[24.07 - 14.08.2021]
Berlin ma galerię murali East Side, długa na ponad kilometr, w Poznaniu - nieco krócej - można się przespacerować wzdłuż Hetmańskiej, pod wiaduktem koło budynku Enei. Galeria się zmienia, nowe zamalowuje stare (na jednym ze zdjęć widać resztki okładki z serii "Poczytaj mi, mamo"), bywa politycznie i aktualnie, a zawsze kolorowo. W gratisie nowe malunki z kolejnego wiaduktu pod Hetmańską, tym nad Drogą Dębińską.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 26, 2021
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
murale
- Skomentuj
Rincewind szczęśliwie odczuwa nudę na tropikalnej wyspie. Do czasu, aż Niewidoczny Uniwersytet przypomina sobie o nim pod wpływem pisma dyplomatycznego, którego nie otrzymali za pośrednictwem Patrycjusza Vetinariego. Zupełnie dobrowolnie, że użyję dyplomatycznego języka, Rincewind zgadza się na odesłanie za pomocą magii oraz HEXX-a do Imperium Agatejskiego, które we wspomnianym piśmie dyplomatycznym nie wyraziło potrzeby wysłania tam Magga. Na miejscu okazuje się, że, adekwatnie do tytułu, wpadł w sam środek wielkiej rewolucji, prowadzonej przez Czerwoną Armię, która - po przeczytaniu nielegalnego samizdatu “Co robiłem na wakacjach” - usiłuje obalić cesarza, oczywiście z należytym szacunkiem. Po lekturze kilku akapitów o Ankh-Morpork, mieście pełnym wolności i przygód, oraz o wszechmocnym Maggu, który potrafi wyjść nawet z najgorszych opałów, Rincewind domyśla się, że autorem wywrotowych wspomnień jest Dwukwiat. Tymczasem rewolucja okazuje się być przedsięwzięciem sprytnie sterowanym przez przedstawiciela jednego z pięciu konkurujących ze sobą rodów szlacheckich, podobnie pojawienie się Rincewinda z jego magiczną umiejętnością nie używania czarów i wszystko zmierzałoby do (smutnego) finału, gdyby nie pojawienie się Srebrnej Ordy, kierowanej przez Cohena Barbarzyńcę ze znaczącym wsparciem emerytowanego nauczyciela, zwanego Uczem.
To była moja pierwsza książka Pratchetta po angielsku, czytana jeszcze w czasach studenckich, kiedy w Polsce pojawiało się dopiero tłumaczenie “Czarodzicielstwa” czy “Morta”. Zaskoczyło mnie wtedy, jak bardzo autor się rozwinął w kwestii konstruowania fabuły i jak wnikliwie obserwuje społeczeństwa totalitarne; teraz - ze znajomością całego cyklu - to aż tak nie zaskakuje, ale dalej przyjemnie się czyta. W tle autor przemyca sporo gorzkich refleksji o systemie totalitarnym (mariaż maoistycznych Chin i socjalistycznego ZSRR) oraz o tym, co traci się w wyniku nawet wygranej rewolucji. Całość oczywiście okraszona jest solidną dawką ironicznych obserwacji o kulturze (w tym osobistej), podatkach i budzącej się sztucznej inteligencji.
Inne tego autora.
#122
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 24, 2021
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2021, panowie, sf-f
- Skomentuj
Ubolewam ogromnie, że z bogatego, 14-tomowego cyklu o przygodach kapitana Michała Exnera, dandysa i duszy towarzystwa, wydano losowe trzy tomy. Ubolewam, bo sądząc z tego tomu (trzeciego), to książki zabawne i mocno ironiczne[1]. Nie wiem, na ile seria oddaje realia pracy czeskiej milicji, ale kapitan - mimo wsparcia aparatu śledczego - nie ma szefa, nie konsultuje się z nikim, tylko objeżdża swoim zabytkowym czarnym “Mercedesem” z 1939 roku rozproszonych po okolicy podejrzanych, popija z nimi i jada, a nawet gotuje!, sypia w ich domach albo miejscach pracy (pyszna scena, kiedy Exner w samych slipkach - białych! - odpoczywa po nocnej jeździe w szopie na wykopaliskach), nie wspominając o niedwuznacznie zasugerowanym[2] pożyciu intymnym z piękną panią antropolożką. Śledztwo referuje swoim znajomym, nie kolegom po fachu. Uroczo realistyczne jest, że Exner, wysławszy się do Paryża, nie zajmuje się tylko pracą, ale solidnie się upija, a po uzyskaniu potrzebnych informacji pozostały czas przeznacza na zwiedzanie. Nie wiem, jak ubierali się ludzie w latach 60. w Czechach, ale Exner ewidentnie budzi zainteresowanie nawet w Paryżu swoimi dobrze dobranymi garniturami - w tym śnieżnobiałym - i rękawiczkami do jazdy samochodem, którego kierownicę przeciera szmatką, zanim rozpocznie jazdę.
