Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Cesenatico / San Marino

[22.08.2019]

Ponieważ Majut oprotestował pływanie w jeziorze Trazymeńskim (mętne i zobaczył zdechłą rybę), wybraliśmy się nad morze. Początkowo myślałam o Rimini, ale skończyło się na Cesenatico opodal (chyba mniej zatłoczonym). Jeśli chodzi tylko o plażę, to jak najbardziej, natomiast miasteczko na pierwszy rzut oka (może mylny, w końcu tylko na obiad i kąpiel) wygląda na typowo wakacyjne, hotele, dmuchańce przy plaży i parasole po horyzont. Zachęceni informacją, że Bagno Barrio jest wysoko notowane na Tripadvisorze, pojechaliśmy tamże. Otóż poszczególne plażki (tak szerokości 50 metrów) niespecjalnie się od siebie czymkolwiek różnią, wszędzie parasole, prysznic, kawiarnia; owszem, w Barrio są zagródki dla ludzi z psami, ale ponieważ nie mamy psa, to wartości dodanej brak. Woda cieplejsza od powietrza, brak fal, bo falochron, muszelki i gładki piasek.

Cesenatico, plaża W drodze do San Marino

Catspotting: 0. Makarony i kotlet w Ristorante Kursalino, Viale Trento 42, Cesenatico.

San Marino, oględnie biorąc, okazało się niewypałem. Absurdalnie niewygodna, kręta droga jako jedyna pozwala na dojazd (więc to nie jest tak, że wracając jest bliżej, bo trzeba i tak wrócić na wybrzeże), miasto składa się ze schodów i spiralnych ulic w górę i w dół, z czym google sobie niespecjalnie radzi. Jeśli szukacie luksusowych towarów z wielkimi nazwami, to jest to miejsce dla Was. My pokrążyliśmy po uliczkach w ciemniejące od chmur popołudnie (miało nie padać!), coraz bardziej rozczarowani ofertą cukierni, bo lokalne ciasta to raczej tylko kruche z dżemem albo desery w postaci owocowych musów (a młodzież zamawiała czekoladowe), wreszcie w drodze do podobno najlepszych delikatesów rozpadała się ulewa. Delikatesy, oględnie biorąc, okazały się być oszkloną winiarnią ze sporym wyborem win i przetworów w ozdobionych wstążeczkami słoikach i kilkoma lokalnymi serami i wędlinami za grube euro, raczej miejscem do przysiądnięcia i zdegustowania niż do zakupów transportowanych 1600 kilometrów dalej. Na plus - widoki przepiękne, na całą okoliczną dolinę, chociaż pewnie piękniejsze w słoneczny dzień. Jest zamek, ale rodzina odmówiła wspinania się, albowiem zamek jest na samiuśkiej górze. Podsumowując - nowy kraj zaliczony, ale nie jest to miejsce must-have.

Jako że na starówkę podobno nie można wjeżdżać (czemu zaprzeczały liczne samochody, również z rejestracjami IT i DE, więc nie tylko mieszkańcy), parkowaliśmy na jednym z parkingów buforowych (konkretnie P8 przy Via Piana), skąd można schodami albo windą na starówkę. Kwitek parkingowy dostaliśmy od dżentelmena, który zastukał nam w szybkę i podał opłacony na 3 godziny bilet, tłumacząc, że my z Polski, a jemu się nie przyda, bo wyjeżdża. Dziękuję! Wprawdzie planowałam przy okazji płacenia za parking rozmienić banknot w parkingowym automacie, bo San Marino ma własne euro, ale mogłam to zrobić i tak.

Policjant przy głównej bramie Dookoła murów / Sklepik z gadżetami / Jedne z licznych schodów Dolina Emilia-Romania Wzgórze San Marino / Pomnik pamięci dzieci zamordowanych w 2004 roku w Biesłanie Widok z murów na dolinę / Droga do zamku La Rocca o Guaita Gdzieś w drodze, Toskania

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 22, 2019

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: cesenatico, wlochy, san-marino - Komentarzy: 2


Cortona

[21.08.2019]

Wydawało mi się, że wszystkie średniowieczne miasteczka wyglądają jak Montepulciano, ale szybko to zweryfikowałam. Cortona[1], zbudowana na stoku wysokiego wzgórza w dolinie Val di Chiana, jest rozłożysta i robi ogromne wrażenie z zewnątrz. Jak w innych miasteczkach, zaparkować można bezpiecznie poza murami, tutaj są dostępne parkingi przy ulicy Via Cesare Battisti (płatne w parkomacie i warto zapłacić, bo kilka osób zdziwiło się, znajdując uprzejme listy za wycieraczką); z parkingu można podejść długą, spiralną drogą albo wjechać ruchomymi schodami. Od wewnątrz większych różnic nie ma - wąskie i strome uliczki, sztandary, restauracje i lodziarnie, a z murów niesamowity widok na okolicę, włączając w to jezioro Trazymeńskie, o którym niebawem.

