Jak pomyślę, to całe moje życie składa się z nałogów. Jak ktoś czytał jedną moją notkę z dziesięciu, nic go tu nie zaskoczy. Za śmiertelne zanudzenie przepraszam, to wina Lii.
Po pierwsze primo - jedzenie.
Nienawidzę oszczędzania na jedzeniu. Człowiek, który byle jak je, jest byle jaki. Oczywiście można jeść szynkę za 9,99 zł za kilogram albo nadgniłą cebulę, ale po to człowiek zarabia, żeby mieć na świeży chlebek z masełkiem. Dobra Bogini stworzyła tyle dobrych rzeczy, a człowiek wykoncypował na podstawie posiadanych materiałów wyjściowych znacznie więcej, że za obowiązek każdego średnio inteligentnego człowieka uważam dobre jedzenie. Lubię kupować rzeczy, których nie jadłam. Lubię nowe restauracje, aczkolwiek w każdej zwykle trzymam się jednego ograniczonego zestawu, bo skoro dobre, to czemu nie jeść za każdym razem, kiedy przychodzę. Lubię wyjeżdżać, bo za granicą niby jest tak samo, ale inaczej, a głównie się objawia to w kuchni. Z Węgier przywiozłam Eros Pistę, przepis na paprika csirke i zamiłowanie do dobrych tokajów. Z Francji - kiełbasę dojrzewającą i kiełbasiane cukierki czy żółte serki. Z San Francisco - jelly belly, beef jerky (tak, koty również lubią) i czekoladę Ghirardelli. Z Niemiec - Irish cheddar, cynamonowe tik-taki, papryczki nadziewane serkiem. Mniej kręcą mnie zakupy ciuchów niż jedzenia (wnioski proszę zachować dla siebie), wolę iść do knajpy niż do muzeum. Lubię też czytać i oglądać, jak ludzie gotują, zwłaszcza jeśli do tego umieją o tym ładnie opowiadać (więc zdecydowanie bardziej Nigella i Makłowicz niż Pascal "ciepaćka" Brodnicki, bardziej Imbach i Herve This niż Kuroń i Martha Stewart).
Jednocześnie doprowadza mnie do totalnego wkurwu Polak za granicą, tęskniący do schabowego. Ja rozumiem, że można niektóre typowo polskie rzeczy lubić i tęsknić za nimi, bo na obczyźnie niedostępne, ale nie jestem w stanie zrozumieć jojczenia po wyjściu z naprawdę fantastycznej knajpy, że "schabowy i chleb ze smalcem toto nie jest". No nie jest i właśnie o to chodzi. Nienawidzę.
Po drugie primo - książki.
Mogę długo, ale się streszczę. Lubię szukać i kupować, lubię mieć, lubię czytać, lubię pożyczać (nienawidzę ludzi, którzy nie oddają książek). Mam pokręcony system układania na półkach, ale ponieważ chwilowo mam pewne braki powierzchni półkowej, mam układ burdelowy i stosowy. Przestałam lubić tradycyjne księgarnie, wolę kupować internetem. W książkach wkurza mnie to, że nie są równe jak CD i DVD i ciężko je układać.
Po trzecie primo - rzeczy ładne.
Nie wszystkie kupuję, niektóre mi wystarczą do oglądania. Do rzeczy ładnych zaliczam koty, na które patrzeć (jak i na pracę) mogę godzinami. Mimo usiłowania wywalenia z domu wszelkich zaśmiecaczy lubię ładnie wykonane i dość niesztampowe drobiazgi (kolorowe skarpetki, pasiasty lanczboksik, zegarek w świnki czy ręcznie robioną biżuterię). Ostatnio przegrzebałam luxlux.pl, wrzucę, może kogoś do czegoś natchną:
Po czwarte primo - proste gry logiczne
Mam syndrom blondynki, której ktoś dał kartkę z napisem "verte" po obu stronach. Proste gry typu chuzzle, bejeweled czy ostatnio bloxorx (za karę do nałogów przyzna się P. :-P) zapewniają mi zajęcie na długie godziny, dni, a czasem przy odpowiednim zacięciu - miesiacami. Był też taki dowcip o pani nauczycielce, co to udawszy się na wycieczkę z dziećmi do zoo, zlokalizowała jakieś zwierzę egzotyczne, które z komplementarnym partnerem wchodziło w stosunki fizjologiczno-rozrodcze. Zbulwersowana pani nauczycielka zasugerowała, żeby nieskromnym zwierzątkom dać ciasteczko, to może przestaną, na co błyskotliwy (więc pewnie obsadzony poniżej swoich umiejętności na tym stanowisku) pracownik zoo odrzekł: "A panio za ciasteczko by przestała?". No więc ja za dobrą i wciągającą grę logiczną bym przestała. Teraz już wiecie, więc będę musiała Was zabić.
