który kątem oka widzi swoją zmarłą na raka żonę, ma misję - chce nauczyć Prażan słyszeć ciszę, przecina więc kable, dzięki którym ludzie słyszą muzykę.

Trochę to chaotyczne, trochę wzruszające. Wydarzenia zazębiają się czasem w sposób niewidoczny dla bohaterów, ale czytelnik widzi, że pod tramwaj Petra wjechał samochód ojca Vandy, że Hana mieszka w tej samej okolicy co Petr, kręci się ta sama grupa panczurów, a mała sprytna Rumunka okrada ludzi w tramwaju. Praga opisana to nie Praga turystyczna, tylko gorąca, brudna, zatłoczona Praga codzienna, pełna ludzi, hałasu, spalin, napiętych terminów i uczuć.

Inne tego autora.

#10

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lutego 7, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, beletrystyka, panowie - Skomentuj


Pewnego razu na krajowej jedynce

Leon, samotny ojciec, dowiaduje się, że jego nastoletnia córka Dianka jest w ciąży. Wściekły, organizuje jej w Czechach aborcję. Po drodze, dla oszczędności, zabiera do Cieszyna Blablacarem dwójkę pasażerów - Roberto, który jedzie na randkę w ciemno i Klarę, która odwiedza siostrę. Na stacji benzynowej, na skutek manipulacji Dianki, która jest delikatnie mówiąc zirytowana zachowaniem ojca-alkoholika, następuje podmiana samochodów i ekipa rusza nie swoim samochodem. Rzecz do odkręcenia, ale sytuacja się komplikuje, kiedy w bagażniku odkrywają dwa miliony, skradzione kilka godzin wcześniej w banku. To samo odkrywa na stacji Emil, który napadł na bank i uczestniczył w dramatycznej strzelaninie po napadzie. Na przydrożnym parkingu pojawia się pracowniczka seksualna Celina i to do niej trafiają zrabowane walory. Dramatyczny finał akcji odbywa się w pobliskim motelu.

Czy da się nakręcić w Polsce trzymający w napięciu serial sensacyjny w klimacie “Fargo”, do tego niegłupi i zabawny? Otóż się da. Do tego aktorzy są świetni, postacie niejednoznaczne (co pokazują flashbacki), dialogi bardzo dobre, a nawet dość przewidywalne zakończenie nie psuje całości.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lutego 6, 2023

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Olga Tokarczuk - Bieguni

Możecie mnie dotknąć, oficjalnie jestem czytelniczką noblistki. Tyle że nie rozpędzajcie się, bo mi się nie podobało. Biorę poprawkę na to, że to nie jest powieść, tylko takie niewiadomoco, ni to opowiadania, ni nowelki, czasem zdarzają się kilkuczęściowe historie rozdzielone innymi. Ogniwem “spajającym” całość jest motyw podróżowania - od zwykłego turystycznego, przez służbowe i za chlebem, aż do podróży jako ucieczki od swojego, czasem trudnego życia. Cudzysłów dodałam celowo, bo ta spoina jest zaprojektowana mniej więcej jak algorytm rolek na Instagramie - rzeczy pojawiają się w losowej kolejności, czasem na podstawie tego, co czytelnika może zainteresować, czasem zupełnie przypadkowe, gdzieś tam przewija się wspólny wątek. Tu jednoakapitowa obserwacja z okna samolotu, tu kilkadziesiąt stron rozważań o plastynacji ciała ludzkiego, badań tkanek, przerywane listami wdowy po służącym wieki temu u dworu czarnym, który - mimo że za życia był traktowany jak inni tej pozycji - po śmierci został wypchanym eksponatem w muzeum kuriozów. Z współczesnego wyjazdu na wakacje nagle następuje przeskok do Renesansu. Przewracałam kolejne kartki i miałam coraz bardziej zdziwione oczy. Bo, owszem, to nie jest zła proza. To dobra proza, przemyślana, przekazująca wiernie kondycję świata, autorka umie w obserwację, umie w risercz, czasem jest lekko ironiczna, czasem nieco zdziwiona, ale raczej pozytywna, miejscami jednak wpada w banał, a treść brzmi jak losowy status z Facebooka. Ale forma jest dla mnie nie do przyjęcia; rozumiem, że to są migawki, że tak postrzegamy świat, zwłaszcza w podróży, widzimy scenkę, urywek i już jesteśmy dalej, ale tego nie kupuję jako czytelniczka.

