Małe miasteczko na dawnych Ziemiach Odzyskanych. Sezon pierwszy opisuje wydarzenia z 1984 roku, niedługo po stanie wojennym. Do redakcji lokalnej gazety dołącza Zarzycki, młody dziennikarz, pełen ideałów, który nie boi się poruszać trudnych tematów, mimo że go wszyscy zniechęcają. A akurat miastem wstrząsają jednocześnie dwie dramatyczne sprawy - dwójka nastolatków popełnia samobójstwo, skacząc z wieżowca, a na bagnie pod miastem zostają znalezione ciała zamordowanej prostytutki i lokalnego działacza klubu sportowego. Wanycz, mianowany mentorem Zarzyckiego, z jednej strony stara się młodego zniechęcić, z drugiej jednak - mimo zaoferowanych przez milicję łatwych rozwiązań (powodem śmierci nastolatki mógł być fakt, że jej ojciec był dysydentem, a ona niezdrowa na umyśle, zaś działacza zabił zazdrosny alfons) - sam zaczyna dociekać, zwłaszcza że sprawa dotyka go osobiście. Zarysowana zostaje też tajemnica z przeszłości, o której prawie nikt w miasteczku nie chce wspominać. Sezon drugi dzieje się 13 lat później, tuż po powodzi[1]. Pęknięty wał przeciwpowodziowy ujawnia na tytułowym bagnie cmentarzysko sprzed lat oraz całkiem świeże zwłoki nastolatka. Do miasta wraca Zarzycki i błyskawicznie wplątuje się w sam środek wydarzeń związanych nie z jedną, ale z dwoma zbrodniami.
Można wyszukiwać fabularne dziury - jak to, że mieszkający w małym miasteczku “od zawsze” dziennikarz podaje się na przykład za kuratora szkolnego i nikt go nie rozpoznaje lub że ludzie nie umieją liczyć, przez co scena finałowa drugiego sezonu jest jakoś mało zaskakująca - ale to świetnie zagrany, trzymający w napięciu i zgrabny thriller o zmowie milczenia. Milicja, potem policja, nie stoi bynajmniej po stronie prawa, ale własnych interesów, a niby zapomniane konflikty sprzed lat buzują pod pozornie spokojną powierzchnią. Mimo w pewnym sensie sprawiedliwego zakończenia - tajemnice zostały wyjaśnione, a winni (potencjalnie) ukarani - to mroczny świat, gdzie nie ma wygranych, a osoby pozornie z boku tracą na swoich wysiłkach, żeby prawda wyszła na jaw. I jakkolwiek uważam serial za świetny, tak jednak nie jest to rzecz dla każdego - niektóre sceny są tak brutalne, a wymowa innych, na pozór niewinnych, pozostawia trudny do usunięcia mentalny osad.
[1] I jak tutaj już coś dzwoni, to tak - w serialu pojawia się prawie ten sam zestaw aktorów, co w “Wielkiej wodzie”, podobnie jak ekipa od scenariusza, scenografii i produkcji, a miejsce akcji to wprawdzie nie Wrocław, ale bliskie okolice.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 26, 2022
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Z Cusk mam taki trochę love-hate relationship: uwielbiam jej obserwacje macierzyńsko-feministyczne, ale nudzi mnie jej przeintelektualizowanie, dodatkowo kompletnie nie umie w fabułę. “Ostatnia wieczerza” to reportażowa relacja z trzymiesięcznych wakacji we Włoszech, na które autorka pojechała z dwiema małymi wtedy córkami i mężem (którego jednak w zasadzie w narracji nie ma). Wszystko jest detalicznie rozpisane - trasa, ludzie spotkani po drodze, wynajęte domy, reakcja córek na opuszczenie lokum w Toskanii, gdzie spędzili najwięcej czasu, wizyty w muzeach[1] czy zatrzymanie pociągu na nieplanowany postój. Ta warstwa ciekawiła mnie nader, zwłaszcza że kilka lat temu sama spędziłam tydzień na styku Umbrii i Toskanii, odwiedzając wspomniane przez Cusk Arezzo i Asyż. Trochę rozważań o idei podróży jako takiej, to też dobrze rezonowało ze mną. Niestety, to wszystko polane zostało typowo brytyjskim poczuciem wyższości i niezmienności; Cusk nie pojechała do Włoch, żeby otworzyć się na nowe doznania, zrozumieć, poszerzyć, tylko żyć takim samym życiem, jakim żyła w rodzinnym angielskim mieście. Z każdej strony wybrzmiewało rozczarowanie innością, z rzadka pojawiał się zachwyt. W pewnym momencie przyznała się nawet, że boi się odpowiedzieć sama przed sobą na pytanie zadane w Neapolu: "Co my tu w zasadzie robimy?". Ciekawym podejściem z kolei jest odbiór podróży oczami dzieci - ich porównywalny do żałoby żal po stracie angielskich przyjaciółek, podróż jako kontakt z rodzicami w stopniu nieograniczonym (rzecz się dzieje przed rokiem 2009, przed rozwodem rodziców, opisanym w uznanym za skandalistyczne "Po. O małżeństwie i rozstaniu"), marzenia o powrocie do Włoch jako osoby dorosłe, pozbawienie codziennych rytuałów i stabilizacji.
