Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Dead to Me / After Life

Dead to Me

Jen (Christina Applegate) jest w żałobie - ktoś potrącił jej męża i uciekł z miejsca wypadku. Policja rozkłada ręce - brak świadków, brak śladów. Strata ma ogromny wpływ na jej życie - jest jedyną żywicielką rodziny, ma na głowie odpowiedzialność za dwóch synów, nie jest w stanie efektywnie pracować, nie sypia dobrze bez używek, a gniew, który czuje, niszczy ją wewnętrznie. Na spotkaniu grupy terapeutycznej, którą kontestuje, ale niechętnie chodzi, bo i tak nie wie, co ze sobą zrobić, poznaje Judy (Linda Cardellini, ta z "Freaks and Geeks"), która - jak początkowo twierdzi - straciła narzeczonego; panie błyskawicznie się dogadują, nadają na tych samych falach i są dla siebie wsparciem. Jen odkrywa bardzo szybko, że chłopak Judy żyje, ale mimo oszustwa, które okazuje się ukrywać inne tragedie, panie pozostają w przyjaźni. Mimo że widz na koniec pierwszego odcinka dowiaduje się oczywistego rozwiązania fabularnego - to Judy potrąciła męża Jen i uciekła. W trakcie pierwszego sezonu wychodzi wiele do tej pory skrywanych tajemnic.

Opinie na temat serialu są dość skrajne: jedna grupa narzeka, jak w ogóle można w sposób komediowy wyśmiewać ludzką tragedię i pokazywać w pozytywnym świetle przestępczynię oraz czemu u licha trzeba ciągnąć to cały sezon, skoro wszystko wiadomo po pierwszym odcinku. Druga grupa, do której się wpisuję, raczej zauważa inteligentny humor, pozwalający widzieć nawet w dramacie to, co zabawne i sprytną konstrukcję scenariusza, dzięki czemu absurdalnie kibicujemy zarówno Jen (która chce ukarać sprawcę zbrodni i znaleźć kruchy spokój ducha), jak i Judy (pokaleczonej optymistce, która znalazła się w złym czasie i złym miejscu). To jest serial amerykański, ale egalitarnie drwi z kultu terapii, lifestyle’owego coachingu i prób zamiatania pod dywan problemów.

After Life

Dla odmiany, "After Life" to brytyjskie podejście do analizy żałoby. Tony (Ricky Gervais) jest wdowcem, jego ukochana żona odeszła po długiej chorobie nowotworowej. Każdy dzień Tony’ego wygląda tak samo - budzi się, przypomina sobie, że jego żony już nie ma, wyprowadza psa, idzie na cmentarz, na terapię i do domu opieki, odwiedzić swojego ojca z demencją, wreszcie pojawia się w pracy. Jest dziennikarzem w darmowej gazecie, co kompletnie nie daje mu poczucia sensu (reportaż o plamie na ścianie czy dziecku wyglądającym jak Hitler), tym bardziej, że czuje, iż otaczają go sami nieudacznicy. Zasklepia się w bólu, ale - ponieważ ojciec oraz pies - nie decyduje się na samobójstwo, choć jego życie bez żony nie ma już sensu; wybiera rezygnację z jakiejkolwiek ogłady i uprzejmości, a zgryźliwa szczerość będzie jego supermocą. Problem w tym, że ludzie dookoła niego chcą mu pomóc - wysyłają go na randkę, sprzątają, angażują się w jego życie, co przypomina mu czas sprzed śmierci żony, tym bardziej, że żona pozostawiła mu serię filmów, którymi próbuje pomóc Tony’emu w codzienności - zmywaj naczynia, wychodź na powietrze, dbaj o psa, bądź miły dla ludzi, którym na tobie zależy.

Mnóstwo mądrych, refleksyjnych dialogów, świetne postaci drugoplanowe - mądra i ciepła seksworkerka Daphne, absolutnie modelowy terapeuta-palant, przerażająco smutny narkoman Julian czy wreszcie Anne, starsza dama spotykana przez Tony’ego na cmentarzu, gdzie rozmawia ze zmarłym mężem, do tego piękne brytyjskie nadmorskie miasteczko - wszystko jest pysznie zniuansowane.