Autor streszcza sprawę dla nieuważnego czytelnika:
‒ Jeden facet wyskoczył tam [na konferencji archeologów w hotelu z zamku Hrabin] przez okno i zabił się, drugi przebił się halabardą prawie na śmierć, a doktor Soudek wyszedł sobie na spacer oknem z pierwszego piętra. Beranek pomyślał, że mogłoby cię to zainteresować i położył ci odnośne dzieło na biurko.
‒ Co tam się działo, na Boga? ‒ zaśmiał się Exner.
‒ Nie wiem, nie czytałem. Ale Beranek mówił, że będziesz miał ubaw.
Okazuje się, że owszem - Exner ma ubaw, zwłaszcza że zna niektóre nazwiska z akt z wcześniejszych śledztw (np. Poklad byzantského kupce). Galeria postaci jest barwna, a sprawa - jak się okazuje - ciągnie się od 15 lat, kiedy to skradziono drogocenne artefakty ze źle zabezpieczonych wykopalisk, jakiś czas później wypłynęły we Francji, a tuż przed konferencją na opuszczonym już terenie badań archeologicznych koparka wykopała szkielet mężczyzny, podejrzewanego o kradzież skarbów.
Się pije: pernot i calvados (w Paryżu), gin, wino, wódkę, różowy szampan.
Bawiąc-uczyć: dużo o archeologii, suszona tarnina jako lekarstwo na biegunkę.
Się je: gulasz z konserwy (ugotowany przez Exnera), wołowinę smażoną na oliwie z sałatką z sałaty i pomidorów, sznycel cielęcy.
Się pali: sporo, ale bez gatunków papierosów, porucznik Vlczek pali fajkę, bo ponoć to zdrowsze od papierosów, ale za bardzo mu nie smakowała.
Się jeździ po Paryżu: Nie potrafił się dostatecznie skupić, ponieważ zgodnie z życzeniem ambasadora, musiał ćwiczyć jazdę po mieście i dotąd jeszcze przeżywał wrażenia z przejazdu naokoło Łuku Triumfalnego. Z powrotem miał wracać tą samą drogą. Wizja tłoku aut na placu Concorde napełniała go tym większym strachem, że był zmuszony wyjechać własnym, prawie nowym samochodem.
[1]
Rannym ptaszkiem zamku Hrabin był palacz i konserwator, kierowca i mechanik, ogrodnik i ślusarz ‒ Fryderyk Hlina. Dziarsko zerwał się o pół do piątej, a punkt piąta już otwierał bramę garażu. Postanowił skorzystać z porannej rosy i skosić trawnik pomiędzy tarasami a basenem. Trzeba przyznać, że do tej pracy mógł zabrać się o jakiejkolwiek innej porze dnia, ale kierowała nim złośliwość. Motorek potrafił straszliwie hałasować i o to właśnie chodziło panu Hlinie, który nie znosił śpiochów. Dla niego wszyscy, którzy wstawali dopiero o siódmej, byli obrzydliwymi leniuchami. Cieszył się na samą myśl o tym, jak obudzeni będą zatrzaskiwać okna, okiennice i przewracając się w łóżkach przeklinać jego maszynę.
Dwieście metrów od Bylavsi, niedaleko chlewni i dołu z kompostem, stoi grupa drewnianych domków i blaszanych garaży otoczona śmiesznym zielonym parkanem. To siedziba ekspedycji archeologicznej.
Na bramie tabliczka: UWAGA! ZŁY PIES.
