[14.08 / 18.08.2023]
Kilkadziesiąt lat temu przejazdem spędziłam kilka godzin we Flensburgu, do dzisiaj zostały mi nieco zamglone wspomnienia starówki i portu. I właśnie ten klimat poczułam z nadmorskim Stralsundzie, mieście, przez które można przejechać w celu zwiedzenia Rugii, bo właśnie tu jest most łączący wyspę z lądem. Most sam w sobie uroczy, aczkolwiek jak się nim jedzie, to raczej nie można cieszyć się widokiem jego sylwetki, a o porcie opowiem w następnym odcinku. Na Stary Rynek pojechałam na obiad w drodze do, a z powrotem na kawę i ciastko; miejsce na obiad wybierając nieco losowo, bo był to poniedziałek, a w poniedziałek sporo miejsc jest pozamykanych. Przy okazji zwiedziłam kościół Św. Mikołaja (płatny chyba 3 euro, ale w gratisie ulotka po polsku), z zewnątrz mniejszy niż w środku, bo obudowany ratuszem, który jest jednym z ciekawszym, jakie widziałam. Byłam przekonana, że w ratuszu da się wejść na wieżę widokową, ale nie - następna wieża widokowa w kościele Mariackim. Dodatkowo w okolicy rynku mieści się Muzeum Morskie, ale w 2023 w remoncie oraz klimatyczne uliczki z zabytkowymi kamienicami; można się uroczo pobłąkać, zaglądać w bramy i podziwiając architektoniczne detale.
Adresy:
Kościół Św. Mikołaja - Auf dem St. Nikolaikirchhof 1
Wulflambstuben - Alter Markt 5
Mandani Coffeeshop - Alter Markt 13
BoBoQ Store - bubble tea, Am Fischmarkt 7
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek października 6, 2023
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
niemcy, stralsund
- Skomentuj
Otóż to nawet nie jest książka w książce, to książka w książce w książce (tak, oglądałam wczoraj Incepcję, dalej ładna, chociaż już mniejszy zachwyt niż dekadę temu). Autorka spotyka się z zaprzyjaźnionym kapitanem Chmurą (“uśmiechnął się pobłażliwie. (...) Jego szarozielonkawe oczy wyrażały życzliwość”), który - żeby zaspokoić jej ciekawość - pokazuje dokumenty nietypowego śledztwa sprzed lat, gdzie mało przydały się mikroślady, a bardziej psychologia i dedukcja. To, co pokazuje, to jednak nie są suche protokoły, ale dziennikarska relacja spisana przez jednego z uczestników wydarzeń (jednak czy wierna faktom?) oraz pamiętnikarskie wstawki opisane przez samego Chmurę. Rzecz się działa w środowisku filmowo-dziennikarskim, z pozoru wśród ludzi “porządnych”, inteligencji i kwiatu kultury[1], ale jak się zeskrobało pozłotę z wierzchu, wyszedł brud, zgnilizna i patologia.
W willi znanego i nagradzanego reżysera, męża równie znanej i nagradzanej aktorki, odbywa się przyjęcie. Na przyjęcie z jakiegoś powodu została zaproszona Jolanta, dziennikarka i pisarka, pogardzana przez środowisko, jakiś czas temu rozwiedziona z mężem, wziętym aktorem, grającym etatowo u gospodarza. Poza nimi w imprezie uczestniczą: kierownik zespołu filmowego, dwóch dziennikarzy, druga żona byłego męża Jolanty, jej były kochanek z nową flamą i (w kuchni) gosposia. Oraz syjamski kot Yogi, przez jednych kochany, przez innych znienawidzony. Towarzystwo za mało zjadło, za dużo wypiło, kiedy zaczęła się szydera z Jolanty, ta wybuchnęła i metodycznie wyliczyła każdemu jego przewiny - zdrady, dzieci w domach dziecka, przemoc wobec starej matki, kradzieże (w tym mienia uspołecznionego), plagiaty i wreszcie morderstwo[2]. Ale zanim była skłonna zrobić formalny użytek z posiadanej wiedzy, zakotłowało się i padła martwa, a chwilę po niej kot. Ja się okazało, ktoś wysmarował kotu pazury cyjankiem, używanym przez reżysera do zabijania tytułowych ciem, których był kolekcjonerem, a ten (kot, nie reżyser) najpierw zadrapał Jolantę, na którą w zamieszaniu skoczył, po czym - oblizawszy łapę z krwi - otruł się sam. Chmura, który nie jest w ciemię bity, rozumie, że każdy coś ukrywa, więc same rozmowy nic nie dadzą, analizuje więc szczegółowo wszystkie powiązania, a finalnie zbrodniarza wykrywa dzięki napisanej przez zamordowaną Jolantę książce o wszystkich jej znajomych.
