Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Bill Bryson - W domu. Krótka historia rzeczy codziennego użytku

Bryson, podczas swojego życia w Wielkiej Brytanii, mieszkał przez jakiś czas w starej, kilkusetletniej plebanii. I któregoś dnia odkrył na strychu drzwi na dach, na małą platformę, sensu której - poza ładnym widokiem na okolicę - nie był w stanie odkryć. Poddało mu to jednak pomysł do napisania obszernej opowieści o rzeczach niby oczywistych, a jednak, gdy się mocniej zastanowić, wcale nie do końca zrozumiałych - skąd się wzięły domy w aktualnym kształcie, ich wyposażenie, jedzenie, ubrania, meble, woda czy toaleta. Nie będę streszczać wszystkich historii - książka ma prawie 500 stron i zawiera mnóstwo anegdot, biogramów wynalazców, architektów czy mniej lub bardziej utalentowanych budowniczych czy hochsztaplerów - niektóre są zaskakujące, niektóre dość oczywiste, w większości ciekawe, niektóre zazębiają się z innymi książkami czytanymi przeze mnie, np.beletryzowanej biografii Elizy Acton czy przeczytanym w 50% “Bzyku” Mary Roach (który okazał się chyba najbardziej nieczytalną historią seksu oraz badań naukowych i odkryć z nim związanych). Co znamienne, jakkolwiek Bryson wykonał ogromną pracę, badając pochodzenie różnych rzeczy, a rozdział z literaturą jest obszerny, tak książka jest w zasadzie ograniczona do kręgu kultury anglojęzycznej, przez co droga, którą rozwijały się domy w reszcie Europy, nie wspominając o świecie, jest zupełnie pominięta, o czym wspomina w posłowiu Jan Skuratowicz. Biorąc na to poprawkę, to ciekawa pozycja popularnonaukowa, ale w porównaniu z innymi książkami tego autora, jest raczej poważna, a nie zabawna czy sarkastyczna.

Inne tego autora.

#81

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 19, 2022

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2022, panowie, popularnonaukowe - Skomentuj


The Time Traveler's Wife

- Fajny serial wczoraj widziałam.
- Momenty były?
- No masz!

Otóż to jest serial z momentami, ponieważ prominentną rolę gra goły tyłek bohatera, który z niewiadomych przyczyn, w losowych momentach przenosi się w czasie do innego losowego momentu w przeszłości lub przyszłości, zwykle swojej, ale niekoniecznie, a że przenosi się nago, to wspomniany tyłek ma sporo czasu ekranowego. Tytułowa żona, Clare, poznaje Henry'ego, swojego przyszłego męża, kiedy ma 6 lat, a 42-letni Henry ląduje w ogrodzie na tyłach posiadłości jej rodziców (i tak, trigger warning, nie jedyny, tu serial odważnie rozgrywa kwestię pedofilii i groomingu). Henry każe zanotować Clare 152 daty, kiedy pojawi się w jej życiu, prosi też o ubranie oraz o jedzenie, bo jest zawsze głodny po podróży. Akcja przeskakuje między różnymi epizodami z życia obojga - dzieciństwem, ślubem, pierwszym spotkaniem 20-letniej Clare i 28-letniego Henry'ego, spotkaniami Henrych w różnym wieku, starością, momentami radosnymi i bardzo dramatycznymi (kolejne trigger warnings). I jakkolwiek uwielbiam rzeczy o podróżach w czasie, zabawę w paradoksami, przeznaczenie i przyszłość wpływającą na przeszłość, a jednocześnie jej nie zmieniającą, tak serial ma ogromną wadę - powstał tylko pierwszy sezon i następnych nie będzie; fabuła urywa się w pół słowa.

Na szczęście jest i książka "Miłość ponad czasem" Audrey Niffenegger, i film "Zaklęci w czasie" z 2009 roku, obejmujący całą fabułę. Widziałyście? Czytałyście?

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 18, 2022

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 2


O tym, że było upalnie

[16.05.2022]

W czerwcu było, bo w lipcu to już taki bardziej chłodny wrzesień. Wracając do czerwca, ominięta poprzednim razem promenada z Kórnika do Prowentu, jest urocza. Nie tylko dlatego, że wdzięcznie się wije przy jeziorze, ale i ze względu na liczne pomniki i pamiątki po Wisławie Szymborskiej, która z Prowentu pochodziła. Przy Domu Kultury rzeźb jest więcej - obok niekontrowersyjnego "Czerwonego peletonu" można obejrzeć już bardziej, jak to domowa nastolatka określa, krypny "Polaków uśmiech własny".

