Oba seriale mają wspólną oś - dość nijaki bohater bez perspektyw nagle dostaje super specjalnych mocy i wprawdzie musi ukrywać je przed (niektórymi) znajomymi, ale jego życie się znacząco zmienia i ma różne bardzo zabawne przygody i kontakty z pięknymi dziewczętami (bo to film młodzieżowy). Oba mają po jednym sezonie i w planach drugi.
Chuck jest młodym geekiem, który wyleciał z prestiżowej amerykańskiej uczelni za sprawą kolegi-zdrajcy, więc pozostała mu najpierw depresja, a potem praca w sklepie z elektroniką. Kolega okazuje się zwerbowanym przez CIA agentem i chwilę przed śmiercią wysyła do Chucka e-mail, który zawiera zakodowane w grafice supertajne informacje o wszystkich akcjach CIA. Chuck pochłania informacje, resetuje się i poza byciem trochę ciapowatym konsultantem d/s szerokoinformatycznych (oh, yes, I will fix your computer) nagle zaczyna z fotograficzną pamięcią uaktywnianą tym, co widzi, rozpoznawać przestępców, handlarzy i szpiegów wraz ze szczegółami każdej ze spraw. Oczywiście nie będzie tak, że sobie chłopak chodzi po wolności, dostaje parę wzajemnie pilnujących się agentów - Caseya (dla fanów "Firefly" - gra go Jayne) i Sarah, piękną blondynkę, która w ramach undercover udaje jego dziewczynę. W każdym odcinku mają inną sprawę, często połączoną ze strzelaniem, wybuchami, bijącymi się pięknymi dziewczynami i ściganiem się w pięknych samochodach. Chuck musi swoje tajemnicze wyprawy ukrywać przed siostrą i przyjacielem (dla ich dobra), ale robi to oczywiście ze świadomością, że jest po stronie dobra. Dużo zabawnych motywów na styku "geek-świat" (np. nauka tanga w weekend czy rozbrajanie bomby podpiętej do laptopa za pomocą buffer-overflow podczas ładowania strony aktorki porno).
Reaper (Żniwiarz) z kolei jest troszeczkę bardziej przewrotny (jeden odcinek reżyserował Kevin Smith), choć równie dowcipny. Sam na swoje 18. urodziny dowiaduje się, że jego rodzice w ciężkiej sytuacji finansowej sprzedali jego duszę diabłu. Diabeł (świetny, diaboliczny i elegancki Ray Wise aka ojciec Laury Palmer) żąda od niego, żeby sprowadzał do piekła dusze, które uciekły. Jako że dusze kontynuują niecne procedery na ziemi, Sam również czuje się - mimo współpracy z diabłem - po stronie dobra. Tutaj nie musi w zasadzie ukrywać, że jest kimś więcej niż pracownikiem marketu budowlano-rtv-agd, bo i rodzice wiedzą (oczywiście, jest im bardzo przykro), i koledzy (uważają polowanie na dusze za miłą i przynoszącą sporą porcję adrenaliny rozrywkę), niestety boi się powiedzieć o tym pannie, w której się kocha. Serial na potencjał, liczę, że w następnych sezonach się nie zepsuje[1].