I tak się zastanawiam, na ile jest to paszkwil na rzeczywiste realia (nadęte środowisko przeciętniaków i pieczeniarzy, którzy wspólnie tworzą towarzyski krąg przysług i szantażu, więc nawet podłość i zbrodnia uchodzi na sucho) i na ile jest to serio (bo czasem czytając takie pasusy - “sprzedalismy je za dewizy tak chłonnym odbiorcom jak Angola, Pernambuco i Rwanda-Burundi” - jednak myślę, że to parodia). Autorka wprawdzie opisuje wszystkich dość czarno, ale jej mizoginia jest nieskrywana. Zamordowana Jolanta - zdradzona przez męża, okradziona przez kochanka, oszukana przez współpracowników, rozczarowana synem w poprawczaku - jest bardzo ostro oceniana: że przeciętnej urody, że zawaliła związek (mimo że to mąż ją zdradzał), że napisany przez nią scenariusz był do niczego (mimo że obiektywni eksperci stwierdzili, że ostateczna wersja była zbieżna z tym, co ostatecznie poszło do produkcji), że nie umiała “odpuścić” mężowi w nowym związku i ciągle chciała od niego pieniędzy (mimo że wcześniej go utrzymywała, zanim stał się znany); Mariola, druga żona byłego męża Jolanty, wprawdzie dobrze tańczy, ale jest niekobieca, zbyt kanciasta, za mało pulchna; z kolei Bożena, aktorka, jest zbyt “postawna” i już po 40, więc brzydko się starzeje oraz nie posiada w ogóle gustu.
Szowinizm codzienny: żonę trzyma się w domu, bo “nie interesuje ją życie zawodowe męża”, baby mają “humory”, a jak się między sobą kłócą, to nic nie widzą oraz są gadatliwe (Chmura zamawia żonie pod choinkę szczeniaka boksera: ”Uważam, że to lepszy prezent niż bluzka. Będzie nareszcie miała na kim wyładowywać swoją energię, kiedy mnie pochłaniają służbowe zajęcia. Już taki bokser da sobie z nią radę... Kanarka zagadałaby na śmierć”). Zaś kiedy przydarza się ciąża… “Cóż jestem winien, że była głupia i nie uważała. Proponowałem, żeby się pozbyła kłopotu, ale nie chciała. Dla kobiet też nie należy być zbyt hojnym, bo zaczynają uważać to za oczywiste.
Się pali: papierosy, angielską fajkę Dunhilla nabitą tytoniem amerykańskim, kubańskie cygara.
Się pije: “ale nigdy się nie upija”, znakomicie zamrożonego szampana, kawę, herba mate (z Kostaryki!), jaśminową herbatę, nalewkę z mandragory zmieszaną z sokiem granatu (obrzydliwą), jałowcówkę, żubrówkę, dżin i whisky z sokiem cytrynowym, pomarańczowym albo wodą sodową i lodem, koniak.
Się jada: szarańczę opiekaną w ryżowej mączce (z obrzydzeniem, jako starter), słone herbatniczki
z pastą homarową i serowo-ziołową, faszerowane pieczarki i pieczone kabanosy, oblane spirytusem i podpalone.
Popkultura: reżyser próbuje kariery za granicą, ale “w złotej koszulce, jak Polański, chodzić nie będzie”, Chmura obiecuje synowi Jolanty płytę Okudżawy.