Catspotting: 0 (ale wszędzie ludzie z psami). Ponieważ, dostosowując się do włoskiego trybu dnia, obiad nauczyliśmy się jadać w okolicach 14, w Cortonie jedliśmy tylko lody. I bez względu na cenę, a rozpiętość bywa spora (od 2 do 5 euro za porcję), nie da się zamówić małych lodów. Nawet te piccolo były dwukrotnie większe niż poznańska porcja (zwykle 60-70g) i nawet Majut czasem nie dawał im rady.

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Jeśli kojarzycie nazwę tego miasteczka, to zapewne z cyklu książek Frances Mayes, rozpoczynającego się od "Pod słońcem Toskanii".

Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 21, 2019

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: wlochy, cortona, toskania - Skomentuj


Montepulciano

[20.08.2019]

Do Montepulciano nie wybrałam się dlatego, że kręcono tam “Zmierzch - Księżyc w nowiu” albo “Angielskiego pacjenta”, bardziej dlatego, że “Pod słońcem Toskanii” (choć autorka pierwowzoru książkowego mieszkała pod Cortoną, o której później). Jak wiele innych w okolicy, niewielkie Montepulciano położone jest na wzgórzu, w przepięknej toskańskiej scenerii. Jest małe i kameralne, akurat na leniwe popołudnie. Zaparkować można przy ulicy Via dell’Oriolo, otaczającej mury, bo w samym centrum parkować mogą tylko mieszkańcy (a przynajmniej nie byłam w stanie określić, gdzie mogłabym wjechać i zaparkować na legalu. Mimo niechęci rodziny do wspinania się, weszliśmy na wieżę w Palazzo Comunale (ratuszu miejskim) przy Piazza Grande; pomogło nieco, że na wieżę dało się wjechać windą, nic to, że raptem na drugie piętro, a po przejściu przez zupełnie niewyględne archiwum miejskie i tak trzeba było się wdrapać po wąskich schodach. Widoki - jak widać na zdjęciach poniżej.

Catspotting: 2. Jedliśmy w restauracji Pozzo di Pulcinella (Piazza Michelozzo 7); Majut był zachwycony stekiem z kością, najlepszy obiad podczas całego wyjazdu.

Przewodniki wyliczają optymalne trasy dojazdu z najładniejszymi widokami, ale tam wszędzie jest ślicznie. Jechałam przez miejscowość o dźwięcznej nazwie Pozzuolo, trafiając na pola słoneczników, winnicę czy wzgórza obsadzone cyprysami. Nie wypada nie polecić.

Pole słoneczników[1] / Toskania Winnica gdzieś pod Montepulciano Roślin / Widok z murów Uliczka z flagami / Dzwon na wieży ratusza / Drzwi Lokales / Widok na Torre di Pulcinella

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Co ciekawe, wszystkie odwrócone tyłem do słońca. Fototropizm, you do it wrong.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 20, 2019

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: wlochy, montepulciano, toskania - Komentarzy: 1


W drodze (1)

[18-19.08.2019]

Słowem wstępu - zwykle docieraliśmy na wakacje samolotem. Bo jednak szybciej, chociaż z ograniczeniami (a to walizki trzeba ważyć, czegoś nie wolno do podręcznego, wodę za 9 zł trzeba kupić na lotnisku, a na samym końcu lądujemy na wyspie, co sprawia, że TŻ czuje się niepewnie, bo wpław jakby co nie wrócimy), a na miejscu i tak samochód. Tym razem idea była taka, żeby zapakować samochód po korek, wziąć rowery i nie spiesząc się ruszyć w Europę. Rowery odpuściłam, bo jednak 1600 km z rowerami na dachu to jest wyzwanie (a poza tym gospodyni obiecywała, że są na miejscu; nie kłamała, tylko jest jakby za ciepło na jazdę na rowerze, ale o tym w następnych odcinkach).