Od zawsze mnie ten pomysł fascynuje - jak by wyglądało moje życie, jakbym mogła po prostu podróżować. Zostać w jakimś miejscu tak długo, ile chcę, nie patrzeć na kalendarz, żyć w stanie zawieszenia pomiędzy przeszłością ze zobowiązaniami, znajomymi i codziennością, a anonimową przygodą. Ciekawe, jak szybko by mi się znudziło. Autorka przyznaje, że w pewnym momencie zwyczajnie skończyły im się pieniądze i gdyby nie niespodziewany zakup jednej z jej książek przez chyba koreańskie wydawnictwo, wróciliby wcześniej. Opowieść urywa się w momencie zbliżania się do promu do Anglii, bez kody o powrocie.
[1] I tu wjeżdża kilkanaście stron szczegółowo rozpisanego życia Rafaela Santi, wraz z analizą obrazów, wpływem innych artystów na jego sztukę i czarno-białymi zdjęciami wybranych obrazów. Po co, ja się pytam. Wierszówka i chwalenie się researchem, cynicznie odpowiadam w duchu.
Inne tej autorki tutaj.
#110
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek października 24, 2022
Link permanentny -
Tagi:
beletrystyka, panie, podroze, 2022 -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Ponownie przyznam się do wszechstronnej ignorancji literackiej, albowiem - jakkolwiek doceniam rozmach i frazę - tak kompletnie nie zrozumiałam, jaki był zamysł stojący za napisaniem “Balladyn i romansów”. Książka składa się z trzech części - w części pierwszej opisany jest skomplikowany wielokąt erotyczny: Janek dostaje w głowę i traci umiejętność robienia złych rzeczy, więc za pomocą skopiowanych kluczy zamiast okraść mieszkanie Olgi, która go opatrzyła i przenocowała, zaczyna jej to mieszkanie remontować. Idzie do łóżka z Anką, siostrzenicą Olgi, która wcześniej przespała się z Arturem, narzeczonym Kamy (zapomniałam już, jak były skoligacone). Potem zaczyna sypiać z Olgą, ku irytacji Anki i jej rodziców. Jest jeszcze Paweł i Maciek, jeden drugiego zdradził, więc się rozeszli. Oraz Łukasz i Bartek, którzy są przyjaciółmi, więc razem grają w gry i piją. Artur nagle traci pamięć i zaczyna zachowywać się jak 11-latek, potem wyjaśnia się, że spadła na niego kropka wody z rzeki Lete, powodując amnezję. W drugiej części akcja przeskakuje w świat bogów - olimpijskich, egipskich, chrześcijańskich oraz bohaterów literackich i innych bliżej nieokreślonych bytów - gdzie po jakimś wprowadzeniu, kto z kim sypia i jakie to ma konsekwencje (na przykład Apollo przespał się ze wspomnianym wcześniej Maćkiem, przez co Maciek zniknął z powierzchni Ziemi) podjęta zostaje decyzja o powrocie bogów do świata, do kraju wiecznej promocji (czytaj Polska, Warszawa). W trzeciej części, bogato inkrustowanej artystycznymi minetami (nie, nie żartuję), łagodną akceptacją lub irytacją z powodu braku genitaliów u niektórych bogów, zamyka się niebo, bogowie tracą swoją nieśmiertelność, wszystkie wątki się ze sobą wiążą. Czy prowadzi to do czegokolwiek poza wielopiętrowymi dywagacjami o kulturze pop, metatekstualności i zabawie słowami? Nie.
Owszem, jest w tej książce mnóstwo świetnych, zabawnych tekstów, obserwacje są celne, sporo ironii i sarkazmu, ale warstwy fabularnej ewidentnie nie dowieziono. Ja przeczytałam, Wy już nie musicie.
