Bardzo ładnie pisane to blogitko :) A ja bardzo lubię, jak ludzie mają bardzo ładnie pisane blogitka :)
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Bardzo lubię złe filmy. Takie, w których niewiarę zawieszam na bardzo mocnym kołku, a każde pojawienie się absurdu witam śmiechem (wersja dla twardych: #4morons drinking game - za każdym razem, kiedy...). Nie lubię natomiast filmów nudnych i nielogicznych, a niestety C&A takie jest. Niby wszystko w porządku, bo zestawienie dojrzałego Dzikiego Zachodu wyekwipowanego w marne pistoleciki, konie czy kapelusze ładnie kontrastuje z klasycznymi, tryskającymi kwasem i nienawiścią jaszczuropodobnymi Obcymi, latającymi na zwrotnych dwuskrzydłowcach.
Twardy Daniel Craig z amnezją, ale zaopatrzony w tajemnicze gizmo na ręku (nie da się zdjąć, a amnezja powoduje, że nie wie, co się z tym robi) wkracza do miasteczka, w którym rządzi Harrison Ford z pyskatym synem. Miasteczko nie chce obcego, robi się mała awantura, w barze, snuje się urocza acz tajemnicza Olivia Wilde, po czym na miasteczko napadają statki kosmiczne i porywają co atrakcyjniejsze egzemplarze. Mimo niesnasek wszyscy jadą odbić swoich, docierają do statku-matki Obcych; tu trochę ich zatyka, bo wehikuł jest spory, ale Craig w międzyczasie odkrył, że jego bransoleta może skutecznie obcych demolować.
Co jest słabe: Obcy zdecydowanie nie wyglądają, jakby mieli możliwość rozwinąć cywilizację techniczną, Olivia Wilde wygląda cały czas na bardzo przerażony szkielet obciągnięty atrakcyjną skórą (a wątku z feniksem już zupełnie nie rozumiem) i naprawdę nie jestem w stanie uwierzyć, że kilku niedomytych panów w skórzanych spodniach jest w stanie rozwalić kogoś, kto używa laserowych noży i prowadzi zaawansowane eksperymenty na ludziach.