Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

O tym, jak nie pojechałam do Gniezna

W dzieciństwie nie pojechałam, bo wizyta Szlakiem Piastowskim zakończyła się w Kruszwicy i Biskupinie (na grupowym zdjęciu kwiecista, pastelowa sukieneczka i zawzięte spojrzenie spod prostej grzywki, mała torebka na ukos przez chudą sylwetkę, w torebce wstydliwie schowane okulary korekcyjne[1]).

Potem się nie składało przez wiele lat, tylko za każdym przejazdem z i do, na którego trasie wypadało Gniezno, obiecywałam sobie, że kiedyś na pewno.

Tydzień temu padało.

Dziś Maj obudził się jeszcze bardziej zapuchnięty niż wczoraj, z zaklejonymi jak pieczęcią rzęsami, nawet mało pojękliwy, ale niespecjalnie nadający się na szeroko zakrojone zwiedzanie pleneru. I nie pojechaliśmy, poczekamy, aż dziecko zacznie odczuwać przyjemność z patrzenia w słońce. Apteka zeznała, że jest środek bez recepty (Sulfacetamidum mojej ostatnio ulubionej (;-)) firmy Polpharma) i zaiste jest on i działa. Zamiast Gniezna była huśtawka (i obowiązkowe okulary przeciwsłoneczne, już bez obciachu) oraz obserwowanie ślimaków po deszczu, a było ich milion[3].

Może się w tym roku uda?

[1] Bo wstyd[2].

[2] Ale jednak chyba mniejszy niż eksponowanie kupionego na straganie mikroposteru z Modern Talking w wykonaniu kolegi S.

[3] Zanęcam Maja do powrotu w pielesze z huśtawki, podając jako atrakcję ślimaka jedzącego na chodniku liść. TŻ mimochodem: "A może, jak tylko się odwróciłaś, to ślimak "szuuuu" i zwiał?".

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 9, 2012

Link permanentny - Kategoria: Maja - Skomentuj

« O kotach i muralach - Niezakłócony porządek »

Skomentuj