[13.02.2024]
Usłyszałam gdzieś, że każde wejście na Ještěd to jak pierwszy raz, bo za każdym razem jest inaczej. Byłam latem, byłam jesienią, to był pierwszy raz zimą. Wprawdzie internet obiecywał, że kolejka jeździ raz na godzinę, ale na miejscu okazało się, że od przerwy konserwacyjnej jesienią nie jeździ do odwołania. Da się więc wejść piechotą, jakieś 3 godziny pod górę albo wjechać jak sołtys samochodem do górnego parkingu (Parkoviště Ještědka), a potem przejść jakieś 800 metrów asfaltową, nawet niespecjalnie śliską drogą. Dla mnie urocza przechadzka, dla nastolatki najgorszy dzień w życiu (... jak dotychczas *demoniczny śmiech*), na szczęście coca-cola i porcja frytek z hotelowej jadłodajni ją cudownie naprawiła. Był śnieg, okiść, przepięknie błękitne niebo, słońce grzało przez szyby, na zewnątrz było umiarkowanie zimno i raczej tylko w cieniu. Nie mam dość, chcę wrócić, nie wykluczam wreszcie przenocowania w hotelu.
GALERIA ZDJĘĆ, również z listopada 2021 i sierpnia 2021.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 18, 2024
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
czechy, liberec
- Skomentuj
Narratorka, wypalona dziennikarka po 30., nie radzi sobie z bezpłodnością, co dramatycznie wpływa na jej związek z Jamesem. Ma romans z początkowo nielubianym współpracownikiem, ale też - jak się w trakcie okazuje - depresja, na którą choruje, nie pozwala jej cieszyć się spotkaniami z Harrym. Czuje, że jest kiepską przyjaciółką dla Xava, zaprzyjaźnionego do lat geja; tak samo słabo jej idzie w kontakty z ukochanymi rodzicami, którym zazdrości pogodnej, wieloletniej miłości. Ale to książka nie o tym, bo rzecz się zaczyna dwa miesiące temu, w grudniu 2023, kiedy - już po covidzie w 2020 - świat czyści z ludzi kolejna pandemia, tym razem 6-dniowej grypy, na którą nie ma lekarstwa, jest za to dostępna darmo tabletka eutanazyjna. Bohaterka odsłuchuje ostatnie słowa nagrane na sekretarkę przez swoją matkę, ucieka z domu, żeby nie patrzeć na przerażającą i upokarzającą śmierć męża i nagle orientuje się, że została sama. W Londynie i chyba w ogóle na świecie. Przez jakiś czas rzuca się w hedonizm - korzysta z łatwo dostępnych luksusowych hoteli, spożywa znalezione narkotyki i alkohol, ale nie dość, że ją to nudzi, to niestety okazuje się, że zaczyna brakować rzeczy podstawowych - sensownego jedzenia, a chwilę potem prądu. Stwierdza więc, że ruszy do najbardziej odległego zakątka Szkocji, bo może tam wirus nie dotarł. Powiedzieć łatwo, zrobić gorzej - nie ma zasięgu, nie działa nawigacja, nie da się zatankować benzyny ani zabrać sensownych zapasów. Ale chyba największym dramatem jest ten obszar, którym człowiek w dobrej wierze się dotychczas zajmował - udomowione zwierzęta, umierające z głodu. Kobieta ratuje jednego psa, wypiera istnienie innych zwierząt, oczywiście do czasu aż spotyka mordercze mewy i doskonale zorganizowane szczury.
Finał może nie jest rozczarowujący, ale z gatunku łatwych przez niedookreślenie. To, co mnie ujęło, to dokładność, z jaką autorka wypunktowuje naszą zależność od zdobyczy cywilizacji - internetu, lodówek, wywozu śmieci. Znalazłam błędy - rozśmieszyło mnie na przykład odkrycie bohaterki na eko-farmie, że jednocześnie dojrzewają fasola, maliny, truskawki, śliwki, kapusta, kukurydza i marchew, złoty sen dziecka supermarketu. Wspomniany jest żartobliwie “Marsjanin”, co ma dużo sensu. Oczywiście zaczęłam się zastanawiać, czy sama byłabym w stanie przetrwać (zapewne nie), czy zjadłabym koty, jakby mi się skończyło jedzenie (nie chcę o tym myśleć) oraz czy wzięcie tabletki na sen, z którego się człowiek nie obudzi, to odwaga czy łatwe wyjście. Podsumowując - brutalna wizja, ale dająca do myślenia.
#10
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lutego 17, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, panie, sf-f
- Skomentuj
Dzień dobry się z Państwem. Mamy luty, a ja już mam mocne pierwsze miejsce na najgorszą książkę przeczytaną w tym roku; drugie powoli się czyta, jestem w ⅓ i już się szykuję na soczyście zjadliwą recenzję, tym bardziej, że obrazoburczą. Ale do brzegu.