Dostałam kilka polecanek, co powinnam przeczytać Tokarczuk i że mam się nie zniechęcać; nie mówię nie, ale raczej nie nastąpi to za szybko.

#9

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 5, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, beletrystyka, panie - Skomentuj


In Bruges

Nie pisałam, bo byłam na wakacjach, o czym niebawem (b. zadowolona!).

Uwaga! Film ma 15 lat, podobno wszyscy już widzieli (nawet eloy twierdził, że przecież oglądaliśmy, ale jednak nie), więc będą spoilery. Nie pochylę się też nad polskim tłumaczeniem tytułu, bo nie ma nad czym pochylać, jest zwyczajnie nielogiczne i bez sensu.

Grudzień. Dwóch płatnych zabójców przyjeżdża do Brugii; muszą się przyczaić po nieudanej akcji w Londynie. Starszy poddaje się urokowi miasteczka, młodszy narzeka, bo co go obchodzą zabytki, średniowieczne mury, świąteczny klimat, chce się napić i zabawić. Starszy go mityguje, bo są ciągle w pracy, czekają na telefon od szefa. Telefon dzwoni, ale - jak się łatwo domyślić - nie jest to zapowiedź kolejnej sprawy, tylko wyjaśnienie, czemu trafili akurat do Brugii. Młody spektakularnie spaprał swoją pierwszą akcję, bo przy okazji zabójstwa w kościele przypadkiem zabił dziecko, a starszy ma, cóż, pozbyć się nierokującego podwładnego. A Brugia - bo szefowi przed laty spodobało się senne miasteczko, chciał młodemu umilić ostatnie dni. Tyle że nie wyszło. I od tego momentu wszystko się sypie - młody zadaje się z profesjonalistką i dilerką, trafia na plan filmowy, na to wszystko wbija zirytowany szef, bo nie lubi, jak mu się robi wbrew, wreszcie na i pod zabytkową wieżą kościoła Najświętszej Marii Panny w Brugii następuje nagły finał.

Film zaskakujący o tyle, że nieoczywisty, zabawny w mrocznym sensie, bo trup ściele się gęsto i moralnie jest wątpliwie. Brugia prześliczna, absolutnie chcę odwiedzić, może niekoniecznie zimą.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 5, 2023

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Dominik Damian - Nieznajomy z baru Calypso

W willi doktora Noińskiego, wziętego ginekologa[1], zostają znalezione zwłoki nietypowo ubranego mężczyzny[2], ewidentnie zagraniczniaka. Co ciekawe, w kieszonce ma brylant, ale informacją, która się przydaje do wykrycia zbrodniarza, jest specyficzny sposób cienkim nożem (skalpelem) pod żebro, co przypomina kapitanowi pewne zdarzenia z czasów okupacji; tak, jakby szybciej mu się przypomniało, nie byłoby całego śledztwa. Sprawę prowadzi kapitan Przywara, którego namiętnościami są szachy i kawa (oraz lubi sobie powyglądać tęsknie przez okno[3]), pomaga mu porucznik Żończyk, młody mężczyzna o jasnej, krótko przystrzyżonej czuprynie i miłej chłopięcej twarzy, przypominał raczej sportowca aniżeli oficera śledczego, we wdzianku z lekkiej popeliny, który chętnie uda się na przeszpiegi do baru[4] oraz będzie podziwiał walory napotkanych pań[4a], od czego czasem nawet ciemnieje mu w oczach. Oprócz zwłok nieznanego mężczyzny, w willi doktora brakuje jego młodszej o 15 lat żony[5] i kolejnego brylantu, który miała dostać na urodziny, są za to świeże róże i idealnie zatemperowany ołówek. Sprawa rozdziela się na trzy - szpiegostwo przemysłowe, w którym kolejny obcokrajowiec szuka sztucznych brylantów[6]; śmierć starszej kobiety, która formalnie dostawała pieniądze od krewnego z zagranicy na nowy dom i gospodarstwo, ale faktycznie do niej nie trafiały; wreszcie wielokąt miłosny z pewnym młodym tenisistą, uwikłanym między zamożną, ciągle atrakcyjną 45-latkę z siwymi włosami oraz wspomnianą młodą zaginioną żoną doktora Noińskiego. Moim ulubionym bohaterem drugoplanowym jest wiekowy pan Hughes, Anglik z pochodzenia, nauczyciel angielskiego, który nie dość, że łączy ze sobą wszystkie postaci w śledztwie, to jeszcze był 5 lat w Legii Cudzoziemskiej, a drugie 5 pracował w Pretorii w kopalni diamentów, a wcześniej był policjantem w Irlandii.

