Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Ewa wzywa 07 1-2-3

Barbara Nawrocka-Dońska - Tajemnicza katarynka #001

Lista osób:

  • Maliszek - naczelnik poczty, udaje się na kurację do sanatorium
  • Korta - ma zastąpić Maliszka, kapitan milicji undercover
  • Maliszkowa - żona naczelnika
  • Kazimierz Kamiński - magazynier, nieboszczyk, po pijaku grał na katarynce, a na trzeźwo w amatorskim teatrze
  • Kamińska - ciągle atrakcyjna wdowa, ale jakaś taka zgryźliwa
  • Brat Kamińskiego - dobrze sytuowany, jeździ na taryfie, ma zadrę z wdową
  • Motocyklista - lekkomyślny młodziak, zginął w wypadku kilka dni przed pożarem
  • Czarnkowa - współpracowniczka Kamińskiego w magazynie, wynajmuje pokój Korcie
  • porucznik Małek - podwładny i konfident Korty (z Warszawy)
  • kelnerka od Modrzejewskiego - źródło plotek, ale opiekuńcza
  • kierownik sklepu mięsnego - podobno kochanek wdowy Kamińskiej, raczej lekkoduch
  • ekspedientka z mięsnego - fertyczna blondyna w klipsach i brudnym fartuchu, chętna
  • nauczyciel - entuzjasta teatru, lubi brydża
  • ksiądz - powolny i raczej nie entuzjasta milicji

Garwolin. W pożarze ginie kierownik magazynu, trochę pijak. Wdowa jest rozżalona, bo wszyscy w miasteczku uważają, że to ona jest winna (nie przyprowadzała pijaka z knajpy do domu, kazała mu wynieść irytującą ją katarynkę i narzędzia stolarskie do magazynu, gdzie denat dokonał żywota). Korta, pracujący w ukryciu jako zastępca naczelnika poczty, wyjaśnienia szuka raczej w potencjalnych malwersacjach, których jednak kontrola NIK-u nie wykryła i możliwym związku z tzw. aferą bawełnianą, analizowaną przez warszawską milicję. Zaprzyjaźnia się z mieszkańcami miasteczka. Mija miesiąc, śledztwo nie posuwa się do przodu, ale chyba przez wzgląd na sympatię dla poznanych ludzi i ośli upór, Korta sprawę wyjaśnia. Rozwiązanie jest przewidywalne, zwłaszcza w kontekście tytułu, ale - zwłaszcza jak na kryminał milicyjny - całkiem odkrywcze.

Obyczajowo, kapitan Korta musi udawać kawalera, mimo że ma żonę (za którą tęskni) i dzieci (za którymi jakby nie). W drugim wyimku jest o ciężkich, acz nieokreślonych wyrzeczeniach, które musiała ponieść pani Kortowa, dzięki czemu nabrała prawa do prowadzenia niechętnego męża do swojej rodziny oraz stawiania choinki w zapewne ateistycznym[1] domu.

Nie nosił obrączki i żeńska połowa obsady poczty traktowała go jak ewentualny obiekt do strzału. Ich rozciekawione śledzenie, podszyte płcią, podobałoby mu się w innych okolicznościach. Akurat w tych, w jakich się znajdował, niepokoiło go trochę. Miał dobre pojęcie o kobiecym sprycie. Wolałby, żeby niejedna para ładnych oczu mniej przyglądała się jego poczynaniom. Czasem zdawało mu się, że dostrzega iskierki wesołości w tych oczach. Oglądał potem swoje buty albo krawat, zastanawiał się, czy jest, czy nie jest dobry w roli zwierzchnika panienek przy okienku. Nie ma to jak nasze dziewczyny – westchnął tęsknie do kobiet w milicji, z którymi porozumiewał się wpół słowa. Nigdy dotąd nie przeprowadzał analizy ich kwalifikacji pod tym kątem. Posiadły trudną sztukę niemal męskiego myślenia i sposobu działania przy zachowaniu cech kobiecości. Bez obrony tych cech nie mogłyby pracować skutecznie. Dopiero porównanie kobiet pracujących w jego własnym i w innym zawodzie, które uderzyło go od razu, gdy stał się zwierzchnikiem tamtych, pozwoliło mu ocenić kobiety z własnego środowiska. Pewnie dlatego nasze kobiety wydają mi się inteligentniejsze, że przy moich urzędniczkach z poczty czuję się jak jeleń – myślał z humorem.
Nawet nie lubił świąt właśnie ze względu na konieczność poddawania się terrorowi zachowania. Trzeba było jeść i pić, przyjmować i oddawać wizyty ciotkom, wujkom, kuzynom. Nie mógł się od tego wykręcić. Jego żona spędzała życie w domu, w rodzinie, a święta stały się dla wielu świętem rodziny. Nie mógł jej tego pozbawić. Wyrzekła się dla niego nawyków i przekonań wyniesionych z własnego domu. Właściwie oceniał, czego musiała dokonać. Stawiała dzieciom choinkę i kapitan się z tym godził. Zrozumiała wiele rzeczy – dla niego – i on musiał zrozumieć ją.