W Zaniemyślu byłam wcześniej dwukrotnie, oba podejścia były mocno nieudane. Pierwszy raz na niesławnej imprezie integracyjnej "w formule niespodzianki", w pewien zimny majowy weekend grupa pracowników korporacji została wywieziona na Wyspę Edwarda i już na miejscu wszyscy (poza nielicznymi spryciarzami, którzy zawinszowali sobie powrót wieczorem) dowiedzieli się, że śpią pod namiotami, dostęp do sanitariatów i bieżącej wody jest dość ograniczony, a możliwość opuszczenia wyspy jest zablokowana do następnego rana, bo można tylko promem. Mnóstwo śmiechu i facecji, zwłaszcza po tym, jak osoby - również te, które nadużyły alkoholu - chodziły w ramach rekreacji po rozżarzonych węglach. Drugi raz, skuszona szumnie zapowiadaną imprezą plenerową pt. "Zaniemyskie Bitwy Morskie", również na miejscu dowiedziałam się, że do jeziora nie ma dostępu, ale za to jest koncert gwiazdy klasy Cugowskiego (chyba). Zapowiadane "Bitwy Morskie" były hołdem dla Edwarda Raczyńskiego, tego od biblioteki, który na Wyspie Edwarda utrzymywał letnią hacjendę, gdzie uprawiał wspomniane bitwy, angażując do tego służbę na łódkach, wymyślał wynalazki typu lotnia z sitowia czy metody przetwarzania buraków cukrowych, a ostatecznie hucznie zakończył życie za pomocą palnięcia sobie w głowę z armaty. Ad rem, trzeci raz okazał się bardzo udany - na Wyspę idzie się po moście pontonowym, nieco strach, bo chybotliwy, nastolatka była zachwycona; sama wyspa jest malutka, do obejścia w kwadrans wolnym krokiem, w okresie letnim są tłumy, można coś zjeść i wypić.

Jeszcze rzut oka na pałac w Łęknie, gdzie mieści się szkoła podstawowa w pięknych okolicznościach przyrody.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 17, 2022

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ - Tagi: kornik, zaniemysl, wyspa-edwarda, lekno, prowent - Komentarzy: 1


Peng Shepherd - Księga M

Współcześnie. Na targowisku przypraw w jednym z miast w Indiach znika cień przypadkowego człowieka, staje się to sensacją, transmitują to wszystkie telewizje i Internet. Nie da się tego wytłumaczyć żadnym znanym zjawiskiem astronomicznym, tym bardziej, że wszyscy inni cienie mają. Oczywiście do czasu, bo niebawem cienie tracą kolejni ludzie. Sensacja powoli przygasa do momentu, kiedy okazuje się, że oprócz cieni ludzie tracą pamięć, co samo w sobie już jest straszne, ale katastrofalne staje się w chwili, kiedy zapomnienie o jakiejś rzeczy wymazuje ją z rzeczywistości. Oczywiście czytelnik nie dowiaduje się wszystkiego, również tego, jak wygląda świat po tak drastycznej zmianie rzeczywistości, od razu, ale powoli - z narracji czterech osób, które przeżyły katastrofę: Ory’ego, którego żona Max straciła cień; Max, usiłującej za pomocą dyktafonu opóźnić utratę wspomnień; Naz, Iranki, która tuż przed katastrofą przyjechała do USA na mistrzostwa świata w łucznictwie; wreszcie Amnezjaka, człowieka, który tuż przed opisanymi wydarzeniami w wyniku wypadku stracił pamięć.

To bardzo nierówna książka. Zawiązanie akcji jest świetne, podobnie pomysł na świat - do pewnego momentu, finał też jest znośny (mimo że pojawiają się magia). Całość jest niezłą metaforą pandemii o nieznanym źródle i w zasadzie bez możliwości wyleczenia, co ciekawe, to książka z 2018 roku. Niestety pomiędzy jest przeraźliwie długa opowieść drogi, pełna bohaterów i wydarzeń, niespecjalnie ważnych dla fabuly, pojawiają się tylko dlatego, by czterej bohaterowie mogli się spotkać w Nowym Orleanie. Zmęczyłam się czytając. Zabrakło mi też nieco logiki w znikaniu rzeczy - wystarczyło, że komuś bez cienia przypomniano o czymś, o czym zapomniał, wtedy ta rzecz znikała (np. napisy na opakowaniach jedzenia). Gdyby było to konsekwentne, przy mniej więcej połowie populacji dotkniętej dziwną amnezją zniknęłoby wszystko, a tak się nie dzieje.