W obu przypadkach planowane są kolejne sezony, co mnie cieszy.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 25, 2019

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 1


Smak stokrotek (O sabor das margaridas)

Rosa, funkcjonariuszka Straży Obywatelskiej z krótkim stażem, przybywa do małego miasteczka[0] w sprawie zaginięcia Marty, pracowniczki stacji benzynowej, która w trakcie śledztwa okazuje się mieć drugie źródło utrzymania - prostytuuje się, a filmami nagranymi podczas schadzek szantażuje klientów. Lokalna policja traktuje sprawę dość powierzchownie - komendant właśnie odchodzi na emeryturę, a jego następca zajmuje się głównie śledzeniem pomyłek Rosy, wsparcia ze stolicy nie ma[1], bo akurat odwiedza ją papież. Szybko okazuje się, że Rosa przyjechała do miasteczka z własnym śledztwem, podczas którego odkrywa zwłoki 11 zamordowanych kobiet.

Zachęcona dwoma dobrymi hiszpańskimi serialami i obiecującym opisem, dałam się złapać na najgorszy (jak do tej pory) serial na Netflixie. Intryga polega na tym, że Rosa nikomu nie mówi o istotnych odkryciach, bo po co. Oprócz wątku głównego pojawia się mnóstwo innych, obyczajowych, z których tylko niektóre w ogóle kleją się ze śledztwem - handlująca jajkami Maruxia, właścicielka hotelu okradająca lokatorów, rudy nastolatek fotografujący co ładniejsze panny “dla kuzyna, co ma agencję”[3], nauczyciel-pedofil, który nagle - w trakcie śledztwa, podczas którego wykazano mu związek z zaginioną Martą - wpada na pomysł podania środka usypiającego nieletniej córce policjanta, żeby ją podotykać. Są i sataniści, kradnący z kościoła świece i montujący instalacje z czaszką kozła. Wszystkie tropy śledztwa prowadzą do klubu dla panów, którego obecność w małym miasteczku zupełnie nie dziwi ani nie niepokoi. Rosa rozpoczyna dochodzenie w przebraniu, co polega na tym, że na zmianę chodzi do klubu przesłuchiwać właściciela, a potem w peruce i skórzanych portkach udaje homoseksualną klientkę (nikt jej nie rozpoznaje, nawet jak wychodzi przypadkiem bez peruki). Dowody (na przykład wybity ząb w idealnie posprzątanym wnętrzu) leżą tygodniami[4], dopóki policja się o nie nie potknie. Ale najbardziej chyba osłabiający jest powracający motyw zięcia komendanta, który zamiast pracować ogląda porno, a wieczorami symulując aktywność zawodową, spotyka się z damą negocjowalnego afektu, którą przebiera w czerwone ciuszki i okazjonalnie smyra nożem. Słabszy nawet od wyjaśnienia tajemnicy śledztwa Rosy.

[0] Miasteczko jest małe. Tak na kilkanaście tysięcy mieszkańców. Dlatego Rosa kilka dni przetrzymuje znalezionego psa, należącego do małej dziewczynki (wnuczki komendanta), ponieważ “nie ma czasu go odwieźć”, podobnie jak ojciec i matka dziewczynki nie fatygują się do Rosy mimo rozmów telefonicznych.

[1] Tyle że nie. Poza trójką detektywów ze Straży za kadrem kręci się całe mnóstwo bezimiennych techników, oddziałów szturmowych i analityków. Oczywiście kompletnie się w śledztwie nie liczą poza dawkowanymi informacjami typu “przysłali analizę”[2].

[2] Rzecz się dzieje w 2018, więc oczywistą oczywistością jest wysyłanie wszystkiego w paczkach w formie drukowanej, nie za pomocą e-maili czy służbowego systemu obiegu dokumentów.

[3] Jaki to był zły wątek! Córka komisarza zgadza się na sesję, podczas sesji rudy zachęca ją do rozebrania się, próbuje całować, ale ponieważ nie jest chętna, udostępnia jej gołe zdjęcia w Internecie. Dziewczynie wyjaśnia, że ktoś mu ukradł twardy dysk, dziewczyna mu wierzy. Kiedy ojciec-policjant znajduje dysk w domu delikwenta, ten mówi, że widocznie się zapodział. Konsekwencją ujawnienia zdjęć jest pojawienie się dwóch wyrostków, którzy wciągają córkę policjanta do samochodu, żeby ją wykorzystać erotycznie.