[1] Jak ją pedikiurzystka kiedyś niechcący w palec zacięła, to ta „pani” całą michę wody, w której
nogi moczyła, dziewczyninie na łeb wylała. Suszyło się później u mnie w kuchni, biedactwo, i płakało rzewnymi łzami. Tak żadna prawdziwa pani nie robi.
[2] Ocknąłem się i zobaczyłem na tle otwartego okna moją dziewczynę, na wpół nagą, w podartej sukience. Broniła się przed Firką, który wyglądał przerażająco, bo on w ogóle do pięknisiów nie należy, a jak się spije, można się go przestraszyć. Pomagali mu ci dwaj młodzi aktorzy, których nazwisk wolałbym nie wymieniać, też kompletnie pijani. Moja dziewczyna, Kama, lubiła tę melodię, kiedy trochę wypiła, zaczynała wygłupiać się i kaprysiła, że chce fruwać jak ptak. Pewnie i tym razem tak było, a oni pchali ją w stronę otwartego okna i rechotali wstrętnie, rżeli jak konie i bełkotali: „Polataj, polataj, no, pokaż, że umiesz fruwać...” Jeden z tych młodych ludzi miał ustosunkowanego ojca, drugi zaś miał talent. Mówiło się, iż nie należy łamać im życia i kariery. Sprawę zatuszowano. Nikt nie odpowiadał za śmierć mojej Kamy. [pogrubienia moje]
Inne z tej serii, inne tej autorki.
#87
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek września 29, 2023
Link permanentny -
Tagi:
klub-srebrnego-klucza, kryminal, panie, prl, 2023 -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Zachwycona cała, że odremontowano Dzieciniec, obiecałam sobie, że przespaceruję się kiedyś po brzegu Warty, bo gdzieś tam są podobno łazienki warciańskie. I na obietnicach by się skończyło, na szczęście eloy odkrył, że w restauracji Ot.Warta, o której w poprzedniej notce, dają dobre śniadania. I wtedy skleiło mi się, że Ot.Warta to właśnie te łazienki, które planowałam. Mistrzyni ogaru, normalnie. Obiekt oryginalnie powstał pod koniec XIX wieku, drewniany, ale w 20-leciu międzywojennym przeniesiono je kawałek dalej (powyżej wylotu kanalizacji, sprytnie) i powstał dworek, w którym - wprawdzie z podziałem na panie i panów - można było się przebrać, coś zjeść, a potem wykąpać w Warcie. Współcześnie obiekt sobie niszczał aż do niedawna, kiedy to go odremontowano i można rano na śniadania w weekendy, a wieczorem na drinka nie tylko w weekendy. Widoki przepiękne, podobno ma powstać kładka na drugą stronę Warty. A spacer Wartostradą cały czas mam na liście.
(wiem, że zdjęcie już było, trudno, śniadanie pyszka)
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 28, 2023
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 1
Sabbatical, sabbatical i po sabbaticalu, wróciłam do rozwiązywania problemów i trzymania posad świata, żeby się nie zawaliło. Zalegam ze zdjęciami ze Stralsundu, ale warto poczekać, pojawią się. W ramach przerywnika dziś będzie lokalnie.
2023 znajduję - jak na razie - bardzo przyjemnym w kwestii poznańskiego rynku restauracji. Najbardziej cieszą mnie śniadania - świeżo odkryty Brzask, którego jedyną wadą jest, że nieczynne w niedzielę; Ot.Warta w nadwarciańskich Łazienkach Rzecznych (będzie osobna notka oraz będę bywać częściej); Szarlotta, która niestety lepsza w tygodniu niż w weekendy, bo wtedy tłumy i mocno przerzedzona dostępność dań oraz nieodmiennie Projekt Wilson, gdzie zawsze dobrze. Obiadowo najczęściej - poza opisanymi wcześniej - bywam w Curry Mary, gdzie odkryłam, że chyba bardziej lubię tajskie curry niż indyjskie, Ratajska zaskoczyła mnie bardzo przyjemnie, bo to nie taka zwykła osiedlówka, a o makaronach w Przyjemność Pasta Disco mogę tylko w superlatywach (za to sałatka nicejska jednak nie).