Się je: befsztyki z polędwicy (a w zasadzie to się nie je, bo się uczestniczy w oględzinach zwłok i sekcji), sardynki z puszki za zagrychę pod wódkę; stare kotlety, mozaikowe salcesony, boczek pokrajany w plastry i jakaś ryba pływająca w rozpuszczonej galarecie wśród czerwonych skrawków marchewki (w wiejskiej knajpie).

Się pije: węgierski koniak “Lanchid”, “Fructovit” (również jako zapitkę do zakładu, w którym się zjada jedwabny krawat za 180 zł), koniak, wódkę “eksportową”, likier “benedyktyński”, Beaujolais, piperment, “Cadavas”, „Courvoisier", drink “White lady”, whisky (“Nie znosił whisky. Zdawało mu się, że pije ordynarny bimber, zmieszany z mydlinami”), sok grapefruitowego, Mazagran, piwo na ochłodę.

Się ma: gospodynię lub służącą, zwłaszcza w dobrej dzielnicy.

Się pali: “Sporty”, “Grunwaldy”, aromatyczne amerykańskie.

Się piszczy: na widok Murzyna koszykarza (rok wydania 1959, przypominam).

Się bije: pijanego w twarz, w celu przywrócenia mu przytomności (“Zrazu lekko, jak masażysta, ale gdy tamten nie reagował, dłonie porucznika chlasnęły mocniej w zarośnięte policzki. Żończyk bił coraz mocniej. Poniosła go wściekłość. Doznał nagle sadystycznej rozkoszy, gdy chlastał tę opuchniętą, czerwoną, brudną pijacką mordę. Chciał koniecznie [go] ocucić”).

Się zachwyca: morowo, szałowo, wdechowo.

Się jest uprzejmym: dotąd, dopóki przesłuchiwany nie stawia oporu.

Się zanęca egzotyką: tytułowy bar Calypso zachęca malunkami z nagimi paniami, które prężą brązowe pośladki i stożkowate piersi (“Nagość ujęta w nowoczesne formy plakatowej grafiki zdawała się być dyskretna, nie rażąca, a jednocześnie na tyle podniecająca, by utrzymać w bywalcach leciutkie drżenie serca i wzbudzić rozkoszny zamęt w głowie”).

Się wspomina: walki z UPA w powiecie hrubieszowskim oraz męża, który zginął w Mauthausen.

[1]

- Ginekolog, rozumie pan. Jak są godziny przyjęć, to baby nie mogą pomieścić się w przedpokoju.
‒ Mówicie, że ginekolog. Czy nie słyszeliście, że robi niedozwolone zabiegi?

