Od środy, już oficjalnie, jestem współwłaścicielką mieszkania. Niby od podpisania aktu notarialnego (i uiszczenia za zakup) do przeprowadzki jeszcze trochę minie, ale już na 100% mogę planować, projektować i myśleć. To wprawia mnie w nieco przytępioną, bo listopad, ale jednak euforię. Z drugiej strony przy okazji przypomniałam sobie frustrację sprzed kilkunastu lat przy zakupie poprzedniego mieszkania.
Jeden z paragrafów aktu notarialnego, wyjaśnia, że:
Za dokonanie niniejszej czynności pobrano:
a) podatek od czynności cywilnoprawnych z art.7 ust.1 pkt 1) lit.a) ustawy z dnia 09.09.2000r o podatku od czynności cywilnoprawnych (t.j. Dz.U. nr 101/2010 poz. 649 z późniejszymi zmianami) w wysokości 2% wartości lokalu,
b) taksę notarialną z §§ 3 i 5 rozporządzenia Ministra Sprawiedliwości z dnia 28.06. 2004r. (Dz.U.2013 poz.237) 1.100,00 zł
c) taksę notarialną z § 16 w/w rozporządzenia 200,00 zł
d) taksę notarialną z § 12 w/w rozporządzenia za sześć wypisów pod odrębnymi numerami Repertorium 324,00 zł
e) podatek VAT 23% od kwoty b), c ) i d) z art. 41 ust. 1 ustawy z dnia 11.03.2004r o podatku od towarów i usług (Dz.U. 2011 nr 177 poz.1054) 373,52 zł
f) opłatę sądową z art. 42 ustawy z dnia 28 lipca 2005r. o kosztach sądowych w sprawach cywilnych (Dz. U. nr 167 poz.1398 ze zm.) 200,00 zł.
Rozumiem ideę notariusza jako gwaranta, rozumiem, że za wpis w księdze wieczystej należy ciężko pracującym ludziom w urzędzie zapłacić. Niespecjalnie rozumiem, czemu dodatkowo należy zapłacić podatek VAT, ale jakoś to przeżyję. Natomiast kwota, jaką oddałam lekką ręką tytułem podatku od czynności cywilno-prawnych, wymazuje we mnie resztki patriotyzmu, który rokrocznie podsycam sobie obchodami Powstania Wielkopolskiego. Wiecie, ile bym za to miała ładnej, drewnianej podłogi? Kafelków? Regałów na książki na wymiar, obowiązkowo z drabinką do sięgania na półkę na wysokości 2,70 metra? Dużo bym miała. W tym tygodniu mam taki nastrój, że jakby szykował się marsz protestacyjny w sprawie zmiany ustawy podatkowej, to bym włączyła telewizor i wznosiła z fotela okrzyki zagrzewające do zapalania pochodni.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek listopada 28, 2014
Link permanentny -
Kategoria:
P jak Posesja
- Skomentuj
Otóż zdziwiłam się, jak przyzwoicie można zbeletryzować kawałek odcinka scenariusza serialu. Niespecjalnie jest to aż taki bestseller, jak zakłada serial, ale podkładając twarz Kate Becket pod Nikki Heat, a lekko kpiący głos Nathana Filliona pod Jamesona Rooka jest to zgrabny fanfic osadzony w świecie serialowym. Rook, po opisanej w poprzednim tomie współpracy z Nikki Heat (oraz płomiennym a tajnym romansie), publikuje plotkarski artykuł o niej, irytując wszystkich. Samą Heat, bo zrobił z niej celebrytkę, dodatkowo zdradzając jej sekrety, a resztę posterunku, bo pominął ich ciężką pracę. Teraz zostaje zamordowana dziennikarka, publikująca brudne kawałki o celebrytach, a na miejscu zbrodni ekipa zastaje właśnie Rooka, który - podobnie jak z Nikki Heat - obserwował jej pracę, żeby napisać artykuł o dziennikarce. Jako jej bliski współpracownik zaczyna uczestniczyć w śledztwie, popełniając wszystkie możliwe niedyskrecje i błędy (np. poszukiwane dokumenty zabiera na noc do domu, zamiast od razu na komisariat, bo chce je w spokoju przeczytać jako pierwszy).