[4] Nie wspominając o dowodzie z prywatnego śledztwa Rosy, który dwa lata leżał w rowie i czekał.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 24, 2019

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Andrzej Sapkowski - Lux perpetua

TL;DR - pierwszy tom tak, pozostałe niech ktoś Wam streści.

Żeby nie trzymać Was w niepewności, to od razu powiem, że srodze mnie tom trzeci (yay! ostatni!) rozczarował, jeszcze chyba bardziej niż drugi. Jakbym miała zarysować fabułę, to Reynevan - na wstępie obłożony ekskomuniką - miota się między obowiązkiem (uczestniczeniem w napadach na kolejne śląskie miasta przez husytów) a potrzebą serca (szukaniem Nikoletty, zwanej też Juttą). W tym celu szantażuje (sprzedajnego kościelnego) i sam jest szantażowany (przez sympatycznego przedstawiciela Inkwizycji), wchodzi w alianse (niechętnie z głupawym księciem litewskim, chętniej z żydowską wojowniczką Rixą), leczy, załamuje się po cb antłrw śzvrepv Whggl v cemrjvqljnyarw Fnzfban (frevb, żnqan m avpu avr wrfg cbgemroan nav avpmrtb avr jlwnśavn, mjłnfmpmn wrśyv pubqmv b gb, xvz olł Fnzfba), wreszcie próbując ratować ikonę Matki Boskiej, ląduje w lochu na trzy lata tuż przed dość nijakim końcem całości. Owszem, gorąco wierzę, że autor odrobił historyczny research należycie, ba, ze sporą przyjemnością łykałam dialogi nasycone sarkazmem i humorem, ale czytałam ten cykl po raz pierwszy i ostatni.

Za dużo polityki, za dużo detalicznych opisów rzezi, za dużo postaci trzecioplanowych, konia z rzędem temu, kto w ogóle był w stanie skupić się na tych wszystkich układach, podchodach, układzikach gęsto omaszczonych religią i pieniędzmi (chociaż akurat wątek Fuggerów miał najwięcej sensu). W ostatnim tomie jest sporo nowych wątków, które są… po nic, na przykład sprawa przejścia przez bród na rzece, gdzie Reynevana jednocześnie indaguje inkwizycja i stronnictwo polskie, ten zdradza (ale ma ważny powód), po czym się okazuje, że nikt brodu nie chronił, więc… po co go pytali? Wyjaśnienie, kim był Pomurnik i co go motywowało, było co najmniej słabe, nie wspominając o zakończeniu typowo deus ex machina (wiem, stanowiącym klamrę dla całości, ale zdecydowanie niesatysfakcjonującym). Oraz absolutnie nie szanuję za pozostawienie wątku Samsona Miodka, wszak cholernie ważnej postaci dwóch pierwszych tomów, bez wyjaśnienia. Co, mam sama sobie wymyślić, kim naprawdę był? Żydem Wiecznym Tułaczem? Archaniołem Gabrielem oskubanym ze skrzydeł? Dybukiem (ha ha)? Rozczarowanie.

Inne tego autora tutaj.

#31

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 21, 2019

Link permanentny - Tagi: 2019, panowie, sf-f - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 5


Harlan Coben - W głębi lasu

Paul Copeland, wdowiec z 6-letnią córką, jest prokuratorem. Oskarża aktualnie w trudnej sprawie o gwałt w kampusie (trudną, bo ofiara jest czarnoskórą prostytutką, a potencjalni gwałciciele to biali chłopcy z bogatych rodzin), nie dziwi go więc, że jeden z ojców oskarżonych studentów zaczyna szantażować Paula jego przeszłością, wyciągając historię jego ojca (dysydenta ze Związku Radzieckiego) i potencjalne nadużycia w fundacji charytatywnej imienia jego zmarłej żony. Jednocześnie odzywa się inna dramatyczna historia z przeszłości Paula - 20 lat wcześniej siostra Paula, Camille, zaginęła na letnim obozie wraz z trójką innych nastolatków, ciał dwojga z nich (w tym siostry) nigdy nie odnaleziono. Paul, który w tym czasie miał pilnować grupy chłopców, obściskiwał się w lesie z aktualną flamą, Lucy; poczucie winy pozostało do dziś. Jakiś czas po zbrodni odeszła matka Paula, zabierając część pieniędzy z ugody z właścicielem obozu. Pamięć o tych wydarzeniach powraca, kiedy nowojorska policja informuje prokuratora, że znaleziono ciało zamordowanego mężczyzny; Paul rozpoznaje w nim przyjaciela siostry, Pereza, który ewidentnie nie zginął w tamtych lasach. Wstrząsa to jego światem, bo daje mu nagle nadzieję, że jego siostra żyje.