[1] Zepsuł się KyleXY. Po dość ciekawym pierwszym sezonie, nieźle zakomponowanym i pokazującym ciekawy kontrast między życiem rodzinnym, byciem nastolatkiem w amerykańskiej szkole a wielką tajemnicą, ocierającą się o tajne laboratoria i rzeczy prawie że nadprzyrodzone, drugi sezon odpuściliśmy w połowie ze względu na łopatologię i polityczną poprawność. Jak będę chciała obyczajówkę, to wrócę do Gilmore Girls.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 31, 2008
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Jestem niesamowicie szczęśliwym zwierzęciem, bo już po 7 (siedmiu!) latach mam w kuchni kafelki. Samo kładzenie płytek razem z fugowaniem trwało 2,5h (i nie, jeszcze nic nie odpadło i mam nadzieję, że nie odpadnie). Natomiast, co mnie zupełnie osłabiło, odgruzowywanie jednej ściany w kuchni zajęło dwa popołudnia, odkryło pokłady brudu i tłuszczu (a także skarby zakocone[1] pod lodówkę: kostka cebulowa knorr, wafle, paluszki słone, zamykatko do chleba, kocie chrupki, kulka z folii, orzechy i cukierki, drobne monety; niestety, większych walorów gotówkowych i cennej biżuterii nie stwierdzono), a dodatkowo spowodowało mały potopik przy okazji odkręcania zmywarki. Tak czy tak, cieszę się, że dzisiaj część szafek wróci na swoje miejsca, moja ukochana zmywarunia (cmok, kochanie :-*) wyszoruje to, co umazaliśmy od wczoraj, a do końca tygodnia powiesimy relingi. Wspominałam, że nie cierpię remontów? Tyle że kot ma fun, bo można jeść na szafce stojącej centralnie na środku kuchni, wchodzić w niedostępne dotychczas miejsca i wdzięczyć się całym kotem do pana fachowca, który emitował się z "no ładny kotek, ładny, ale ja kotków nie lubię". Namiarem na fachowca służę w razie chęci (Poznań i okolice).
Uprzedzając opinie - tak, jestem infantylna i dziecinna, ale motylków na kafelkach własną piersią bronić będę. Bo jestem delikatna, kobieca i motylki są kwintesencją mojej osobowości, taka ich w trąbkę szarpana mać.
[1] Napisałam "zachomikowane", ale to koty je tam wturlały, nie chomiki.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 27, 2008
Link permanentny -
- Komentarzy: 15
Przestępcy uciekają z więzienia, zabijają kilka osób po drodze, a na końcu porywają 10-cio osobową wycieczkę ze szkoły dla niesłyszących i barykadują się w starej i opuszczonej rzeźni. Do akcji wchodzi negocjator z FBI (starszy mężczyzna po przejściach), który oprócz konwersacji z przestępcami musi radzić sobie z niechętną policją stanową i lokalnymi oficjelami. Książka w zasadzie jednodniowa, bo czyta się szybko, negocjacje wciągają, a jak to u Deavera zwykle jest - rozwiązanie problemów nie jest koniecznie końcem sprawy.
Negocjacje zwykle opierają się też na tym, że zakładnicy w jakiś sposób współpracują z porywaczami - czy to próbując z nimi rozmawiać, czy wpływając na ich zachowanie. Tutaj sporo problemów sprawiło to, że porwane dziewczęta były niesłyszące. Dużą część książki zajmuje kwestia kultury, jaką stworzyli Głusi w Ameryce - własny język, niechęć do czytania z ruchu warg i duma z tego, że są inni.
Inne tego autora tutaj.
#22
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 25, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2008, kryminal, panowie
- Skomentuj
Ubolewam trochę, że PRL i przemiany ustrojowe pozbawiły nas, urodzonych w latach 70., tego elementu amerykańskiej (japońskiej, nie ważne, w każdym razie zachodniej) kultury. Akurat sama na transformersy trafiłam dość wcześnie, bo kuzynowi ojciec przywiózł zza oceanu, ale nie miałam pojęcia, co to, po co i o co ten cały hałas. Ot, samochodziki, co się z nich da zrobić robota. I dopiero po obejrzeniu filmu można załapać, czemu jest to jedna z ulubionych zabawek wczesnych nastolatków.
Film jest głupi jak bakłażan, to nie ulega frekwencji. Ale jednocześnie jest przezabawny, pełen pościgów i wybuchów, części elektroniczne latają w powietrzu, do walki z ewoluującymi robotami staje Pentagon i całe siły zbrojne Stanów Zjednoczonych Wszelakiej Szczęśliwości (i tak, bywa pompatycznie, jak na film o ratowaniu świata przystało). Wprawdzie agenci sukcesywnie odławiają zamieszaną w akcję młodzież - hakerkę, która rozszyfrowuje sygnał obcych i jej tłustawego i niezbyt lojalnego afroamerykańskiego kolegę, geniusza komputerowego, spadkobiercę odkrywcy z początku wieku (niech zgadnę - pochodzenia polskiego), który wprawdzie trochę tymi pamiątkami po dziadku kupczy, sprzedając je na ebayu (login: ladiesman217) i specjalistkę od samochodowych flaczków (rozpoznaje tuningowany gaźnik z podwójną pompą ssącą i wyraża odpowiedni zachwyt). Roboty morfujące się w samochody dzielą się na zamrożone, odmrożone, dobre i złe. Najgorszym sukinsynkiem jest boombox, z którego robi się sprytny haker, odcinający centrum dowodzenia Pentagonu od reszty świata.