Tłumaczenie jest, oględnie mówiąc, toporne ("przyjaciel z korzyścią"). Zniknęły wszystkie żarty słowne, brakuje nawet "nieprzetłumaczalnej gry słów" (jeden z detektywów nazywany jest Słodką Herbatką, zapewne w oryginale Sweet Tea, partner nazywa go Spoconą Herbatką, zapewne Sweat Tea). Partnerzy, Ochoa i Raley, są pieszczotliwie zwani Roachem, której to pieszczotliwości zapewne nieznający angielskiego czytelnik nie wychwyci. Tym bardziej znajduję podejrzanym, że tłumaczka umieściła szerokie podziękowania dla grona pomocników w tłumaczeniu, boję się myśleć, jak bez tego by to tłumaczenie wyglądało.
Najbardziej jednak nurtuje mnie, jak to jest być ghost writerem postaci z serialu.
#122
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek listopada 27, 2014
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2014, kryminal, panowie
- Komentarzy: 2
Tym razem zbliża się kolejny długi weekend - okolice 15 sierpnia. Nemhauser wraz z Mariem udają się służbowo na huczne obchody bitwy w jednej z podwarszawskich miejscowości, które to obchody okazują się nie dość że poletkiem bitwy politycznej o wpływy, to jeszcze na miejscu znajdują na plebanii martwego[1] weterana, pułkownika Gasztołda, bohatera frontu z II wojny światowej. Feeria bohaterów drugiego planu, jakich odwiedzają w trakcie śledztwa jest jeszcze bogatsza niż w tomie pierwszym: uboga baronowa, dziennikarz piszący w ultra-prawicowej gazecie o zalewie Polski przez Żydów i innych masonów, zarozumiały bezrobotny yuppie, artyści-performerzy (wieszający na krzyżu misia Paddingtona), ambitny i pozbawiony skrupułów menadżer z korporacji czy bogato odziany w kreszowy dres nowobogacki.
Strzelba zawieszona w poprzednim tomie wypala - Paula, żona Nemhausera, ma pracę w korporacji, zarabia na tyle nieźle, że chce kupić większe mieszkanie[2], ale jej szef, niejaki Kielonek, wyzywa ją od kretynek. Tego nie może ścierpieć komisarz i trywialnie trzepie buca w fizys, co ma niejaki wpływ na śledztwo potem. Z kolei pojawia się nie do końca wyjaśniony wątek Sylwii, opiekunki bliźniaków - Cyryla i Metodego, która jest niepunktualna, prowadza chłopców do czyjegoś mieszkania zamiast do parku, a do tego nosi ślady przemocy domowej (albo, oczywiście, często wpada na drzwi). Opiekunkę niby śledzi Mario, ale sprawę kwituje tym, że opiekunka zrezygnowała. Wątek restauracyjny nie jest tak bogaty jak w poprzednim tomie, wprawdzie Nemhauser obrywa w głowę za odmowę przejścia do konkurencji, ale sprawa się jednocześnie ze śledztwem wyjaśnia na korzyść "Czarnego Tadka".
[1] Co dodatkowo powoduje problemy, bo oprócz wielkiej polityki ścierają się pomniejsze frakcje kombatanckie, a ta z Gasztołdem na pokładzie właśnie straciła jedynego żywego weterana, przez co utraciła należny status.
[2] Kupno mieszkania wygląda tak, że najpierw dwa rozdziały Paula przekonuje Nemhausera, że ma rzucić dodatkową pracę w restauracji, bo nie widuje jej i dzieci, a kolejne kilka ciosa mu kołki na głowie, że praca się przyda, bo muszą wziąć kredyt na 400 tysięcy złotych polskich.