#80

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 15, 2022

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2022, panie, sf-f - Skomentuj


Paul Auster - Dziennik zimowy

Robiłam do tej książki co najmniej trzy podejścia, bo nie dość, że biografia, to jeszcze napisana jest w drugiej osobie. 64-letni Auster opowiada sobie o sobie. Enumeratywnie wymienia miejsca, w których mieszkał i opisuje, jakie wspomnienia z nimi ma i w jakim momencie życia był. Wylicza rodzaje batoników, które jadał, kiedy był dzieckiem i lubił słodycze. Wymienia kobiety, z którymi sypiał, niestety po dziadersku uważając, że dla niektórych dam negocjowalnego afektu było to wydarzenie życia; owszem, większość opowieści to zachwyt drugą żoną, ale lekki niesmak mi pozostał, podobnie jak po opisach złapania choroby wenerycznej. Jest dosadnie przyziemny, wspominając np. o defekacji i demitologizując zachwyt wielkimi pisarzami, przesprytnie stawiając się w tym samym szeregu co Keats, Joyce czy Molier. Skupia się na sobie, na swoich chorobach i dolegliwościach, ponownie katalogując każdą niedyspozycję i rozliczając każdą bliznę. Absurdalnie, mimo tego wszystkiego to świetnie napisane wspominki z życia twórcy, niepewnego siebie, wiecznie wątpiącego w wybory i miejsce w świecie, usiłującego zrozumieć swoją rolę w społeczeństwie, rodzinie i związku. Świetnie napisane mimo użycia drugiej osoby, szybko przestaje to przeszkadzać w lekturze. Przeczytałam gdzieś, że “Dziennik zimowy” brzmi jak coś, co nie miało być opublikowane za życia, tylko notatki do szuflady; trochę szkoda by było, jakby nie zostały opublikowane.

Inne tego autora.

#79

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 12, 2022

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2022, biografia, panowie - Skomentuj


Zofia Bystrzycka - Zamknięte oczy

Karol Kresz ma 41 lat i jest urzędnikiem. Kiedyś był ambitny i po linii Partii, teraz przejrzał na oczy i raczej jest zniechęcony i widzi wszystko tylko w czarnych barwach. Julia Kreszowa ma 34 lata i jest aktorką. Niezbyt dobrą, ale jeszcze młodą i ładną, chociaż to ostatni dzwonek dla niej (sic!). W domu Kreszowie się mijają, ona nie słucha jego narzekania, on nie słucha jej opowieści o teatrze. Wisi nad nimi, a w zasadzie nad Julią, niewypowiedziany żal o to, że Karol sześć lat wcześniej pozwolił jej na aborcję. Powtórzę, on jej pozwolił: “Wchodziła w zawód aktorki — ciąża przerwałaby jej pracę na wiele miesięcy. Więc właściwie sama dziecka nie chciała — ale teraz wiedziała tylko to, że Karol mógł je uchronić od zniszczenia. Gdyby bardzo chciał, gdyby kazał jej uwierzyć, że to dziecko jest im potrzebne do miłości. Ale Karol milczał, właściwie nie miała z nim trudności. Pytała go z wahaniem ukrytym pod decyzją, a on od razu uznał, że inaczej być nie może. Mówił nawet, że jeszcze zdążą, że na razie dziecko powikła im życie”. Jak się łatwo domyślić, ona trafia na swojego dawnego kochanka, Tadeusza, z którym wdaje się w namiętny romans, on zaczyna rozmawiać ze swoją sekretarką, myszowatą panną Jadzią, bo tylko ona go rozumie. Uczucie Julii do zaborczego Tadeusza jednak szybko wysycha, użala się więc nad mężem, który wygląda na chorego i do ich związku wraca dawne przywiązanie.

Niestety, nie jest to kryminał! W międzyczasie autorka miota się między przedstawieniem udręki Karola, który nie jest szanowany w swoim biurze, a detalicznym opisywaniem szczegółów pracy w teatrze - intryg, przygotowań do premiery, humorzastego reżysera, który sypia z jedną z aktorek, zakrapianych imprez i miłostek. Zapewne może to być ciekawe dla tych, którzy pamiętają przełom lat 50. i 60. oraz potrafią odszyfrować postaci ludzi teatru - nieutalentowaną młodą aktorkę, która zawraca głowę staremu, przebrzmiałemu gwiazdorowi, dobrą aktorkę z brzydkimi nogami, apodyktycznego reżysera, starą damę, której wiek już się nie liczy, bo ma szacunek; mnie oba światy znudziły. Podobnie jak przemyślenia na temat “zdobywania” kobiet i różnicy między miłością a prostytucją. Ja przeczytałam, wy już nie musicie.