Zły pies Minda uwiązany na łańcuchu siedział przed budą, a jego potomek Antioch, prywatny pies doktora Soudka, obwąchiwał oszklone drzwi do wielkiego pomieszczenia, które spełniało funkcję sali konferencyjnej, klubu i jadalni.
Było już po kolacji. Pani Szetlakowa myła naczynia i nie zamknęła za sobą drzwi do kuchni, telewizor buczał, a długonoga studentka z Ameryki, która przywędrowała tutaj na praktykę, znowu nie zamknęła drzwi od ubikacji i woda w zbiorniczku bulgotała na całą salę niczym szemrzący strumyczek. Wacława Slanskiego, zastępcę kierownika ekspedycji, zdenerwował artykuł w gazecie na temat badań w Milczicach i mówił o tym już ponad dwie godziny, zaś pani asystentka zawzięcie milczała, ponieważ doktor Soudek powiedział jej przed południem, że mu demoralizuje psa.
Wianuszek zarostu na brodzie Soudka jeżył się i lekko falował. Soudek wstał i trzasnął drzwiami do kuchni, aż pani Szetlakowa z przestrachu upuściła szklankę. Brzęku szkła jej okrzyku nie było na szczęście już słychać. Potem podszedł do ubikacji i znowu trzasnął drzwiami.
- Och! powiedziała studentka odrzucając do tyłu długie włosy. ‒ Sorry...
‒ Jak długo ‒ rzekł doktor Soudek ze złością ‒ mam jej o wbijać do głowy! Zrobisz wywieszkę ‒ polecił Wacławowi Slanskiemu. ‒ Po angielsku. Tylko dla niej. W tym kraju, napiszesz, drzwi do ubikacji zamyka się zawsze.
Z wagonu sypialnego niosła się pieśń, którą śpiewali kiedyś pielgrzymi udający się z procesją do Velehradu. Niekończąca się pieśń o Cyrylu i Metodym. przeciągły refren: „...dzieeeedzictwo ojcóów zachowaj nam paaaanie...” przelewał się nad torami małych stacyjek i czarnymi żużlowymi peronami. Śpiewali trzej mężczyźni siedzący w przedziale. Kołysało się w
szklankach wino, przesuwał się gąsior pod oknem.
[2]
Michał Exner wpatrywał się w pannę Hodacz, która zręcznie wysiadła w ślad za Berankiem ze służbowej „Tatry”. Miała doskonałe nogi. Widział to tak wyraźnie, jak wtedy, kiedy na wydziale antropologicznym instytutu archeologii parzyła mu kawę. (...)
Zauważyła, że przygląda się jej nogom częściej niż można by to uznać za normalne. Trochę ją to zmieszało, ale nie zmieniała pozycji. Siedziała dalej bosa z jedną nogą założoną na drugą. (...)
Myślał o tym, że kiedy się rozstawali, nie było wcale wiadomo, czy oboje są przekonani, że czas iść spać. I właśnie dlatego Michał Exner nie mógł usnąć. Wstał i wdrapał się stromymi schodami na poddasze.(...)
Postawiła na swoim, musiał ją zawieźć do najbliższego lasu, i nie rozstali się wcześniej, jak po dwóch godzinach.
Inne z tego cyklu, inne tego autora:
#121
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 23, 2021
Link permanentny -
Kategorie:
Czytam, Fotografia+ -
Tagi:
2021, kryminal, panowie, klub-srebrnego-klucza
- Skomentuj
[29.08.2021]
Lubię wykreślać kolejne pozycje z przebogatej listy pt. “Co fajnego w Berlinie”, czasem oczywiście żałując, że nowe-nowe, a w zasadzie to bym jeszcze raz wjechała do miejsc, w których byłam. Cała ja. Rok temu odkryłam jeszcze nie otwarte muzeum Street Artu w otoczeniu bogatej w murale i wklejki dzielnicy. Muzeum jest darmowe, do wejścia wystarczy maseczka, jedynym ograniczeniem jest aktualnie limit liczba osób odwiedzających na godzinę. W środku zdjęcia dzieł, historia street artu (również po angielsku), niebanalne wnętrza, a największe wrażenie na mnie zrobiła toaleta, którą w pierwszej chwili uznałam za projekt artystyczny. Okolica w ogóle ciekawa, zagłębie restauracji, wcześniej jedliśmy tu w greckiej, teraz padło na indyjską (i kawę w La Femme). Jako wisienka na czubku kilka zdjęć z dzielnicy Wedding, której nazwa mnie nieodmiennie cieszy.