Się pije: czysta, ruski winiak, piwo w restauracji drugiej kategorii (to w ogóle fascynujący temat, jak wraz z kategorią spadała jakość restauracji).

Się nosi: ubranie z Cedetu za 1200 zł i ortalionowy płaszcz

Się je: pierożki z mięsem (w restauracji trzeciej kategorii), kapuśniak (u wdowy Czarnkowej), kanapki z korkami (?!) w tej lepszej knajpie.

[1] To jest swoją drogą ciekawe - również współcześnie to kobiety dbają o niskopoziomowe życie duchowe rodziny i są strażniczkami tradycji. Mężczyźni zwykle są ponad to, najwyżej posłusznie wykonują polecenia, zwykle wzdychając i przewracając oczami.

Inne tej autorki tutaj.

Kazimierz Koźniewski - Sztyletem w serce #002

Lista osób:

  • Markowska - pokojowa w hotelu Świt
  • Andrzej Koszuch - lokator pokoju 315, najpierw rekonwalescent po wypadku, potem denat
  • Koszuchowa - żona, nie taka stara, ale z męską twarzą, krawcowa
  • Urszula - córka, niesforna, nie chce się uczyć w technikum, ale atrakcyjna
  • Stanisław - portier w hotelu Świt, czytelnik powieści kryminalnych
  • Porucznik Lewandowski - prowadzi śledztwo
  • Major Kiedrowski - dowodzi śledztwem, mało mówi, dużo słucha
  • Jerzy Smoleński - chirurg operujący Koszucha
  • Redaktor Gryczer - dziennikarz, również ofiara kraksy samochodowej, leżał razem z Koszuchem w szpitalu
  • Poznański - urzędnik ze stoczni, opiekował się Koszuchem niejako służbowo

15 stycznia Andrzej Koszuch, pracownik poznańskiego Ceglorza, jadący w delegację do Trójmiasta, uległ wypadkowi. Szofer zbiegł (i co ciekawe, nikt go nie szukał przez te kilka miesięcy), a mężczyzna cudem ocalał, uratowany przez kierowcę samochodu, jadącego za nim. Po trzech miesiącach w szpitalu został wypuszczony, ale po kilku dniach w hotelu, 15 maja, znaleziono go zasztyletowanego nożem pochodzenia hitlerowskiego, bez peruki. Żona sugerowała, że denat bał się o życie, bo odkrył kradzież w zakładzie. W trakcie śledztwa okazuje się, że odciski palców Koszucha w pewnym momencie się zmieniły - na okupacyjnej kenkarcie są inne niż w dokumentach wydawania dowodu osobistego (srsly, przy dowodzie trzeba było odbijać odciski?!), a dokumenty w ogóle są wydane na podstawie potwierdzenia przez dwóch świadków, z których jeden nie żyje, a drugi zniknął.