#109
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 20, 2022
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2022, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
Derry, znane też jako Londonderry, drugie co do wielkości miasto Irlandii Północnej; cząstka “London” jest pogardliwie ignorowana. Przez trzy (krótkie!) sezony serial pokazuje końcówkę tzw. Kłopotów, konfliktu między frakcją probrytyjską a separatystyczną. Wybuchają bomby, w strzelaninach giną ludzie, wszędzie pełno policji, wystąpienia polityków są żywo komentowane, życie w Derry nie jest łatwe. Ale na to nakłada się pogodna i zabawna komedia o dorastaniu na początku lat 90., gdzie mniej istotne jest, czy wprowadzono godzinę policyjną albo przez miasto idzie znienawidzony marsz Oranżystów, a ważne, czy będą przystojni chłopcy i ktoś przyniesie alkohol. Cztery dziewczęta - sfochowana i zarozumiała aspirująca pisarka Erin, jej kuzynka Orla, żyjąca w swoim świecie, wiecznie spanikowana kujonka Clare oraz Michelle, luzaczka i lokalna piękność - usiłują przejść przez edukację Katolickiego Liceum dla Dziewcząt im. Niepokalanej Panienki, dołącza do nich James, angielski kuzyn Michelle, ze względu na nieuzasadnione plotki, że jest gejem i uzasadnione, że jest pierdołą, traktowany jest również jak dziewczyna. Dookoła dziewcząt kręcą się ich nietypowe rodziny i znajomi - dziadek nienawidzący zięcia, zapracowana matka, frywolna ciotka, sąsiad-nudziarz oraz kadra szkolna - sarkastyczna siostra Michael oraz ksiądz Peter, dandys i pozer. Mimo dramatycznej codzienności, niezwiązane fabularnie odcinki pokazują czasem slapstikowe historie o płaczącej figurze Matki Boskiej, przypadkowej śmierci sąsiadki, wymianie uczniów z Ukrainy, pierwszych miłościach, przypadkowym pożarze w smażalni ryb, włamaniu do czyjegoś domu (oczywiście w dobrej wierze) czy pełnym przygód wyjeździe na koncert Take That.
Dawno się tak dobrze nie bawiłam, a trochę seriali komediowych oglądałam. Warto oglądać z napisami, bo - jakkolwiek od kilku lat pracuję z Irlandczykami - wymowa bohaterów serialu jest co najmniej wymagająca.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 19, 2022
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Określenie “serial” jest mylące - to antologia zupełnie ze sobą nie związanych krótkich (od kilku do kilkunastu minut) historyjek, w których - zgodnie z tytułem - pojawia się czasem miłość, czasem roboty, a często śmierć oraz zdarzają się takie, że są wszystkie trzy elementy tytułu. Mocnym elementem cyklu jest animacja, ale nawet ona się zmienia z odcinka na odcinek, bo za poszczególnymi opowieściami stoją różne wytwórnie z różnych państw; Polskę reprezentuje całkiem udanie Platige Image. Dodatkowo klimat jest różny - zdarza się, że po całkiem zabawnej i żartobliwej nagle wskakuje jakieś hard sf. Niektóre są jak żywcem wyjęte z opowiadań Dicka, inne przypominają wczesnego Gibsona. Z antologiami filmowymi mam ten sam problem, co z opowiadaniami. Bywają świetne, ale zanim się nimi zachwycę, już się kończą. Nie mam top 3 swoich ulubionych, bo nie oglądałam całości jednym ciągiem.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek października 17, 2022
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
[marzec - maj 2022 + nieco archiwaliów]
Mam wrażenie, że mało wychodziłam na świat w tym roku. Przemykałam się do pracy, po zakupy, czasem - z rzadka - na spotkanie z przyjaciółmi; na pewno przez pierwsze miesiące miałam podświadomie poczucie "spotkanie z ludźmi = covid". Pierwszy raz od wczesnego 2020 byłam w kinie (na "Minionkach", niczego nie żałuję). Okolice pewnie te same, co w poprzednich epizodach spacerowych, jak chcecie sobie przypomnieć, podlinkowane są poniżej. Mało remontów, pewnie omijałam okolice, chociaż rozryty Święty Marcin się załapał.