Etap pierwszy podróży - Poznań-Ingolstadt szybko mnie naprostował. Teoretycznie według Google Maps miało być to 7 godzin spokojnej jazdy, z czego 515 km autostradą. I tak było do polskiej granicy, gdzie okazało się, że latem AD 2019 niemieckie autostrady składają się z mega korka. Przy samej granicy straciliśmy godzinę, kolejna rozeszła się na zwężenia i korki wzdłuż trasy i krótki postój na obiad w niemiecko-amerykańskim dinnersie w Linthe. W efekcie do Ingolstadt, miasteczka z pięknym ryneczkiem, kolebki Iluminatów Bawarskich, dobiliśmy o 21:00. Z całego zwiedzania została nam sauna w hotelu (świetna, aczkolwiek Majut po minucie stwierdził, że wychodzimy) oraz lokalny Saturn, albowiem w momencie wsiadania do samochodu padł mi telefon. Tak znienacka, na oko sprzętowo, co pozbawiło mnie jako kierownika wycieczki dostępu do informacji, o którą się co chwila dopytywała wycieczka (Daleko jeszcze? A ile od zjazdu do autostrady? A czy w hotelu jest wifi?).

Etap drugi to kontynuacja walki przez niemieckie korki, już ze świadomością, że jednak trzeba się pospieszyć, bo łatwo nie będzie. Winietkę na Austrię można było kupić na wielu stacjach na autostradzie, więc nie było się co stresować, że przez internet się czeka 18 dni na aktywację (srsly!). Sama Austria (pierwszy raz!) zmiotła mnie z nóg. Jedzie się nie za szybko, bo górki i wszyscy uczciwie jadą limitem, za to widoki takie, że chyba w skali dotychczas widzianych miejsc daję 9.5 (przy czym nie pamiętam, co ma 10). Zamki w absurdalnych miejscach na skałach, pasemka mgły na zielonych górkach, puchate beżowe krówki, tu rzeczka, tam pociąg. Pełna obaw wjechałam do Włoch na Autostradę Słońca, ale wyszło, że jak już Włosi ogarnęli, że lewy pas szybko i raczej do wyprzedzania, a nie że oba pasy jadą tak samo wolno, że to jedna z lepszych i przepustowych autostrad (chociaż czasem jakości ekspresówki). Cena autostrady z tych grubszych (w okolicach 40 euro), dodatkowo dopadła nas włoskach sjesta, gdy okazało się, że nawet na autostradzie (bo zjeżdżać do jakiejś restauracji tym bardziej nie ma sensu) w ciągu dnia wydawane jest pieczywo i słodkie, z zamkniętą sekcją obiadową. Long story short, do docelowego Castigliano del Lago dobiliśmy już po zmroku.

Wiatraki! / Dinners w drodze (Niemcy) Niemieckie pobocza Widok z hotelu w Ingolstadt / Kratownica w kształcie kozy Tęczowa chmurka Winnica / Tablice z atrakcjami i rude krówki Austria, górki Jeden z kilkudziesięciu tuneli / Przydrożna architektura

EDIT: GALERIA ZDJĘĆ (również z powrotu).

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 19, 2019

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: niemcy, wlochy, ingolstadt, austria, castiglione-del-lago - Komentarzy: 4


Gunther Grass - Wróżby kumaka

1989. Polka Aleksandra Piątkowska (wdowa) i Niemiec Alexander Reschke (wdowiec) poznali się w listopadzie na jednym z gdańskich targowisk. Jego rodzina była z Gdańska, jej z Lwowa, obie wyrwane przez wojnę i powojenne zmiany ze swoich korzeni. Zakochują się w sobie mądrą, dojrzałą miłością, mimo bagażu życiowego, akceptując łagodnie swoje różnice (ona nałogowo pali, on nie; ona była za długo w PZPR, on był jako młodzieniec w Hitlerjugend; on jest otwarty na inne narody, ona nienawidzi Rosjan i nie szanuje Azjatów, można by długo wymieniać). O ich związku mimochodem opowiada kolega szkolny Reschkego, któremu ten ostatni przesłał mnóstwo notatek i dokumentów, mimochodem, bo głównym celem Alexandra było zachowanie historii wspólnego przedsięwzięcia z Aleksandrą - stworzenia Polsko–Niemiecko–Litewskiego Towarzystwa Cmentarnego, gdzie ludzie odcięci od swoich korzeni będą mogli spocząć na rodzinnej ziemi, nic to, że dopiero po śmierci. Odtwarzana z zapisków Reschkego (a zapewne po części autobiograficznych autora) historia Gdańska w okresie post-socjalistycznej transformacji jest ciekawym para-dokumentem, zwłaszcza z nałożoną na nią opowieścią osobistą o parze wdowców.

