Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Oglądam

Cowboys and Aliens

Bardzo lubię złe filmy. Takie, w których niewiarę zawieszam na bardzo mocnym kołku, a każde pojawienie się absurdu witam śmiechem (wersja dla twardych: #4morons drinking game - za każdym razem, kiedy...). Nie lubię natomiast filmów nudnych i nielogicznych, a niestety C&A takie jest. Niby wszystko w porządku, bo zestawienie dojrzałego Dzikiego Zachodu wyekwipowanego w marne pistoleciki, konie czy kapelusze ładnie kontrastuje z klasycznymi, tryskającymi kwasem i nienawiścią jaszczuropodobnymi Obcymi, latającymi na zwrotnych dwuskrzydłowcach.

Twardy Daniel Craig z amnezją, ale zaopatrzony w tajemnicze gizmo na ręku (nie da się zdjąć, a amnezja powoduje, że nie wie, co się z tym robi) wkracza do miasteczka, w którym rządzi Harrison Ford z pyskatym synem. Miasteczko nie chce obcego, robi się mała awantura, w barze, snuje się urocza acz tajemnicza Olivia Wilde, po czym na miasteczko napadają statki kosmiczne i porywają co atrakcyjniejsze egzemplarze. Mimo niesnasek wszyscy jadą odbić swoich, docierają do statku-matki Obcych; tu trochę ich zatyka, bo wehikuł jest spory, ale Craig w międzyczasie odkrył, że jego bransoleta może skutecznie obcych demolować.

Co jest słabe: Obcy zdecydowanie nie wyglądają, jakby mieli możliwość rozwinąć cywilizację techniczną, Olivia Wilde wygląda cały czas na bardzo przerażony szkielet obciągnięty atrakcyjną skórą (a wątku z feniksem już zupełnie nie rozumiem) i naprawdę nie jestem w stanie uwierzyć, że kilku niedomytych panów w skórzanych spodniach jest w stanie rozwalić kogoś, kto używa laserowych noży i prowadzi zaawansowane eksperymenty na ludziach.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 16, 2012

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 3


2 Broke Girls

To serial o stereotypach, doskonale sobie zdaję z tego sprawę, ale tak świetnie zagrany, że nawet powtarzanie żartów o końskiej kupie, niskim wzroście Azjatów, jurności Ukrainców oraz nielitościwe nabijanie się z hipsterów nie nudzi przez cały sezon. Jest pieprznie, bez dyplomacji i zabawnie, ale czasem spod tej warstwy widać melancholię i smutek niespełnionego życia.

Kelnerki - Max i Caroline są zupełnie różne, mają tylko jedno wspólne - pusty portfel. Max Black jest dziewczyną z Bronxu, twardą i doświadczoną pesymistką, dorabia sobie jako opiekunka dzieci u bogatej i przeraźliwie głupiej Peach, a do tego piecze świetne babeczki. Caroline Channing jest obiecującą absolwentką prestiżowej uczelni ekonomicznej, do niedawna wraz z ojcem milionerem mieszkała w wielkim apartamencie na Manhattanie, po czym nagle ojciec został aresztowany za malwersacje, wszelkie zasoby skonfiskowane, a Caroline ląduje na bruku (i w bistro, jako kelnerka). Dla odmiany jest wieczną optymistką i uważa, że każda sytuacja oznacza szansę na coś lepszego. Wbrew początkowej niechęci Max, Caroline (wraz ze swoim koniem i walizką z odzieżą od Chanel) wprowadza się do małego mieszkanka Max i zaczynają - również wbrew niechęci Max - planować założenie babeczkowej kawiarenki.

Na drugim planie same smakowitości. Przy wejściu bistro siedzi Earl - fantastyczny 75-letni ciemnoskóry z wielką klasą, kasjer i muzyk, przyjaciel obu dziewcząt. W kuchni Oleg - ukraiński żigolo, mistrz patelni, dwuznaczności i sugerowanego pożycia intymnego. Han - właściciel knajpki, Wietnamczyk nikczemnego wzrostu - bardzo chce spotkać dziewczynę oraz usiłuje prowadzić knajpkę twardą ręką. W trakcie serialu pojawia się Johnny - barman z okolicznego baru, a po godzinach artysta-grafficiarz, który czuje miętę do Max i pełna wdzięków wszelakich emigrantka z Polski - Sophie (Oh, Stiffler's Mom!), prowadząca z sukcesami własne przedsięwzięcie.

Wprawdzie do końca pierwszego sezonu dziewczynom udało się uzbierać raptem $927.00 na otwarcie kawiarni, ale liczę, że przez następne sezony sytuacja się nieco poprawi. Wspominałam, że zakochałam się w Max?

[EDIT] Niestety, kolejne sezony to równia pochyła - te same żarty, coraz bardziej natrętny śmiech z puszki i coraz wyżej ustawiane przeszkody przed bohaterkami. Wytrzymałam do końca, ale Wy nie musicie.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 14, 2012

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 10


Walc z Baszirem

Walc z Baszirem powstał w oparciu o sny, urywki wspomnień i to, co świadomość skrzętnie ukrywała na co dzień przed reżyserem, Arim Folmanem. Ari, po rozmowie z przyjacielem, do którego prawie co noc we śnie przychodziło 26 wściekłych psów, uzmysłowił sobie, że nie umie przypomnieć sobie szczegółowo, co robił podczas wojny libańsko-izraelskiej w 1982 roku. Najmniej pamięta dzień masakry w obozie palestyńskich uchodźców, mimo że jest przekonany, że był tam wtedy. Odwiedza swojego terapeutę, a potem po kolei przyjaciół i dalszych znajomych, o których wiedział, że brali udział w wojnie ćwierć wieku temu. Żaden z nich nie ma w głowie całego obrazu, każdemu brakuje jakichś elementów. Niektóre obrazy i sceny wydają im się snem, co do innych wydarzeń są przekonani, że brali w nich udział, mimo że tak nie było. Wizje z pogranicza jawy i ułudy są na tyle drastyczne, brutalne i nieakceptowalne, że trudno się do nich przyznać i łatwiej uznać, że powstały w wyobraźni.