Wątków w książce jest wiele, ale niestety jest to książka nastawiona na nieustające zaskakiwanie czytelnika, a nie - jak u Christie czy Doyle’a - pozwalająca na samodzielne odkrycie na podstawie podawanych tropów. Copeland ma charakter pitbulla, nie odpuszcza zarówno w prowadzonym śledztwie, jak i w prywatnej próbie odkrycia, co się stało 20 lat wcześniej, chociaż oczywiście w obydwu przypadkach jest zniechęcany albo szantażem, albo niewiarą otoczenia. Zaskakująco, to całkiem niezła książka, wciągająca i ciekawa, z seryjnym mordercą w tle, dużą polityką, wielką miłością czy wreszcie dość oczywistym pytaniem, czy warto za wszelką cenę wszystko wyjaśniać.

Inne tego autora tu.

#30/#4

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 19, 2019

Link permanentny - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Tagi: 2019, panowie, kryminal - Komentarzy: 1


Miracle Workers

Niebo. Jedno z wielu. Ogromna korporacyjna machina, zatrudniająca mnóstwo ludzi, dbających o robaki, pogodę czy wreszcie spełnianie modlitw. Najgorszy oczywiście jest departament HR, próbujący (niechętnie) radzić sobie z przerostem biurokracji i frustracją pracowników. Wszystko jakoś się kręci do momentu, kiedy Bóg wpada w depresję i decyduje, że Ziemia, którą zarządza, jest absolutnie nieudana i decyduje się ją zniszczyć. Dwoje aniołów uzyskuje obietnicę, że jeśli uda im się doprowadzić do spełnienia niemożliwego życzenia (para młodych ludzi, lubiących się z daleka, zejdzie się ze sobą), Ziemia zostanie uratowana.

Daniel Radcliffe w roli zmiętego anioła-nieudacznika jest świetny, natomiast prawdziwym mistrzem jest Steve Buscemi w roli rozczochranego, siwowłosego Boga-analfabety, skupionego na wynalazku obrotowej restauracji samoobsługowej. Całość jest zabawna oraz oczywiście obraża uczucia religijne, mimo że matka Boga nie ma tęczowej aureoli.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 9, 2019

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Alice Sebold - Córeczka

Helen, 49-letnia rozwódka i matka dwóch córek, opiekuje się swoją niedołężniejącą matką. Matka odmawia wychodzenia z domu, jest złośliwa, ma demencję i sklerozę, w pewnym momencie zmęczonej Helen puszczają nerwy i dusi staruszkę. Dalsza część książki to przemieszanie wspomnień Helen o swoim dzieciństwie, wywoływanych jakąś rzeczą z domu matki lub rozmową podczas nieudolnych prób zatuszowania morderstwa i późniejszej ucieczki. Z ułamków scen z przeszłości, fragmentów rozmów wyłania się powoli pełniejszy obraz dorastania z psychicznie chorą, toksyczną matką, która nie poradziła sobie nigdy z utratą urody i pozycji społecznej, ojcem uciekającym najpierw w pracę, potem w ułudę, wreszcie popełniającym samobójstwo. Były mąż Helen, przybywający na ratunek mimo rozwodu 20 lat wcześniej, dodaje swoją perspektywę na kontakty z teściami i ich konsekwencje.

To trudna książka, miejscami brutalna, a dodatkowo autorka ledwie zarysowuje wszystko, nie odpowiadając na wiele pytań i zostawiając otwarte zakończenie. Zdecydowanie nie jest to proza do wielokrotnego czytania.

Inne tej autorki tutaj.