Niestety, wszystko psuje wątek Towarzystwa i - w pewnym sensie - ekologii. Egzaltowane wywody się nad tym, że ludzie zasługują na grób w Ziemi Przodków, że to obowiązek żyjących, są jednak mniej odrzucające niż polityka. Pomysł dwojga zakochanych przeradza się w polityczne monstrum: rady nadzorcze, walki o wpływy, audyty finansowe, nieustające kłótnie o to, czy sprowadzanie do Polski (oczywiście za grube marki) ekshumowanych prochów ludzi zmarłych i pochowanych jest świętokradztwem i skokiem na kasę, czy naturalnych rozwojem przedsiębiorstwa; czy budowa pól golfowych i domów spokojnej starości dla “dobrych Niemców” to wypełnienie niszy rynkowej czy jednak rozbieranie po kawałku Polski. Plącze się wątek emigranta z Bengalu, pana Chatterjee, który rozpoczyna intratne przedsięwzięcie transportu rikszowego w Gdańsku, wspieranego przez Reschkego w tajemnicy przed Towarzystwem. Wreszcie - żeby tytułowi stało się zadość - jest o zwłowróżbności kumaka, który (mimo że jego występowania w naturze jest zagrożone przez cywilizację) pojawia się jako zły omen, sygnalizujący smutną pointę - cnen tvavr j cemlcnqxbjlz jlcnqxh cemrq yho mn Arncbyrz cbqpmnf jlznembarw cbqeóżl Nyrxfnaqel, orm mjvąmxh m snohłą . Jakie to było nudne. Doceniam ogromny risercz, ale jeśli jak ja nie interesujecie się (fikcyjną) historią Gdańska, to zdecydowanie warto poszukać innej książki Grassa.

#63/#9

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 17, 2019

Link permanentny - Tagi: 2019, beletrystyka, panowie - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Skomentuj


Ransom Riggs - Osobliwy dom pani Peregrine (1-3)

Fabuła filmu została oparta na podstawie części pierwszej, ze zmodyfikowanym zakończeniem. W filmie, po odjechanym finale we współczesnym wesołym miasteczku, z rozmachem godnym Michaela Baya, zło zostaje pokonane, pani Peregrine i dzieci wracają do swojej pętli czasowej w 1940 (1943?), a Jakob pozostaje we współczesności (ratując też przy okazji dziadka i uzyskując dostęp do mapy pętli). Pierwszy tom książki z kolei kończy się na chwili, kiedy udaje się pokonać Upiora, prześladującego rodzinę Jakoba, ale w rękach innych Upiorów i Głucholców pozostają porwane ymbrynki, a pani Peregrine nie może wrócić z ptasiej postaci i nie jest w stanie utrzymać pętli w 1940 roku.

W Mieście Cieni osobliwe dzieci uciekają przez sprzymierzonymi z Głucholcami hitlerowcami, trafiają do chyba XV-wiecznej pętli zlokalizowanej przy skale Olbrzyma z jednej z Osobliwych Legend[1]. W pętli zyskują wsparcie od osobliwych zwierząt, które również straciły swoją ymbrynkę, panią Wren. W celu ratowania pani Wren i przywrócenia ludzkiej postaci pani Peregrine, część dzieci udaje się do Londynu. Tak jak pisała dees, nie szkodzi, że to kolejna dramatyczna wizja Londynu w czasie Blitzu, nieustająco podnoszą mi się włosy na rękach, gdy czytam. W trakcie poszukiwania chociaż jednej żywej i wolnej ymbrynki, dzieci z sierocińca trafiają na kolejnego niewidzialnego (w połowie) chłopca, dziewczynkę z umiejętnością telekinezy, nierozdzielalnych bliźniaków używających echolokacji i samonaprawiającą się starszą siostrę. Oczywiście nie jest to tylko wyprawa z punktu A do punktu B, w trakcie podejmowane jest wiele trudnych decyzji, a bohaterowie odkrywają o sobie pewne rzeczy (np. co było pominięte w pierwszej części, osobliwe dzieci z pętli pani Peregrine tak naprawdę wcale nie są dziećmi mimo zamrożonego rozwoju fizycznego i niejednokrotnie takiego zachowania, to ponad 80-letni staruszkowie).

[1] Świetnie jest rozegrany pomysł książki w książce, zbioru baśni, będącego tak naprawdę metaforycznym przewodnikiem turystycznym po pętlach.