Film powstał w nietypowej jak na film dokumentalny technice rysunkowej ze świetną, mocną punkowo-rockową muzyką z epoki. Na samym końcu widać przerażający kontrast między zwyczajną aktywnością żołnierzy, nawet przerywaną umownie pokazaną śmiercią, rozpryskiem rysunkowej krwi czy płomieniami, a zdjęciami pomordowanych w obozie uchodźców. To film o tym, jak wojna krzywdzi również tych, którzy z niej wyszli bez fizycznego szwanku, jak ciężka jest praca z traumą i jak bolesne może być uzmysłowienie sobie całej prawdy (jeśli to w ogóle możliwe). To film o tym, że w każdej wojnie są tylko przegrani.

[Tekst "Walc z Baszirem" do Magazynu Business&Beauty, czerwiec 2012].

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 23, 2012

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Przeczytali mnie - Skomentuj


Holistyczna agencja Dirka Gently'ego / Długi mroczny podwieczorek dusz

Dirk Gently (znany także jako Svlad Cjelli) podchodzi do rozwiązania sprawy holistycznie, chociaż czasem może go to zaprowadzić na Bahama, do archiwum Cambridge albo do zakupu - oczywiście na koszt klienta - nowej lodówki. Zasada jest jedna - najpierw trzeba odrzucić rozwiązania błędne, a jeśli zostanie tylko niemożliwe, przyjąć je za oczywiste.

Książki czytałam na tyle dawno, że z dużą przyjemnością po obejrzeniu brytyjskiego miniserialu (pilot plus trzy odcinki pierwszego sezonu) wróciłam do nich. Pomińmy fakt, że nic z nich nie pamiętałam (albo czytałam je jednym okiem, albo mam sklerozę, albo muszę poszukać rozwiązania niemożliwego), ale serial bardzo wiernie oddaje ducha książek. Wprawdzie poszczególne odcinki stanowią luźną kombinację wątków "Holistycznej", ale Dominic Mangan (Guy Secretan z Green Wing) jest Dirkiem idealnym - sprytnym, egoistycznym, nastawionym na wygodę i własny sukces (oraz wysokie zarobki). Do tego świetna muzyka, w pilocie piękny kot i brytyjskie pejzaże.

Książkowa "Holistyczna" to śledztwo w sprawie morderstwa Gordona Waya, właściciela firmy komputerowej WayForward, w trakcie którego pojawia się kanapa zaklinowana na amen na klatce schodowej, koń w łazience oraz solniczka w zabytkowym wazonie.

"Podwieczorek" zaczyna się od awantury na lotnisku przy stanowisku odprawy do Oslo, w wyniku której Kate Schechter trafia do szpitala, znika była sekretarka Dirka Gently'ego, pan Odwin traci możliwość spania na wykrochmalonych lnianych prześcieradłach, pojawia się automat do Coca-coli, a dość złośliwy orzeł zamieszkuje w domu detektywa.

Douglas Adams nie pisał śmiesznych książek. Pisał książki mądre, cyniczne, pełne obserwacji tego, co zazwyczaj umyka przechodniom na ulicy. A do tego umiał zrobić całkiem zgrabną intrygę kryminalną.

A dla tych wszystkich, co dojechali do końca (i dla ^yacooba) - w nagrodę sucholeska sakura.

#21, #22

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek kwietnia 19, 2012

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Oglądam, Seriale, Fotografia+ - Tagi: 2012, panowie, sf-f - Komentarzy: 3


Up in the Air

Ryan Bingham (fantastycznie starzejący się i z obłędnym dystansem do siebie George Clooney) lata samolotami i kolekcjonuje mile w ramach hobby. Zawodowo zajmuje się doradzaniem w kwestii rozwoju kariery, czyli jest wynajmowany do zwalniania ludzi i robi to w taki sposób, że zwalniani czują (czasem), że otwiera się przed nimi morze możliwości. Czasem nie czują i przydaje się wieloletnie doświadczenie Ryana. Dodatkowo Ryan prowadzi popularne wykłady i prezentacje o tym, jak zapakować swoje życie do jednego plecaka, unikać jakichkolwiek zobowiązań i być najbardziej produktywnym pracownikiem w podróży. Pewnym ciosem jest dla niego pomysł młodej ambitnej nowozatrudnionej współpracowniczki, żeby zwolnienia przeprowadzać zdalnie, za pomocą komputera; konsekwencją jest obcięcie budżetu na latanie i konieczność mieszkania w domu, a nie - jak do tej pory - spędzania 270 nocy w roku w pokojach hotelowych i samolotach. Współpracowniczka ma w przeciwieństwie do Ryana życie osobiste. Udają się więc razem w podróż po kilku zakładach, które zwalniają grupowo pracowników i porównują swoje podejścia.

Jest to film z tezą, oczywiście (że samotność z wyboru to tylko ochrona przed zranieniem), ale jednocześnie jest uroczy, dowcipny, cyniczny i przewrotny. I rodzinny. Zdecydowanie ciepły klimat Sundance, a nie podniosło-moralizatorski Oskarów.

Jedną z ciekawostek jest mieszkanie wynajmowane przez Ryana - ma identyczny układ "one-bedroom" jak służbowe mieszkanie firmy TŻ-a w San Francisco. Drugą - mała rola Lanie z Castle'a.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 2, 2012

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 1