Inne tego autora tu.
#121
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek listopada 25, 2014
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2014, kryminal, panowie
- Skomentuj
Do kina na filmy b. o. idzie się nie na film per se, tylko dla okoliczności pobocznych. Dziś wyjątkowo film stanął na wysokości zadania[1], ale widownia również. Rząd niżej weszli spóźnieni rodzice z dwójką, po czym jedno z dwójki rozpłakało się rzewnie, kiedy na ekranie walnął piorun i już tak wyło do ewakuacji z lokalu. Drugie z dwójki zawyło dla towarzystwa, ale po wyjściu bardziej wrażliwego rodzeństwa się zainteresowało akcją, po czym jakiś czas po wyjściu mamy wyemitowało głośną tęsknotę za tą ostatnią i wywlekło nieco opierającego się ojca z sali. Potem już było jak zwykle - okazjonalne "o, teraz go zabiło" przy kolejnym pechu prześladującego głównego bohatera, a na końcu, kiedy wymienialiśmy nad głową Majuta rytualne "mnie się podobało", z tyłu sali zabrzmiało kilkuletnie, acz wypowiedziane wszystkowiedzącym tonem "takie sobie".
[1] Piorun i magiczny dom, po pierwsze, że o kocie, po drugie w ścieżce dźwiękowej The Cure i Madness.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 23, 2014
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 2
Niedomagam ostatnio na energię, listopad mnie przytłoczył namacalnym SAD. Wyciągnę trochę z archiwum, co mi zalegało od dawna.
Kiedyś wjechałam w wiecznie zakorkowaną Naramowicką (dlatego zwłaszcza polecam w weekendy, wtedy mniej) i trafiłam, choć nie bez pewnego kłopotu, do Fortezzy. Nie bez kłopotu, bo hotel/restauracja Fortezza mieści się przy ulicy Dworskiej, która nie jest oznaczona na tabliczce. Warto, nie tylko ze względu na bogate menu z elementami sezonowymi - dobrze przyprawione zupy, duże porcje obiadowe, ciekawe przystawki (podobno jest dobra pizza). Budynek powstał na bazie starego fortu Fergusson, jego ceglane ściany są elementem nowoczesnej architektury, dużo szkła i przestrzeni. Lokal jest raczej biznesowo-okazjonalny. Można wejść bez schodów z poziomu parkingu. Dla dzieci jest zaaranżowany fajny kącik z akwarium, wykładziną i zabawkami, w pewnej odległości od stolików.
(więcej zdjęć nie mam, ciemno było i padało)
Poznikało ostatnio kilka restauracji egzotycznych (Warung Bali, Shivaz), na szczęście pojawiła się nowa restauracja indyjska Tavaa. Mieści się na pięterku (niestety, schody) z pięknym widokiem na Ratajczaka. Tym bardziej widok można podziwiać, że dwa stoliki (dwuosobowe) stoją w witrynce nad ulicą; można robić za żywą reklamę restauracji. Menu jest dość krótkie, ale zawiera wszystkie indyjskie pewniaki - tikka masalę, butter chicken, raitę czy dania tandoori, dodatkowo jest sporo dań wegetariańskich. Znajomy Hindus wyżej ocenił Taveę niż Taj India na Malcie.
Do Trattorii zabrali mnie E. i S. na bardzo miły lancz. To filia restauracji w Przeźmierowie, o której już kiedyś pisałam, tyle że nastawiona bardziej na ofertę lanczową czy wieczory z winem. Wielki krąg wonnego sera na środku, pod ścianami regały z butelkami, bardzo uczynna i szybka obsługa (już dawno nie byłam w restauracji, w której ktoś upierał się przy trzymaniu mi odzieży wierzchniej).