Południe - empanady i curry
Ramen Ya - duży wybór, tak, ramenów
Curry Mary - są i indyjskie, i tajskie, i nie tylko curry
Projekt Wilson
Brzask
Hotel Morena w Mosinie - zaskakująco dobre i ciekawe
Szarlotta, byłam na randce ze sobą
Przyjemność Pasta Disco - faworyzuję makaron pistacjowy
Qlinarni - bardzo przyzwoite jedzenie domowe
Ratajska
Bo Poznań - no jakoś nie zażarło, może przez skorupkę w jajku? / RatajskaPesto Luboń - dobre, ale długo się czeka, nawet na dania lunchowe
American Diner
Yetztu / Patio Prowansja
Ot.Warta - doskonałe, domawialiśmy pieczywo
Warung Sumatra
Adresy:
- Południe - Mickiewicza 24A/2, krótkie sezonowe menu, co kucharz ma ochotę ugotować
- Curry Mary - Szamarzewskiego 14
- Ramen Ya - Poznańska 1
- Projekt Wilson - Matejki 56, pisałam już niejednokrotnie, ale to dalej top3 w Poznaniu
- Brzask - rynek Wildecki 3a, top3 śniadań
- Qlinarni - Świętego Szczepana 9, bistro na rogu
- Szarlotta - Świętosławska 12
- Przyjemność Pasta Disco - Górna Wilda 95
- Ratajska Kuchnia i Wino - Osiedle Czecha 5a
- Bo Poznań - Kościuszki 84
- Pesto - Pajo Centrum, Żabikowska 66
- Hotel Morena - Konopnickiej 1A, Mosina
- Double B's American Diner - Szkolna 15/1, klasyka amerykańska, dla mnie na jeden raz
- Warung Sumatra - os. Bolesława Chrobrego 10, kuchnia indonezyjska, uwaga - ciężko znaleźć, bo niewyględne z zewnątrz
- Ot.Warta - Piastowska 71, tuż przy osiedlu w stronę Warty albo Wartostradą
(Zdjęcia niekoniecznie są bardzo, czasem światło było mocno nie, a zwykle rodzina poganiała, żebym szybciej, bo głód.)
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 23, 2023
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 1
Warszawski mrowiskowiec na osiedlu “Za Żelazną Bramą”. Cisi i spokojni mężowie, którzy raz w tygodniu upijają się i biją żony, gospodarz domu handlujący alkoholem, obiecujący poeta, który się rozpił i urządza po nocach ekscesy i hałaśliwe przyjęcia (“i wtedy w całym domu słychać tzw. wulgarne wyrażenia”), bezdomny[1] nocujący na klatce schodowej, lichwiarz, jednym słowem bardzo spokojna okolica. Mieszka tu też porucznik Warycha, któremu wcale się nie podoba okolica i czuje się przeraźliwie samotny[2], ale kiedy się okazuje, że ktoś zabił inżyniera Skotnickiego, mieszkającego na 10. piętrze, ma blisko do pracy[3]. Dozorca twierdzi, że nikt “obcy” nie wchodził, ale szybko się okazuje, że jego słowa nie są wiarygodne, a w mrowiskowcu ruch był jak na Marszałkowskiej. Przestępca jest sprytny, upodabnia się do osób, które chce wrobić w morderstwo, fabrykuje ślady, ale ostatecznie - po kolejnych zbrodniach - wpada, bo Warycha przekartkował “Utraconą cześć Katarzyny Blum”[4].
Przewrotnie, wspomniany zdegenerowany poeta zaprzyjaźnia się z Warychą i po zakończeniu śledztwa planuje napisanie powieści reportersko-kryminalnej o całej sprawie. Pojawiają się wątki społeczne - gdzie kupić pieluchy jednorazowe, nieplanowana ciąża i konsekwencje (wyrzucenie ze studiów), pożyczanie pieniędzy na zabieg “jeszcze wtedy nielegalny”, wreszcie pada kąśliwa ocena emigranta jako kogoś “zmieniającego ojczyzny jak rękawiczki”.
