Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Zygmunt Miłoszewski - Bezcenny

W przerwie między pisaniem kolejnych tomów przygód niesympatycznego prokuratora Szackiego, autor napisał coś o ludziach raczej sympatycznych. Najpierw czytelnik poznaje ekipę: prawie emerytowanego polskiego komandosa, Anatola Gmitruka. Anatol ratuje przy Kalatówkach kilkadziesiąt osób przed upadkiem z kolejki linowej, tym samym udaremniając atak terrorystyczny, rozpoczynający całą akcję. Elegancka, czarnooka (motyw zwracania uwagi na te "węgle" przez każdego był wyeksploatowany do bólu) doktor muzealnictwa, Zofia Lorentz, znawczyni dzieł utraconych, od dziecka opętana jest myślą o tym, że zwróci Narodowi zaginionego "Młodzieńca" Rafaela oraz nie waha się, żeby wyjaśnić premierowi, że nie jest "kochaną Zosią" tylko "doktor Lorentz". Bon vivant Karol Boznański (ale nie z tych Boznańskich), znany acz cyniczny marszand, eks-narzeczony Zofii, aktualnie posiadacz wiedzy o malarstwie, farmy ekologicznej i ferrari-kombi po szejku naftowym. Lisa Tolgfors, zwana Ronją, szwedzka złodziejka-arystokratka po odsiadce w więzieniu w Grudziądzu (to ona ukradła nam Moneta z Narodowego w Poznaniu!), nobliwa pani pod 50., choć bez zahamowań, dodatkowo władająca udanie polszczyzną z naleciałościami grypsery, przez co dialogi nabierają dodatkowych walorów ("Bardzo mi w pizdeczkę - powiedziała prawie bez akcentu i uśmiechnęła się przyjaźnie").

Najlepszym określeniem tej książki jest "Pan Samochodzik dla dorosłych" - lepsze od quadów i terenówek ferrari potrafi jechać po lodzie szwedzkich fiordów, wszyscy recytują historie dzieł sztuki i - ponieważ jest wersja dla dorosłych[1] - korzystają z uciech cielesnych oraz dokonują kradzieży z włamaniem w stroju niepełnym (wszak najlepszym kombinezonem o temperaturze ciała jest własne ciało). Trop prowadzi w przeszłość, do zaginionej kolekcji przedwojennego "złotego młodzieńca" pochodzenia żydowskiego, hrabiego Aszkenazego. Ekipa dostaje zlecenie na przywiezienie do kraju zaginionego dzieła, tyle że legalnie nikt się pod tym nie podpisze w obawie przed międzynarodowymi reperkusjami. Po drugiej stronie barykady rząd polski (pyskaty i niegrzeczny premier z Kaszub), zły rząd amerykański, ukrywający tajemnicę z II w. św., ale z dwoistością - dobry komandos, który pomaga bohaterom ukradkiem i bardzo, bardzo zły najemnik, który konsekwentnie wybija wszystkich poszukiwaczy skarbu. Bez wyrzutów. I sympatyczny Rosjanin z KGB, który trzyma zdjęcie Putina i w kwestiach decyzyjnych zastanawia się, WWPD[2]. Zofia odkrywa, że jej udział w przedsięwzięciu nie jest przypadkowy i kiedy już wszyscy przewędrują trasę ze Stanów (osiedle rezydencji w New Rochelle) przez Szwecję, Ukrainę i Chorwację, wrócą przez Przemyśl na Kalatówki, gdzie się zaczęła cała akcja, wszystko się składa w sensację na miarę światową.

To bardzo przyzwoity thriller, pozwalający na dość udane złudzenie, że rzecz się może wydarzyć naprawdę. W tle autora opinia o blogosferze i o zbieraniu pieniędzy na leczenie chorób nowotworowych, która - wprawdzie ma oparcie w akcji - ale pozostawiła mnie z mieszanymi uczuciami. I - nie wiem, czy taki był cel autora - zachęca do spędzenia jakiegoś czasu na studiowaniu impresjonistów. Bawiąc, uczyć. A w roli wisienki na torcie dla tych, którzy uważają, że nie da się znaleźć zaginionej kolekcji - przed chwilą pojawił się zaginiony od 60 lat obraz Van Gogha.