O Cafe Blubra też już wspominałam przy okazji zwiedzania Szamarza, spędziłam tam miłą chwilę z C. na kawie. Kilka schodków do sutereny, wygodne kanapy, do kawy (niestety, nie ma ekspresu, jest tylko "z dripa") na miejscu pieczone ciasta i ciastka. Dużo książek, można sobie z czymś smacznym usiąść i zostać. Z facebookowego profilu wiem (oprócz aktualności z Rynku Jeżyckiego), że dzieją się tam rękodzielnicze warsztaty i akcje wspomagające np. dzikie koty.
(pretekstowe zdjęcie z telefonu)
Z kolei do Cafe Bimba nie trzeba wchodzić w ogóle, bo można usiąść przy niej na ulicy (krzesła nie są zbyt wygodne, jednak). Ale wejść warto, bo mieści się w zabytkowym wagonie tramwajowym. Jest chleb ze smalcem, rogale marcińskie, czasem zupa i dobra kawa. Co lubię, to że można patrzeć na Poznań przemieszczający się w jedną i drugą stronę, psy na trawniku, tramwaje i murale na Zielonej.
Adresy:
Nawiązując do tytułu, w księgarniach wysyp fajnych książek kucharskich, których nie mam: O jabłkach Elizy Mórawskiej, What Katie Ate Katie Quinn Davies czy Moja mała francuska kuchnia Rachel Khoo. Żadna aluzja, tak tylko wspominam.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 22, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
murale
- Skomentuj
Mała, rozkapryszona Mary jest wychowywana przez hinduską nianię, bo jej piękna matka woli przyjęcia i rozrywki. Kiedy oboje rodzice i większość służby umiera podczas epidemii, Mary trafia do mrocznego i smutnego domu wuja w Anglii, gdzie nikt się nią nie zajmuje, co na początku jej nie przeszkadza, bo i tak nikogo nie lubi. Ale w pewnym momencie ciekawa świata 10-latka czuje się na tyle samotna, że zaczyna się zaprzyjaźniać - z gadatliwą, prostą służącą, z niemiłym ogrodnikiem, aż wreszcie odkrywa tajemnicę posiadłości - ogród zamknięty od 10 lat, po śmierci żony wuja. I zapomnianego przez ojca chłopca, jej równolatka, który nie wstaje z łóżka w przekonaniu, że zaraz umrze.
Słuchajcie, sama jestem zdziwiona. Mimo całej naiwności, całej pozytywistycznej otoczki (idź w ogród, a nabierzesz życia), to w dalszym ciągu - kiedy się ją czyta po nieledwie 30 latach - ładna historia. O odkrywaniu tajemnic, o cyklu życia, pięknie przyrody, sile niespodzianki i wpływie dobrych ludzi; o tym, że dobro rodzi dobro. Plastyczna, ciepła, w każdej chyba 10-latce wzbudzi chęć szukania tajemniczych przejść, własnego zakątka i wykreowania własnego świata. To, co odrzuca, to po pierwsze archaiczne tłumaczenie Jadwigi Włodarkiewiczowej (są inne?) - mnóstwo w nim kalek językowych ("więcej mądra"), niezręczności frazy, powtarzanie nieustająco podobnych zdań. Nie będę ironizować z kolonializmu w wydaniu egzotycznym i feudalizmu bardziej lokalnie, taki był klimat, ale po drugie - niestrawna jest przewijająca się nawet nie między wierszami, a wprost, nachalnie podana teza, że są lepsi, bo na to zasługują i gorsi, bo tak.
Inne tej autorki:
#120
Napisane przez Zuzanka w dniu środa listopada 19, 2014
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2014, dla-dzieci, panie
- Komentarzy: 3
... wiem, zabrzmiało minorowo, ale ja Wam tylko chcę dać czas. Czas na to, żeby wymyślić mądry, kolorowy, może miękki i pachnący prezent dla kogoś, kto na to czeka w Niegowie, w domu opieki. Mieszkają tam dziewczynki i chłopcy, choć - ze względu na wiek - może raczej damy i dżentelmeni, którzy ucieszą się z pocztówki albo czegoś miłego w świątecznej paczce. O akcji piszą wyczerpująco Kaczka i Bebe, którym nie przeszkadza ani położenie geograficzne, ani brak słońca, ani to, że droga na pocztę błotnista i usiana przeszkodami (słowo, to dlatego mi tak ciężko zawsze coś wysłać!). Napisały o tym TUTAJ.