Gender codzienny: kobiety dzielą się na śliczne, szczupłe, wielkookie dziewczyny (chociaż i te czasem histeryzują, na przykład dowiadując się, że ich narzeczony został brutalnie zamordowany) i obrzydliwe, stare baby.
- Miła niewiasta, nie ma co... - westchnął porucznik, gdy Marcjanna Kielak wyniosła wreszcie swoje zwaliste ciało poza drzwi gabinetu.
- Nie zazdroszczę jej mężowi…
Kobieta w niechlujnej podomce musiała być kiedyś ładna. Mogłaby i teraz wzbudzać sympatię, gdyby nie wykrzywiał jej twarzy grymas chronicznej niechęci do otaczającego świata. (...) zanosiło się na wybuch krzykliwego babskiego jazgotu. Porucznik zgodził się w tym momencie z kapralem Kortą: za żadne skarby świata nie chciałby zostać ukarany przez los podobną żoną.
Się pije: winiak gruziński, jarzębiak, wyborową, czerwone wino (w kryształowych pucharkach), coca-colę, żytnią z kłoskiem, piwo, herbatę Yunan, kawę (przechowywaną “dla fantazji” w pudełku po “Nesce”), “harcerzyka” (również na służbie), gin, whisky, Cinzano.
Się śpiewa: nieprzyzwoite rosyjskie czastuszki.
Się wyrzuca: śmieci do zsypu (istotne) albo damską garderobę przez okno podczas libacji (nieistotne).
Się pali: dwa rodzaje gauloise’ów - zwykłe i disque bleu, carmeny, marlboro, klubowe (Warycha), caporale.
Się korzysta: ze współpracy kontrwywiadu.
Się jada: ogórki kiszone, kwas, pokrojona w plasterki kiełbasa, kaszanka z kaszy tatarczanej, którą
przyrządzili na gorąco z cebulką, pomidory, jajko na twardo z majonezem.
[1] Boży ten człowiek należy do wymierającego gatunku ptaków niebieskich, którzy nie sieją i nie orzą, nie pracują, a mimo to jakoś tam żyją. O panu Czesiu należy jednak i to powiedzieć, że jada raczej niewiele. Poza tym nie kradnie, nie powoduje wypadków samochodowych, nie oszukuje przyjaciół. Nie pogłębia również problemów społecznych, domagając się mieszkania w nowych blokach lub punktualnego docierania na miejsce pospiesznych pociągów dalekobieżnych. W godzinach wieczornych, gdy tłok panuje w kawiarniach i rozpoczynają działalność eleganckie lokale gastronomiczne, pan Czesio - gardząc z natury luksusowymi alkoholami - spoczywa już zwykle na którejś z licznych w mieście klatek schodowych, nasycony do woli trunkami w rodzaju wody fryzjerskiej, przesączonego przez chleb denaturatu, kropli Inoziemcowa lub popularnym gatunkiem tanich perfum. Nie absorbuje swoją skromną osobą nikogo. (...) Do otaczającego świata pan Czesio ma stosunek filozoficzny: pełen rezerwy, w zasadzie jednak życzliwy. Zarabia na życie zbierając po śmietnikach puste butelki i jest to zajęcie dosyć godziwe. Nie zdarzyło się nigdy, aby zgromadził więcej, niż to potrzebne do przeżycia kolejnego dnia.
[2] Do czasu, do czasu. Przez całe śledztwo miota się między pracą, a życiem prywatnym, w którym pojawiła się pewna zielonooka blondynka, z którą spotyka się w restauracjach i kawiarniach, a nawet bez skrępowania zabiera do siebie i pojawia się bez żadnego owijania w bawełnę informacja o pożyciu intymnym. Ba, w finale nawet znać w jego mieszkaniu kobiecą rękę, bo na regale stoją kwiaty w wazonach i maskotki.
[3] Jak już skończy przewracać oczami, że ma za dużo zajęć: Nie było mowy, aby wykręcić się od przyjęcia tej sprawy, Warycha nie miał zresztą takiego zamiaru. Żartobliwe wyrzekanie na nadmiar roboty (chociaż nie narzekali również na niedostatek zajęć i obowiązków) należało po prostu do koleżeńskiego rytuału, stałego tematu pogawędek na temat "co by było, gdyby".
