Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Czytam

Stefania Grodzieńska - Nie ma się z czego śmiać

Bo nie ma. Wojna była, ludzie ginęli, a potem był biurokratyczny i często nieprzewidywalnie kapryśny PRL. Mimo to Stefania Grodzieńska znajdowała powody, żeby się śmiać. Często również z siebie, co jest naprawdę pozazdroszczenia godną cechą u kogoś, kto na 94 lata. Mimo że czytałam już kilka jej książek semi- lub całkiem biograficznych, jest sporo elementów nowych, które - zwłaszcza z przedwojennej i wojennej historii - dają trochę więcej światła na to, jaka pani Stefania jest. Trochę autoplagiatu jest, nawet nie ukrywanego, ale nie nie gryzie i nie jest tego aż tyle, żeby powstał autorski autokanibalizm.

Poważniej, niż w innych książkach. W wieku 94 lat o większości przyjaciół, rodziny i bliskich pisze się już w czasie przeszłym, zwłaszcza w związku z wojną i Powstaniem Warszawskim. Dużo o Jurandocie, mało o Jarossym (bo o nim była oddzielna książka). Sporo o córce i współcześnie otaczających autorkę ludziach. I dość znamienny brak jadu - to książka o miłych ludziach, a nie rozliczenie przeszłości i grzebanie po teczkach. Jak to się teraz mówi - rispekt, mon.

#31

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lipca 24, 2008

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2008, biografia, panie - Skomentuj


Kelly i Elanie Crawford - Kuchnia z Zielonego Wzgórza. Przepisy L. M. Montgomery

Książki typu "fusion", które łączą w sobie jakieś dwa elementy, rzadko są udane. I tak w "CK Kuchni" Makłowicza czy książkach Herve Thisa przepisy mają zwykle rolę drugorzędną, a właściwym mięskiem książki są opowieści obok przepisów, natomiast w "Przepisach z Zielonego Wzgórza" połączenie jest harmonijne. Kawałki biografii autorki cyklu o rudej dziewczynce z nadczynnością wyobraźni są przeplatane zestawami klasycznych kanadyjsko-wyspiarskich przepisów na tzw. domową kuchnię. Nie rzuciłam wszystkiego, żeby - jak w przypadku kolorowych książek z obrazkami - piec i gotować, ale głównie z tego powodu, że to kuchnia na dużą skalę. Obiad na 6 osób, deser na piknik, pieczona gęś czy nastawianie nalewek na kilka tygodni. Ja jestem w skali mikro i kuchenna godzina to dla mnie górny limit, na więcej jestem za leniwa.

#30

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 13, 2008

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2008, kulinarne, panie - Skomentuj


Danuta Frey - Osiem ramion bogini Kali

Przyznam, że za dość drażniący fakt uważam to, że większość PRL-owskich kryminałów milicyjnych dzieje się w Warszawie. Tam zawsze były najlepsze dziwki (no, czasem akcja chwilowo skakała do hotelu Grand w Sopocie, żeby rzucić okiem na tamtejsze mewki), najsprytniejsi cinkciarze czy oczywiście najsprawniej działający wydział w Pałacu Mostowskich. Zaczynając smutną historię o przynoszącym pecha kolejnym właścicielom złotym posążku bogini Kali, westchnęłam sobie ze znużeniem, bo znowu będzie bazar Różyckiego i Saska Kępa. I tu miła niespodzianka - po zabójstwie dentystki, wdowy po posiadaczu tytułowego posążka, pewna sympatyczna pani patolog[1] Elżbieta i nieco mniej sympatyczny, bo szowinista[2], pan milicjant Wanacki, odkrywają, że się mają ku sobie. A że Elżbieta miała wujka, specjalizującego się w antykach i sztuce, to została wysłana w celu uzyskania informacji z pierwszej ręki na temat handlu hinduską sztuką. Idzie sobie Elżbieta w celu pozyskania wiedzy, aż dociera na Żoliborz, w okolice wujowej wilii na "niewielki placyk, o tyle charakterystyczny, iż całkowicie otoczony przez półokrągłe domy. Dokładnie w jego środku rosło ogromne, stare drzewo o potężnym pniu i rozłożystych gałęziach, pochylających się nad jezdnią". I tu mnie tknęło, bo takie miejsce pokazywała mi siwa[0].

Wujek-kolekcjoner należał do ludzi zamożnych, bo tacy - oprócz lewicującej inteligencji - mieszkają na Żoliborzu. Niestety szybko się okazało, że nawet dziewczyna milicjanta może mieć kogoś zbliżonego do kręgów przestępczych w rodzinie. Trup się trochę jeszcze posłał, nastąpił napad, a sprawę zaginionego posążka udało się wyjaśnić dzięki nieco wścibskiej i dość pechowo trafiającej na kolejne zwłoki starszej pani, również mieszkanki Żoliborza. Może ona też co wieczór wystawiała butelki na mleko?

[0] Zdjęcia świeżutkie, autorstwa siwej.

[1] Niezbyt przepadam za współczesnymi polskimi filmami policyjnymi, Glinę oglądam kątem oka, bo TŻ lubi, ale uwielbiam każdą scenę z panią patolog, która zapytana, czy nie boi się robić sekcji, flegmatycznie stwierdziła, że przynajmniej jej pacjent na stole nie umrze.