Ostatni tom, Biblioteka dusz to finalna bitwa z mrocznym bratem pani Peregrine. Po przywróceniu ymbrynki do postaci ludzkiej, na kwaterę ymbrynek napadają zdradziecko Upiory, uprowadzają wszystkich poza Jakobem i Emmą, którzy przenoszą się z 1940 roku do współczesności. Dołącza do nich Addison, osobliwy mówiący pies i dzięki temu udaje im się wywęszyć, którędy transportowano więźniów. Osobliwy biznesmen Sharon, przewoźnik po Tamizie, przewozi ich łodzią do pętli w wiktoriańskiej Anglii, ale nie tej luksusowej, a zniszczonej, zatrutej i zdegenerowanej. Okazuje się, że Diabelskie Poletko to miejsce dla osobliwych dysydentów, wspierających Upiory, otoczonych żałosną biedotą. Część osobliwych ludzi jest więziona, utrzymywana pod wpływem narkotyków i używana komercyjnie przez tych, którzy są w dobrych stosunkach z Upiorami. Jakob odkrywa, że jest w stanie komunikować się z Głucholcami, co kilkukrotnie ratuje mu życie. W finale, niestety, autor znowu powraca do nazywania Osobliwców dziećmi, którym opieka ymbrynek jest niezbędna. Samo zakończenie jest bardzo płytkie, po wielokrotnie powtarzających się dylematach Jakoba (zostać w osobliwymi dziećmi u pani Peregrine czy jednak wrócić do współczesności, bo rodzina i powtarzać życie dziadka, który odwiedzał Osobliwców, odalając się od nich z czasem), cnav Crertevar jgrz cbwnjvn fvę jr jfcółpmrfalpu Fgnanpu Mwrqabpmbalpu, bśjvnqpmn, żr qmvrpv pupą cbmanć KKV jvrx, n xjrfgvę ebqmvpój Wnxbon, yrpmąplpu tb cflpuvngelpmavr, ebmjvążr mn cbzbpą jlznmnavn vz cnzvępv. Kilka wątków się nie rozwiązuje (np. mówiącej do roślin Flory czy potraktowanych instrumentalnie Głucholców), zostaje niedosyt. Mimo to cały cykl (ja go traktuję jako jedną, długą książkę) warto przeczytać, drama jest dobrze skonstruowana, a świat arcyciekawy, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że impulsem do powstania książki były wiktoriańskie dziwne fotografie.

Inne tego autora:

#60-62

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 13, 2019

Link permanentny - Tagi: panowie, sf-f, 2019 - Kategoria: Czytam - Skomentuj


W Rogalinie bez (większych) zmian

[11.08.2019]

Podobnie jak trzy lata wcześniej, przeszliśmy przez galerię obrazów (za szybko, ale młodzież nie jest wielbicielką sztuki), ogród (za szybko, bo gorąco i nogi-mnie-bolą) i pałac (tempo dyktował audio-przewodnik, więc w miarę). Zmieniło się to, że można już płacić w kasie kartą, a rogalińska biblioteka jest już zapełniona książkami i wygląda jeszcze bardziej olśniewająco. Fotograficznie podobnie jak poprzednio, ale tym razem skupiłam się na oknach. Wyginając się w dziwnych pozycjach, bo dodatkową zasadą podczas zwiedzania jest “podłoga to lawa” - nie można zejść z chodnika i dotknąć parkietu, zmotywowałam jedną z kustoszek do wyciągnięcia telefonu i robienia zdjęć. Eksponatom, nie mnie.

GALERIA ZDJĘĆ oraz poprzednie notki: 2015 * 2013 (październik) * 2013 (maj) * 2012 * 2010 * 2008.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 11, 2019

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ - Tag: rogalin - Skomentuj


Sex education

Otis jest inteligentnym, choć raczej nieśmiałym nastolatkiem, ale w skali szkoły absolutnie przeciętnym. To, co go odróżnia od rówieśników, to matka-seksuolog (Gillian Anderson), co daje mu niejako przez osmozę ogromną wiedzę na temat ludzkiej seksualności (bo bynajmniej nie z pierwszej ręki, jako że Otis jest prawiczkiem). Maeve, szkolna outsiderka mieszkający w przyczepie, zaprzyjaźnia się z Otisem i wpada na pomysł, że można by wiedzę tego ostatniego zmonetyzować, udzielając zagubionej młodzieży porad dotyczących ich życia erotycznego. Dość oczywistym jest, że Otis się w Maeve zakochuje, a cierpi na tym jego przyjaźń z Erikiem, ekstrawertycznym gejem.

Mimo wstępnego zainteresowania, bo Gillian i te pejzaże (jaka przepiękna Walia! małe miasteczko! domki na wzgórzach!), trochę mi ochłodło, bo to serial dla młodzieży z tezą. Ale to jednocześnie bardzo dobry serial dla młodzieży, sprytnie porusza kwestię tolerancji (również LGBT, ale i osób o innym statusie społecznym), samosterowności, wyrażania uczuć, ustawiania granic, ulegania rówieśnikom wbrew sobie, cyberszantażu czy dojrzewania w rodzinie (lub bez rodziny). Jak się wyłączy irytację na łopatologiczność i moralizatorstwo, to można świetnie spędzić czas, bo jest i zabawnie, i niegłupio, młodzi aktorzy są nieźli, a dialogi pisał ktoś z lekkim piórem. Dodatkowe punkty za zgrabne nawiązanie do “Hedwig and the Angy Inch”. Nie ukrywam, że czekam na obiecany drugi sezon.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 10, 2019