Poza tym to film o amerykańskim dojrzewaniu - młody człowiek musi mieć trochę czasu na siebie (żeby, jak podejrzewa matka, mógł w spokoju poznawać swoje ciało i poznawać świat masturbacji) i musi też mieć samochód. Im bardziej wypasiona bryka, tym większy szacun u ziomów w klasie. W takim ujęciu przestaje dziwić "Pimp my Ride", gdzie odpicowanie samochodu zmienia życie nawet największych nieudaczników, którzy wreszcie mogą "znaleźć odpowiednią dziewczynę".
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 25, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 5
Sklepik to tzw. instancja ostateczna, kiedy okazuje się, że do właśnie pieczonego ciasta zabrakło 100 ml mleka (niczego innego raczej nie kupuję, bo to taki sklepik, gdzie bardziej zaprzyjaźniona pani szepcze do ucha "nie polecam tego boczku, długo u nas leży", a mniej zaprzyjaźniona po prostu wrzuci go do reklamówki i poda bez skrzywienia). Idę po to wyżej wymienione mleko (no, konkretnie to jogurt naturalny, bo jakoś mi bardziej pasuje do ciasta). Proszę też o mleko w kartoniku (dla TŻ).
- Jakie?
- Pół litra. Wszystko jedno jakie.
- 3,2 % czy 2%?
- Jak jest 3,2%, to niech będzie.
Pani podaje mi litrowe 2%. Prawie tak zabawne, jak kelner pytający, czy chcę gazowaną wodę mineralną i przynoszący niegazowaną.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 25, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Śmieszne
- Komentarzy: 2
... i nie mogę znaleźć. Za to parę innych rzeczy znalazłam:
Przy okazji gorąco polecam do rss-ów: http://photowebs.blogspot.com.
EDIT: Znalazłam pojemniczki: brabantia.pl
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 24, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Przydasie
- Komentarzy: 4
Nie cierpię bałaganu i tego, że wprowadza zmiany. Dzisiejsza wizyta w IKEI wkurzyła mnie niemożliwie, bo jak to tak - remont?! Wszystko poprzestawiane, ścieżki, którymi można było się spokojnie przemieszczać bezpośrednio do ikeowego bistro i części kuchennej, którą kocham chyba najbardziej, zniknęły. I zniknęło samo bistro, co uważam za zamach na mój żołądek. I sklepik zmniejszony o połowę. Normalnie rozczar. I jakbym nie zobaczyła, że w hotelu Rzymskim jest menu szparagowe[1] i bym pojechała do IKEI głodna, to normalnie nie wiem, co by się stało. Głodna bym pewnie była.
Bardzo mnie rozczulił pan w TV, który hodował w worku pod koszulą kangurzątko. Doskonały przykład, że natura niezbyt sprawnie sobie poradziła z podziałem na płcie i cyklami rozwojowymi.
[1] Ze szparagami mam ten problem, że nie wiem, czy je lubię. Ugotowałam kilka razy, wyszły średnio, ale cały czas uważam, że to może wada wynikająca z mojej nieumiejętności gotowania. Z kolei żarcie knajpiane pokazało, że smak jest ok, tylko same szparagi jednak niekoniecznie aż tak rewelacyjne. I restauracja w hotelu Rzymskim bez rewelacji, co mnie trochę rozczarowuje. Często przechodziłam, zerkając przez zasłonki do środka, oglądając majaczące w półcieniu stoliki i zastanawiając się, czy tam fajnie. Trochę się nie da zrobić ładnego rzymskiego wnętrza za pomocą kafelków i fontanny na środku sali. Całość wygląda na taki ciut lepszy bar mleczny. A szparagi - cóż, wolę cebulę.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 23, 2008
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 6
Na minus - seria o Tiffany Obolałej (lub w poprzednim srogim tłumaczeniu - Akwili Dokuczliwej) jest słabiutka. Ale dzięki zastosowaniu dużej dawki Nac Mac Feegli, babci Weatherwax i Niani Ogg jest nawet dość strawna. Tiffany mimo swojej wiedzy głowologicznej impulsywnie wtrąca się do odwiecznego tańca pór roku, zastępując Lato, przez co władca Zimy się w niej zakochuje. A potem to trzeba odkręcić. Feegle są zabawni i nie wiedzieć czemu przypominają mi kolegę Y., który wprawdzie nie jest non stop pijany, nie tłucze wszystkiego, co popadnie i nie ma specjalnych problemów z czytaniem, ale cały czas mam jego obraz z pomalowaną na niebiesko twarzą, rozwianymi włosami i kiltem. Z całym szacunkiem.
