Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Miasto moje, a w nim nocą

Kiedy już spacyfikuję tę niezrozumiałą niechęć przed wyjściem z domu, kiedy uda się zamknąć drzwi z drugiej strony mimo przemożnej chęci odpięcia nartzdjęcia stanika, odziania się wytwornie w piżamę i zanurzenia w kubku gorącej herbaty, jadę w moje miasto.

"wycofaj zmysły, idź tylko za rytmem oddechu"

Szpital, gdzie cztery lata temu. Gabinet, do którego dwa lata temu. Park z neonem, wyświetlającym jak sygnał w noc litery "ARENA". Studio jogi, gdzie od lat mam poczucie zaopiekowania. Szkoła rodzenia, gdzie przed szpitalem. Laryngolog z ubiegłego roku. Nie wybieram tych miejsc. Same wyskakują na mojej mapie.

"nie patrz w przeszłość, nie patrz w przyszłość, jesteś tylko tu i teraz"



Napisane przez Zuzanka w dniu piątek października 25, 2013

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 1


Dzień, w którym chcę zawrócić

... albo zostać na poboczu. Ale nie jechać do celu. W nocy śnią mi się czarne piaski Ajuy (to już w styczniu!), a na grudzień zaplanowałam pełen świateł Berlin. Ale i tak, zostać, nie jechać dalej.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 22, 2013

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Skomentuj


Przed północą

To nie tak, że jestem rozczarowana. Tylko mi smutno. Trzecia część, w której już wiadomo, że Jesse spóźnił się na samolot (mówiłam!), to historia o tym, że nawet kiedy poznajesz się w najbardziej romantycznych okolicznościach na świecie, a potem cudem odkrywasz po 9 latach, to i tak może się okazać, że codzienność oskubuje ze wzruszeń. Celine i Jesse spędzają wakacje na Peloponezie, właśnie odwieźli na lotnisko syna Jesse'go z pierwszego związku, na tylnym siedzeniu śpią ich wspólne 8-letnie bliźniaczki, owoc paryskiego spotkania po latach. Lekkie dialogi w samochodzie w drodze na kolację, on nieco lekceważy jej rozterki związane z działalnością społeczną i propozycją nowej pracy, ona bagatelizuje jego tęsknotę za synem, którego zostawił, by mieszkać we Francji z miłością swojego życia. Po uroczej, pełnej rozmów o istocie związków, trwałości i zakochaniu kolacji z przyjaciółmi, Jesse i Celine jadą na romantyczną noc do hotelu, pierwszą od lat (bo praca, dzieci itp.). I nagle się okazuje, że każde z nich ma ogromny bagaż strachów, żalu, poczucia straconych szans i poczucia samopoświęcenia. Trzaskanie drzwiami i powroty. Przejście od pocałunków i półnagości do uderzania w najbardziej bolące partnera miejsce.

To film o tym, ile kosztuje spełnienie marzenia i starzenie się razem. Ale też o tym, że warto.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 22, 2013

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 3


Wielkopolska w weekend - Goraj

Mieliśmy najpierw pojechać do pałacu w Lubaszu, bo było po drodze, ale okazało się, że nie wiadomo, gdzie jest. Jest kościół na wypasie, jest dworek z restauracją, ba - nawet ośrodek wypoczynku i sportów wodnych. Wikipedia nawet emituje zdjęcie i współrzędne geograficzne, węszę więc spisek, że nie ma żadnych kierunkowskazów, a zapytani lokalni zapewne patrzą w niebo, mówią: "O, klucz ptaków, odlatują do ciepłych krajów" i odchodzą pogwizdując i tylko czasem spoglądając podejrzliwie przez ramię. Zgaduję, bo nie pytaliśmy; z tylnego siedzenia dobiegało tylko marudne "Daleko jeszcze, papo Smerfie?"


Więc Goraj. Neorenesansowy pałac inspirowany zamkiem Varenholz w Westfalii, tak ładnie inspirowany, nie trzeba mieć dewiz, żeby było ładnie. Dookoła buki wysypały złotoczerwonymi liśćmi, spomiędzy liści wyglądają stokrotki, z okien pałacu słychać polski rap, bo to internat Zespołu Szkół Leśnych. Podobno jest urocza biblioteka, ale nie próbowałam wchodzić do środka.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 20, 2013

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ - Tagi: goraj, polska - Komentarzy: 3



