... ale chyba w połowie dnia zacznę kolejny etat peregrynacji przez fabryczne budynki i już na stałe (do następnej przeprowadzki) będę używać klawiatury na Jeżycach. Nowe biurko, mówili. Nowi ludzie, mówili. Nowe wyzwania, mówili. Szukanie miejsca parkingowego na razie okazało się questem bez sukcesu. Ale za to widoki będę miała przepiękne - z jednej strony Most Teatralny, z drugiej - od września przedszkole mojej córki.
Chyba nie ogarniam, że to jest duża zmiana.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 20, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Komentarzy: 12
Nie za unikalność lubię książki o wnikliwym i cynicznym, niesprawnym kryminologu, Lincolnie Rhyme oraz o pięknej eks-modelce z artretyzmem i nerwicami, rudowłosej detektyw Amelii Sachs. Rhyme polega na dowodach, Amelia - też trochę na uczuciu i intuicji. Znakiem rozpoznawczym autora jest to, że pierwsze rozwiązanie zagadki pojawia się już w 2/3 książki, ale i tak okazuje się, że była to zmyłka. I następne rozwiązanie też nie do końca wszystko wyjaśnia. I jeszcze kolejne. A na końcu i tak jest suspens i chwila niepewności. Czytając hurtem, irytuje powtarzanie całych akapitów z poprzednich książek, wyjaśniających kalectwo Rhyme'a czy poglądy i dylematy bohaterów drugoplanowych. Dodatkowo w każdym tomie wielokrotnie pokazana jest przyrostowo kilka-kilkanaście razy tablica z pojawiającymi się w trakcie akcji zebranymi poszlakami. Ale i tak - jak już kiedyś pisałam - to kawałek fajnej, wciągającej kryminalnej roboty o tym, jak z kurzu, niedopałka i kropli przezroczystego płynu można wywnioskować, gdzie będzie następna zbrodnia. I jak lubię płodozmian, tak w przypadku tego cyklu po odłożeniu jednej książki, chcę kolejną.
Puste krzesło to przypadkowe śledztwo w małym miasteczku, do którego Rhyme przyjechał na eksperymentalną operację, która ma mu przywrócić chociaż częściowo czucie w niesprawnym ciele. Dla zabicia nudy pomaga lokalnej policji w poszukiwaniu mordercy nastolatka i porywacza dwóch młodych dziewcząt. Tym razem wiadomo, kim jest morderca, ale nie wiadomo, gdzie jest. I kiedy w 1/3 tomu morderca zostaje pojmany, tylko Amelia nie wierzy, że to on zabił. Dzięki temu nagle staje się wrogiem numer jeden dla lokalnej policji, a Rhyme - mimo swojego uczucia do niej i po części, aby ją uratować - pomaga w jej wyśledzeniu. Słaba akcja z nieumyślnym zabójstwem, które - po zaistnieniu okoliczności - nagle okazuje się zaniedbywalne.
Kamienna małpa opowiada o transporcie nielegalnych imigrantów z Chin; transporcie, który na samym początku został wysadzony przez przemytnika, zwanego Grzechotnikiem, w powietrze. Cudem uratowani rozbitkowie stają się celem zarówno przemytnika, który chce usunąć świadków, jak i Rhyme'a, który z kolei chce ich uratować, zanim zostaną zabici przez mordercę. Na pokładzie dodatkowo był współpracownik przemytnika i wygląda na to, że człowiek ten ma kontakty również w Ameryce i to w środowiskach rządowych. Kwestię nielegalnej imigracji podsumowuje jeden z przyjezdnych, mówiący, że Ameryka najpierw zanęca swoim dobrobytem, dostępnością dóbr wszelakich i obietnicą przyszłości, po czym przyjezdnych aresztuje i odstawia z powrotem.
Dwunasta karta z talii Tarota (Wisielec) zostaje podłożona na miejscu próby gwałtu na ciemnoskórej 16-latce w bibliotece. Geneva ucieka zbrodniarzowi, a Rhyme w celu uniknięcia wizyty u lekarza bierze śledztwo pod swoje skrzydła. Oprócz płatnego zabójcy za dziewczyną krąży uzbrojony mężczyzna po odsiadce. Epizodycznie pojawia się magiczka Kara z "Maga". Wprawdzie rozwiązanie sprawy jest zupełnie z kapelusza, ale podniesiony zostaje problem wyjścia z getta.
Pod napięciem to dwa śledztwa - w jednym Rhyme pomaga znaleźć terrorystów, którzy za pomocą wykorzystania prądu zabijają mieszkańców Nowego Jorku. A to zrobią łuk, żeby prąd z rozdzielni poraził pasażerów autobusu, a to w windzie prąd poraża kilka osób. Jednocześnie w drugim wątku Rhyme przez telefon pomaga meksykańskiej milicji w próbie ujęcia Zegarmistrza, jedynego przestępcy, którego nie udało mu się ująć. Konflikt między tradycyjnym pozyskiwaniem informacji przez agentów w przebraniu a korzystających z nowoczesnych mediów narasta, ale mimo początkowych trudności (i utraty 100 tys. dolarów) przebieranie się w strój bezdomnego ciągle daje efekty.