Po piąte primo - uporządkowanie
Chciałabym, ale nie umiem. W każdej chyba dziedzinie życia. Muszę mieć pewne rytuały, który pozwalają mi pozbierać się - czwartkowy obiad z Starym Browarze, poukładane zdjęcia, skrzyneczki na różne różności i wolne weekendy. W zasadzie to chciałabym, żeby moje życie miało program, wtedy się czuję bezpieczniej.
PS S.e.k.s nie jest nałogiem. Nie jest też odpowiedzią.
PPS Następne ofiary - wspomniany już P., Wonderwoman, TowaryMieszane (nieustające chapeaux bas), Hanka (mru!) i last, but not least, siwa. Przyjemności.
PSSS Mały appendix. Filiżanki do esspresso z Boduma są paskudne - może i praktyczne, ale nieładne. A zamiast moździerza z Kuchenprofi kupiłam sobie moździerz z Maxwella Williamsa (za całe 19.90 zł) .
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 30, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Przydasie
- Komentarzy: 2
(Nudne i o zakupach).
Jest taka pora roku, kiedy tracę rozsądek (poza innymi okazjami, a że nie jestem specjalnie rozsądna...). To wtedy, kiedy w sklepach pojawiają się tabliczki z % i nie chodzi bynajmniej o wyszynk.
Dzisiejszym łupem padły:
- 4 koszulki z Muppet Show, kupione na siarczystej wyprzedaży w House (dwie dla mnie, dwie dla TŻ)
- czekoladki belgijskie Noble wygrzebane na wyprzedaży w Almie.
Łupem nie padły pantofelki Hush Puppies, albowiem nie znalazłam ich w Starym Browarze, a pewna byłam, że są.
W Totolotka nie wygrałam, więc wracam jutro do pracy. Może w koszulkach.
Poza tym się jeszcze nie wyspałam.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 28, 2007
Link permanentny -
Kategorie:
Przydasie, Fotografia+
- Komentarzy: 4
Znalazłam na Amazonie kilka śmiesznych drobiazgów:
Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 27, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Przydasie
- Skomentuj
Marazm mam. Wreszcie udało mi się zapełnić ceramiczne pojemniczki po jogurtach (Lia mi dała :->) ziemią i nasionami bratków, ale psie syny nie chcą rosnąć. Od wczoraj powinny już przynajmniej wykiełkować, a tu nic. Mam żal. Trochę mnie marazmu wyciągnęła seria czekolad Gubor, znaleziona za straszliwe pieniądze w Realu. Ale dobre som. I w zasadzie tyle. Trochę mam poczucie, że wegetuję i bynajmniej nie chodzi mi o wsypywanie żółtych farfocli do garnka. Muszę odespać stracony dzień z weekendu.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 26, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Skomentuj
Ma na imię "Sól i pieprz" [2020 - link nieaktualny]. Mieszka na ul. Garncarskiej, w bok od Św. Marcina. Jeśli ktoś czytał "Pocałunki na Manhattanie", to tak właśnie wyobrażam sobie knajpę, w której podawano Cielęcinę, Kanapkę czy Kluski. Klimatyczne wnętrze, koronkowe obrusy, dwie sale na pięterku, z tyłu w bramie ogródek, na dole cztery stoliki. Jedzenie mnie się bardzo. Obsługa - przemiła. A po jedzeniu pan właściciel przyszedł zapytać, czy smakowało i czy wszystko w porządku. Na ból głowy nie wpłynął, ale na całokształt i owszem. Miejsce nie dla tych, którym się spieszy. To uczciwy slow food, nie warto poganiać, warto poczekać.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek czerwca 22, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Moje miasto
- Skomentuj
Warsaw to Taipei
Flight 1 Monday, July 30, 2007
Departure: 12:05 Warsaw, Poland - F. Chopin , terminal 1
Arrival: 14:15 Amsterdam, Netherlands - Schiphol
Airline: KLM Royal Dutch Airlines KL1364
Aircraft: Boeing 737-400
Flight 2 Monday, July 30, 2007
Departure: 15:20 Amsterdam, Netherlands - Schiphol
Arrival: 08:30 +1 day(s) Hong Kong, Hong Kong - Hong Kong International
Airline: KLM Royal Dutch Airlines KL887
Aircraft: Boeing 747-400
Flight 3 Tuesday, July 31, 2007
Departure: 12:20 Hong Kong, Hong Kong - Hong Kong International , terminal 1
Arrival: 14:00 Taipei, Taiwan - Taiwan Taoyuan International , terminal 2
Airline: Dragonair KA480
Aircraft: Airbus Industrie A330
Taipei to Warsaw
Flight 1 Tuesday, August 14, 2007
Departure: 19:30 Taipei, Taiwan - Taiwan Taoyuan International , terminal 2
Arrival: 05:45 +1 day(s) Amsterdam, Netherlands - Schiphol
Airline: KLM Royal Dutch Airlines KL878
Aircraft: Boeing 747-400 Mixed Configuration
Flight 2 Wednesday, August 15, 2007
Departure: 09:15 Amsterdam, Netherlands - Schiphol