William Gibson - Trylogia ciągu

Wszyscy już powiedzieli ten zestaw frazesów, że cykl o Ciągu, urbanistycznym tworze ciągnącym się od Bostonu do Atlanty, rozpoczął się w 1984 roku. 1984, ma się zadziać przyszłość Orwella, jestem we wczesnej podstawówce, komputer w Polsce egzystuje na krawędzi świadomości jako zajmująca pokój maszyna licząca z taśmami perforowanymi. Sonda, zachwyt ploterem, monochromatyczny ekran. Więc jeśli ktoś nie docenia tego, że już wtedy Gibson stworzył sobie w głowie wizję świata, w którym może obudzić się sztuczna inteligencja, to nie wiem, co można z perspektywy kraju nietechnicznego docenić. Jak każdy cykl Gibsona znacznie zyskuje po przeczytaniu całości, poszczególne tomy to meta konstrukcja, meta-wątki prowadzące do finału. Wsiąkam w Gibsona jak woda w gąbkę, śledzę w każdym tomie, jak precyzyjnie splata losy poszczególnych bohaterów w warkocz przyczynowości. Zachichotałam nad informacją, że Gibson po obejrzeniu "Blade Runnera" przepisał "Neuromancera" tak, by ten klimatem nie przypominał filmu. Ale i tak przypomina, łzy w deszczu, lusterkowe implanty i sztylety pod paznokciami Molly i pytanie o istotę rozumną.

Neuromancer to precyzyjnie zaplanowany włam, tyle że każdy z uczestników dostaje cząstkę informacji potrzebną do wykonania planu. Superhaker Case, z systemem nerwowym uszkodzonym po nieudanej kradzieży, dostaje z powrotem utraconą zdolność przebywania w Sieci (i nową wątrobę oraz tykającą bombę[1]), Molly - zmodyfikowana kobieta-samuraj - pieniądze, Armitage, najemnik, jest zbudowany na bazie oszalałego weterana, a magik Riviera, poza tym, że jest psychodelicznym iluzjonistą, ma swój własny cel. Prowadzi ich żyjący w matrycy byt - Wintermute, pokazujący zwłaszcza Case'owi ludzi z jego przeszłości. Zdobywają artefakty, a na końcu w prawie że opuszczonej stacji kosmicznej dynastii Tessier-Ashpool odkrywają cel wyprawy.

Graf Zero to z kolei ekstrakcja. Poskładany ze strzępów pozostałych po wybuchu bomby, najemnik Turner, ma dokonać transferu naukowca, Mitchella, z jednej z bardziej znanych korporacji, Maas Biotek, do innej - Hosaki. Wszystko idzie źle, ekipa ginie, zamiast naukowca jest córka z dziwną biomodyfikacją w mózgu. Marly Krushkova, marszandka sztuki, ma znaleźć autora zastanawiających instalacji artystycznych w pudełkach. Bobby, zwany Graf Zero, wannabe haker, przy swoim pierwszym wejściu w Sieć o mało nie umiera, ale ratuje go dziewczęca postać, która okazuje się później Via Vei, dziewicą-boginią. Voodoo, klany uliczne, wszczepy, świat pogrążony w symstymowej stagnacji i ostateczna rozwałka w jednym z klubów nocnych w Ciągu, w którą włącza się wirtualny byt powstały w efekcie kradzieży w Neuromancerze.

Mona Lisa Turbo to w zasadzie historia miłosna. Angie Mitchell, córka naukowca z poprzedniego tomu, została gwiazdą symstymu (taka telewizja, ale jak się podłączy czujniki na głowie, to się czuje to, co aktorka), wraca po odwyku, ale w jej głowie dalej rozmawiają ze sobą bogowie matrycy. Graf Zero zostaje nieprzytomny odtransportowany do nieczynnej fabryki, nad głową ma tajemniczą maszynę zwaną alef i wygląda na to, że pozbawiony niewygodnego ciała żyje w matrycy. Sally, która okazuje się być Molly z pierwszego tomu, najemniczką z lustrzanymi wszczepami, opiekuje się wysłaną do Londynu córką szefa Yakuzy. A do tego ktoś funduje Monie, 16-letniej prostytutce-narkomance operację plastyczną, mającą ją upodobnić do celebrytki Angie. W fabryce pełnej maszyn-rzeźb stworzonych przez okaleczonego sztucznie wywołanym syndromem Korsakowa dochodzi do ostatniego starcia między osobowością nieżyjącej już ostatniej dziedziczki rodu Tessier-Ashpool i Molly.

[1] Widać inspirację "Ucieczką z Nowego Jorku" i ładunkiem wybuchowym zamontowanym w szyi Snake'a Plisskena. Ależ ja się kochałam w Kurcie Russelu wtedy.

#73-75

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 17, 2013

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2013, sf-f, panowie - Komentarzy: 5


Wielkopolska w weekend - Rogalin, jesiennie

[12.10.2013]

Obietnica za płotem. Absurdalnie mimo remontu objawiającego się wykopem przed pałacem (i zamknięciem wszystkich budynków[1] poza restauracją, a i ona tylko w weekendy czynna), park wybrukowany jest kasztanami. I żołędziami z tej odmiany, co to z nich nie spadają czapeczki. Jesień w Rogalinie jest właśnie tak piękna, jak obiecują pocztówkowe fotografie, nawet jeśli nie ma miękkiego popołudniowego słońca.