Wilda
Półwiejska latem / Pan Peryskop zimą
Archiwalia znad Warty
Warta / Plac Kolegiacki po remoncie
Plac Wolności, przed remontem
Wilda / Nowowiejskiego
Księżyc i gwiazdy
Bogdan Smoleń zimą i latem, można się przysiąść
Rynek Łazarski, jeszcze niezasiedlony
Plac Andersa, zima i lato
Plac Kolegiacki
3 Maja w bramie / Nocny Targ Towarzyski
Święty Marcin, w bramie
GALERIA ZDJĘĆ i poprzednie spacery: listopad 2020 (1), listopad 2020 (2), listopad 2020 (3), grudzień 2020 (4), luty 2021 (5), maj 2021 (6), maj 2021 (7), październik 2021 (8), luty 2022 (9) i
marzec 2022 (10).
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 16, 2022
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Skomentuj
[8.10.2022]
... więc jak się wybrałam do zachodnich sąsiadów koło 13, to niestety dzień się skończył zmrokiem koło 18, tym bardziej, że pogoda - zamiast obiecanych 20+ stopni poszła w siąpiący deszczyk i zjechała raczej w okolicę 12 celsjuszów. Czy cieszyło mnie to w sytuacji, kiedy zdecydowałam się wyprowadzić na jeden z ostatnich spacerów sandałki #nagołenogi? No niespecjalnie. Za to ogromnie i nieustająco cieszyło mnie zoo, gdzie zdeponowałam w chętnych pyszczkach zwierzyny płowej 2 kilo pokrojonej w plasterki marchwi (czy musiałam się powstrzymywać, żeby za każdym razem na widok otwartego pyszczka, ogromnych oczu i wywalonego języka nie recytować w myślach formułki "Ciało Chrystusa, amen"? Być może) albo podawałam przez siatkę żołędzie pręgowcom, które obrabiały je z szybkością przemysłowej tokarki. Zmarzłam, ale było warto. Plany miałam, jak zwykle, szeroko zakrojone, ale potem już zostało tylko pary na obiad w greckiej restauracji i zakupy w spożywczym. Co kupuję w niemieckim spożywczym, pytacie? Poza oczywistymi oczywistościami typu tabletki do zmywarki i proszek do prania, przywożę masło ziołowe, draże miętowo-czekoladowe, pastylki miętowe w czekoladzie i takąż czekoladę (ale i w wersji cytrynowej, malinowej, pomarańczowej i truskawkowej), czy pastylki z gorzkiej czekolady z posypką, pierniki różnego autoramentu i - tym razem - butelkę burczaka. Był pyszny!
Adresy:
GALERIA ZDJĘĆ i poprzednia wycieczka.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 13, 2022
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
frankfurt-nad-odra, niemcy, ogrod-zoologiczny
- Skomentuj
1997. Wicewojewoda wrocławski Kuba Marczak, zaniepokojony stanem wody w Odrze, zamawia ekspertyzę u swojej dawnej znajomej, hydrolożki Jaśminy Tremer. Niestety, ekspertyza sugeruje, że jeśli władze miasta nie podejmą żadnej akcji, to wezbrane wody zaleją nie tylko okoliczne miasta i wsie, ale i Wrocław. Problem w tym, że nikt poza Marczakiem i dyrektorem największego szpitala we Wrocławiu się tym faktem nie przejmuje, lokalny kolektyw naukowy (składający się z białych starych mężczyzn), twierdzi, że to bzdury i że jakoś to będzie, a poza tym wizyta Ojca Świętego i manewry NATO. Spoiler alert - woda jednak zalewa Wrocław, co pewnie pamiętacie, jeśli byłyście świadome wydarzeń w tym czasie. Serial pokazuje kilka z serii krytycznych pomyłek w zarządzaniu, które sprawiły, że mimo wczesnego ostrzeżenia nastąpił kataklizm na niespotykaną wcześniej skalę: brak przepływu informacji, bagatelizowanie złych scenariuszy, tupolewizm, politycznie ważne regaty, przez które nie została spuszczona woda ze zbiornika retencyjnego, stare mapy, na podstawie których podejmowano decyzje, brak aktualizowanych planów ewakuacji, harmider informacyjny, warcholstwo i wiele innych. Na to nakłada się poziom osobisty - serial opowiada o przeszłości Kuby i Jaśminy oraz ich rodzinach; Andrzeju, mieszkańcu fikcyjnej wioski Kęty, który stał się prowodyrem sprzeciwu grupy blokującej wysadzenie wałów, które potencjalnie mogło uratować miasto, ale zalać nieprzygotowaną na to wieś; o mieszkańcach Wrocławia, którzy stracili z dnia na dzień wszystko.