Się robi zakupy: oczywiście tylko kobiety, wystają długo i cierpliwie w kolejnych sklepach, a w efekcie kupują niewiele i kiepskiej jakości, przez co mężowie z dezaprobatą skrzywią usto nadobne.

Się je: zupę w domu, sałatkę i wędlinę na bankiecie, buraczki, “płaskie mięso w wieńcu jarzyn”, keksy, jabłka.

Seksizm powszedni: kult młodości - kobiety tylko wtedy są wartościowe, kiedy są młode.

„Powinna się trochę malować — pomyślał inżynier. — Dziewczyna, która dzisiaj nie podkreśla twarzy, wygląda na chorą wśród tych wszystkich kolorowych kobiet".

Inne z tej serii.

#78

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 10, 2022

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2022, beletrystyka, panie, z-jamnikiem - Skomentuj


Poznań Pride 2022

[2.07.2022]

Dużo kolorowych ludzi, mnóstwo kolorów i odcieni. W kontrze posępna i nieliczna grupa wildeckich fanatyków ogłaszała, że “Wilda biało - czerwona pedałem nieskażona”, zaś tuż obok równie nieliczna grupa gorliwych chrześcijan modliła się w intencji wyplenienia sodomii. Bardzo miło, chociaż upał.

GALERIA ZDJĘĆ oraz poprzednie parady 2019 i 2021.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lipca 9, 2022

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Skomentuj


Getting On

Szpital, oddział geriatryczny/długoterminowej opieki. Pielęgniarka Didi rozpoczyna pracę i powoli odkrywa detale pracy i ludzi, którzy pracują na oddziale. Praca jest trudna - pacjentami są osoby starsze lub nieuleczalnie chore, często leżące lub kłopotliwe w obsłudze. Załoga jest nieliczna - siostra Dawn, która swoje życiowe problemy usiłuje naprawiać w pracy, doktor James, głównie skupiona na często egzotycznej pracy badawczej (nowa skala uformowania stolca, katalog narządów rozrodczych osób geriatrycznych), do której bezlitośnie próbuje angażować personel i pacjentów oraz Patsy, przełożony pielęgniarek, trochę gej, ale nie do końca. To nie jest taka komedia-komedia, bo i tematyka minorowa - starość jest raczej smutna, bywa żałosna, szanse na to, że pacjent odejdzie, są większe niż na innych oddziałach, ale dzięki skomplikowanym intrygom i często wyrafinowanym pomysłom na czy to uzyskanie grantu, poprawę życia prywatnego czy zwyczajny ludzki nieogar albo konieczność zatuszowania wpadki, wszystko robi się bardzo zabawne, tyle że w takim klimacie “kto pracował w szpitalu/przy badaniach naukowych, ten się w cyrku nie śmieje”.

Co ciekawe, to kopia brytyjskiego serialu pod tym samym tytułem. Obejrzałam pierwszy odcinek i fabuła jest w zasadzie identyczna, nie wiem, jak dalej. W finałowym sezonie wersji amerykańskiej pojawiają się gościnnie Dawn i doktor James z serialu brytyjskiego.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 8, 2022

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Jaroslav Rudiš - Koniec punku w Helsinkach

Trzy przecinające się historie, które w zaskakujący sposób się łączą w finale, ale nie aż tak zaskakujący, żeby było to magiczne. Ole, właściciel baru o nazwie Helsinki w bliżej nieokreślonej niemieckiej miejscowości w dawnych NRD, współcześnie boryka się z problemem lokalowym i ze swoim życiem - nieumiejętnością bycia w związku, życiowymi porażkami, brakiem kontaktu z nastoletnią córką. Utrzymuje tylko przyjaźń z coraz bardziej odklejonym od rzeczywistości Frankiem, który przypomina mu o dawno zapomnianych czasach - byciu punkiem w latach 80. w socjalistycznych Niemczech. Ole wchodzi w dygresję za dygresją, a za swoje niepowodzenia życiowe obwinia jedną sytuację, kiedy pogranicznicy rozdzielili go z anonimową Czeszką, nazwaną przez niego Nancy. Druga historia to pamiętnik “Nancy” (w finale wyjaśnia się, skąd się wziął), nastolatki z Jesenika lat 80., punkówy z kogutem na głowie, skłóconej z rodzicami i szkołą, fanki Sex Pistols, której marzeniem był związek z nieco starszym od niej Helmutem i koncert Toten Hosen. Trzecia, najkrótsza, to strumień świadomości nastolatki współczesnej, anarchistki, zbuntowanej przeciwko ludziom atrakcyjnym, a atrakcyjni teraz są wszyscy nawet ci, którzy w latach 80. byli “pancurami” i walczyli z systemem muzyką, ćpaniem i abnegacją. Anarchistka ukradkiem sadzi rośliny w betonowej dżungli, sprejuje napisy, ale też eskaluje, podpalając samochody. Ole przypadkiem na nią wpada (i wtedy wyjaśnia się, żr gb wrtb póexn) i to daje mu sumpt do próby odnalezienia “Nancy” i odkupienia swojego zaniedbania.