Sheila poznała malarkę Margaux, kiedy jeszcze była mężatką. Wprawdzie nie planowała żadnych kontaktów z kobietami, ale to Margaux zaczęła o tę przyjaźń zabiegać. Po rozwodzie więc Sheila zdecydowała, że tylko kobiety, żadnych mężczyzn, będzie stawać się najlepszą wersją siebie i napisze powalającą na kolana sztukę o autentyczności. Konsekwentnie więc wdała się w romans z niejakim Israelem, perwersyjnym (czytaj: przemocowcem) przystojniakiem o “grubych rzęsach”. W międzyczasie razem z Margaux zażywały mnóstwo narkotyków, po których pracowały intensywnie. To znaczy Margaux pracowała nad swoimi obrazami, bo Sheila pisała kolejne nieudane kawałki sztuki. Po kolejnej kłótni z Margaux (czytaj: M. wysłała e-mail, w którym napisała, co ją irytuje w zachowaniu Sheili), narratorka wyjeżdża do Nowego Jorku, gdzie dociera do niej, że nie ma sensu wyjeżdżać do Nowego Jorku, bo jest taka sama jak gdzie indziej.
Jaka to jest pretensjonalna i bezsensowna książka. Fragmenty sztuki, polegające na scenopisowym zapisie dialogów z życia Sheili przetykane są detalicznymi opisami treningu fellatio, ciągnącym się wątkiem konkursu na najbrzydszy obraz, dyskusjami o autentyczności, wielokartkową sceną ze sklepu z przyborami piśmienniczymi, coraz bardziej bzdurnymi i przykrymi w odbiorze opisami snów (ten o gwałtach i morderstwach podczas orgii zwyczajnie pominęłam). Postaci drugoplanowe pojawiają się jako statyści, po czym znikają. Nawet ta przyjaźń Sheili i Margaux jest taka… zdawkowa. Spędzają ze sobą czas i rzucają w powietrze niekoniecznie spójne zdania, które nie są czasem rozmową, tylko tzw. głębokimi prawdami. Nie rozumiem zachwytów, nagród, tytułów czy pochwały Margaret Atwood w recenzji. Bez żalu zostawiłam na półce w wakacyjnym apartamencie.
#9
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lutego 16, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Narrator, dla ułatwienia nazwę go Nico, chociaż chyba żadne imię nie pada, zaczyna college, nie ciągnie go jednak specjalnie do nauki, lubi sobie za to zarzucić jakieś wesołe narkotyki i dobrze się bawić. Poznaje Emily, szaleńczo się zakochują, razem rekreacyjnie biorą, niestety Emily wybiera pracę w rodzinnej miejscowości. Zirytowany Nico impulsywnie zaciąga się do wojska jako sanitariusz, planuje łatwo zarobić na spokojne życie z Emily. Tyle że nie. Po pseudoszkoleniu ląduje w Iraku z innymi nieudacznikami, a czasem zwykłymi psychopatami i przestępcami, udającymi żołnierzy. Kiedy nie ma patroli, gra w karty, pali, wdycha sprężone powietrze, przemyca psychotropy i leki przeciwbólowe i ogląda coraz bardziej brutalne porno. Jeśli czytałyście “Paragraf 22” czy “Na Zachodzie bez zmian”, możecie się spodziewać, co będzie dalej. Ale możecie się nie spodziewać, jak bardzo trudne są bezrefleksyjne opisy kolejnych niepotrzebnych śmierci żołnierzy, prowadzonych przez dowódców idiotów, bezkarność źle zaopatrzonych oddziałów, utrzymujących krwawy “porządek” wśród lokalnych mieszkańców. Po roku na misji Nico wie, że jedynym celem wysyłania wojska do Iraku są pozory, a on i jemu podobni są zwyczajnym mięsem okopowym, tylko o stopień wyżej niż nikogo nie obchodząca lokalna ludność. Wraca, ale nie jest w stanie funkcjonować normalnie, do tabletek dochodzi heroina i crack, wyniszczają się wzajemnie z Emily, zarobione pieniądze znikają szybko, więc zostaje dilerka i okradanie banków.
Książka nie ma finału, autor zostawia bohatera w drodze na kolejny partacki napad. Z posłowia i notki na okładce wiadomo, że Nico finalnie wylądował w więzieniu i tam napisał tę książkę. Nie wiem, która część jest bardziej przerażająca - “misja” w Iraku, która dobitnie pokazuje, jak bardzo niezasłużona jest sława amerykańskiej armii, czy okres po, gdzie wszystko kręci się wokół narkotyków i postępującego wyniszczenia. Nie wiem, czy chcecie to czytać. Ja niekoniecznie chciałam.
#8
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lutego 5, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, beletrystyka, biografia, panowie
- Komentarzy: 4
Rodzeństwo Durellów było bardzo utalentowane - Gerald, miłośnik i popularyzator przyrody, Lawrence - znany dyplomata i pisarz skandalista oraz jak się okazuje - pisywała też Margo (tylko Leslie, wielbiciel strzelania i podrywu, nie pozostawił po sobie literackiej spuścizny). Książka czekała ponad 40 lat na wydanie i, hm, trochę nie dziwi mnie dlaczego.