[4] Otóż porucznik czytuje książki.
Inne z tej serii.
#86
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek września 22, 2023
Link permanentny -
Tagi:
prl, 2023, klub-srebrnego-klucza, kryminal, panowie -
Kategoria:
Czytam
- Komentarzy: 1
Oczywiście to nie jest tak, że w Internecie jest wszystko, ale jest wystarczająco dużo, żeby skutecznie rozprawić się z dziecięcymi zauroczeniami. Tak, obejrzałam hit lat 80. - radziecką ekranizację powieści Dumasa, z której totalnie bez zrozumienia znałam na pamięć piosenkę “Para para paradujemsia na swajom weku” (i to całkiem wiernie, po tylu latach). Oczywiście byłam zachwycona D’Artagnanem i Aramisem, gorąco kibicowałam najpierw igraszkom (do niczego nie doszło!), potem problemom Konstancji i młodego gwardzisty, nienawidziłam wrednej Milady i wstrętnego kardynała. Powieść przeczytałam niewiele lat później, nawet kilkukrotnie. I, ech, mogłam nie oglądać.
Nie pamiętałam, że to musical, a że nie przepadam za musicalami, wodewilami i umownością scen, kiedy nagle wszyscy machają nóżkami i śpiewają, to błyskawicznie siadła mi przyjemność z oglądania i już tylko wyszukiwałam braki. A to że uboga scenografia - z trzy brukowane klimatycznie uliczki, kilka zapyziałych drewnianych izb grających wnętrza szynków i karczm, dużo scen w lasach i na polach, gdzie całym sztafażem była drewniana tabliczka z napisem “Paris”, wreszcie bogactwo Luwru w postaci dwóch komnat, częściowo przysłoniętych zasłonami, żeby się nie napracować. Dialogi niedobre, zwłaszcza D’Artagnan rzucający się na każdego ze słowami “Swołocz! Padliec!”, nie wspominając o rosyjskiej wymowie francuskich nazwisk i nazw. Fabuła spłycona do podstawowych wydarzeń. Ja wiem, że to jest cały czas rozrywkowa literatura niskich lotów, ale jednak żal. Tyle że mimo tego wszystkiego, ten mini serial (3 odcinki po 1,5 godziny każdy) ma swój urok. Jest komiczny, możliwe że czasem niezamierzenie i nawet raz czy dwa zdarza się moment ocierający się o jakieś emocje (piosenka Atosa o liliach). Ale jeśli macie ciepłe uczucia sprzed lat, to niekoniecznie je sobie psujcie.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek września 19, 2023
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 2
Chana, studentka literatury, poznaje Michaela, studenta geologii, przypadkiem, gdy ten łapie ją na schodach uniwersytetu, kiedy potyka się i skręca nogę. Nie upada, chociaż noga boli; umawiają się na spotkanie, z którego wychodzą wspólne spacery, zaręczyny, poznanie obu rodzin i ślub. Po przechorowanej, trudnej ciąży, rodzi się im syn, z którym nie czuje - w przeciwieństwie do męża - specjalnej więzi. Im dalej w życie, tym bardziej Chana ma poczucie, że to nie był dobry wybór. Michael jest dobrym mężem, troskliwym, ale raczej apatycznym i niezbyt namiętnym, oboje żyją jego życiem, spotykają się z jego znajomymi, z rzadka pojawia się przyjaciółka Chany ze studiów, jej rodzina. Narasta w niej poczucie, że nie chce być tylko żoną, matką, pracowniczką na pół etatu; samotna, śni na jawie o arabskich bliźniakach, towarzyszach dziecięcych zabaw, chociaż zabawy, o których teraz myśli, już nie są dziecięce. Osadza się w roli romansowej heroiny, zdobywanej przez carskiego kuriera czy kapitana Nautilusa, próbuje nawet podsycić uczucie 17-letniego sąsiada, któremu daje korepetycje, bo chce widzieć zachwyt w jego oczach. Finał zostawia wszystko w zawieszeniu, bez dramatu, raczej z rezygnacją.