#29

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 7, 2019

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2019, beletrystyka, panie - Skomentuj


China Mieville - Blizna

Wydarzenia z “Dworca Perdido” prowadzą do zawiązania akcji części drugiej. Zimna i samolubna lingwistka Bellis Coldwine, zaprzyjaźniona z Grimnebulinem, który niechcący sprowadził na miasto wysysające życie motyle, ucieka z Nowego Crobuzon, bo boi się, że brutalna milicja powiąże ją - jak pozostałych znajomych Grimnebulina - z niedawnymi wydarzeniami i przymusowo zniknie, jak pozostali. Nie dociera do celu wyprawy, bo jej statek, oprócz pasażerów przewożący prze-tworzonych ludzi-więźniów, zostaje zaatakowany i przejęty przez Armadę, mityczne pływające pirackie miasto na konglomeracie statków. Bellis nienawidzi Armady, w przeciwieństwie do innych pasażerów i uwolnionych więźniów nie chce się zaaklimatyzować; chce za wszelką cenę wrócić do Nowego Crobuzon, a przynajmniej wysłać pisany przez całą podróż list do tajemniczego adresata. Rozpoczyna pracę w bibliotece i wbrew woli zostaje wciągnięta w polityczno-naukową rozgrywkę między lokalnymi ugrupowaniami politycznymi. Kochankowie, sado-masochistyczna para rządząca Niszczukowodami, chcą okiełznać pradawne zwierzę z innego wymiaru, awanka i zmusić go do ciągnięcia Armady (i nie tylko), pozostali władcy (m.in. wampir Brucolac) są dość sceptyczni, zważywszy na koszt przedsięwzięcia.

Ale nie bohaterowie, raczej obojętni w kierunku niesympatycznych (zwłaszcza wielokrotnie ukazywani jako absolutni zwyrole Kochankowie czy antypatyczna Bellis, odrzucająca wszystkich czy tajemniczy Uther, grający do własnej bramki) są siłą tego tomu; nie jest też nią akcja jako taka, mimo że są dwie bitwy, wyprawa badawcza czy wreszcie podróż do Blizny, będącej horyzontem rzeczywistości. To, co zostaje po lekturze, to kreacja światów i stworzeń te światy zamieszkujących oraz mitologia świata pradawnego, po którym zostały tzw. artefakty możliwości (miecz, który istnieje w każdej możliwej przyszłości). Do ludzi, kheprich, vodyanich (absurdalnie, prawie nieobecnych w tym tomie, mimo że akcja dzieje się w zasadzie na wodzie), taumaturgicznie prze-tworzonych ludzi-maszyn dołączają ludzie-kaktusy, salkrikatorianie - ludzie-raki, ludzie-moskity (podzieleni na łagodnych, roślinożernych samców, filozofów i naukowców, niemych, ale potrafiących biegle czytać i pisać oraz krwiożercze samice, zbyt głodne, żeby zrobić użytek z inteligencji) i wreszcie sama Blizna, gdzie zawodzi logika świata. Absurdalnie, mimo znacznej i wyczuwalnej obcości, Mieville wplata płynnie kawałki naszej kultury w egzotyczny świat Bag-Las (“Swoiście pojmowana sakralizacja kobiety. Pogarda skrywana pod maską adoracji”).

Tłumaczenie ma przedziwne kwiatki (“Bellis ledwo zipiała” czy “dostawała już mdłości koloru skały”, a “fizjonomia zapewnia (...) bezpieczeństwo” w kontekście braku krwi/zabezpieczenia strupowatym pancerzem, dzięki czemu kobiety-moskity nie mogły ich wyssać), ale chyba najbardziej przeszkadza mi spolszczenie wszystkich nazw własnych - gryzą mnie Niszczukowody, Tobietwój czy Alozowice przy zachowaniu angielsko brzmiących nazwisk bohaterów.

Inne tego autora tutaj.

#28

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 6, 2019

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2019, panowie, sf-f - Komentarzy: 1


Pilnitz / Chociebuż

W okolicach Drezna zaczyna się kraina zwana Szwajcarią Saksońską. Styk Niemiec, Czech i Polski, zdjęcia z punktów widokowych zwalają z nóg, na mapie mam zaznaczone kilkanaście zameczków i parków do odwiedzenia, majowy weekend - co może pójść nie tak. Otóż wystarczy, że będzie ulewa, przechodząca w deszcz ze śniegiem, a temperatura w górkach spadnie w okolice zera. W maju. Żeby już całkiem nie być w plecy, wybrałam pałac i park w Pillnitz pod Dreznem (a w zasadzie terytorialnie w Dreźnie, ale to jednak kawałek od miasta), bo jakkolwiek park (piękny!) nie zapewniał specjalnej ochrony przed deszczem (aktywność “zniszcz swoje buty” zaliczona, mnie pofarbowały skarpety, TŻ-owi nawet przeszło na stopy), ale w kilku pałacowych budynkach można obejrzeć bogatą ekspozycję mebli, porcelany i nieźle odtworzonych wnętrz (w tym na przykład bogato wyposażonego kombinatu kuchennego, z oddzielnymi pomieszczeniami do porcjowania mięsa, pieczenia chleba czy przechowywania naczyń), a dodatkowo można przeschnąć w palmiarni. W drodze do Pilnitz przypadkiem trafiłam też na Blaues Wunder Brücke (Most Loszwicki, zwany Niebieskim Cudem), który nawet w ulewie robi wrażenie.