PS Dalej nie miałam okazji przeczytać "Kolekcjonera kości", ale sytuacja jest rozwojowa.
Inne tego autora tu.
#34-#37
Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 20, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
I to, o tempora, o mores, o horror, osobowym. Zmarzłam.
Zaczęłam dzień od zarobienia minusa u sąsiadki z rowerem, która kąśliwie zauważyła, że stoją dwa samochody, a ja jadę taksówką.
Za to nowy Dworzec Główny w świetle poranka o upiornej godzinie 6:30 wygląda pięknie, nawet jeśli kibice w nocy ogołocili lodówki z napojami. Nb. grupa pijanych na wesoło irlandzkich chłopaków jest mniej inwazyjna niż jeden polski burak, który rzuca dookoła mięsem i nachalnie podrywa studentkę. Ale Dworzec - zdecydowanie poczułam się jak w Europie.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 19, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Moje miasto
- Skomentuj
Okazało się, że nie byłam w nim od 4 lat (a wtedy tak). I się zmieniło. Przede wszystkim nie trzeba odwalać tych wszystkich kilometrów, bo jeździ elegancka zielona kolejka (oszukana, bo bez torów, ale jeździ) i dowozi. Owszem, czasem trzeba odczekać kilkanaście minut, ale i tak jest to odmiana od przechodzenia przez wszystkie kałuże, pieńki i ławki. Słoniarnia jest elegancka, a przez szybki wpadają na posadzkę małe tęczki i mieszka tam słoń Ninio, o którym głośno było w prasie kolorowej. I trzy inne, o których nie było. W pawilonie małych drapieżników są malutkie żbiczki, które wyglądają jak małe rudawe Burszyczki, a zaraz obok mieszka pan Ryszard, pani Ryszarda i trzy małe Ryśki. Bo wszystkie Ryśki to wiadomo. Ale i tak moje serce zdobył tygrys, który mozolnie wyjmował z wody zabawkę.
GALERIA ZDJĘĆ.
I dodatkowo trochę kwiatków z krakowskiego ogrodu.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 17, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto -
Tagi:
zoo, ogrod-zoologiczny
- Skomentuj
Kraków mnie nie uwiódł. Ale i nie zniechęcił. Nie jestem pamiętliwa i wybaczę niedługo, że cały czas padało, a jak już przestało padać, to byłam zbyt zmęczona trenowaniem zwinności i piciem kolejnych kaw (które powstrzymywały mnie przed powrotem do łóżka), żeby gdziekolwiek iść. Więc.
Mimo wcześniejszych nielicznych i wyrywkowych wizyt w Krakowie, okazało się, że mam w głowie plan centrum (a koło Starbucksa przeszłam mimo, bo jestem ciapa). Wiem, gdzie Kleparz, gdzie Brama Floriańska i którędy na Rynek. Po wąskich, szarych uliczkach, Rynek pozwolił odetchnąć przestrzenią, nieliczne ogródki niknęły na płaszczyźnie bruku. O 19 zabrzmiał hejnał, kiedy w ogródku restauracji Europejska piłam gorącą herbatę Paris, grzejąc się w cieple lamp. Nie odkryłam magii, ale miły letni wieczór, nawet przetykany przelotnymi deszczami, jest miły.
