Dziś o 18 odbyło uroczyste odsłonięcie pomnika Davida Černego "Golem". Na uroczystościach mi niespecjalnie zależy, więc pojechałam ciut wcześniej, żeby sobie obwąchać. I mnie się bardzo. Černego bardzo lubię, zwłaszcza za ostatni numer z Entropą, a Golem - okazuje się - jest bardziej poznański niż praski.
Dodatkowo w Galerii Arsenał do 16 maja jest do obejrzenia wystawa minirzeźb czeskiego rzeźbiarza - Malost [2021 - link nieaktualny]. Pójdziemy sobie niebawem, może nieletnia nic nie wyniesie.
Przy okazji sama siebie zadziwiłam niebłyskotliwością. Pomyliłam ulicę Mielżyńskiego z Masztalarską i na tej pierwszej od lat szukałam tablicy pamiątkowej poświęconej Romanowi Wilhelmiemu. Dopiero zupełnym przypadkiem po raz pierwszy przeszłam ostatnio Masztalarską i zguba się znalazła:
PS A lanczyk w Republice Róż nieodmiennie doskonały. Mają przyjemne półmiski narodowe (włoski, polski, hiszpański) z rozmaitymi dobrami; w polskim kiełbasa, oscypek, jajka na twardo, korniszony (kiszone byłyby lepsze), żurawiny, smalec ze skwarkami i szynka. I świetna minestrone. Dawno takiej dobrej nie jadłam.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 5, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 4
Bo boję się, że się zgubią w codzienności.
- Śmiech do samej siebie.
- Samodzielne siadanie z leżenia na brzuchu.
- Obniżony materac w łóżeczku.
- Wyciąganie rąk do mnie, żebym wzięła na ręce (#budyń).
W ogóle dziś był dobry dzień. Głaskałam dwa obce koty, z czego jeden wywalił do góry dropiaty brzuszek i kazał się smyrać. Rano Maj usnęła do 9:15 po tym, jak eloy ją napoił butelką po 7. Potem fitness, po powrocie drzemka. Papka z kapusty, marchewki i szpinaku. Zabawa na kocyku połączona z ciągnięciem za ogon Szarszyka (koty przyciąga piankowa mata i kupiony ostatnio rainmaker). Spacer w chuście opłotkami Strzeszyńskiej, w trakcie którego Maj zasnęła i spała jeszcze w domu półtorej godziny (wow!). Gruszka Williams ze słoiczka. Trochę noszenia, śpiewania i bobrowania na kocyku. I tak o.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 5, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Maja
- Skomentuj
Film z roku 2000, zdążyłam go obejrzeć ładne kilka razy. Jeśli dodam, że scenariusz napisał Petr Zelenka, to już wiadomo, czemu. Kino czeskie to dla mnie to, do czego powinno dążyć kino polskie (zamiast blokersów, Karola, który został, kolejnych podejść do martyrologii i ekranizacji lektur szkolnych).
"Samotni" są nieco komiksową opowieścią o kilkorgu mniej i bardziej powiązanych ze sobą mieszkańcach Pragi. Bardzo ładne, ciepłe filmowanie, doskonała muzyka. Urocze i sugestywne zarysowanie scen erotycznych za pomocą bąbelków z lampy lava. Przezgrabny scenariusz, wykorzystujący każdą z postaci w filmie (nawet drugoplanową) do jakiegoś celu. Akcja filmu to łańcuszek wydarzeń, przekazujących poszczególnych bohaterów - Hankę, Petra, Ondreja, Roberta, Jakuba czy Vesnę przez kolejne doświadczenia, po których każde z nich się zmieni. Niezmienny pozostanie jedynie Jakub - człowiek wiecznie pod wpływem marihuany - pogodny i żyjący chwilą, nawet jeśli ją za chwilę zapomni.
Lubię ten film chyba głównie za to przyjemne uczucie ciepełka w środku, jakie zostaje po obejrzeniu.
EDIT: Żeby mi nie zginęło - śliczna recenzja filmu Agi [http://pr0myczek.blox.pl/ - link nieaktywny].