W kompleksie Pilnitz można spędzić sporo czasu - sam spacer po ogrodach, może niekoniecznie w czasie deszczu, może zająć dobrą godzinę; aleje, labirynty, stawy, klomby, co państwo sobie życzą. Nie udało mi się zajrzeć do oranżerii z 250-letnim drzewkiem kamelii, albowiem była zamknięta, ale nieduża, gęsto obsadzona palmiarnia to rekompensowała. Wszystko kwitło - bzy, rododendrony, magnolie, tulipany, wersja zdecydowanie na bogato. Przy wejściu jest kawiarnio-restauracja (pyszne ciasta), a przy drodze z parkingu - sklep z czekoladą.

Jedną z atrakcji, z której niechętnie zrezygnowałam, była wyprawa parostatkiem po Łabie. Oprócz rejsów typowo widokowych wzdłuż promenady i z powrotem, można popłynąć trochę dalej, między innymi właśnie do Pilnitz. Kiedy wracaliśmy zmoczeni do samochodu, akurat dobił statek, z którego wysypali się turyści na zwiedzanie (żeby po kilku godzinach wrócić analogicznym transportem do Drezna); zdecydowanie fajna opcja jako alternatywa dla samochodu.

Nie że jazda samochodem jest jakaś gorsza - zarówno z Drezna, jak i potem, kierując się na Chociebuż - wjechaliśmy w piękne górki z obłędnymi widokami. Musicie uwierzyć na słowo, bo głównie widać było deszcz. Ze śniegiem czasem. A że zdjęcia tylko z Chociebuża, jak już się wypogodziło, to garstka ciekawostek lingwistycznych. Na kierunkowskazach nazwy miejscowości są wypisane po niemiecku i po łużycku, czasem tłumaczenie jest dosłowne (Neuesdorf - Nowa Wjas), czasem jakby nie (Willmannsdorf - Rogozno). Czasem zdarzają się zabawne kierunkowskazy - Gross Gastrose po niemieckiej stronie, a Chociule po polskiej.

Chociebuż

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 4, 2019

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: dresden, drezno, niemcy, pilnitz, cotbus, majowka2019, chociebuz - Skomentuj


Drezno - Stare Miasto

Plany były imponujące, bo na drezdeńskiej starówce można spędzić kilka dni, ale ze względu na wyporność wycieczki na sztukę ograniczyliśmy się do Zwingera (a i to nie całego), przejścia obok monumentalnego muralu z Orszakiem Książecym oraz spacerze po Tarasach Brühla, omijając tak wiele dobrego, że nie będę wymieniać, bo mi smutno (ale jakby kto planował, mam listę).

TL;DR - Zwinger obowiązkowo.

Pałac Zwinger to ogromna, barokowa XVIII-wieczna budowla, aktualnie mieszcząca Galerię Starych Mistrzów, bogatą kolekcję porcelany i kilka innych wnętrz, które można zwiedzać w ramach jednego biletu[1]. Sam kompleks - dziedziniec oraz tarasy - można obejść bez biletu i na sam spacer warto zarezerwować dobrą godzinę, nie licząc ekspozycji. Nam - z nieco niechętnym Majutem (nuda, głód zaraz po śniadaniu, to tylko budynki, czy możemy odpocząć, pada, gorąco) - w sumie zeszło na Zwinger 4 godziny, nie licząc przerwy na obiad. Sama galeria obrazów zajmuje trzy piętra, od Boticcellich przez Dürery i Rembrandty do Bellotów. Szukałyśmy z młodzieżą zwierząt na obrazach i przyznam, że nielichą fantazję mieć trzeba, żeby takie Madonnie machnąć ślimaka dla towarzystwa. Najbardziej, poza oczywiście samą architekturą budynku, podobał mi się arras (patchwork?) Kathariny Gaenssler, przedstawiający lustrzany widok sali z widokiem na Madonnę Sykstyńską i martwe natury na drugim piętrze (zwłaszcza te campowe typu zwiędłe kwiaty czy śledzie). Z zabawnych rzeczy - obrazy i rzeźby chronione są przed dotykiem, przy zbliżeniu się, nawet niecelowym, odzywa się brzęczyk, który błyskawicznie animuje kustoszy.