[1] Patrząc przekrojowo na twórczość Nienackiego, bardzo poważnie zastanawiam się, czy chociaż w brudnopisie nie powstały rozszerzone wersje "Pana Samochodzika" z większym udziałem Babiego Lata czy innych flam w spódnicach.

[2] What Would Putin Do.

Inne tego autora tu.

#68

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 15, 2013

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2013, kryminal, panowie - Skomentuj


Jesienne dalie

[8.09.2013]

Kiedy jeszcze była jesień bardziej letnia, z tych złocistych i pełnych słońca, że nikt nie wpadał na pomysł, żeby wyciągnąć rajstopy czy zimową puchówkę, poszliśmy do Botanika. Z rzeczy zwyczajowych była kiełbasa z grilla, wystawa dyń, pani produkująca srebrną biżuterię na bazie liści (miała nawet wywieszoną wizytówkę ze stroną www, ale - o tempora, o mores - słowa o biżuterii na niej nie ma), wata cukrowa i tęcza przy posągu tancerki. Z mniej typowych - wystawa rzeźb, doskonale uzupełniających kwiaty, krzewy i drzewa. Nic to, wyznam wstydliwie, że waran(?) wyglądał, jakby został wykonany z materiału budzącego niepewność węchową; uwielbiam, jak sztuka wchodzi w ogród.

Trochę nie dogadałyśmy się z Majem, albowiem Maj - skądinąd cenne to - jest obdarzony nadmiarem temperamentu i życzy go sobie wykorzystywać na mnie. Szukam w sobie pokładów cierpliwości, które pozwolą mi nie reagować gwałtownie na próby bycia brykniętą, szarpniętą i nadużytą fizycznie. Córko, nie demoluj zaawansowanej wiekiem matki, hm?

GALERIA ZDJĘĆ 2013 i wcześniejsze - jesień 2012, wiosna 2012 (i starsze).

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 14, 2013

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Tag: ogrod-botaniczny - Skomentuj


Joe Alex - Piekło jest we mnie

Klub Południowoafrykańskich Miłośników Powieści Kryminalnej zaprosił Joe Alexa do Johannesburga na dwa tygodnie świętowania jego twórczości. Brytyjski autor kryminałów powściągnął strach przed lataniem (w dalszym ciągu przypomina mu się, jak latał bombowcem pod II wojny światowej), przed 2 tygodnie był fetowany, po czym zameldował się na lotnisku w celu powrotu. Już w luksusowej poczekalni pierwszej klasy obejrzał sobie współpasażerów - biznesmena Knoxa, pracującego w kopalni diamentów, naukowca wiozącego czaszkę australopiteka afrykańskiego, znanego boksera z trenerem, szansonistkę ubraną na czarno, starszą, spokojną kobietę - naukowca zajmującego się ezoteryką, niepozornie wyglądającą młodą damę oraz - w ostatniej chwili - bladego, młodego człowiek, którego od ręki zdiagnozował jako właśnie wypuszczonego z więzienia.

Rzecz się dzieje przed wynalazkiem odrzutowców, z Johannesburga do Londynu doba lotu, ale ponieważ jest to samolot klasy VIP, wszystkie fotele są przystosowane do spania i prysznic na pokładzie. Stewardesa serwuje lekką kolację (kawa, herbata, soki cola, parowki z musztardą, sałatka, szynka, dżem, sery, alkohole), wszyscy śpią, kiedy się budzą, nie żyje pan Knox, leżący obok Joe Alexa. Nietrudno się domyślić, bo w pierś ma wbity sztylet. Pasażerowie nie są chętni, żeby Alex przeprowadził śledztwo, ale upoważnia go kapitan samolotu jako eksperta Scotland Yardu, dając mu wgląd w dane pasażerów. Jak na wszystkie historie Alexa, ta jest chyba najsłabsza i najnudniejsza. Wiadomo, że nikt się nie dostał na pokład samolotu, ponad połowę (wprawdzie cienkiego, ale jednak) tomiku Alex głośno rozważa za i przeciw każdej osoby na pokładzie. I tym razem zbrodniarz karze się sam, w sposób dość spektakularny.