Ponieważ ślad prowadzi w przeszłość, autor dzieli się pewnymi opiniami o AK i UPA, wrzucając obydwa ugrupowania do jednego worka (“uczciwych ludzi tam [w lesie] nie było”). Wyrok podziemnego sądu wojskowego nad zdrajcą, który z zemsty wydał kilka osób gestapo, jest traktowany jako niecywilizowany samosąd. I jak na literaturę dość lekką, tutaj finał jest z tych dramatycznych i mocnych w wymowie, a milicja okazuje sporo empatii mimo emitowanych poglądów polityczno-historycznych.

Się pali: sporty (tajemniczy gość denata), carmeny (częstuje nimi doktor), giewonty (Gryczer), klubowe (Poznański).

Się pije: herbatę (bo kawa szkodzi).

Edigey Jerzy - Szkielet bez palców #003

Lista osób:

  • major Adam Krzyżewski - gawędziarz z bogatą praktyką w rozwiązywaniu spraw
  • dziennikarz - alter ego autora, naciąga Krzyżewskiego na opowieści
  • Doktor Stanisław Kamiński - patolog, ma chody w kawiarni Stylowej
  • Jan Cieślik - złodziej po wyroku, możliwe że szkielet bez palców
  • Barbara Kosicka - niewierna flama Cieślika, atrakcyjna i wygadana[1]
  • Ryszard Kosicki - brat Barbary
  • Mieczysław Pietrzak - aktualny absztyfikant Barbary, brat Józefa
  • Józef Pietrzak - robotnik budowlany, w 1957 roku pracował przy rozbiórce na Kiełbaśniczej
  • Honorata Pietrzak - siostra Józefa i Mieczysława, mniej ładna i mniej inteligentna od Barbary

Historia jest archiwalna, major Krzyżewski opowiada ją w klubie znajomemu dziennikarzowi z Warszawy i jego koledze. Dwudziestoparoletni zbrodniarz został skazany najpierw na karę śmierci, potem na dożywocie (co jest dość ciekawym rozwiązaniem fabularnym, bo zwykle akcja prl-owskich kryminałów kończyła się na otoczeniu przestępcy, ewentualnie jego przyznaniu się po forsownym przesłuchaniu). Mottem życiowym Krzyżewskiego jest fraza “Nie ma bowiem przestępstw doskonałych, są jedynie chwilowo nie wykryte”, co - zwłaszcza post factum - okazuje się oczywiście prawdą.

1960. Podczas rozbiórki gruzów na ul. Kiełbaśniczej znaleziono zwłoki. Szybko okazało się, że nie jest to niemiecki żołnierz, zachowany z czasów II wojny, tylko stosunkowo świeży denat sprzed 2-4 lat, szczupły mężczyzna w wieku 30-40 lat. Krzyżewski rozpoczyna mozolne szukanie potencjalnego zaginionego (których oczywiście w Polsce jest mniej niż w USA, gdzie jest to plagą), dzieląc się przy okazji szerokim opisem sytuacji, w których ludzie wychodzą z domu i nie wracają (bo to taka książka typu “bawiąc-uczyć”). Lista poszukiwanych z całej Polski zawęża się do czterech osób, z których jedna - niejaki Cieślik - nie zameldowała się w miejscu zamieszkania po wyjściu z więzienia. Śledztwo pokazane jest detalicznie i - chyba ze względu na wspomniany edukacyjny charakter - jako zbiorowy wysiłek ciężko pracujących ludzi, a nie olśnienia i przypadek.

[1]

Kosicka bawiła się coraz lepiej, patrząc, jak mundury milicjantów stają się w miarę postępu pracy coraz bardziej ciemne i brudne.
- Niektórzy - powiedziała patrząc bezczelnie na majora - gdyby byli tacy chorzy, jak są głupi, to już dawno by umarli.

Się pije: koniak i kawę (we Wrocławskim Klubie dziennikarza), wódkę pod chleb i ogórki (u Kosickiej).

Się pali: giewonty (Cieślik)

Inne tego autora tutaj.

Inne z tego cyklu tutaj.

#50

Napisane przez Zuzanka w dniu środa lipca 17, 2019

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: panowie, prl, panie, kryminal - Skomentuj

« Ogród różany w Forst (Lausitz) - Marcin Kącki - Białystok. Biała siła, czarna pamięć »

Skomentuj