Nieco większe zainteresowanie wzbudziła w młodzieży kolekcja porcelany, chyba ze względu na przestrzenność i zróżnicowanie. Od talerzy do fantastycznych, piętrowych konstrukcji, od Japonii po pobliską Miśnię. Wyszliśmy przez sklep, może nie w samym muzeum, ale przy jednej z pobliskich uliczek, bogatsi o porcelanowy dzwoneczek.

Tęsknie omijając Zamek Rezydencyjny, w drodze na Tarasy, przeszłam obok Fürstenzugu, ogromnego muralu na Augustusstrasse, przedstawiającego orszak - jak podaje przewodnik - 35 władców dynastii Wettynów i około 50 innych osób oraz konie i podobno dwa charty. Aktualnie (od początku XX wieku) 100-metrowy mural składa się z porcelanowych płytek, dzięki czemu przetrwał bombardowanie w czasie wojny, wcześniej był malowany na murze techniką sgraffito.

Tarasy Brühla to promenada spacerowa z widokiem na drugi brzeg Łaby, przecinającej Drezno. Pogoda była dość barowa, pewnie w pełnym słońcu jest zdecydowanie ładniej. Na samych Tarasach można spędzić sporo czasu, wchodząc do Albertinum, Akademii Sztuk Pięknych, Sądu Najwyższego czy wreszcie do Nowej Synagogi, świątyni-pomnika powstałej na pamiątkę synagogi Sempera zburzonej podczas Nocy Kryształowej; można też pod Tarasami zwiedzić pozostałości twierdzy, jak kto lubi bunkry. Można też iść na ciasto i kawę.

Zwinger, dziedziniec Zamek Rezydencyjny Madonna ze ślimakiem / Wnętrza / Wejście do Glockenspiel Katharina Gaenssler, Sixtina 2012 Zwinger / Błazen dworski / Dziwny piesek Krajobraz po uczcie No może nie jest aż takie nudne Georgentor / Fürstenzug (detal) Kolekcja Porcelany Fürstenzug Tarasy Brühla Tarasy / Akademia / Astronomie im Urlaub (fragment)

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Jak ktoś planuje intensywne zwiedzanie, warto się rozeznać w dostępnych kartach miejskich - Dresden Welcome Card czy Dresden City Card, obejmujące komunikację i wstępy (lub zniżki na wstępy). Nie znalazłam opcji zakupu biletu do Zwingera przez Internet, ale posiadacze Museum Card wchodzili bez kolejki (a do kasy była dość spora, mimo że dzień roboczy w Niemczech). Moim Graalem jest oczywiście Karta Krainy Zamków, nie ze względu na koszt, ale na czas, żeby te 50 zamków objechać.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 3, 2019

Link permanentny - Tagi: drezno, niemcy, dresden, murale, majowka2019, sztuka - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Skomentuj


Drezno - Zoo

Drezdeńskie zoo nie jest bardzo duże, dzięki czemu da się je przejść bez zmęczenia w 2-3 godziny. Dodatkowo jest nastawione na dzieci - kilka sporych placów zabaw, co najmniej dwa (może i więcej, ale na dwa trafiliśmy) parki zręcznościowe, z których jeden sprytnie jest umieszczony obok wybiegu dla małp, zjeżdżalnia-rura[1] do nocnego pawilonu; Majut był zachwycony. Mimo majowego weekendu (fakt, że dla Niemców to był dzień roboczy) kolejek do kasy nie było w zasadzie wcale, chociaż w samym zoo było sporo ludzi. Obłędnie pachnie wisteria.

[1] “Mamo, ty też możesz zjechać”. Zjechałam. Aaaa. Bardzo szybko, na szczęście bardzo krótko.

GALERIA ZDJĘĆ.
Strona zoo - aktualne ceny biletów czy lista nowo narodzonych zwierząt.
Parking całodzienny - 3 euro.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 2, 2019

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: niemcy, ogrod-zoologiczny, zoo, drezno, majowka2019 - Skomentuj