Urban Nation
Adresy:
- Urban Nation - Museum for Urban Contemporary Art, Bülowstraße 7
- Amrit - restauracja indyjska, Winterfeldtstraße 40
- La Femme - restauracja, kawiarnia, cukiernia, Gleditschstraße 1
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek października 22, 2021
Link permanentny -
Tagi:
niemcy, murale, sztuka, berlin -
Kategoria:
Listy spod róży
- Skomentuj
Mikołaj wynajmuje swoje mieszkanie w Warszawie Portugalczykom, pakuje dobytek do samochodu i wraz z żoną Justyną wraca do rodzinnych stron, do Zyborka. Niestety nie dlatego, że planuje jakieś rozwijające przedsięwzięcie, żeby odetchnąć od wyścigu szczurów, tylko prozaicznie, bo oboje są na krawędzi bankructwa: Justyna została zwolniona w ramach redukcji etatów w redakcji, a on - narkoman po odwyku, autor jednej książki - nie jest w stanie zarobić na życie poza drobnymi, okazjonalnymi fuchami. Niestety w Zyborku jest tak, jak się Mikołaj spodziewał - ojciec Tomasz, wprawdzie już nie alkoholik, ale w dalszym ciągu toksyczny (i wierzcie mi, wiem, co mówię), twardą ręką egzekwuje swoją wolę w domu, terroryzując brata Mikołaja, drugą żonę i dwójkę nastoletniego przyrodniego rodzeństwa Mikołaja. Mimo zmieniającej się narracji - Mikołaj, Justyna, tajemnicza ofiara, ksiądz - szybko widać, że coś się w miasteczku dzieje: zniknął znajomy ojca, ktoś maluje swastyki na domach i truje psy, toczy się bezpardonowa walka o usunięcie aktualnej władzy, która chce zarobić kosztem najbiedniejszych mieszkańców gminy. Dodatkowo Mikołaj musi sobie poradzić z nieprzepracowaną traumą, z powodu której opuścił Zyborek i napisał druzgoczącą powieść o zdegenerowanych mieszkańcach prowincji, konkretnie tragiczną śmiercią swojej ówczesnej dziewczyny. Nie pomaga w tym, że tuż przed wyjazdem z Warszawy dowiedział się, że Justyna go zdradziła.
To duża objętościowo, wielowątkowa opowieść o krzywdzie i zemście. W rodzinie (dorastanie Mikołaja z ojcem-alkoholikiem i przedwcześnie zmarłą matką), w związku (zdrada, rozstanie i odebranie dzieci), w życiu społecznym (Justyna latami pisała demaskatorski artykuł o pedofilii w szerokich kręgach elit, lokalne nadużycia i marginalizacja najbiedniejszych i chorych), wreszcie w sytuacji najgorszego przestępstwa - gwałtu i morderstwa. Dość szybko domyśliłam się, kto i dlaczego stoi za główną tajemnicą zniknięć, trochę zmęczyły mnie za to wątki poboczne. Całkiem nieźle Żulczyk obsadził akcję kobietami - ważna jest Justyna, nawet chyba ważniejsza niż Mikołaj, podobnie cicha Agata - druga żona Tomasza - ma w sobie mnóstwo rozsądku i podejmuje dobre decyzje, kiedy trzeba, wreszcie Daria - wielka nieobecna - o wiele doroślejsza niż Mikołaj wtedy i chyba nawet teraz. Tematyka, jak się łatwo domyślić, niełatwa, dużo triggerów, mrocznie, a zakończenia nie nazwałabym katartycznym. Dees ładnie napisała o tym Żulczyku, idźcie zobaczyć.
Inne tego autora tutaj.