Inne tego autora tu.

#67

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 12, 2013

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2013, kryminal, panowie - Skomentuj


Katarzyna Pakosińska - Georgialiki. Książka pakosińsko-gruzińska.

O romansie z Gruzją Kasi Pakosińskiej czytałam już u duetu Meller-Dziewit, więc zaskoczenia (również tym, że Kasia ma więcej twarzy niż kabaretowa śmieszka) nie miałam. Byłam nastawiona pozytywnie, bo i kraj ciekawy, i historie niebanalne, jeśli się jeździ z lokalnymi inteligentnymi rozmówcami i wiedzą, co interesującego obejrzeć (nie wspominając o gruzińskiej gościnności, której autorka na każdym kroku doświadczała). I jakby książka składała się tylko z pierwszej części - opowieści o miłości między 15-latką z PRL-u a 18-latkiem z jednej z dawnych republik, którzy spotkali się w zespole tanecznym w Gori, historii spotkania po latach oraz reportażu z kręcenia 6-odcinkowej serii "Tańcząca z Gruzją", ładnie ilustrowanej kolorowymi zdjęciami (również samej Kasi) oraz delikatnych aluzji, że i po latach Polka odnalazła w Gruzji miłość, to uznałabym ją za godną polecenia. Bo są i szczegółowe opisy poszczególnych gruzińskich krain i stolicy, trochę przepisów kulinarnych, dramatyczna narracja wojny o Osetię, której wybuch zaskoczył ekipę "Tańczącej", trochę wskazówek dla turystów, czyli to, co w wydawnictwie "Pascal" przyciąga. Niestety. To, co zgrzytało mi w skądinąd sympatycznej części pierwszej - język pasujący do pogawędki, bloga!, nieco humorystycznego auto-wywiadu, ale nie do beletrystyki - jest małą wadą w części drugiej.

Część druga to na poły wyimaginowana, na poły ubrana w nieco bajkowe ramy gruzińskiej supry - wykwintnej biesiady - seria wywiadów z ciekawymi Gruzinami. Tymi, którzy w Gruzji mieszkają - ludowymi twórcami, autorami poezji i prozy, artystami oraz tymi, którzy z Gruzji pochodzą, ale rozwijają się poza nią - DJ-ami, muzykami, fotografami. Maniera rozmowy - aluzyjna i pełna niedopowiedzeń - męczy, przewracanie kolejnej kartki nuży, bo mogę tylko pogratulować każdej kolejnej osobie, jak twórczo przetwarza swoje gruzińskie dziedzictwo na sztukę europejską, ale są to rzeczy, o których zapominam tuż po zamknięciu książki. Dodatkowo w drugiej części nie ma już zdjęć, są tylko reprodukcje obrazów gruzińskiego malarza, którego sobie autorka ulubiła, bez związku z treścią.

#66

Napisane przez Zuzanka w dniu środa września 11, 2013

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2013, felietony, panie, podroze - Skomentuj


Śmierć pułkownika

Urząd gminy, poszłam po nowy dowód. Czekam, aż pani w okienku przeprocesuje dokumenty i składam sobie żurawia[1] na stoliku. Krzesło obok siedzi młodzieniec z dziewczyną. Młodzieniec kontuzjowany w nogę, ale z jakichś przyczyn dokumenty wypełnia dziewczę, młodzieniec dyktuje.

- Adres?
- Emilii Plater.
- Emilii przez dwa "m?" - indaguje panna.
- Napisz "e-kropka" - sprytnie rozwiązuje problem on.
- Plater jak talerz? - kontynuuje dociekliwe dziewczę.

Kurtyna.