W tle Jerozolima w latach 50., wojna w Egipcie, powoli powstające na gruzach miasto, kontrast między życiem w kibucu a miejskim, konflikty w społeczności, pojawia się wspomniana rodzina Oza (wuj Klausner) czy znani autorzy książek. Między wierszami czuć próbę podjęcia tematu śmierci matki, która nie była szczęśliwa w na pozór szczęśliwym - jak u Chany - związku. Nawet język jest podobny do “Opowieści”, pełen powtórzeń, a narracja zatacza spiralami koła, wracając ciągle do tych samych wydarzeń i szukając miejsca, gdzie można było rozpruć tę dzianinę bez szkody.
Inne tego autora.
#85
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 18, 2023
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2023, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
Obejrzałam polską komedię o weselu, wiem, nie uczę się i mam za swoje. Tyle że wcale nie żałuję, bo to bardzo przyzwoity film, do tego bardzo dobrze zagrany.
Sala weselna. Rodzice pana młodego, zamożni i z miasta, nadopiekuńcza i panikująca matka (Ostaszewska) jest ordynatorką w szpitalu, spokojny i koncyliacyjny ojciec (Dorociński) jest biznesmenem, usiłują zapobiec kryzysowi, bo szybko wychodzi, że ślubu nie było. Decydują, że skoro zapłacone i goście obu rodzin za chwilę się pojawią, to niech. Pojawiają się rodzice niedoszłej panny młodej, finansowo stojący gorzej i mniej prestiżowo; wściekła matka (Kuna) i próbujący się mimo wszystko bawić ojciec (Woronowicz), niby jest gładko, ale szybko pojawiają się przepychanki i wzajemne wymówki. O pieniądze, o to, kto kogo lubi lub nie, o nadzieje i życiowe szanse. W tle trwa wesele - pijaństwo, kłótnie, wyrzuty, pretensje, wodzirej, zapraszamy wszystkich do węża, nie pozwól mamusi pić, ona ma chore serce, a czwórka rodziców powoli rozplątuje, co się wydarzyło, że ślub się nie odbył.
Nie dziwi mnie teatralny rodowód filmu, dodatkowo też nieco impregnowana jestem na zachwyt długim, nieprzerwanym ujęciem, kiedy kamera podąża za maksymalnie irytującą Ostaszewską, ale sama treść jest świetnym podsumowaniem całego zbioru animozji - młodzi kontra starzy, bogaci kontra biedni, miasto kontra wieś, my kontra wy, religia kontra ateizm, kultura kontra chamstwo, zabrakło tylko polityki. Dialogi bardzo dobre, sporo sarkazmu i celnego punktowania hipokryzji, a w przeciwieństwie do Smarzowskiego, całość jednak jest humorystyczna, zwłaszcza nieco przewrotna pointa, nie ma poczucia unurzania się w brudzie. Właśnie pojawiła się druga część, ale niekoniecznie jest to film kinowy, można poczekać na VOD.