#120
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 19, 2021
Link permanentny -
Tagi:
2021, beletrystyka, panowie -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Jakimś cudem udało mi się uniknąć jakiegokolwiek przecieku na temat Teneta (albo zapomniałam, bo ja dużo zapominam) i było to bardzo dobre, mimo że fabuła filmu nie opiera się specjalnie na jakimś spektakularnej zakrętce. Dla mnie to kwintesencja tego, co lubię w kinie akcji - heist i podróże w czasie. Więc żeby i Wam nie zepsuć seansu, postaram się bez spoilerów.
Na początku jest dużo pytań i niewiadomych. Protagonista (i serio tutaj nie silę się na wydumaną nomenklaturę, bohater sam siebie tak nazywa) po nieudanej akcji w budynku Opery w Kijowie zaatakowanej przez terrorystów, zostaje zwerbowany do tajemniczej organizacji zwanej Tenet. Ma odkryć, skąd wzięły się dziwne artefakty o odwróconej entropii, użyte m.in. w oblężeniu opery (pistolet, który cofa wystrzelone kule i efekty wystrzału!). Po sznurku poszlak i rozmów rozbudowuje swój team o najemnika Neila (nie wierzę, że to chcę napisać, ale doskonały Robert Pattinson, oczywiście w pierwszej chwili myślałam, że to ktoś z brwiami na Pattinsona, ale latka lecą, chłopak się wyrobił) i odkrywa, że wszystkie ślady wiodą do rosyjskiego oligarchy Satora, który skupuje dziwne artefakty i trzyma je w pół-legalnym, eksterytorialnym magazynie na lotnisku w Oslo. I trochę jak u Hitchocka, następuje spektakularny włam z użyciem samolotu, a potem jest jeszcze bardziej widowiskowo.
Żałuję, że nie widziałam filmu w kinie, zdecydowanie warto. Mogłabym czepiać się sposobu ekspozycji, która wprowadza widza w świat za pomocą łopatologicznych dialogów, zrobienia z Satora groteskowego Złola (świetny Branagh, ten to ma zakres ról), miałkich kreacji postaci, które zasadniczo są i nic więcej (no jak można tak było nie dać pograć Michaelowi Caine’owi, dać mu prawie że one-liner i do widzenia), ale całość trzyma się kupy w zakresie fizyki podróży w czasie, są emocje, choreografia heistów jest świetna, a kobiety, które się pojawiają, nie są kwiatkami przy kożuchu (chociaż film testu Bechdel nie zdaje). Mnie się podobało, rozważam, czy nie obejrzeć ponownie za jakiś czas, żeby obejrzeć już z perspektywy finału.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek października 18, 2021
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 1
[29.08.2021]
Miało padać i o poranku padało jak złe, szczęśliwie w apartamencie, który wynajęłam, zostaliśmy wyposażeni we wszystko, co na śniadanie. Ale koło 11 wtem się wypogodziło i Berlin pozwolił na spacer. Najbardziej fascynującym dla mnie kawałkiem historii Berlina jest okres przegrodzenia murem. Ślady tego widać na każdym kroku - kawałki “muru” można kupić w sklepach z pamiątkami, większe wycinki są ustawione w roli ozdób tu i ówdzie, na części prezentuje się sztuka w East Side Berlin (następnym razem!), widać twórcze echa w literaturze czy serialu. Muzeum Muru pokazuje historię budowy i ogrom przedsięwzięcia, dramaty ludzi, którym przypadło mieszkać na linii muru czy sposoby ucieczek. Opodal urokliwy cmentarz (z wiewiórką!), jeden z moich ulubionych murali, pchli targ w Maurer Parku (tym razem tylko na lody, tłoczno, duszno, mimo otwartej przestrzeni wymagane maseczki i więcej artystowskich wyrobów niż staroci) i ciekawy budynek na rogu Strelitzer Strasse.