Inne tego autora tutaj.
#21
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 23, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2008, panowie, sf-f
- Komentarzy: 3
Ciężko było być kobietą wyzwoloną w PRL-u. Albo dziewczę trafiało w tzw. złe środowisko (i albo piło z półświatkiem, albo stanowiło żeńską służbę rozrywkowo-erotyczną), albo próbowało robić karierę (również przez łóżko). Kryminał jest przewrotny, bo kobieta inwestująca zarobione ciężką pracą pieniądze w złote precjoza i zabytkowe sztućce z porcelanowymi trzonkami w kwiatki - ginie, zaś dziewczyna z półświatka, która niechcący ociera się o kilka zbrodni - ma szansę wyjść na ludzi.
Ścieżka zbrodni oznaczona jest wspomnianymi wyżej sztućcami w niebieskie kwiatki. Najpierw zostają ukradzione w brawurowym napadzie na Desę (prawie jak w "Vabanku"), potem łyżeczka z kompletu znajduje się w mieszkaniu zamordowanej kobiety, następnie u zamordowanego handlarza antykami, a na samym końcu - w miejscu, gdzie bandyci napadli na studenta.
Książka w zasadzie wyprana z jakichkolwiek bardziej osobistych elementów - ot, milicjanci palą giewonty i inne sporty.
#20
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 23, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2008, kryminal, panowie, prl
- Skomentuj
Nie boję się, kiedy krew leje sie strumieniami, stukają się samochodami albo goni płonące zombie. Ale straszliwie boję się starych, skrzypiących domów[1] ze schodami, zamykającymi się nagle drzwiami i pękającymi szybami. I, mimo braku instynktu macierzyńskiego, uważam za zupełnie nie fair straszenie dziećmi. Mimo to "Sierociniec" mi się podobał i funkcję straszenia odpracował uczciwie (chociaż jechał straszliwymi stereotypami rodem z bajek braci Grimm).
Laura spędziła kilka lat w sierocińcu, po czym została adoptowana. Po latach z mężem i kilkuletnim synem Simonem wraca do miejsca, skąd pochodziła, kupuje budynek sierocińca i planuje stworzyć w nim rodzinny dom dla dzieci z upośledzeniami. Syn szybko zastępuje swoich wyimaginowanych przyjaciół nowym wyimaginowanym przyjacielem, Tomasem, który żyje w grocie nad morzem. Potem pojawia się straszliwa staruszka w okularach jak denka od butelek, podająca się za opiekunkę społeczną, i wyciąga skrywaną tajemnicę - Simon nie dość, że jest adoptowany, to jeszcze ciężko chory. Gdy na powitalny bal maskowy przyjeżdżają dzieci i ich dotychczasowi opiekunowie, po kłótni z matką znika Simon, a zamiast niego pojawia się dziwne dziecko w masce, którego poza Laurą nikt nie widzi. Gdy policja, psycholog i mąż rozkładają ręce, Laura szuka pomocy u medium. Ostatecznie zostaje sama, żeby odkryć pogrzebaną przed laty tajemnicę jej małych przyjaciół, Tomasa i zniknięcia Simona.