Kilka notatek na przyszłość: jak się chce dziecku wysłać pocztówkę, to trzeba albo jechać ze znaczkiem, albo wiedzieć, gdzie jest poczta. Nie znalazłam estetycznie nieobrzydliwej pamiątki z Krakowa - a przecież ładnego metalowego Smoka Wawelskiego by można bez problemu zmajstrować. Zabrakło mi rozeznania w kwestii sympatycznych restauracji i pewnie przeszłam obok kilku, w których było warto. I już tak zupełnie na marginesie - straciłam chyba umiejętność samotnego cieszenia się światem. Muszę z kimś. Choćby po to, żeby zapytać, czy smakuje.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 16, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
polska, krakow
- Komentarzy: 2
A na ziemi już: "Mama! Wjóciłaś!". Tylko dlatego nie poleciała mi łezka, że jestem twarda jak posąg z Wyspy Wielkanocnej.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek czerwca 15, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
polska, krakow
- Skomentuj
Dzień zaczął się od dylematu: iść spać czy - mimo ulewy - wyprowadzić nikonka na spacer. I wierzcie mi, decyzja była trudna. Duch ochotny po raz kolejny wygrał z ciałem mdłym (może to wpływ tego, że całe przed- i popołudnie spędziłam nad rozważaniami nad ideą realizowania zadań w celu ich zakończenia, a nie pracy jako takiej). Ale choć ubłociłam pantofelki i zmokłam, to nie zmarzłam, bo deszcz był prawie że tropikalny i pasował do przymglonej, chłodnej zieleni ogrodu. Mała oranżeria z sukulentami i storczykami; obstawiona przez nadmiernie poważnych młodych ludzi ze sztalugami, a w środku pachniało liśćmi i egzotycznymi kwiatami. Na zewnątrz, już w słabiej lub bardziej padającym deszczu, przechodziłam przez zielone tunele z liści, schylając się do kryształowych kropel na pajęczynie i do subtelnych płatków w odcieniach od bladej żółci do ciemnej fioletu. Żal tylko, że irysy zdążyły przekwitnąć, bo zauroczyły mnie nazwy odmian przy pozostałościach irysowego stada - Dot and Dush, Pixi Dixi, Heart Breaker, Shery Poetry, Glacier Kiss, Dusky Challenger czy All That Jazz (brzmią jak nazwy lakierów do paznokci OPI). Wspominałam, że chcę ogród z irysami?
I smutno mi się zrobiło, kiedy zobaczyłam mnóstwo ślimaków - i niskopiennych, i wysokogórskich - bo wiem, że Maj byłby zachwycony, gdyby tu był.
(Zdjęcia tymczasowe, będzie więcej).
GALERIA ZDJĘĆ.
PS Nie czepiam się, ale w Poznaniu jednak taksówkarz nie zaczyna small-talku od "A ceny to w Pani mieście są niższe niż tutaj"?
Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 13, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
polska, krakow, ogrod-botaniczny
- Komentarzy: 1
Brakuje mi zawsze kogoś, komu mogę pokazywać blask słońca zza chmur, mgłę w zagłębieniach między pagórkami i odbicie nieba w jeziorach. Do niedawna brakowało mi tylko TŻ, teraz do tego dochodzi jeszcze tęsknota za trzyletnim zachwytem ("ja też jecę siamojotem!"). Pierwszy raz rozstałam się z córką na dłużej niż kilka godzin (nie licząc jednej nocy w Budzyniu, ale wtedy jeszcze była malutka). I pewnie jej będzie łatwiej, znowu.
OLT mnie zdziwiło pozytywnie, bo dali chusteczkę, tortillę (z kurczakiem, wybór dla wegetarian był chyba tylko jak w Aeroflocie[1]) i kawę. I hiszpańskiego pilota, który leciał małym ATR-em gładko jak po szkle.
[1] Czy chce pan obiad? - pyta stewardesa. A jaki jest wybór? - zaciekawia się pasażer. Tak albo nie - wyjaśnia stewardesa.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 12, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja
- Komentarzy: 2
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 10, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Fotografia+
- Komentarzy: 1
W dzieciństwie nie pojechałam, bo wizyta Szlakiem Piastowskim zakończyła się w Kruszwicy i Biskupinie (na grupowym zdjęciu kwiecista, pastelowa sukieneczka i zawzięte spojrzenie spod prostej grzywki, mała torebka na ukos przez chudą sylwetkę, w torebce wstydliwie schowane okulary korekcyjne[1]).
Potem się nie składało przez wiele lat, tylko za każdym przejazdem z i do, na którego trasie wypadało Gniezno, obiecywałam sobie, że kiedyś na pewno.
Tydzień temu padało.
Dziś Maj obudził się jeszcze bardziej zapuchnięty niż wczoraj, z zaklejonymi jak pieczęcią rzęsami, nawet mało pojękliwy, ale niespecjalnie nadający się na szeroko zakrojone zwiedzanie pleneru. I nie pojechaliśmy, poczekamy, aż dziecko zacznie odczuwać przyjemność z patrzenia w słońce. Apteka zeznała, że jest środek bez recepty (Sulfacetamidum mojej ostatnio ulubionej (;-)) firmy Polpharma) i zaiste jest on i działa. Zamiast Gniezna była huśtawka (i obowiązkowe okulary przeciwsłoneczne, już bez obciachu) oraz obserwowanie ślimaków po deszczu, a było ich milion[3].
Może się w tym roku uda?
[1] Bo wstyd[2].
[2] Ale jednak chyba mniejszy niż eksponowanie kupionego na straganie mikroposteru z Modern Talking w wykonaniu kolegi S.
[3] Zanęcam Maja do powrotu w pielesze z huśtawki, podając jako atrakcję ślimaka jedzącego na chodniku liść. TŻ mimochodem: "A może, jak tylko się odwróciłaś, to ślimak "szuuuu" i zwiał?".
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 9, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Maja
- Skomentuj