Bernauer Strasse, tam, gdzie zniknął dom
Pomnik przy polu
Z Zachodniego widać Wschodni / Ogród na Ziemi Niczyjej
Pozostałości zburzonego kościoła
Mural / Pozostałości dzwonów
Kaplica Pojednania
II. Sophien-Friedhof
Wieża wartownicza
Die geteilte Stadt (Marcus Haas, Xi-Design), Brunnenstrasse 50
róg Strelitzer Strasse i Bernauer Strasse
GALERIA ZDJĘĆ
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 16, 2021
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
berlin, niemcy, murale
- Skomentuj
Reg i Mavis Holmesowie mieszkają w narożnym domu przy Redland Close i Sandfields Avenue. Mają półroczną córeczkę Joy i od kilku miesięcy mieszka z nimi sublokatorka, spokojna i godna zaufania panna Trubb, która - w razie potrzeby - zajmie się dzieckiem, kiedy wychodzą. Problemy zaczynają się, kiedy panna Trubb pod ich nieobecność próbuje otruć się gazem, a następnie okazuje się, że sublokatorka właśnie wyszła z więzienia po 15-letnim wyroku za dzieciobójstwo. Wszyscy są przerażeni, panna Trubb zachowuje się co najmniej dziwnie, niczego nie wyjaśniając[1], ewidentnie jest z nią coś nie tak, ale Regowi ewidentnie nie pasuje łatwa diagnoza o chorobie psychicznej - zaczyna analizować sprawę sprzed lat, przyglądać się współczesnym dowodom i - wbrew opinii publicznej, w tym zniechęcającej go do jakichkolwiek akcji policji[2] - zaczyna własne śledztwo. Problem w tym, że oryginalna sprawa miała miejsce w czasie wojny i w międzyczasie świadkowie rozproszyli się po świecie, a dokumenty uległy zniszczeniu. Stopniowo wychodzą na jaw coraz to nowe okoliczności sprawy sprzed 15 lat, a zachowanie siostry panny Trubb jest coraz bardziej niepokojące.
To przyjemna ramotka ze świata, gdzie ludzie mieli dwa ubrania - jedno na co dzień, drugie na “okazje”, nie było szczepień na polio, a komunikację załatwiało się regularnie dostarczanymi listami. Nie polecam jej natomiast młodym rodzicom, nie tylko ze względu na zabójstwo 3-latka sprzed lat, ale z powodu absurdalnego podejścia państwa Holmesów do bezpieczeństwa ich córki. 6-miesięczne dziecko śpi w osobnym pokoju “zgodnie z nowoczesnymi zwyczajami”, żeby nie przeszkadzać rodzicom. Bezrefleksyjnie jest wystawiana w wózku pod okno na drzemkę, z babcią śpiącą na fotelu w domu[3]; matka zostawia wózek ze śpiącą dziewczynką pod sklepem, bo w środku tłok; w ostatniej chwili rodzice zmieniają zdanie i parkują samochód ze śpiącym maluchem na podjeździe zamiast zostawić śpiące dziecko w aucie przy ulicy; wreszcie - mimo wiadomego już niebezpieczeństwa, że ktoś dziecko obserwuje - odchodzą od leżącego na kocu w parku malucha w poszukiwaniu starszego dziecka znajomej.
[1] “W wypadkach próby samobójstwa policja przychodzi tu, aby pacjent, po odzyskaniu przytomności, złożył zeznanie. Samobójstwo jeszcze wciąż jest przestępstwem, chyba pan wie
o tym.”.
[2] “Wizyta w policji rozczarowała Rega. Inspektor Brown skłonny był uważać, że to tylko kawał. Albo też, że to dowodzie że panna Trubb jest niespełna rozumu i że jej stan jest coraz
gorszy. Przypuszczalnie znajdą ją na szynach kolejowych albo w rzece, i w ten sposób wreszcie będą mieli spokój.”
[3] “Siedziałam wygodnie w fotelu i czytałam gazetę, a Mavis wyskoczyła do sklepu po
chleb. Wózek z Joy stał tuż za oknem, tak żebym mogła mieć ją na oku. Siedziała, bawiąc się grzechotką. Chyba się zdrzemnęłam, bo nie słyszałam żadnych kroków na ścieżce.”
Inne z tego cyklu.
#119
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 14, 2021
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2021, kryminal, panie, klub-srebrnego-klucza
- Skomentuj
W kategorii złych kryminałów, które są tak złe, że w dalszym ciągu złe, ten jest całkiem wysoko. Nieudana zżynka z Chandlera - zapijaczony detektyw ponad prawem, bo zakumplowany z policją (która też nie waha się przyłożyć przesłuchiwanemu), szybki w pięści i w szantażu, co wydajnie pomaga mu w śledztwie, krąży po mieście, robiąc tylko przystanek na zaciągnięcie do łóżka atrakcyjnej kobiety, a ponieważ ma więcej możliwości niż policja, wyjaśnia sprawę i odchodzi w glorii zwycięzcy. Dodatkowo książka jest chaotyczna, dialogi niejasne, autor używa zabiegów typu “wtedy powiedział to zdanie i wszystko zrozumiałem”, zostawiając czytelnika w ciemności. Stylizacja włoska polskiego autora (Ireneusza Iredyńskiego) głównie skupia się na opisach mafii, pretensjonalnego bogactwa[1] i różnych gatunków alkoholu. Szydera z psychoanalizy, którą para się jeden z podejrzanych, służy głównie napiętnowaniu erotyzmu kobiet[2].
Lata 50., Rzym. Umberto Pesco jest ogólnie znanym włoskim detektywem, chociaż jednocześnie doskonale zachowuje anonimowość podczas prowadzenia śledztwa (pismaki dowiadują się kim jest tylko przez spisanie numerów rejestracyjnych jego samochodu). Pojawia się u niego bogaty producent filmowy, Carlo Barenzo, który wynajmuje go jako ochroniarza, bo jakby ktoś grozi mu śmiercią. Oczywiście zanim Pesco podejmuje się właściwej pracy, potentat ginie i detektyw czuje się zobowiązany do przeprowadzenia śledztwa. Padają kolejne trupy - właścicielka podłego hoteliku, gdzie Barenzo został zabity i amerykański mafiozo, który, jak się okazuje, szantażował producenta, dodatkowo ktoś chce zabić też i samego Pesco. Pobocznym wątkiem są podchody Pesco do kochanki milionera, Marii, do której detektyw się dobiera mimo niesprzyjającej sytuacji, bo przepełnia go pożądanie. Finał też jest zżynką z nurtu noir, xgb vaal fmnagnżbjnł qrangn, xgb vaal tb mnovł, xbaxergavr Znevn, m xgóeą qrgrxglj vqmvr qb łóżxn v j svanyr xnżr wrw mavxnć, ob wrfg mn łnqan, nol bqqnjnć wą cbyvpwv, cbmn glz fvę m avą cemrfcnł, jvęp wnx gb. Fcenjvrqyvjbśpv fgnwr fvę mnqbść, ob qnzn tvavr j jlcnqxh fnzbpubqbjlz.
Się pali: dużo (np. 10 papierosów w kilka godzin).
Się pije: wermut i wodę sodową, koniak, dżin (kilkukrotnie w ciągu dnia, oczywiście narrator nie ma żadnego problemu alkoholowego), smirnowa z kolorową etykietą, cocktail na oliwce, dobre wino z lodówki (mimo wczesnej pory, bo “trunek czuje się zawsze pewniej w żołądku niż w naczyniu, tak jak człowiek czuje się lepiej przy barze niż w trumnie.”), szkocką whisky, bordeaux chateau des mille secousses.
- Czy brat lubił alkohol?
- Lubił.
- W jakich porach dnia pił?
- Włoch pije przez cały dzień - odpowiedział Barenzo.
[1] Jedynym „hobby” milionera było dobre jedzenie. Z relacji moich informatorów wynikało, że trzymał on kilku kucharzy, specjalistów od narodowych kuchni. Słyszałem o kucharzu francuskim, perskim, hiszpańskim i angielskim. Co do umiejętności tego ostatniego nie miałem większego przekonania.
Zauważyłem, że w tym domu nie ma drzwi w normalnym sensie tego słowa.
Między pokojami były przegrody z grubego szkła, osadzone na metalowej osi. Stwarzało to wrażenie, że dom nie jest podzielony na pokoje. Brakowało tu przytulności, lecz było dużo światła, ciekawe formy architektoniczne i zimny ład przedmiotów i ścian, mający jeden cel: jak największej przydatności dla mieszkańców. Weszliśmy do pokoju, którego jedną ścianę stanowiła szklana płyta. (...) Pod ścianami stały niskie fotele, a właściwie kilka kolorowych płatów gąbki, ułożonych w stos; oparciem był również płat gąbki. Na środku pokoju stał niski stół, blat jego tworzyła płyta z masy plastycznej w kolorze żółtym. Wokół stołu, to jest przy każdej z jego metalowych nóg, stały proste stołki, zrobione z metalowych prętów i krążka żółtej
masy.