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 4, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 3
Tony Stark jest playboyem, pije Ballentine'sa i ma konsumpcyjny stosunek do życia. A przy tym jest właścicielem najbardziej znanej amerykańskiej fabryki produkującej broń. Po jednym z pokazów spektakularnych wybuchów zostaje ranny i wzięty do niewoli przez złych Arabów. Ponieważ oberwał rozpryskującymi się pociskami z własnej fabryki, życie ratuje mu wielojęzyczny geniusz-erudyta, pomieszkujący sobie z arabskimi terrorystami. Z kłębka drutu i kilku gwoździ konstruuje elektromagnes, który montuje w Starku, żeby utrzymywał odłamki z dala od jego serca. Stark zamiast wymaganej przez brodaczy w turbanach broni, robi sobie stalową zbroję i zwiewa. Przez resztę filmu udoskonala wynalazek i walczy ze żmiją, co ją wyhodował na własnym łonie.
Pościgi (również samolotowe), pociski, błyskotliwe wynalazki z dłubaniem w lśniącym metalu (prawie jak u Wallace'a i Gromita), wybuchy, piękne modelki i duże przymrużenie oka z tekściarstwem i cynizmem. A do tego niezła obsada - świetny Robert Downey Jr., Gwyneth Paltrow i Jeff Bridges (którego nie poznałam, bo był łysy, ale za to miał brodę). Bardzo przyjemny komiksowy film, nie wymagający udziału mózgu.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 3, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Czasem tak jest, że idę tą samą drogą i widzę, że się zmieniło. Dziś, zamiast zwykłej ścieżki, prowadzącej do Starego Browaru (tak, w Starbucksie dalej spore kolejki), zobaczyłam nowy pomnik:
Co robi w Poznaniu Christopher Wren?
M. namówił mnie na La Ramblę [2019 - link nieaktualny] i rzeczywiście - to bardzo miłe, małe miejsce z tapasami i niesamowitym wyborem wina. Karta krótka, co sugeruje (a dzisiejszy obiad potwierdził), że wszystko świeże i dobre. Zaraz obok jest też miejsce, które zauroczyło mnie nazwą - Lavenda Cafe & Lunch, które będzie przystankiem następnym razem.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 2, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 5
Nie mam wprawdzie genu rolniczego, w doniczkach (jak parokrotnie pisałam) udaje mi się wyhodować zielsko, a zimę od 9 lat przeżywa jedynie zabiedzony kawałek winobluszczu od teściowej, ale lubię kwiatki. Sama więc się sobie dziwię, że pierwszy raz do Ogrodu Botanicznego trafiłam dwa lata temu[1]. Ale od kiedy pojechałam, to wracam. Niby co roku to samo, ale wszystko się zmienia. I park, i my. Rok temu kołysałam w brzuchu małego człowieka, w tym roku mały człowiek oglądał świat z bezpiecznej wysokości ramion taty. Za rok będziemy trzymać małego człowieka za ręce i prowadzić po bezpiecznych ścieżkach[2]. I pewnie będą nowe, a przecież takie same, rośliny:
GALERIA ZDJĘĆ:
[1] Mogłam wcześniej, bo na pierwszym roku studiów na jednej imprezie głuszył mnie student wtedy jeszcze Akademii Rolniczej i zaproponował, że mnie oprowadzi poza sezonem. Na skutek pewnego zbiegu okoliczności przełożyłam spotkanie o tydzień i przejechałam w pewien poniedziałkowy poranek całe miasto tramwajem numer 1 tylko po to, żeby upewnić się, że nikt na mnie nie czeka. Nie zmartwiło mnie to specjalnie, bo nawet delikwenta nie pamiętałam. Po latach szkoda tylko, bo mogłam odwiedzać ogród co roku.
[2] Miało nie być rzewnie, ale wyszło jak zwykle.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 2, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
ogrod-botaniczny
- Skomentuj
Gorąco popieram lokalny folklor, a pyra z gzikiem to jedna z moich ulubionych potraw, jakie przysposobiłam po przyjeździe do Poznania. Nie ma dwóch zdań - bistro Pyra Bar serwujące mnóstwo potraw z ziemniaka ze sztandarową pyrą wzbudziło mój entuzjazm, zwłaszcza że tanio (niebagatelna zaleta dla Poznaniaka), w centrum (na Strzeleckiej, rzut małym berecikiem od Kupca Poznańskiego) i mają wygodne kanapy, na których można się z nieletnią rozłożyć i, w trakcie podjadania pieczonego ziemniaka z sosem, nakarmić papką śliwkową. Zdjęć nie będzie, bo nie miałam aparatu.