To nie tak, że współczesna historia zastępowalności pokoleń i mentalnej zmiany w pojmowaniu anarchii jest nieciekawa, ale clou tej książki to zapis bujnych lat 80. w ujęciu czeskim, z zamkniętymi granicami, polską “Trójką” jako źródłem muzyki alternatywnej, sprowadzaniem płyt przez rodzinę w Reichu, wąchaniem kleju, służbą zastępczą i obowiązkowym wojskiem, od czego nie zwalniały poglądy. Finał, jak wspomniałam, nie jest cudownym zbiegiem okoliczności - Ole udaje się na poszukiwanie “Nancy”, ale dociera tylko do gospodarstwa przy granicy, gdzie w stodole spędził z Nancy jedyną noc przed rozstaniem, znajduje jej panczurowski plecak, a w plecaku pamiętnik. Czy będzie szukał dalej i czy znajdzie, tego autor nie wyjaśnia.

Językowo świetne, z naleciałościami językowymi właściwymi do epoki (dwujęzyczna Czeszka z lat 80. stosuje mieszankę z niemieckim, współczesna nastolatka dokłada już słowa angielskie), natomiast błędne i niestety wielokrotne użycie słowa "boruta" zamiast "poruta" za każdym razem mnie otrząsało i kazało zadawać pytanie, gdzie był redaktor.

Inne tego autora.

#77

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 5, 2022

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2022, beletrystyka, panowie - Skomentuj


Igerspoznan Photowalk - Biblioteka Raczyńskich

[11.06.2022]

Nie liczę już, które to już moje spotkanie z ekipą instagramowych fotografów, ale na pewno nie ostatnie; zdjęcia z kolejnego już czekają. Głównie doceniam towarzystwo ludzi, którzy nie dziwią się, że robię zdjęcia czegoś (a wierzcie mi, spotkałam się z zaskakująco skrajnymi opiniami na temat tego, co WARTO fotografować, a czego nie), ale przede wszystkim daje mi to motywację do pójścia w jakieś miejsce. Do Biblioteki Raczyńskich mogłabym oczywiście wejść z ulicy, ale przez ponad 20 lat, jakie mieszkam w Poznaniu i okolicach, nie udało mi się to - nawet na studiach, kiedy rozpoczynało się karierę studencką od przejścia z tzw. obiegówką po różnych miejscach, jakimś cudem zignorowałam to, co doprowadziło do zabawnych sytuacji po zakończeniu studiów, kiedy to dziekanat miał zgryz, że nie mogę się wypisać z miejsca, gdzie się nie zapisywałam, a oni mają taką rubryczkę w dokumentach, boki zrywać. Wracając do brzegu, weszłam zarówno do nowego, jak i do starego budynku biblioteki i wyszłam zachwycona. Połączenie obu stylów jest gładkie - stylizowana na Luwr fasada od strony Placu Wolności płynnie przechodzi szklanym łącznikiem w nowy, prosty budynek od strony Alei Marcinkowskiego. W środku po "starej stronie" czerwone dywany, złocenia i klasyczne białe regały oraz klimatyczny balkon z widokiem, po "nowej stronie" klimatyzacja, wygoda, szkło i geometria. Przewodniczka barwnie opowiadała też o twórcy biblioteki - Edwardzie Raczyńskim - wynalazcy, podróżniku, ekscentryku; oprócz książek pozostawił po sobie wiele historii, między innymi o dzwoneczkach przywiązywanych do stóp zmarłych czy o użyciu armaty do popełnienia samobójstwa (o czym niebawem, przy okazji innej wycieczki).

GALERIA ZDJĘĆ oraz zdjęcia innych uczestników spotkania.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 3, 2022

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: photowalk - Skomentuj