Wybierzcie jedną osobę, może dwie, kogoś, kto Was ujął, kogo polubiliście. Pokażcie stronę z listą niegowskich dzieci w pracy. Kupcie kolorowy papier i wstążeczkę. Poproście Wasze dzieci o pomoc w wyborze albo przygotowaniu prezentu. Spójrzcie potem na zdjęcia zachwyconych obdarowanych; ja się wzruszam, chociaż twarda jestem jak niedojrzałe awokado.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek listopada 17, 2014
Link permanentny -
- Komentarzy: 1
Ponieważ zbliża się długi weekend, ktoś musi zostać na dyżurze w warszawskiej policji, pada na Roberta Nemhausera. Okazuje się, że Robert ma dyżur potrójny - jego żona wyjeżdża na kilkudniową "rekrutację" w zagranicznej korporacji, więc musi się zająć kilkuletnimi synami-bliźniakami (obdarzonymi dźwięcznymi imionami Cyryl i Metody, naprawdę?) oraz - ponieważ z pensją policjanta szału nie ma - będzie pracował w znajomej restauracji z powodu problemów wizowych ukraińskich kucharek. Wszystkie trzy wątki - śledztwo w sprawie zabójstwa znanego medialnie ekologa i chwilę potem równie znanego profesora archeologii, opieka nad dwójką nieletnich oraz awaryjne gotowanie dla kilkudziesięciu klientów w restauracji - są świetne, ale w sumie wzajemnie się nieco wytłumiają, czasem ze stratą dla logiki (np. kiedy Robert odkrywa, że za pół godziny musi odebrać synów z przedszkola, po czym przesłuchuje jeszcze dwie osoby w różnych miejscach Warszawy, po czym zdąża po dzieci[1]). Co jest cenne, to odmitologizowanie śledztwa jako ciągu olśnień, które uzyskuje się siedząc z fajeczką w wygodnym fotelu - Nemhauser najpierw sam, potem ze ściągniętym w trybie pilnym z urlopu współpracownikiem Mariem, objeżdża mozolnie mnóstwo świadków[2], natyka się na problemy natury politycznej, bo w grę wchodzi sponsorowany przez ministra kontrakt na grube miliony (oraz los autostrady na Euro 2012). Jest nacjonalistyczna organizacja z niezbyt błyskotliwym przywódcą, przekręty w polskim szkolnictwie wyższym, naiwny właściciel warsztatu, któremu z poczucia czynienia dobra zgniły pieniądze w słoikach, kilkanaście pochodów paraliżujących Warszawę, a na samym końcu to mordercy trzeba współczuć.
W fabule zostało trochę niewystrzelonych strzelb - słabo rozwinął się wątek żony na dziwnym, prawie że maratonowym konkursie na stanowisko menadżerskie (Amsterdam, suknie wieczorowe, zawiązywanie sojuszów, dziwna, wiecznie skrzywiona sojuszniczka, brakuje tylko paintballu), nie wspominając o żadnej reakcji na sposób zajmowania się dziećmi - Robert się boi, że bliźniaki wypaplają o jajku niespodziance, ignorując temat braku czystej odzieży[3], dzieci niemytych przez kilka dni i podrzucanych babci, sąsiadce bądź koledze z pracy.
Suspensu pewnie nie zepsuję, jak powiem, że nazwisko na okładce to pseudonim, a autor jest znany skądinąd (ma również - jak główny bohater - dwójkę dzieci, choć nie bliźniaków).