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Aleksandra Marinina - Czarna lista

Podpułkownik Władimir Stasow (zwany Dimą, Władikiem albo Sławą, co z dodatkowym używaniem patronimików sprawia, że absolutnie się wszyscy mi mylą), dalszy współpracownik Kamieńskiej, jedzie z córką nad Morze Czarne, gdzie w kurorcie jego była żona, Ritka, współorganizuje festiwal filmowy. Dwie pieczenie na jednym ogniu - zaniedbywane dotychczas dziecko[1] będzie miało kontakt z obojgiem rodziców, a dodatkowo się trochę opali na plaży. Szybko okazuje się, że ktoś zabija kolejne gwiazdy festiwalu, a lokalna policja wydaje się być tym faktem niespecjalnie przejęta, wystawiając niedoświadczonego śledczego. Stasow, chcąc nie chcąc, włącza się w śledztwo jako konsultant, mimo że zniechęcany jest przez lokalnego komendanta. Ekipa amatorskich detektywów rośnie, kiedy Stasow (a w zasadzie jego córka, zainteresowana tylko książkami) dowiaduje się, że niepozorna grubaska Tatiana mieszkająca w jego pensjonacie to nie dość, że autorka poczytnych powieści kryminalnych, ale też znana i skuteczna prokuratorka z Petersburga. Finał jest dość rozczarowujący - nxgbeml v svyzbjpl zbeqbjnav olyv an cbyrpravr ybxnyalpu qmvnłnpml cneglwalpu m cemrfmłbśpvą jbwfxbją, ob xnynyv cnzvęć żbłavremn enqmvrpxvrtb. N żr gn rxvcn emąqmvłn pnłą bxbyvpą, avxg, anjrg zvyvpwn, vz fvę avr zbtłn fcemrpvjvć, fgąq svanyar zbeqrefgjb złbqrtb śyrqpmrtb. To sprawia, że Stasow ostatecznie podejmuje decyzję o rezygnacji ze służby[2].

Niestety, przez zmiksowanie powieści romansowo-obyczajowo-kryminalnej, całość jest zwyczajnie nudna. Stasow na każdym kroku podkreśla, że pomaga w śledztwie hobbystycznie, oboje z Tatianą nie są umocowani prawnie, rozwiązanie tajemnicy cały czas było wiadome córce Stasowa (ale nie planowała o tym nikomu powiedzieć). Przestępcy są zdecydowanie sprytniejsi od najtęższych umysłów - próbują wywabić Stasowa za pomocą sfingowanej wygranej w ankiecie (tydzień na luksusowym jachcie), podkładają bombę w książce, licząc na to, że ciekawska córka podpułkownika straci chociaż ręce czy wreszcie trują Tatianę.

[1] I nie tylko z powodu rozwodu, ale z powodu absurdalnych braków u rodziców.

Lila nie kaprysiła, ale to akurat było normalne, szczęście nie miało tu nic do rzeczy, ponieważ Lila jest dzieckiem samodzielnym i bardzo spokojnym. Kiedy się urodziła, byliśmy z Ritką młodzi i pełni energii, chcieliśmy nie tylko robić karierę, ale i spotykać się z przyjaciółmi, szaleć na imprezach. (...) Toteż w wieku trzech lat nasza córka umiała już czytać, a dwa lata później zostawialiśmy ją spokojnie w domu w towarzystwie Dorotek, piesków Toto, Blaszanych Drwali i Tchórzliwych Lwów. Trzeba było ją tylko położyć do łóżka, dać książki, postawić obok duży talerz owoców i dzbanek kompotu. Pewnie gdybyśmy przebywali w domu częściej, Lila stałaby się zwyczajnym, kapryśnym dzieckiem, ale jej charakter ukształtował się właśnie pod wpływem ciągłej nieobecności rodziców. (...) Przed kim miała stroić fochy, jeśli i tak nikt jej nie słuchał? Poza wieloma malutkimi plusami, wszystko to miało jednak jeden ogromny minus: Lila zamknęła się w sobie.

[2]

Nagle zrozumiałem, że za nic, za żadne skarby świata nie wrócę do pracy w milicji. Przestałem lubić tę robotę, mam dosyć ludzkiej pogardy, z którą spotykam się na co dzień, chamskiego krzyku szefów, bólu żołądka, który dopada mnie, gdy kilka dni z rzędu zabiegany od rana do nocy jem wyłącznie suche kanapki. Mam dosyć bezsenności, braku wolnych weekendów, poniżenia, które odczuwam za każdym razem, gdy muszę zwracać się z prośbą do przełożonych.