[2] "Asystentka? - pomyślał z niechęcią. - Że też te baby nawet tu się wepchną!"

Inne tej autorki tutaj.

#29

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lipca 5, 2008

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Fotografia+ - Tagi: prl, 2008, panie, kryminal, klub-srebrnego-klucza - Komentarzy: 4


Marta Gessler - Kwiatostan

Przekartkowałam, bo trudno to nazwać czytaniem, u sąsiadów podczas podlewania kwiatów. Na plus - ładne zdjęcia i rada: fotografuj kwiaty. Na minus - reszta. Dawno nie widziałam tak manierycznie napisanej książki o kwiatach, tworzeniu bukietów i szeroko pojętej estetyce. Nie licuje mi zestaw pretensjonalnych sformułowań, rozpływanie się nad własną osobą i odnajdywanie cudowności każdej czynności z dość miałkim efektem, jakim jest ten album.

#28

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lipca 3, 2008

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2008, panie, fotografia - Komentarzy: 16


Terry Pratchett - Straż nocna

Rewolucja to nie jest przyjemny czas. Bez względu na to, po której stronie barykady się ktoś znajduje, może oberwać przypadkową strzałą, nożem czy kawałkiem kamienia. Dla Vimesa rewolucja w Ankh-Morpork to w pewnym sensie deja vu, bo uczestniczył w niej kilkadziesiąt lat wcześniej, a teraz w wyniku przepięcia na Niewidocznym Uniwersytecie wraz ze ściganym bandytą przeniósł się w przeszłość. Również swoją własną, bo szukając drogi powrotu trafia do ówczesnej Straży, gdzie uczy siebie, Colona i Nobby'ego tego wszystkiego, co im do przeżycia będzie potrzebne. Bo czasy nie są tak cywilizowane, jak za czasów Vetinariego - u władzy jest niezrównoważony patrycjusz, miastem rządzą Niewymowni (UB? gestapo?), pozyskujący zeznania torturami i nie zawsze pozwalający komukolwiek wyjść z lochów w takim stanie, w jakim tam wszedł (to zapewne zależy, co wyjdzie z pomiarów twarzy, wykonywanych przez psychopatycznego dowódcę Niewymownych). Jest i Vetinari - w tamtych czasach początkujący, choć niedoceniany Skrytobójca - bardzo ładnie zarysowany i pokazujący trochę genezę jego późniejszych rządów.

To jeden z bardziej gorzkich tomów (chociaż z drugiej strony, czy którykolwiek z cyklu o Straży jest radosny?) Sporo o paradoksach czasowych, dużo o psychologii tłumu i oblężeniu w warunkach miejskich. A także o tym, co może zdziałać kawałek imbiru wsunięty w strategicznie miejsce i jaki jest pożytek z bzu. W każdym razie - Prawda! Sprawiedliwość! Wolność! I Jajko Na Twardo!

Inne tego autora tutaj.

#27

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 26, 2008

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2008, panowie, sf-f - Skomentuj


Jack Womack - Chaotyczne akty bezsensownej przemocy

Książka z polecanek Barbarelli. Pamiętnik 12-letniej Loli Hart (która nazywa sama siebie Booz), w którym opisuje, jak rozsypuje się świat wokół niej. Katastroficzna wizja Stanów Zjednoczonych, w których czas życia kolejnych prezydentów liczy się w tygodniach, a czasem w dniach, wszędzie są zasieki i wojsko, wszyscy bankrutują, a jakość życia pogarsza się z dnia na dzień. Nie wiadomo, co zaszło w świecie, który do niedawna wyglądał jak dzisiejszy, ale wiadomo, że już nie wróci. Ojciec Loli usiłuje sprzedawać swoje scenariusze filmowe, ale w płonącym Hollywood nikt już filmów nie kręci. Uciekając przed windykatorami, rodzina przeprowadza się do gorszej dzielnicy, tracąc resztki złudzeń, że mogą prowadzić normalne życie jak do tej pory. Booz poznaje dziewczęta w swoim wieku, które nie chodzą do dobrej szkoły, okradają mężczyzn w metrze i znają życie od takiej strony, że matka Booz, wiecznie łykająca środki uspokajające, musiałaby sięgnąć po coś znacznie mocniejszego.

Smutne, poruszające, brutalne i brudne. Połączenie "Pustynnego bluesa" Armera i "Mechanicznej pomarańczy" Burgessa. Zastanawiam się, na ile pan Łoziński (ten Łoziński) książce pomógł czy zaszkodził - sporo dzieje się w warstwie językowej. Razem z rozpadem świata i życia rodziny Loli degeneruje się jej język i nie wiem, czy coraz bardziej drażniąca maniera to zabieg celowy czy wypadek przy pracy.

Skądinąd zabawna historyjka przytrafiła mi się przy okazji zakupu - kołorker na widok tytułu zapytał ze zdziwieniem, po jakich słowach kluczowym ją znalazłam na Allegro i jeszcze bardziej się zdziwił, kiedy zeznałam, że po autorze.

#26

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 15, 2008

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2008, panowie, sf-f - Skomentuj