[1] Sam wątek przedszkola z pasywno-agresywną Ciocią Jadzią, która terroryzuje policjanta na tyle, że z własnej woli rezygnuje z zostawienia dzieci w pracujący dzień 2. maja ("tylko pana synowie będą w przedszkolu", haha) jest przeuroczy.
[2] To nie te czasy, kiedy milicja wysyłała wezwania, a świadkowie karnie tłoczyli się w poczekalni komendy; sprawę utrudnia to, że podejrzana o jedną ze zbrodni jest jego studencka sympatia, żona zamordowanego archeologa.
[3] Nie mogąc znaleźć czystych koszulek, Robert zakłada synom odzież tyłem na przód, dzięki czemu nie widać plam z keczupu. Srsly?
#119
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek listopada 17, 2014
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2014, kryminal, panowie
- Skomentuj
Tortilla Flat to mała przybrzeżna miejscowość koło Monterey, w Kalifornii. Steinbeck umieścił tam ekipę paisanos, sowizdrzałów i lekkoduchów, na wiecznym rauszu, którzy wesoło przepędzają dni, kradnąc tu i ówdzie, plotkując o paniach nietrudnego dostępu oraz prowadząc filozoficzne dysputy. Naiwny Pirat ze swoim stadem psów, serdeczny i uczynny Jezus Maria, Danny, właściciel najpierw dwóch, potem jednego rozsypującego się domu (po dziadku), Pilon czy Wielki Joe, bywalec aresztów, żyją sobie, raz lepiej, raz gorzej, czasem ponosząc karę za swoje czyny, czasem spędzając wieczór przy galonie wina.
Co mnie szczególnie zachwyciło, to sposób, w jaki Steinbeck opisuje swój świat - pełen kolorów, zapachów, światła. Dawno nie czytałam tak plastycznej książki, pełnej życia. To nie spisany rachunek z Ikei jak u Larssona, który - owszem - tworzy wiarygodny natłok szczegółów, ale świat składający się w mojej głowie podczas czytania w coś realnego.
Inne tego autora:
#118
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek listopada 13, 2014
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2014, beletrystyka, panowie
- Komentarzy: 11
To chyba mój ulubiony film (albo jeden z ulubionych). Ponownie jest rozchwiana kobieta (Carmen Maura, z której można zrobić i luksusową transwestytkę, i zahukaną gospodynię domową, i - tutaj - dojrzałą elegancką damę), która usiłuje spotkać się z chyba już byłym (bo jej unika) ukochanym na poważną rozmowę. Alkohol, środki usypiające, frustracja, awantura, przypadkowe podpalenie łóżka, telefon wyrwany ze ściany, omdlenia i ataki paniki, wszystkie fazy radzenia sobie z utratą doprowadzają bohaterkę do konstatacji, że ma wszystko gdzieś. Daje ogłoszenie o wynajęciu swojego pięknego loftu zaopatrzonego w taras, pakuje walizkę niewiernego, przygotowuje sowicie zaprawione barbituranami gazpaczo, po czym nagle zostaje wplątana w cały tłum zdarzeń. A to koleżanka-modelka niechcący ma romans z szyickim terrorystą, a to śledzi ją chwilowo wypuszczona z psychiatryka była żona ukochanego, a to pojawia się syn tegoż (Banderas z loczkami i w okularkach, młody intelektualista) z narzeczoną o nienachalnej urodzie. Narzeczona zapada w sen po gazpaczo, które samowolnie pobiera sobie z lodówki, syn - wzorem ojca - nawiązuje od pierwszego wejrzenia romans z modelką, w mieszkaniu pojawia się prawie jednocześnie policja (bo terroryści), monter telefoniczny i była żona. Akcja przenosi się na lotnisko (za pomocą porwanego motocykla i taksówkarza w stylu mambo; w tej roli wdzięcznie pojawia się Almodovar), gdzie niewierny kochanek ma odlecieć do Sztokholmu lotem potencjalnie narażonym na atak terrorystów.
Inne filmy Almodovara.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa listopada 12, 2014
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj