Napisaną po 5 latach kontynuację "Hotelu Belle Rouen" przeczytałam 3 lata po poprzednim tomie i fakt, że napisałam o tym notkę upewnia mnie po raz kolejny, że mam absolutną (i jakże ekonomiczną) umiejętność zapominania fabuły, bo dałabym się pokroić, że w życiu książki na oczy nie widziałam. A jednak. U mnie minęły trzy lata, a akcja zaczyna się jakiś tydzień po zakończeniu poprzedniego tomu - Emma pisuje do lokalnej gazety kolejne reportaże o tym, co się jej przydarzyło. A raczej nie pisuje, bo po napisaniu dwóch części straciła wenę i skupia się na wyjaśnieniu tajemnicy zaginięcia dziecka w hotelu Belle Rouen metodą opisaną w poprzednich tomach - chodzi od człowieka do człowieka (również obcych), zadaje pytania nie wprost i - co ciekawe - dociera do sedna. Pomaga jej w tym przypadek - do La Porte przyjeżdża po ponad 20 latach ojciec zaginionego dziecka, a w hotelu Paradise pojawia się cwaniakujący młodzieniec, któremu Emma nie ufa. Sprawa kończy się krwawo, na szczęście omijając dziewczynkę; nie wiem, czy autorka nie szykuje kolejnego (albo i kolejnych dwóch) tomu.
Jak nie dla wyjaśnienia tajemnicy, tak dla dusznego, letniego klimatu małych amerykańskich miasteczek i ich czasem ekscentrycznych mieszkańców warto spędzić czas na czytaniu. W tle 90-letnia ciotka Aurora popija kolejne koktaile, przyrządzone przez Emmę z kradzionego alkoholu (chętni mogą wyłuskać przepisy). Brat Emmy - Will - ze swoim przyjacielem Millem przygotowują kolejne przedstawienie, chociaż nie ma wielkiego wpływu na akcję; jest za to pół samolotu, chmury, a lokalne dziewczęta pląsają w strojach baletowych na próbach. Pani Graham pysznie gotuje, co autorka pieczołowicie wylicza każdego dnia, niezadowolona jest tylko chimeryczna rezydentka, panna Bertha, której Emma psuje każdą potrawę za pomocą ostrych papryczek i sosu rokforowego. Kiepską matką okazuje się tym razem współwłaścicielka hotelu, pani Davidow, która swoją dziwnie się zachowującą córkę Ree-Jane każe odwieźć do szpitala psychiatrycznego.
Inne tej autorki tutaj.
#64-65
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek października 10, 2016
Link permanentny -
Tagi:
panie, 2016, kryminal -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
"Community" to skomplikowana historia grupki osób, które przypadkiem spotkały się w Community College (analogu polskiej szkoły wieczorowej); każda z nich miała inny powód, żeby wrócić do zakończenia edukacji. Prawnik-oszust, anarchistka, prymuska wyrzucona za wspomaganie chemiczne, ultra-religijna matka dwójki dzieci, ekscentryczny milioner, nerd z aspergerem i kapitan drużyny futbolowej zbierają się początkowo w grupę, żeby dostać zaliczenie z hiszpańskiego u psychopatycznego nauczyciela. Do tego wszystkiego jest dziekan, który bardzo lubi się przebierać w damskie ciuszki. Po niedługim czasie, często wbrew sobie, zostają przyjaciółmi. Zaczyna się dość blado, ale po kilku epizodach pokochałam ich ogromnie, ponieważ serial nie jest taki oczywisty jak się wydaje - regularnie łamie wszystkie konwencje (czwartą ścianę, wiele narracji jednocześnie, cofanie się w czasie, rzut kostką determinuje wybór jednej z możliwych przyszłości).
Tak jak "The Big Bang Theory" jest komedią o śmiesznych nerdach, to "Silicon Valley" jest komedią dla nerdów, a zwłaszcza dla tych, którzy kiedykolwiek wytwarzali oprogramowanie. Richards Hendricks, nudzący się na szeregowym stanowisku w korporacji, przypadkiem wymyśla z kolegami doskonały algorytm bezstratnej konwersji i podniecony tym rzuca pracę, żeby założyć startup. I tu zaczyna się bynajmniej nie sukces, a ciężka polityka - czy dać się wykupić korporacji, czy przyjąć mniejszą dotację za udział w zyskach, a może rzeźbić z kolegami w garażu? Doskonały drugi plan - pracowity, choć nieco pechowy Hindus, kanadyjski Satanista, uczciwa prawniczka, zaangażowany choć niezbyt szanowany asystent czy nadużywający substancji odurzających właściciel inkubatora przedsiębiorczości - wdają się w te wszystkie aspekty prowadzenia firmy informatycznej, o których się zwykle nie mówi. Serial bawi mnie do łez już przez trzy sezony, czekam na czwarty. Dwa najbardziej śmieszne momenty - wizyta Erlicha w szalecie na stacji benzynowej oraz farma klików w Bangladeszu.
Deadbeat
Kevin Pacalogliu jest medium - widzi dusze umarłych i - czy chce, czy nie chce - pomaga im rozwiązać swoje przerwane życiowe sprawy, żeby mogli oddalić się w stronę metaforycznego światełka w tunelu. Często nie chcąc, ponieważ nie da się ukryć, że Pac nie jest specjalnie ogarniętym człowiekiem, raczej niechlujnym leniem, żyjącym kosztem swoich już nielicznych znajomych (w tym dilera narkotyków). Kiedy w mieście pojawia się piękna celebrytka Camomile, twierdząca w telewizji, że jest medium, Kev się zakochuje i nie przeszkadza mu to, że dama jest hochsztaplerką i zdecydowanie poza jego ligą. Przez pierwsze dwa sezony oboje robią sobie wzajemnie wbrew, ona zabiera mu zlecenia albo go szantażuje i wykorzystuje, on - z pomocą jej asystentki Sue - usiłuje się odgryźć. Trzeciego sezonu jeszcze nie widziałam, zmieniają się adwersarze, ale wiem, że Pac pozostanie tak samo lekko obrzydliwy, nieogarnięty, a jednak nieco rozczulający jak na początku.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 9, 2016
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
[3.10.2016]
Chcę, żeby moja córka żyła w kraju, gdzie będzie sama decydować o sobie.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 4, 2016
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
manifa
- Komentarzy: 1
[18-24.08.2016]
Długołape, długonose, raczej szczupłe. Zwykle czyste i zadbane, czasem zdarza się poszarpane ucho, czasem niestety ewidentnie nie leczone infekcje oczu. W restauracjach, w hotelu, przy progach domów. Najwięcej spotkałam w Retymno (o którym w następnym, ostatnim, odcinku niebawem), po kilkunastu przestaliśmy liczyć.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 2, 2016
Link permanentny -
Kategorie:
Koty, Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
2016, grecja, kreta
- Skomentuj
Dev jest 30-letnim aktorem charakterystycznym (Hindusem), na koncie ma jedynie reklamę jogurtu, ale ma plany na dalszy rozwój kariery aktorskiej. Poza tym jest zupełnie przeciętnym Amerykaninem z Nowego Jorku - spotyka się z dziewczynami, przyjaciółmi, czasem odwiedza rodziców. Na samym początku przypadkowo ląduje w łóżku z właśnie poznaną Rachel, jest miło, ale zawodzi prezerwatywa, więc rozstają się o poranku po awaryjnej jeździe do apteki. Po jakimś czasie przypadkiem się spotykają i okazuje się, że bardzo się lubią, tyle że Rachel ma już chłopaka.
To nie jest serial akcji, raczej luźne scenki i refleksje o różnych aspektach zycia współczesnych 30-latków, zwłaszcza z etnicznym pochodzeniem. Dev (Azis Ansari) ma sporą łatwość opowiadania o swoich uczuciach, ze sporym dystansem do siebie. Może nie jest to produkcja przebojowa i wiekopomna, ale sympatycznie się ogląda.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 1, 2016
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Rok 2077, świat kontrolowany przez korporacje. Dzień jak co dzień - Kiera Cameron, Protektor (korporacyjny odpowiednik policjanta, wyposażony był we wszystkomający superkombinezon - niewidzialność, kulo-odporność, niepalność i co tylko się chce) szykuje się do pracy, całuje męża, przytula syna, po czym udaje się na miejsce egzekucji, gdzie ma pilnować grupkę skazanych terrorystów. Wtem zamiast egzekucji następuje wybuch, a Kiera i terroryści (grupa o nazwie Liber8) przenoszą się w czasie do roku 2012. Celem Liber8 jest zmiana przyszłości tak, aby korporacje nie były u władzy, celem Kiery jest powrót do swojego czasu i swojej rodziny, ale też pokonanie terrorystów. Jest wprawdzie nieprzygotowana na rok 2012, ale niespodziewanie przez wmontowany implant nawiązuje kontakt z Alekiem Sadlerem - młodym hakerem, który okazuje się być - w przyszłości Kiery - założycielem największej korporacji. Szybko zakumplowuje się też z lokalną policją (a zwłaszcza atrakcyjnym policjantem Carlosem Fonnegrą), udając agenta specjalnego tajnej komórki. Tu rozwiąże sprawę, korzystając z techniki z przyszłości, tam wskaże, jak walczyć z terrorystami (bo ich zna), a gdzie indziej - bogata w wiedzę historyczną - spróbuje nakierować współczesność na właściwą kontynuację.
Tyle że nie do końca tak się serial potoczy - nic to nie jest jednoznaczne. Przyszłość Kiery wcale nie jest taka fajna, jakby się wydawało, w 2012 roku odkrywa, że jej przyszłość jest raczej paskudnie totalitarna i niszczy ludzi, a Liber8, na początku kreowani na super-bandytów, bardzo powoli pokazują, że nie są tylko mordercami (chociaż trup pada gęsto). W kolejnych sezonach jest więcej komplikacji - kilka przyszłości, paradoksy, zduplikowana Kiera i Alec, tzw. Freelancerzy, strażnicy linii czasu, przebywający niejako z boku rzeczywistości. Całość zamyka się bardzo ładnym finałem, co jest rzadkie w tego typu serialach (zwykle pojawia się zakończenie otwarte, stacja zawiesza serial albo, z przeproszeniem, finał jest z dupy, jak w "Lost").
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 29, 2016
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 3
W drodze do dziadków-bez-ogrodu (Maja rozróżnia dziadków i babcie lokalizacyjnie - są ci-z-ogrodem i ci-bez-ogrodu) wreszcie udało się zrobić pit-stop przy Mysiej Wieży. Wreszcie, bo mimo że kursujemy obok kilka razy do roku, to jakoś nigdy się nie składało. W sezonie jest tłumnie, bo i autokary, i przejażdżka statkiem po Gople, turystyczne pamiątki made in China, jesienią już spokojniej. Bilety w kiosku pod wieżą (6,5 zł dorosły, 5,5 zł nieletnia). W środku drewno, kamień, 102 schody[1], okolicznościowa wystawa zdjęć z plenerów "Starej baśni", zdjęć flory i fauny oraz tzw. sztuki naiwnej (zmutowane myszy nękają zażywnego acz spanikowanego Popiela z małżonką).
Na szczycie widoki za miliony dolarów, mocno podkręcone fantazyjną kompozycją chmur.
Wisienką na czubku był przejazd przez strefę estetycznego gore - Skibin, gdzie w ramach ludycznych obchodów (Codename Dożynki) na poboczu poustawiano figury ze słomy. Bolek, Lolek i Tola są z tego wszystkiego całkiem niezłe. Minionki, smurfy, gąsienica czy największy hit - chyba 4-metrowa ofoliowana butelka wódki z pijakami malowniczo upozowanymi u podstawy - mogą się przyśnić w nocy.
[1] Ha, służbowa lokalizacja zapewnia mi codzienny trening - #pokawę mam 45 stopni w jedną stronę, a zdarza mi się schodzić do kuchni kilka razy dziennie. TŻ po wejściu i zejściu doznał zakwasów w łydkach.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 26, 2016
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
2016, polska, kruszwica, kujawy
- Komentarzy: 5
Wakacje przed 5. rokiem Harry'ego w Hogswarcie. Harry, z depresją po śmierci kolegi i spotkaniem oko w oko z Voldemortem, odizolowany od pozostałych czarodziejów i przyjaciół, kiśnie na Privet Drive. I kisłby tak całe wakacje, jakby nie pojawili się nagle Dementorzy; Harry'emu udało sie udaremnić ich atak na Dudleya, ale w konsekwencji wuj z ciotką się wściekli, a do tego z Ministerstwa Magii przyszło wezwanie na przesłuchanie. Cała ekipa magów wyjmuje Harry'ego z domu wujostwa i eskortuje go do tajnej kwatery Zakonu Feniksa, mieszczącej się w domu Syriusza Blacka. Przesłuchanie kończy się sukcesem, Harry wraca do Hogwartu, chociaż jest wściekły na cały świat, bo nikt - poza Zakonem Feniksa i ignorującym go - nie wiadomo czemu - Dumbledorem.
Nowy rok upływa na walce z przysłaną przez Ministerstwo Magii nową nauczycielką - panią Umbridge, która zamiast obrony przed czarną magią każe im czytać książkę, Harry'ego brutalnie karze za krnąbrność, a całą szkołę zaczyna na mocy przyznanej władzy skutecznie niszczyć. Nie pomaga, że Dumbledore jest niedostępny, a Hagrida najpierw nie ma, a potem wraca z tajemnicą i niespecjalnie ma dla młodzieży czas. Dodatkowo z polecenia Dumbledore'a ciągle nielubiany Snape uczy Pottera ochrony umysłu, ponieważ Harry ma sny, w których widzi to, co widzi Voldemort; niestety niechęć jest silniejsza niż rozsądek, a ciekawość zmusza Harry'ego do zagłębiania się w sny.
W tym tomie równie silnie odczuwałam irytację zachowaniem Harry'ego (o, jakże nie jestem gotowa na wiecznie nakręconego nastolatka w domu), co znużenie prowadzeniem akcji metodą "każdy zna kawałek, ale nikt nikomu nic nie mówi".
Inne tej autorki tutaj.
#63
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 25, 2016
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2016, panie, sf-f
- Skomentuj
Nie umiem takie pięknie jak Kaczka opisywać żmudnego procesu kreacji, który prowadzi do zaskakująco estetycznych rezultatów, ale już po roku od przeprowadzki zostałam bohaterką we własnym domu. Koszt niewielki - pudełko szpachli do drewna, pudełko farby, wałek do malowania, klocek z papierem ściernym i pozyskana z TŻ-owej skrzynki narzędziowej szpachelka (wielorazowa). Obiektem bohaterstwa domowego padła eks-szafka biblioteczna, sprezentowana przez E., która poprosiła o zachowanie anonimowości.
Jakkolwiek chciałam podzielić się wysypaną drobnym żwirem i klockami lego drogą do sukcesu, to wszystko poszło zaskakująco prosto. Ubytki się wyszpachlowało, przygładziło glanc-papierem, z dużym wsparciem nieletniej bardzo równo udało sie całość pomalować. Problemem okazały się jedynie tzw. card holders, czyli te rameczki, w które się wkłada karteczki z opisem zawartości, ponieważ mylnie zakładałam (jak to bez wizji lokalnej), że są przymocowane na śrubeczki, się odśrubuje, pomaluje front, a potem się przyśrubuje z powrotem. W efekcie, ponieważ TŻ odmówił delikatnego wyjmowania 40 małych gwoździ bez strat dla ramek, srebrne ramki również zostały bladofioletowe.
Emalia: Colours/Castorama [2019 - link nieaktualny]
Gałki: Home&You, Castorama, Lookah, Zara Home.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa września 21, 2016
Link permanentny -
Kategorie:
Przydasie, JFDI, P jak Posesja, Maja, Fotografia+
- Komentarzy: 5
Sonia Gasztołd, z TYCH Gasztołdów, wiedzie ustabilizowane życie - tu inspirujące spotkanie, tu intelektualna rozmowa, tu ciekawa propozycja pracy w prestiżowym zawodzie scenografki, uczynna córka (potem pojawia się ta mniej miła), w odwodzie cierpliwy kochanek (nic to, że z prawowitą małżonką), do momentu, kiedy w trakcie rekreacyjnego pobytu w sanatorium łamie nogę. Noga połamana paskudnie, lokalny chirurg z kurortu odmawia leczenia, ale Sonka się nie poddaje i przez prawie 2 lata walczy o to, żeby nogę uratować.
I jak samą akcję bym wytrzymała, tak to, co dzieje się dookoła, jest nie do zniesienia, bo jest pretekstem do podzielenia się opiniami (choć może lepszym określeniem są "rozrachunki") Sonki/alter ego autorki o wszystkim dookoła; ocena pojawia się w przemyśleniach bohaterki lub w dialogach, zamaskowana jako fikcja. Rzadko kiedy czytanie sprawia mi przykrość, a tutaj brnęłam w kolejne rozdziały coraz bardziej zniesmaczona. "Sonka" tęskni za cudownymi układami z PRL-u (nawet mimo tego, że jeden z jej byłych mężów był tzw. wywiadowcą, co wtedy ją strasznie bawiło, później już mniej), wspomina ludzi znanych, z którymi się stykała, zostawia laurki ulubieńcom, a znienawidzonych wymienia z nazwiska wraz z ich przewinami. Współcześni raczej się jej nie podobają - nie cierpi Fotygi, sarka na autorów książki o "Wierze Gran" ("po co było taką książkę pisać?") oraz nieustająco ubolewa nad upadkiem obyczajów. W tle snuje się katastrofa w Smoleńsku, dająca asumpt do opowiedzenia "wspomnienia", jak to były prezydent Kaczyński zaprosił ją na spotkanie z ambasadorem Litwy, co jadła, o czym rozmawiała z księdzem Indrzejczykiem. Ponieważ sporo czasu spędza w szpitalach i sanatoriach, bogato opisuje i NFZ, lekarzy, księdza-kapelana i współpacjentów. Tym ostatnim dostaje się najwięcej - narzeka na staruszki, na głośne msze, brak higieny i smród. Klinika w Konstancinie - fujka, prywatne sanatorium w Ciechocinku - perełka.
Dłuższą recenzję, którą mogłabym w całości skopiować, przeczytałam na lubimyczytac.
#62
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek września 20, 2016
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2016, panie, beletrystyka
- Komentarzy: 5