Absolutnie nie będę czepiać się niczego (no może poza tym, że Marczak wygląda jak polski Ron Swanson) - genialna scenografia, świetna, dramatyczna akcja, bohaterowie nie z papieru, jedną z głównych bohaterek jest kobieta, której zadaniem nie jest ani bycie ładną, ani bycie obiektem uczucia, do tego ma poglądy i umiejętności, a do tego doskonale sportretowane zostały polskie układy i układziki w czasach burzliwych przemian końca lat 90. Nie ukrywam, że nie raz i nie dwa się wzruszyłam, patrząc na ludzką ofiarność i chęć niesienia pomocy w sytuacji dramatycznej, tak było wtedy; szkoda, że do dziś całe to pospolite ruszenie zostało sprowadzone do hasła z negatywną konotacją “brzydki jak z kontenera dla powodzian”. Czy serial daje nadzieję, że nauczyliśmy się czegoś na swoich błędach? Absolutnie nie. Czy warto obejrzeć? Absolutnie tak.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 12, 2022
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 1
Maksymilian, mężczyzna z fobiami i natręctwami, jest mężem od 14 lat i od 14 lat nienawidzi swojej żony, mimo że "wyciągnęła" go z pracy przy sex-telefonie i zaoferowała stabilne życie u swojego boku. Nie jest więc specjalnie zaskoczony czy zasmucony, kiedy żona znika, chyba bardziej martwi go utrata pracy, do której notorycznie nie docierał z powodów natury psychicznej. Tyle że sąsiadom z zamkniętego osiedla Lazur III jego bezrobocie nie przeszkadza, za to fakt, że zniknęła jego żona, i owszem; organizują więc przeszukanie piwnicy Maksymiliana, gdzie - jak podejrzewają - zawekował szczątki pani Maksymilianowej, podpisując słoiki cynicznie "Konserwa wieprzowa 2003". I rzeczywiście, policja potwierdza, że to szczątki ludzkie, ale ponieważ nie ma dowodów na to, że "it's always the husband", Maksymilian zostaje wypuszczony za kaucją, chętnie wpłaconą przez obrzydliwie zamożną świeżo poznaną kochankę.
Tak, mimo dopisku na okładce, że jest to "komedia kryminalna", nie to było moim głównym zarzutem do książki. Zasadniczo to przyzwoity kryminał z literacko przewrotną narracją, gdzie czyjeś wyobrażenia są opisane równie realnie co rzeczy, które się naprawdę wydarzyły. Autor ma świetną frazę, doskonale spisuje dialogi, a już język osiedlowych niań z "tutej", "wczorej" i "wziąść" to jak zgrzytanie paznokciem po szybie. Całość psuje się dopiero w finale, gdzie autor burzy czwartą ścianę i zaczyna sugerować, żeby czytelnik zdecydował, co się z bohaterami stanie. No tak to ja się nie lubię bawić.
Inne tego autora:
#108
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek października 7, 2022
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2022, kryminal, panowie
- Skomentuj
2020-2022
Od kiedy mieszkam na Dębcu, jednym z moich ulubionych miejsc spacerowych jest zabytkowy cmentarz przy Bluszczowej; wspominałam o nim przy okazji pierwszego dnia Wszystkich Świętych tutaj. Chodzę nie tylko 1 listopada, ale w zasadzie każdego innego dnia, zimą - bo nieskalany śnieg, wiosną - bo tu pierwsze przebiśniegi, barwinki i konwalie, latem - bo dmuchawce i jesienią - bo kasztany i liście. Chodzę też pogapić się na koty, których jest multum, karmicielki wspominały o kilkunastu; trudno je policzyć, bo większość jest czarna jak noc. Wygrzewają się na nagrobkach, zostawiają ślady na śniegu, przemykają się cicho w tle. Chodzę pogadać ze sobą, posiedzieć na ławce, oczyścić głowę. Pewnego letniego dnia tak sobie tę głowę czyściłam spacerując, że zapomniałam o tym, iż o 21 zamykana jest brama. Zatrzymajcie tę karuzelę śmiechu, płot wysoki i ze szpikulcami, wreszcie udało mi się wypukać starszego pana z plebanii, który mnie wypuścił, z przekąsem kiwając głową. Ja to umiem się bawić nawet na cmentarzu.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek października 3, 2022
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tagi:
cmentarz, debiec
- Komentarzy: 2