Tak, włączyłam napisy, bo zupełnie nie rozumiałam, co mówi Ostaszewska.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 17, 2023
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 2
Nie lubię opowiadań, nie lubię opowiadań - powtarzałam sobie, po czym okazało się, że Bator zrobiła całkiem udany crossover powieści i zbioru historii, wiążąc je bohaterami. Każde ma inną narratorkę/narratora, epizodycznie pojawiają się postaci z innych opowiadań, czasem nawet wskakują osoby z innych książek (Violetta przez v i dwa t), przewija się greckie Karpathos czy Wałbrzych. Oczywiście to nie jest tak, że buduje się z tego spójna i wyczerpująca historia z określonym finałem, nie, aczkolwiek oczywiście to już by było mistrzostwo, ale i tak jestem zachwycona, jak można tak zgrabnie stworzyć całą pajęczynę powiązań między z pozoru nieznającymi się ludźmi. Poetka Marianna Polna na zimno planuje swoją śmierć w Szwajcarii, bo nie chce stać się ciężarem dla innych z powodu występującej w rodzinie demencji. Jej przyrodnia siostra, pisarka Ewa Niecała, ucieka do Grecji, a jej mieszkania pilnuje śmiertelnie chora Aldona. W Grecji pozostaje też żona, której mąż zniknął pierwszego dnia wakacji i nikt nie był w stanie go znaleźć. Opuszczone mieszkanie tej pary kupuje marszandka sztuki, która opowiada o tajemnicy malarki A. W najbardziej chyba przejmujących “Trzech i pół godzinach” narratorka, samotna matka dorosłego syna z niepełnosprawnością intelektualną, co tydzień zostawia swoje dziecko opiekunce, Sylwii, a sama - przebrana w drogie ubrania, od których nie odcina metek - szuka idealnego mieszkania dla swojej idealnej rodziny: dorastającego syna, męża-pisarza i siebie, zamożnej kobiety sukcesu. Sylwia wspomina swojego ojca, który wyszedł po karpia i wrócił kilkanaście lat później. Brat Sylwii, któremu nie wiedzie się życiu, trafia do opuszczonego hotelu “Sudety” w Wałbrzychu…
Dees nieco narzeka, ale mnie się bardzo podoba taka zabawa w spostrzegawczość. Nie męczą mnie też powtarzające się motywy magiczne - nadnaturalnie szybko rosnące włosy, ogromny sum-lewiatan czy żółw żywiący się smutkiem, a nie lubię wszak realizmu magicznego. Nostalgiczny, jesienny klimat historii, czasem mających pointę w innym opowiadaniu, wolne tempo narracji i wreszcie bogaty język Bator, wszystko tu się spina. Bardzo dobra książka na jesień.
Inne tej autorki.
#84
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 16, 2023
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2023, beletrystyka, opowiadania, panie
- Komentarzy: 1
[14-18.08.2023]
Miejscowość Putbus na punkt wypadowy wybrałam nieco przypadkowo - szukałam sensownego hotelu z basenem i ze śniadaniem, który zapewniłby nastolatce separację od rodziców. Z basenem, bo woda w Bałtyku ma temperaturę ma taką, jaką każdy czuje (kolega z Irlandii wyznał, że u nich na coś komfortowego temperaturowo inaczej mówi się, że “it’s f* baltic!”; serio, że niby Morze Irlandzkie to tropiki), a nastolatka lubi pływać. Ze śniadaniem, bo nic tak nie motywuje do zwleczenia się rano jak porcja kalorii. Hotel Badehaus Goor w pobliskim Lauterbach dostarczył 3/3 - oddzielny pokój tuż obok naszego, klasyczny basen, a nawet trzy baseny, z czego dwa słone (oraz ręczniki i szlafroki), a o śniadaniach mogłabym napisać wypracowanie, bo było WSZYSTKO, tak, śledzie też. Żałowałam, że nie mam dwóch żołądków oraz że 7:30-11:00 to przedział, a nie że siedzi się trzy i pół godziny. Plaży w bardzo bliskiej okolicy nie było, ale była marina jachtowa i port, oba nadobne zarówno o poranku, jak i wieczorem. Można się wybrać na pobliską wysepkę Vilm, odleglą o kilometr, widać ją na horyzoncie na niektórych zdjęciach.
Samo Putbus jest ładnym, zadbanym miastem-ogrodem, unikalnie ulokowanym na planie koła. Z poziomu wzroku tego specjalnie nie widać, pewnie z drona cieszyłoby bardziej, ale kolisty plac zwany Circus jest zielony i otoczony śnieżnobiałymi kamieniczkami. Wzmiankowanych w przewodnikach ogrodów różanych nie zlokalizowałam. Drugą zaletą Putbus (i Lauterbach) jest stacja kolejki wąskotorowej, obsługiwanej przez lokomotywy parowe, w tym Pędzącego Rolanda. Kilkakrotnie mijaliśmy w drodze, ale jakoś nie starczyło czasu na przejażdżkę. Następnym razem.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek września 15, 2023
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
niemcy, rugia, putbus, lauterbach
- Skomentuj