[1] Żurawia, albowiem zwyczajem przedszkolnym w placówce Maja jest rozdawanie prezentów wszystkim przez solenizanta. Jutro odbębniamy zaległe urodziny, mieliśmy robić kartonowe słonie, ale nastąpiła w rodzinie schizma w kwestii ustalenia wielkości słonia. TŻ wycina więc słonie w skali mikro, a ja składam kwadraty. Bardzo lubię placówkę mojego dziecka, bo dużo się uczę (składam jednego żurawia w 7 minut bez instrukcji).

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek września 10, 2013

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Komentarzy: 4


Up in the sky albo 12 Włocławskie Zawody Balonowe

Piknik miał się zacząć o 13, o 17:00 latały tylko małe samoloty i skoczkowie na latawcach, grał przeraźliwie głośno zespół (szlagiery od "Nie płacz Ewka" do "Smoke on the Water"; niezłe, ale naprawdę głośno), nieletnich kusili trampoliną, zjeżdżalnią i watą cukrową. To nie jest ten rodzaj pikniku, jaki lubię. Koło hangaru nadymały się powoli trzy ogromne balony, co dawało pewną nadzieję, że będzie fajniej. Kiedy po zielonej wacie cukrowej odszorowywaliśmy ręce Maja za pomocą mineralnej i chusteczek (albowiem toi-toi, owszem, służy do załatwienia żywotnych potrzeb, ale rąk się nie umyje), nagle w niebo zaczęły wzbijać się balony. A było ich mnóstwo - nie wiem, czy wystartowały wszystkie, na liście startowej było 80. Umówmy się, to właśnie jest ten rodzaj pikniku, kiedy przestaję rejestrować grający zespół, a widzę tylko niebo. Maj dotyknął powłoki nadmuchiwanego balona; obiecaliśmy sobie we trójkę, że razem polecimy kiedyś o poranku w niebo nad Kapadocją (starając się oczywiście nie wybrać takiej firmy, której balony spadają, jednak).

Mam też taką prywatną teorię, że ograniczenia czasowe startu balonów - wczesnym rankiem albo późnym popołudniem są spowodowane tylko tym, żeby było najlepsze światło do zdjęć:



Zawody trwają do końca przyszłego tygodnia, pewnie bez pokazówek takich jak na pikniku, ale w niebo się będzie coś wzbijało. Jak macie blisko do Aeroklubu we Włocławku, to jest potencjał.
Oficjalna strona z balonami [2022 - link nieaktualny].

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 8, 2013

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: polska, wloclawek - Komentarzy: 4


Kjetil Stensvik Østli - Policjanci i złodzieje

W 2004 roku norweską opinią publiczną wstrząsają dwie brawurowe i brutalne akcje: napad na bank w portowym mieście Stavanger i kradzież obrazów Muncha z Narodowej Galerii w Oslo. Obu dopuścili się ludzie z tzw. gangu Tveity, założonego w latach 80. przez Jana Kvalena, eks-marynarza, ochroniarza i wyznawcy szczególnego kodeksu moralnego dla prawdziwych mężczyzn.

Dla odmiany nie jest to skandynawski kryminał, a reportaż. Wprawdzie przestępcy dokonują napadów, a policja ich ściga, znane nawet są nazwiska przestępców i policjantów, ale to dokładna analiza przyczyn powstawania w spokojnej Norwegii przestępczości zorganizowanej i powolnej odpowiedzi policji na to zjawisko. Mimo to jest napięcie. Autor, inteligent w okularach, spotyka się z Petterem R. Hansenem, mózgiem gangu z Tveity, który ma wiedzę pozwalającą na rozprucie bankomatu, przeanalizowanie systemu alarmowego czy kontakty umożliwiające dostęp do nierejestrowanej broni czy samochodów. Po drugiej stronie barykady stoi eks-policjant, Johnny Brenna, który latami śledził poczynania członków gangu, analizował "rynek" zbrodni, typował potencjalne cele i szukał dowodów, pozwalających na zamknięcie przestępców. Zabawne jest to, że mimo iż Brenna wie, kto stoi za napadami na banki, atakami na bankomaty i brawurową (choć naprawdę partacko przygotowaną) kradzieżą obrazów Muncha z Narodowej Galerii w Oslo, nie ma właśnie dowodów, żeby aresztować winnych.