Inne tej autorki tu.

#59

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 8, 2019

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: panie, 2019, kryminal - Skomentuj


Ewa wzywa 07 7-8-9

Bohdan Petecki - Telefonował morderca #007

Lista osób:

  • Kapitan Stefan Bula - zwany przez przyjaciół z„piłą”, a przez nieprzyjaciół „cholerną piłą”
  • Marek Płata senior - kierownik urzędu pocztowego na ul. Bacha, bez umiejętności managerskich
  • Marek Płata junior - tak jak ojciec zbiera znaczki, ale lubi też pokazać się na mieście
  • sierżant Tadeusz Środa - zna dzielnicę, ale niezbyt mu idzie ze śledzeniem podejrzanych
  • doktor Andrzej Kulski - sceptyk, przyjaciel kapitana
  • Litka(?!) Habera - pracowniczka poczty, bardzo atrakcyjna a samotna
  • Zosia Smaczyk - pracowniczka poczty, dla odmiany szara myszka, za to z narzeczonym
  • Karol Rybak - ofiara kradzieży tożsamości
  • Zygmunt Nowak - wysoki brunet o powierzchowności, która wyprzedza karierę

Przestępcy napadają na prowincjonalny oddział poczty, zmuszają pracowniczkę do wpisania konkretnego wkładu w kilkuset książeczkach PKO, po czym trzymając ją pod pistoletem, realizują je w różnych śląskich placówkach za pomocą skradzionego dowodu osobistego, przywłaszczając sobie od Skarbu Państwa prawie 300 tys. złotych. Co ciekawe, po napadzie ktoś dzwoni na milicję, przedstawia się nazwiskiem kierownika poczty (przebywającego na L4) i informuje o przestępstwie. Szybko wychodzi na jaw tytułowa rewelacja. Kapitan Bula metodycznie punktuje wszystkie błędy przestępców, i wprawdzie ginie jedna osoba, dwie zostają ranne, ale przestępstwo wyjaśnia.

W tle trochę rozważań o niskiej płacy w milicji - kapitan musi podjąć decyzję - huczne święta i zimowe zakupy („Narty Kazio - osiemset”. „Buty Kazio - sześćset”. „Sweter Irena - sześćset”. - Przekreślił „sześćset”, napisał: „osiemset”, „Mama -czapka i kołnierz... prezenty dla Tadeuszów... drzewko...”) czy odkładanie na Skodę. Ma też odbyć rozmowę naprostowującą z synem, bo szkoła prosiła, ale nie dochodzi do tego z powodu śledztwa.

Się pali: carmeny (Zygmunt), giewonty (doktor).

Się pije: czerwone wino.

Inne tego autora:

Marcin Dor - Zabójstwo Thomasa Jonesa #008

Lista osób:

  • Doktor Berwid - ma powodzenie u pań, ale nie chce się angażować
  • Marian - spostrzegawczy barman z Bristolu
  • Peter Larsen - Szwed, dla przyjaciół Peter-Honey[1], drugi oficer
  • Rolf - szwedzki marynarz z m/s Selma
  • Gustaw - szwedzki marynarz z m/s Selma
  • Tom Jones - Anglik[2], dawniej lotnik z RAF-u oraz partyzant w polskich lasach, po tytule łatwo się domyślić, co go spotkało
  • Anna - porządna panna, ale lubi zagraniczne towarzystwo
  • August Kropiel - ma zgagę i nie jest szczęśliwy w małżeństwie
  • Iwona Kropiel - żona Augusta, ma piękne włosy i niewielkie poszanowanie dla norm społecznych
  • Magda - podobno chora przyjaciółka Iwony, z mieszkaniem w willi
  • Karol Kord - podejrzewany przez Augusta o romans z żoną, pracownik gazowni
  • Rassmussen - kapitan m/s Selma, również Szwed
  • porucznik Wojciech Orlan - perkaty, cokolwiek to znaczy
  • Major - doradza w sprawie najpierw zaginięcia, potem morderstwa Thomasa Jonesa
  • porucznik Marek Drewicz - kieruje poszukiwaniami, studiował psychologię
  • Czapla - lnianowłosa dziewczyna o murzyńskich wargach i długim, ostrym nosie, mewka
  • Walczakowa - handluje na ciuchach
  • Ryszardem Ciarnuszewicz - waluciarz zwany Hrabią
  • Stryj Drewicz - patriarcha rodu, z dobrą pamięcią
  • Michał Szypuła - stuknięty kronikarz czasów wojennych
  • Antoni Kubiałek - był w partyzantce i doskonale pamięta twarze sprzed 20 lat