Aparat mieli za to dwaj młodziankowie, których strasznie podochociło wejście emo-dzierlatek (dude, prawdziwe emo!). Emo-dzierlatki występowały w liczbie sztuk trzech, kładły się na siebie, myziały po rączkach i ogólnie stanowiły zapewne smaczny widok dla panów w plus minus komplementarnym wieku (nie ukrywam, że z TŻ-em pochichotaliśmy w kątku[1] i wróciliśmy do naszych ziemniaków). Panowie grzecznie zapytali, czy mogą dziewczętom strzelić fotkę. Dziewczęta zezwoliły, wykonały pewne przetasowania na kanapie, żeby lepiej się wyeksponować, młodziankowie fotki strzelili, po czym stwierdzili, że efekty sesji znajdą na demotywatory.pl.
[1] No jak można nie chichotać, jak emo-dziewczęta skończyły właśnie liceum, są minutę przed maturą, a chłopak jednej pił z dziewczynami z ASP i zaspał na coś tam. Po długiej dyskusji, czy warto być w takim związku, dziewczę oświadczyło z patosem: "A potem mi powiedział, że ja się za bardzo wszystkim przejmuję. I poczułam się jak gówno". Ciężko bym nastolatką, a zwłaszcza emo-nastolatką. To ja jeszcze sobie przemyślę, czy chcę, żeby moja córka była emo, czy co tam za 15 lat będzie kaczi i dżezi.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek kwietnia 30, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Moje miasto
- Skomentuj
Czekałam na tę książkę i może dlatego poczułam rozczarowanie lekturą. Zbyt dużo słów, za mało za słowami, forma nad treścią przy tak w zasadzie braku widocznej formy. A przy tym to bardzo dobra książka o psychologii tłumu (doceniam mimo całkowitego braku zainteresowania piłką kopaną). W Ankh Morpork w piłkę (a w zasadzie w drewnianą kulę) grają wszyscy, a ci, co nie grają, to przynajmniej kibicują drużynie ze swojej dzielnicy. Piłka jest taka bardziej krwawa i nikt za bardzo nie pamięta, o co chodziło, ale ważne, że wszyscy noszą szaliki, tłoczą się i jedzą podłe zapiekanki i czasem zobaczą jakieś kopnięcie. Tymczasem na Niewidocznym Uniwersytecie Myślak Stibbons odkrywa, że jeśli Uniwersytet nie powoła drużyny i nie zagra meczu, straci dotację, dzięki której magowie mogą kilkanaście razy na dobę spożywać pyszne, wielodaniowe przekąski. Patrycjusz Vetinari również przychyla się do opinii, że piłkę trzeba wreszcie ucywilizować i skodyfikować.
Ale jak zwykle to, co najważniejsze, dzieje się w kuluarach. Ściekacz świec - nadzwyczaj elokwentny i niebezpiecznie inteligentny Nutt - okazuje się doskonale wiedzieć, jak sprawić, żeby drużyna Uniwersytetu wygrała. Glenda, szefowa nocnej kuchni, ma cięty język i silne poczucie sprawiedliwości. Juliet jest niebłyskotliwa, ale za to piękna. A Trevor Likely - świetnie kopie metalową puszkę.
Lubię sceny starć między nadrektorem Ridcullym a nadrektorem nowego uniwersytetu w Miedziczole (do niedawna dziekanem), subtelną grę, jaką prowadzi patrycjusz ze wszystkimi, pozwalając im myśleć, że dyktują mu, co ma robić. Zaimponował mi sekretarz Drumknott, wyjaśniający, że sam kupuje swoje spinacze. Rozbawiła mnie Glenda na pokazie krasnoludzkiej haute couture. I, co mnie zdziwiło, bardzo wciągnęło mnie sprawozdanie z meczu, jaki Niewidoczny Uniwersytet stoczył z przedstawicielami miasta Ankh Morpork. Nie jest to moja ulubiona książka, ale ma dużo fajnych scen.
Inne tego autora tutaj.
#17
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek kwietnia 29, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2010, panowie, sf-f
- Komentarzy: 1
Nie wiem, kto był bardziej zachwycony - Maja, koty czy ja.
I tak trochę z poczucia obowiązku - Starbucks w Poznaniu. Mam kubeczek, misja zakończona. Wrócę, jak przewalą się te tłumy. Nie jestem zachwycona - miejsce ciasne, bardzo "przechodnie", nie nadaje się na zjedzenie spokojnego śniadania czy innego przekąskowego brunczyku. Wokół jest więcej miejsc, w których przyjemniej.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa kwietnia 28, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 6
Put on your red shoes and dance the blues.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa kwietnia 28, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Fotografia+
- Komentarzy: 1