Spokojna Norwegia nie była przygotowana na przestępców lepiej zorganizowanych wewnętrznie niż policja; dopiero po prawie 20 latach został utworzony paragraf pozwalający na ściganie za przestępczość zorganizowaną. W tym czasie Brenna zdążył przejść na emeryturę, a Hansen zaczął pracować jako operator dźwigu (chociaż po godzinach...). Oprócz wywiadów, historii napadów i dialogów policjanta ze złodziejem, autor dorzuca garść teorii na temat przyczyn przestępstw, od historycznych tez na temat frenologii do współczesnych.

J. mi pożyczyła, dziękuję.

#65

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 7, 2013

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2013, panowie, reportaz - Skomentuj



Czemu nie warto kończyć urlopu w pierwszy dzień szkoły

Dzień, w którym budzę się w środku nocy bez oddechu, bo śnił mi się przerażająco realistyczny sen, że uciekam, a ONI mnie gonią. Las, klatka schodowa, piwnica, opuszczone mieszkania, zakamarki. Ale bez względu na to, gdzie się schowam, są zaraz za mną. Nie znajdują mnie, bo się budzę. Useless trivia - podobno we śnie nie można policzyć palców ani sprawdzić, która godzina. Challenge accepted?
TŻ ustawia budzik na 6:00 zamiast na 6:30 i mija dosłownie minuta, kiedy budzik dzwoni ponownie.
Ogrzewanie w samochodzie. Przesiądź się nagle z marzenia o natychmiastowo działającej klimatyzacji na ciepłe powietrze, bo o poranku jest rześkie 13 stopni.
300 maili w inboksie. Skasuj, przenieś, zaznacz na potem, plotka, zwolnienie, awans, zmiana. Cztery "nie zrobione, bo byłaś na urlopie, więc odłożyłem/am do twojego powrotu". Bardzo śmieszne.
(...)
Zostawiłam telefon w pracy z tego wszystkiego.
A to przecież nie ja poszłam do szkoły, do jasnej.

Za to pierwszy dzień Maja w przedszkolu po wakacjach to nieustające pasmo sukcesów. Nie ma dużego Franka, co zabierał rzeczy i wyzywał od maluchów (bo on mówi, ze ja mam dwa lata tylko, a ja mam pseciez ctely!), nowa szczoteczka do zębów (Helutka: Ja też mam nową szczoteczkę!), a ja do tego dostałam pyszną kanapkę z żytniego chleba z pastą marchewkową i sałatą. Serio, w życiu bym nie przypuszczała, że pasta marchewkowa może być taka doskonała.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 2, 2013

Link permanentny - Kategorie: SOA#1, Maja - Skomentuj


O tym, czemu nie chodzę częściej do Nowego Zoo

[30.08.2013]

Bo to bardzo męczące jest, tak w skrócie. Z wiekiem robię się leniwsza oraz okrutnie nie lubię słuchać jęczenia co 5 metrów, że bolą nogi i jestem zmęcona, bo to ja od marudzenia jestem, tak? Drogie Nowe Zoo, co mi się nie podoba:
- za rzadko jeździ kolejka w parku. 34 minuty czekania, kiedy się nie udało zmieścić do właśnie odjeżdżających wagoników - słabe.
- nie ma wózków do wożenia młodzieży. I nie, nie traktuję poważnie argumentu, że nie ma wózków, bo jest kolejka.
- nie da się przejść całego zoo bez zawracania. W zasadzie zawracać trzeba co chwilę.
- pół zoo to las/jezioro/park. Bez zwierząt, bez oglądania czegokolwiek, bez ławek.

Jakkolwiek lubię duże wybiegi i same zwierzęta, bo - uczciwie przyznaję - z roku na rok jest coraz lepiej w kwestii pawilonów i przestrzeni, tak nie wrócę za szybko. No chyba że coś się zmieni.

GALERIA ZDJĘĆ

Poprzednie wizyty w poznańskim zoo:

PS 2012 i 2013.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 31, 2013

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Tagi: zoo, ogrod-zoologiczny - Komentarzy: 3