Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
#117 Ewa wzywa 07
Spis osób:
Jak jeszcze poprzednie tomiki tego autora miały jakąś logikę, tak tu zbrakło wszystkiego. Wypuszczony z zakładu penitencjarnego Mirek wraca do domu w Toruniu, niby szuka pracy, ale nie znajduje, w przeciwieństwie do okazji do wypitki. Czas mija, któregoś dnia spotyka podobnie wesołego kompana, w knajpie zaczynają pić ze świeżo owdowiałym starszym mężczyzną. Balanga przenosi się do wdowca, przeradza się w awanturę, starszy pan traci przytomność, a Mirek zwiewa z ukradzioną złotą obrączką. Kiedy dowiaduje się, że jest oskarżony dodatkowo o kradzież 20 tys. złotych, ucieka. Najpierw nad morze, do Międzyzdrojów, do poznanej trzy lata wcześniej Maryli, która jednak - kiedy wydał wszystkie posiadane pieniądze - każe mu spadać. Przypomina sobie, że kumpel spod celi dał mu adres pewnej dzianej staruszki z Bydgoszczy. Niewiele myśląc (bo takie było modus operandi naszego bohatera) łapie stopa i niewiele później włamuje się do staruszki, która nie słyszy go, bo w telewizji leci akurat głośno kryminał. Nic nie znajduje, za to odkrywa, że staruszka może i głuchawa, ale też i nieżywa. Ponownie niewiele myśląc, udaje się stopem do Wrocławia, do wspomnianego kumpla, który mu sprawę nadał. U kumpla, gdzie leje się wódka, znajduje złote monety i w przebłysku intuicji (bo raczej nie inteligencji) dociera do niego, że do staruszki dotarł jako drugi.
I jak jestem w stanie uwierzyć w wiele, tak nie w taki zbieg okoliczności. Mirek miota się po Polsce jak goły w pokrzywach i jakimś cudem udaje mu się wbić idealnie w ten dzień, który jego kolega wybrał na morderstwo i kradzież. Nie dziwi to zupełnie milicjantów, którzy docierają do mordercy za pomocą wywiadu środowiskowego. Sieniuć jest tym razem już majorem, natomiast co dziwne, rozwiązuje sprawę morderstwa w Bydgoszczy, telefonując do Altara (który jest nadal porucznikiem) w sprawie zajść we Wrocławiu. Altar dodatkowo ma jakieś dziwne wyobrażenie o świecie zwierząt - "dostrzegł także, że panowała w nim zatęchła atmosfera wzajemnej nieżyczliwości. Niemal jak w lisiej norze, do której kiedyś zajrzał...".
W handlu uspołecznionym nadal jest różnie z zaopatrzeniem:
- Co podać?
- Jasną.
- Piwa nie prowadzimy.
- Jasną wódkę. Dwie pięćdziesiątki - zaśmiał się z własnego żartu Tolek.
- Dwa śledzie.
- Nie ma.
- Ogórek.
- Wyszedł.
- Na długo?
Nie zrozumiała.
- Może być ryba w galarecie, zimny schab albo kanapki.
Ja to bym rybę w galarecie, ale panowie zgodzili się na kanapki.
Się pije: piwo, wódkę, wino, szampana (chociaż to drenuje kieszeń).
Się nosi: japoński tranzystor na ramieniu.
Inne z tej serii tu.
#22