[2]
- Pana zawód?
- Psychoanalityk. (...)
- Praktykuje pan?
- Bardzo rzadko. Przyjmuję wyłącznie przyjaciół i oczywiście nie pobieram honorariów. Dzięki hojności Carla nie musiałem zarobkować. Nie wiem, jak będzie teraz, ale muszę się panu przyznać, że nie lubię przyjmować przekwitających kobiet, które przez całe godziny opowiadają o obłych przedmiotach, które im się przyśniły. (...)
A więc pewnego dnia zjawiła się w tym domu piękna kobieta i oświadczyła, iż jest amazonką pędzącą na koniu z mieczem w dłoni. Spytałem ją: „Czy to się pani śni?” - „Ach! Nie, mnie się wydaje”. Poradziłem więc jej, by wyszła za mąż. Nie wiedziałem, że tą radą zaspokoję jej najskrytsze pragnienia. (...)
- To jeszcze nie koniec - zwrócił się do niej Barenzo, przymrużając lewe oko. - Trzy miesiące później przeczytałem w gazecie, iż ta miła pani przebiła prawdziwym mieczem swego świeżego męża. Gdy się zjawiła policja, owa pani siedziała w stajni, na koniu, w pełnym rynsztunku amazonki.
Inne z tego cyklu.
#118
Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 13, 2021
Link permanentny -
Tagi:
2021, klub-srebrnego-klucza, kryminal, panowie -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
[21.08.2021]
W 1838 roku Spółka Akcyjna Bazar rozpoczęła budowę gmachu, w którym - z czasem - powstał hotel i unikalna jak na tamte czasy gildia polskich przedsiębiorców. To tutaj z balkonu przemawiał Paderewski w 1918 roku, co stało się zarzewiem Powstania Wielkopolskiego. W 1945 roku hotel spłonął i w PRL-u nie odzyskał dawnego znaczenia, był jednym z wielu anonimowych hoteli Orbisu aż do lat 90. XX wieku, kiedy to spółka Bazar Poznański zdecydowała się dawny splendor odzyskać. Minęło 30 lat, remont dalej trwa, można jednak wejść do restauracji w celu spożycia (całkiem z ulicy, chociaż warto sobie zarezerwować stolik, jeśli na przykład chce się zabrać męża i tłum[1] na kolację z okazji rocznicy ślubu do oranżerii). Oraz na zdjęcia, jeśli skorzysta się zaproszenia grupy Igerspoznan. Mimo że jestem niespołeczna, bardzo lubię na zdjęcia z ludźmi, zwłaszcza że poznański team świetnie współpracuje podczas sesji, nie wchodząc sobie w drogę albo - wręcz przeciwnie - pozując do zdjęć. Tym razem trafiłam kolorystycznie ze strojem i granatowo-białe paski mojej sukienki zagwarantowały mi fuchę modelki. Powiem Wam, że to ciężki kawałek chleba.
Na kawę albo na drinka
Aleje Marcinkowskiego / Golem Černego
Sufit w barze
Jadalnia
Świetlik
Jak naprawdę wyglada photowalk / Sala ze świetlikiem
Świetlik
Schody
Żyrandol w Sali Białej
Sala Biała
Również żyrandol
Dla odmiany Sala Biała
Nie stawać pod żyrandolem / Okno i za oknem
Dachy Poznania
Paderewskiego z góry / Paderewskiego z dołu
Plac Wolności, nieco rozgrzebany
Parking
Paderewskiego
Taras nad świetlikiem / Bar
Dziedziniec
GALERIA ZDJĘĆ oraz zdjęcia pozostałych uczestników na #instameet_bazarpoznanski.
[1] Na rocznicową kolację wybraliśmy się we troje, czyli w tłumie, bo jak mawiał Alf, dwoje to para, troje to tłum, czworo to dwie pary, pięcioro - para i tłum...
Czekadełko / Rocznicowy aperol / Deser (dla tłumu)
Sałatka Cezar
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 12, 2021
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
photowalk
- Komentarzy: 2