Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

City & I

Mam żal. Bo ja tu przychodzę do miasta Poznań z uczuciem i podziwem. Z zaufaniem. Z chętnym obiektywem i dużą dozą cierpliwości, zwłaszcza w upały. Nie jadę nad jezioro, jadę schronić się niekiedy w cieniu kamienic. Wiem, zdradzam czasem, wyjeżdżając do innych miast, ale - przykro mi to stwierdzić - miasto samo sobie winne. Bo co dostaję w zamian? Pozamykane restauracje. Do jasnej i ciężkiej, to nie jest do pomyślenia, żeby w sobotę wczesnym wieczorem miasto było nieżywe i leżało wentylem do góry. "Sól i Pieprz" opluło mnie obsceniczną informacją, że w weekendy nie otwierają, bo lato. Pizzeria na Ratajczaka mimo obietnicy, że w weekendy do 21, zamknięta na twardo bez żadnej wymówki. Pod Apollo miejscówka knajpiana dalej w remoncie. Szczęśliwie Stary Browar nie nawala i to jedyny jasny promyczek w tym posępnie burzowym i dusznym dniu. Ubolewam, że od razu nie poszliśmy do Cafe Barcelona, bo i spożywka tam wydawała się lepsza, z dołu można było posłuchać koncertu, a do tego znaleźć sąsiadów. Tak czy tak - żal mam, bo miasto w letnie wieczory powinno żyć, a nie śmierdzieć uryną i przejawiać aktywność jedynie w zakresie starszych pań, spoglądających z wysokości swoich wyścielonych poduszkami parapetów na ulicę.

Dzisiejszy dzień był dniem kondycyjno-filmowym. W skrócie - "Ryś" to żałosne nieporozumienie i gdybym wydała ciężko zarobiony pieniądz na bilety w kinie[1], miałabym ochotę obić komuś twarz za ciężkie oszustwo nazwania tego "następcą Misia" i "komedią". Kolejny odcinek "Life on Mars" - coraz bardziej znakomity, końcówka "Numb3rs" - trzyma poziom, a w roli wisienki na czubku - doskonała "Angielska robota". Szerzej - niebawem.

[1] 9,99 zł za płytkę dołączoną do Gali jakoś przełknęłam, zwłaszcza że śniadaniowa lektura podbudowała TŻ[2].

[2] Pewnie trudno uwierzyć, ale jest pewna dziedzina życia, co do której zgadzam się z Kazimierą Szczuką. W felietonie poruszyła kwestię, którą dawno zarejestrowałam, że mężczyźni to ta grupa ludzi, która ma hobby, a kobiety mają mieszkania, dzieci, zwierzęta, ewentualnie mogą nieśmiało współdzielić hobby z szeroko pojętym partnerem. Ba, często nawet ich praca jest tylko po to, żeby nie gnuśniały w domu. Smutne, zwłaszcza że dotyczy sporej grupy znanych mi pań, z chlubnymi wyjątkami. Po prawdzie to jakbym miała sama powiedzieć, jakie mam konkretnie hobby, to ciężko by było. Również z tego względu, że hobbiów mam sporo, niektóre są mało konkretne (ale fajne), niektóre zdarzają się okazjonalnie, a wspólną ich cechą jest to, że w żadnym tak naprawdę nie jestem ekspertką. Cóż, taki los człowieka Renesansu - wszechstronnie i powierzchownie znam się na wielu rzeczach i jest mi z tym dobrze. Wracając do baranów, Kazia Szczuka uświadomiła mi, że mam w domu skarb, czyli mężczyznę, który z własnej i nieprzymuszonej woli chodzi na jogę, robi psa z głową w dole oraz siavasanę (pochlebiam sobie, że oboje jesteśmy w tym całkiem nieźli), a do tego nie nabija się ze mnie, kiedy wbrew sugestiom pani Inki usiłuję wyprostować nogę, zaciskając zęby.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 3, 2008

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Oglądam, Moje miasto - Komentarzy: 2

« Straszny dom - Angielska robota »

Komentarze

Wampirek

A „Zielona Weranda” czy jak im tam było też zamknięta? Cudowne miejsce…

Zuzanka

Pewnie była otwarta, ale nie po drodze. Mieliśmy niecałą godzinę do seansu w kinie.

Skomentuj