Dla chętnych spoilery:
Anwcvrej bxnmhwr fvę, żr fgnehfmxn Oravtan olanwzavrw avr wrfg m jlqmvnłh bcvrxv, mn gb pmnv fvę j abpl j fmbcpr, qmvreżąp łbcngę j qłbav. Cb mntvavępvh Fvzban, Ynhen mnhjnżn wą j zvrśpvr, cpunwąpą qmvrpvępl jómrx, jbłn, cb pmlz fgnehfmxę ebmwrżqżn xnergxn cbtbgbjvn. Ząż Ynhel ceóohwr ebovć bsvremr fmghpmar bqqlpunavr (zvzb żr fgnehfmxn zn bqłnznaą fmpmęxę (pb jmohqmvłb avrwnxv raghmwnmz j xvavr). J jómxh, pb mnhjnżn glyxb Ynhen, olłn ynyxn j vqraglpmarw znfpr pb qmvjar qmvrpxb, mnzlxnwąpr wą j łnmvrapr v zvnżqżąpr wrw cnypr. J qbzh fgnehfmxv manwqhwą xeążxv gnśzl, antenar j fvrebpvńph - cbxnmhwą xbyrtój v xbyrżnaxv Ynhel, onjvąplpu fvę m qmvjalz qmvrpxvrz. Qmvrpxb gb Gbznf, fla fgnehfmxv, n znfxę (m thmvxvrz mnzvnfg bxn) abfv qyngrtb, żr zn mqrsbezbjnaą gjnem (póż mn śjvrgan cflpubybtvn). Qmvrpv ebovą zh qbjpvc, cebjnqmą qb tebgl, cb pmlz mqrwzhwą znfxę v cngemą, pml jlwqmvr an śjvngłb qmvraar. Avr jlpubqmv, n pvnłb manwqhwą hgbcvbar cb cemlcłljvr. Ghgnw antyr jfmlfpl, łąpmavr m cbyvpwą, mncbzvanwą węmlxn j tęovr v avr jlwnśavnwą, pb qmvnłb fvę m qmvrćzv qnyrw. Zrqvhz (śjvrgan ebyn Trenyqvar Puncyva), fcebjnqmbar cemrm Ynheę, jlpmhjn hzvrenwąpr v xemlpmąpr qmvrpv. Ynhen, joerj fprcglplmzbjv zężn, mnpmlan onjvć fvę j fmhxnavr fxneoh m gnwrzavpmlz qmvrpxvrz j znfpr v bqxeljn j fmbcpr fcbcvrybar xbśpv wrw eójvrśavxój (xgóelpu mncrjar mnzbeqbjnłn żąqan xejv Oravtan). An fnzlz xbńph manwqhwr tnłxę, xgóeą bgjvren qemjv hxelgr j fpubjxh. Gnz zvrfmxnł hcbśyrqmbal Gbznf v gnz manwqhwr fjbwrtb flan, Fvzban, xgóel fpubjnł fvę cemrq avą cb xłógav, n cbgrz avr zótł jlwść, ob avrpupąpl cbqpmnf cbfmhxvjnń mnoybxbjnłn jlwśpvr. Fvzba crjavr ceóobjnł jlwść v cbqpmnf glpu ceóo fcnqł j pvrzabśpv mr fpubqój v hzneł. Bqtłbf hcnqxh Ynhen jmvęłn mn qhpul, mnzvrfmxhwąpr qbz, n xvrql qb avrw gb qbpvren, łlxn jfmlfgxvr gnoyrgxv an hfcbxbwravr, xgóer zn. J jrefwv m unccl-raqrz jlcbjvnqn żlpmravr, Fvzba wrfg żljl v bżljnwą jfmlfgxvr mnzbeqbjnar j qbzh qmvrpv, n Ynhen zbżr mbfgnć m avzv wnxb bcvrxhaxn. J jrefwv qyn enpwbanyvfgój - ząż cemlpubqmv an teóo cbłbżlć xjvngxv qyn fmófgxv qmvrpv, Ynhel v Fvzban. Gur raq.
[1] Dom, dodam, jest urody przecudnej. Wielki, dwupiętrowy, ze schodkami, tarasem, pięknymi, wysokimi oknami, a w środku przestrzeń - wysokie sufity, piękne klatki schodowe i sypialnie na kilkadziesiąt metrów kwadratowych. Czemu w takim domu nie kręci się komedii koledżowych, a horrory? Czemuż ach czemuż?
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 19, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 4