Arrival: 11:05 Warsaw, Poland - F. Chopin , terminal 1
Airline: KLM Royal Dutch Airlines KL1363
Aircraft: Boeing 737-400
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 21, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Komentarzy: 5
Gdy się ma lat naście i przeżywa się pierwsze fascynacje światem damsko-męskim, dość powszechną zabawą jest dopisywanie dodatkowych dymków w komiksach czy dorysowanie narządów drugorzędowych i trzeciorzędowych na obrazkach. Mniej więcej na tym poziomie zatrzymali się twórcy Kung Pow. Wzięli mnóstwo klasycznych, pompatycznych i zapewne kultowych karateckich filmów, po czym podomalowali cycki, siusiaki oraz dołożyli chamskie dopiski (czytaj: zmontowali z kawałków idiotyczną parodię, mniej więcej na poziomie filmów z Leslie Nielsenem). Film jest straszliwy, gorszy od Pieska Leszka (jeśli nie znacie, jesteście ludźmi szczęśliwymi). Jest krowa-karateka, tryskająca mlekiem z wymion, mistrz Betty, posiadający siłę w oparciu o guziczki na biuście i tytułowy Kung Pow z twarzą na języku. Coś w sam raz dla 12-latków.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 17, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 9
Z polecanek Kizi [blog nie istnieje - 2019]. Zbiór opowiadań, w których losy bohaterów stykają się w magicznej nowojorskiej kamienicy Preemption. Mam duży sentyment do nowojorskich kamienic, głównie za sprawą magicznego monumentu w Ghost Busters (proszę nie pytać, co ja mogę) i aury niesamowitości w Dziecku Rosemary. Tutaj w kamienicy mieści się biuro nieruchomości, w którym pracuje Donna. Mieszkają rodzice z utalentowaną literacko córką kończącą high-school. Ekscentryczny milioner współwynajmuje apartament z nieśmiałym księgowym, który rozmawia z windą firmy Otis. Asystentka w firmie adwokackiej przyprowadza swoich facetów na nocne igraszki. Jąkający się księgowy znajduje na Manhattanie za s.e.k.s-shopem warsztat jubilera-magika. Młody aktor chce zostać komikiem, jak jego dziadek, ale ostatecznie zostaje Myszą. Ksiądz wygłasza co dzień kazania aż do dnia, kiedy do kościoła przychodzi tajemniczy mężczyzna z pistoletem. Życie tych wszystkich ludzi przeplata się - niektórzy się znają, niektórzy się poznają dzięki wspólnym znajomościom, niektórzy bywają w nietypowej knajpie, gdzie podaje się Jajko, Baraninę czy Deser (marzenie człowieka niezdecydowanego).
Historie opowiadają o uczuciach. O ludziach, którzy nie czuli i nagle zaczęli coś czuć. O tym, że zdarzają się okazje, których nie warto odrzucić, mimo że na pierwszy rzut oka wydają się być co najmniej dziwne. I o przecinaniu się ludzkich ścieżek. Ładne, ciepłe, czasem erotyczne historie, które w ostatnich epizodach splatają się w węzeł.
Ostatnio dość rzadko mi się zdarza, żebym wsiąkła w książkę na tyle, by zapomnieć o całym świecie. Udało mi się na tylnym siedzeniu samochodu chyba podczas przedostatniej historii przegapić granicę, dopiero natrętnie gapiący się na mnie celnik sprawił, że oderwałam wzrok od książki. Zgadzam się też z Jonathanem Carrolem, który napisał przedmowę - jeśli ktoś tę książkę przeczytał i mu się nie podobała, to jest z nim coś nie tak. Uprzejmie donoszę, że ze mną jest wszystko w porządku.
#33
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 17, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2007, beletrystyka, panowie
- Komentarzy: 4
Bardzo tradycyjny thriller, w którym bohater już był całkiem przegrany, kiedy nadludzkim wysiłkiem... Dyspozycyjna recepcjonistka jednego z hoteli w Miami wracając z pogrzebu babci spotyka na lotnisku przemiłego młodego mężczyznę, który okazuje się być bandytą. Zamiast miłego tete-a-tete przez cały lot usiłuje się wyrwać porywaczowi, który za jej pomocą chce stuknąć jednego w ważnych gości hotelu, grożąc dziewczęciu, że jego kumpel skrzywdzi ze skutkiem śmiertelnym ojca dziewczyny. Cillian Murphy jak zwykle jest ślicznym sukinsynem, panienka dość mdła. Scenariusz dość dziurawy, ale stosunkowo niezły.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 17, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
- Ryby - Żywe - Wędzone - Otwarte
- BAR RYBY
- Ciężarówka z napisem TRANSMLECZ
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 16, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Śmieszne
- Skomentuj