Kapitan Rassmussen, a potem szwedzkie poselstwo i konsulat wywierają presję, żeby odnaleźć zaginionego marynarza, Toma Jonesa, który zaginął po mocno zakrapianej imprezie w hotelu “Bristol”. Związki towarzyskie prowadzą do doktora Berwida, niby przykładnego obywatela, pożądanego w towarzystwie kawalera w średnim wieku, który Szwedom zapewnił damskie towarzystwo. Niby przykładnego, bo to nie pierwszy raz, kiedy milicja się Berwidem interesuje - zdarzało mu się być na obrzeżach różnych afer, ale zawsze wychodził z tego czysty, w przeciwieństwie do bliższych i dalszych znajomych. Pewnym tropem może też być to, że Jones wyszedł w towarzystwie atrakcyjnej mężatki, Iwony, w ślad za którą poszli zazdrosny wzgardzony mąż i równie zazdrosny wzgardzony kochanek. Dzielny porucznik Orlan rezygnuje z urlopu, żeby pójść jednym z tropów z przeszłości, dzięki czemu zbrodniarz zostaje ujęty.

Się pije: martini z ginem, parę kropel anyżówki, kostka lodu i plaster cytryny, jarzębiak (Szwedzi), Czista wiborowa (“uśmiechnął się do doktora, przymrużył oko: – Very fine polish vodka!”), piwo (Czapla), Courvoisier (doktor częstuje).

Się je: szynkę konserwową (pod jarzębiak), naleśniki z serem (smaży żona majora, ale smakowały jak guma), sałatkę śledziową (pod wódkę), krążki polędwicy, cebuli i boczku – szaszłyk, specialite w Bristolu, z sosem czosnkowym, na podściółce z różowego ryżu (pod Bojolais [pisownia oryginalna]), jajecznicę na szynce (pod ormiański koniak).

Się pali: kenty (doktor), giewonty (Orlan).

[1] Chociaż pod koniec staje się już Jackiem-Honey i Anglikiem, a nie Szwedem. Konsekwencja nie jest mocną stroną autora.

[2] Niby Anglik, ale urodzony w Australii. I płynie z Sydney na szwedzkim statku.

Inne tego autora.

Krzysztof Opatowski - To nie oryginał, Hieronimie! #009

Spis osób:

  • Anna Krawiec - sprząta w muzeum, ale się tego wstydzi
  • dyrektor muzeum - załamany morderstwem i kradzieżą
  • Henryk Zielga - asystent działu sztuki, ambitny świeżak
  • magister Adam Małecki - kustosz sztuki obcej, wybrał pracę zamiast przyjęcia i źle na tym wyszedł
  • Zbigniew Staniszewski - konserwator, prywatnie zapalony żeglarz
  • porucznik Hieronim Bielina - szczupły i wysoki, nie pali, często bierze prysznic, ma żonę
  • major - szef Bieliny, lubi łowić ryby
  • dozorca - pilnuje muzeum w nocy
  • sekretarka - zaawansowana wiekowo, wybuchowa, ale niezastąpiona
  • magister Hanna Strączyńska - kierownik działu oświatowego, czuła kiedyś miętę do Adama
  • inżynier Wojciech Adamski - wspólny znajomy denata i Hanny, ale bardziej Hanny
  • Artur Wiejski - pokątnie trudni się handlem dzieł sztuki
  • Krzysztof Brodowski - raczej artysta niż kopista (trzeba mieć fantazję, żeby malować u Vermeera pomidory)

W małym, prowincjonalnym muzeum zostają znalezione zwłoki kustosza, Małeckiego. Jednocześnie z odkryciem zwłok, wszystkich mrozi informacja, że zaginął też obraz Vermeera. Był to zakup przypadkowy, obraz właściwy ukryty był pod kiepskim malowidłem z XVII wieku. Autor wprowadza elementy dydaktyczne, opisując malarstwo Vermeera i jego technikę oraz wprowadza sporo pojęć z dziedziny restaurowania obrazów (wiecie, co to kanelury? A ja już wiem!). Kiedy obraz zostaje znaleziony porzucony w międzynarodowym pociągu, tylko Bielina nie daje się porwać entuzjazmowi i kwestionuje autentyczność dzieła, co potwierdzają pracownicy muzeum. Rozpoczyna się wyścig z czasem, bo jak przestępca wywiezie obraz za granicę, to zniknie bez śladu (i obraz, i zbrodniarz).

Się pije: tylko kawę, żadnych alkoholi.

Inne tego autora:

Inne z tego cyklu tutaj.

#58

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 5, 2019

Link permanentny - Tagi: 2019, panowie, prl, kryminal - Kategoria: Czytam - Skomentuj