[2] Ubrany był starannie, ale jaskrawo i niezbyt elegancko, tak, jak ubierają się ludzie zamożni, lecz pozbawieni gustu. Miał na sobie garnitur z cienkiego tropiku modnego koloru „electric", białą jedwabną koszulę, z muszką w ceglaste i błękitne paski. Do tego brązowe buty z zamszu i przeraźliwie jaskrawe skarpetki w jakieś cudaczne zygzaki i prążki. (...) To będzie Włoch albo Francuz. Daję za to głowę, kapitanie. Oni lubią się tak jaskrawo ubierać. Niech pan patrzy na tę muszkę. Kto by to u nas nosił taką pstrokaciznę? Koszula pierwsza klasa, z najlepszego jedwabiu, ale skarpetki jak u błazna. (...) Buty ma włoskie, z Mediolanu, krawat francuski, ubranie szył u krawca w Monachium, a sam chyba kosmopolita z nansenowskim[2a] paszportem.

[2a] Sprawdziłam dla Was, co to paszport nansenowski, bo nie wiedziałam.

[3] Przywara podszedł do otwartego okna. Patrzył, jak nad dachami mokotowskiej skarpy szybuje siwe stado gołębi. W locie ptaków było coś lekkiego, urzekającego. Raz wyglądały jak zwiewny obłok, mknący szybko po jasnej tafli błękitu, to znowu, gdy zwróciły się ku słońcu, jak garść rzuconych w przestrzeń, lśniących ulotek. (...) Kapitan jeszcze raz objął spojrzeniem roztaczający się z okna widok. Dzień był złoty, jesienny. W powietrzu, ponad kępami drzew, płynęły srebrzyste nitki babiego lata. Kasztany nad skarpą rdzewiały na krawędziach koron, zrzucając z siebie ciężar listowia. A niebo stało głębokie, jesienne. Nie nastrajało do wnikliwych dociekań w sprawie morderstwa. Przywara z żalem odszedł od okna.

[4] Żończyk lubił taką robotę. Pojechał więc do domu, przebrał się w wizytowe ubranie, zawiązał najlepszy krawat, skropił głowę wodą lawendową. Był zapalonym sportowcem i wolny czas spędzał na kortach „Gwardii" lub na przystani żeglarskiej nad Wisłą. Nic więc dziwnego, że miał wygląd zdrowego, wysportowanego młodzieńca: twarz smagłą od wiatru i słońca, spojrzenie bystre i pogodne, ruchy harmonijne, sprężyste. Posiadał przy tym wesołe usposobienie i słabość do ładnych dziewcząt. To wszystko sprawiało, że podobał się i szybko zyskiwał sympatię.

[4a]

‒ Klasa babka. Was bym tam nie posłał, bo zaraz chcielibyście zrobić rewizję osobistą... ‒ ząśmiał się krótko.
‒ Ech, kapitanie... ‒ bronił się Żończyk.
‒ Dajcie spokój, wiem, że jesteście amator na ładne kobiety.
Żończyk zawtórował mu szczerym śmiechem.
‒ Co robić, kapitanie, grunt to estetyka życia codziennego.

[5]

‒ Czy pańska żona w ogóle ma jakieś zainteresowania?
‒ Gra w tenisa, jeździ dobrze na nartach, uprawia żeglarstwo ‒ odrzekł z nutką kpiny w głosie ‒ poza tym, jak każda kulturalna osoba, chodzi do teatru, czasem na koncerty, czyta nowości. Czy można wymagać więcej od młodej, ładnej kobiety?
Przywara wyczuł w głosie doktora ton dobrze tuszowanej zawiści.

[6] (...) oba te kamienie wykonane zostały z jakiejś sztucznej, syntetycznej żywicy, która pod wielu względami dorównuje prawdziwym brylantom, bo jest nawet od nich twardsza i dlatego właśnie trudniejsza do szlifowania. A dzięki błędom w szlifie poznałem, że to niestety fałszywe kamienie.

Inne tego autora, inne z tej serii.

#8

Napisane przez Zuzanka w dniu środa stycznia 25, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, klub-srebrnego-klucza, kryminal, panowie, prl - Komentarzy: 7