[1] Serio, mamy potwornie mało zachowanych zabytków. Jeśli są w dobrym stanie, zostały przerobione na hotele/domy weselne i egzystują tylko po uprzednim umówieniu (to dotknęło pałac Treskovów w Strykowie, pałac w Iwnie i w Krześlicach, które są nastawione tylko na obsługę imprez). Naprawdę warto zamykać na całe dwa lata pałac, wozownię i galerię obrazów? Wierzę, że remont za 40 mln złotych coś przyniesie, ale.

Po głowie mi chodzi zdecydowanie co innego, ale uczę się formułować zdania z pozytywnym wydźwiękiem, więc po dzisiaj nie bardzo umiem poskładać to, co myślę.

GALERIA ZDJĘĆ (również wiosennych).

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 15, 2013

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ - Tagi: rogalin, polska - Skomentuj


Jan Ekström - Kwiaty dla Róży

Francja, Paryż, ambasada Szwecji na Rue Barbet de Jouy (mieści się tam i dziś). Dzień jak co dzień, policja przywozi dokumenty nieboszczyka wyłowione z Sekwany wraz z ciałem, konsul musi zająć się rozpoznaniem i transportem zwłok do ojczyzny, pojawia się zbiegły żołnierz Legii Cudzoziemskiej, bez dokumentów, trzeba mu wyrobić nowe i odesłać za granicę, choć to wbrew francuskiemu prawu, a dodatkowo u jednego z pracowników ma się odbyć przyjęcie biznesowe znanej szwedzkiej firmy z japońskimi kontrahentami. Tyle że Wiktor Woulff, radca handlowy odpowiedzialny za organizację przyjęcia, zostaje znaleziony martwy w garażu, w bagażniku swojego auta, z którego miał przynieść żonie wino i kwiaty na organizowaną kolację. Kolacja[1] się odbywa mimo obecności policji, ponieważ dom pracownika ambasady również podlega immunitetowi. Pracownicy ambasady - John Tiren i Anna-Bella Storm - wraz z zaprzyjaźnioną policją prowadzą śledztwo, wachlując się immunitetem, kiedy trzeba. Tiren głównie chodzi na służbowe lancze oraz ma problemy z parkowaniem w zatłoczonym Paryżu, a Anna-Bella jest elegancka i skuteczna (jakbym nie wiedziała, że autor jest mężczyzną, zdziwiłabym się jego zainteresowaniom modowym). Tajemnicę śmierci rozwiązują, przy okazji wyjaśniając kwestię szpiegostwa przemysłowego, drogiej kurtyzany, która uwielbiała władzę nad mężczyznami oraz sprawę pewnego gwałtu na ulicznicy.

[1] Menu przyjęcia (wydanie 1984, w Polsce 1990): kanapki z homarem, kawiorem, gęsią wątróbką; wędzony łosoś, węgorz, marynowany śledź; kotleciki, miniparówki, przysmażane plasterki cynaderek, mus z drobiowych wątróbek. Plus dobrane markowe wina i inne alkohole.

Inne tego autora:

#72

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 13, 2013

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: panowie, 2013, kryminal - Skomentuj



O przypadkowej wiedzy pozyskanej z radia

O poranku radio rzekło, że dziś już po raz szesnasty obchodzimy Światowy Dzień Zdrowia Psychicznego. Na tę okoliczność zaczęłam zastanawiać się nad łatwością, z jaką przypadkowy przechodzień ocenia niby nieznaczącą aktywność. Piknik na łące, składam bukiet z florystycznej dziczyzny, czasem wstanę, skoszę kolejny łanik. M. mnie obserwuje i w pewnym momencie konstatuje "Aleś się zawzięła na ten bukiet". Parę miesięcy mija, a mi dalej w głowie siedzi uwierająca moją hobbystyczną, kilkunastominutową (na litość, co się robi na pikniku?!) aktywność pejoratywna przesada. J. pokazuje czasem zdjęcia kota. Czasem też inne. Jedna, druga dowcipnie komentująca rzuca "Masz kota na punkcie kota". Żarcik, ale z przyganą. Świat jest poważny, kuchenkę trzeba umyć, pochwal się lepiej praniem poskładanym, dziecka sukcesem w szkole. Z dzieckiem też nie jest łatwo - występuje w mojej narracji z wielu powodów, ale najgłówniejszym jest to, że zwyczajnie jest obok mnie od ponad czterech lat i poza czasem oddzielnie wymuszonym finansowo-edukacyjnymi realiami uczestniczy we wszelkiej aktywności. Kiedyś nie miałaś dzieci, a teraz zupełnie na tym punkcie oszalałaś. Nieznośna lekkość bytu, swędząca łatwość diagnozy.

W Lidlu na stoisku między dziecięcymi majtkami i elektronarzędziami "Kronos" Gombrowicza za niespełna cenę. Wzięłam, co tak będzie sam leżał. Jako metaforę tego zdrowia psychicznego, co dzisiaj.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 10, 2013

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Komentarzy: 2