Margo, rozwódka z dwoma synami, wpada na pomysł, żeby w turystycznym Bournemouth założyć pensjonat. Do końca nie rozumiem, czemu w tym celu kupuje drugi dom, a dom jej rodziny, która rozjeżdża się po świecie, zostaje zamknięty, zwłaszcza że w pensjonacie pomieszkuje okazjonalnie matka, Leslie i Gerald, ten ostatni z wężami i małpami), ale że oba domy stoją na tej samej ulicy, to nie ma daleko. Wprawdzie jej ciotka, sponsorująca przedsięwzięcie, prosi o uważne wybieranie lokatorów, ale pensjonat szybko zapełnia się ekscentrycznymi osobami - jest malarz specjalizujący się w aktach, szalona staruszka, małżeństwo z nieprzyjemnym i brutalnym mężem, samotna matka z grubym, wścibskim nastolatkiem, dwóch muzyków, w jednym z nich Margo się zakochuje, pielęgniarki, hochsztapler i inne nietypowe osoby. Na każdym kroku skarżą się na pensjonat sąsiedzi, a główna aktywność Margo to ratowanie świata od kolejnych kryzysów.
Przerwałam wcześniej wyjaśnienie, czemu książka została wydana dopiero w latach 90. Otóż nie jest to dobrze napisana książka. Nie dość, że nie byłam w stanie polubić niektórych bohaterów, bo nawet do pewnego momentu w ogóle ich nie rozróżniałam, to wszystkiego za dużo, za szybko, za pobieżnie. Historyjki opisane w powieści są raczej miałkie i nie prowadzą do niczego, nawet często nie mają żadnej pointy. Nie czytało się źle, są momenty humorystyczne, ale całość jest raczej nijaka i do szybkiego zapomnienia.
Więcej o rodzinie Durrellów.
#7
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 4, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, beletrystyka, panie
- Komentarzy: 2
Obejrzałam wczoraj amerykańską wersję ”Mężczyzny zwanego Ove”; tu nazywa się Otto i gra go Tom Hanks. Jeśli macie jakiekolwiek wątpliwości, czy oglądać, wszak jest - ale trudniej dostępna - ekranizacja szwedzka, to potwiedzam, tak, idźcie oglądać, mimo że amerykańska, jest świetnie zrobiona, z doskonałym wyważeniem patosu i czułości. Spłakałam się oglądając, chyba nawet bardziej niż czytając.
Wydaje mi się, że nie wspominałam o jakiś czas temu oglądanym miniserialu na kanwie ”Światła, którego nie widać”. Dużo sobie obiecywałam po nim, bo i Hugh Laurie, i Mark Ruffalo, i Saint-Malo, ale dla odmiany serial mnie rozczarował. Zupełnie spaprano dynamikę, w pierwszym odcinku (z trzech) ultra-skrótowo wyjaśniając w licznych ekspozycjach, co doprowadziło do spotkania trójki bohaterów w miasteczku, pomijając powoli i smakowicie prowadzoną akcję przeplatających się epizodów z książki. Potem już było tylko gorzej, bo główne skupienie było na scenach przemocy, pogoni czy bombardowań, przez co zgubiła się lekkość i delikatna kreska książki, opowiadającej o nietypowym ruchu oporu, pasji młodego Wernera do telekomunikacji, przyjaźni i ludzkiej współpracy w obliczu tragedii. Finał jest cukierkowy, ładny, ale cukierkowy. Jeśli nie wiecie, czy czytać, czy oglądać - zdecydowanie czytać.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lutego 2, 2024
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 1
Stede Bonnet ukradkiem opuszcza zasobny dom, żonę i dzieci, bo w świat gna go żądza przygód. Kupuje luksusowy okręt, należycie go wyposaża, zbiera nieco ekscentryczną załogę i zostaje piratem. A że nie jest specjalnie biegły w mordowaniu i kradzieżach, wybiera nieco niszową drogę Pirata Dżentelmena. Jest bardzo z siebie zadowolony aż do pierwszego zabójstwa, nie szkodzi, że przypadkowego. Wszystko się zmienia, kiedy na morzu spotyka statek legendarnego pirata Czarnobrodego, postrach oceanów, znanego ze szczególnego okrucieństwa i brutalności. I tu niespodzianka - mimo że w teorii wszystko ich dzieli, panowie przypadają sobie do gustu.
Nie brzmi porywająco? Nic bardziej mylnego. Jakie to piękne zestawienie pirackiego mitu z postmodernistyczną rzeczywistością - Stede używa przepięknej korpogadki oraz ma doskonałe kwalifikacje do bycia kołczem wszystkich kołczów, jednocześnie jest niesamowicie uroczy. Jego załoga to cudowna zbieranina różnorakich odmieńców - niemowa, przegięty gej, Szwed, który chce być ptakiem. Wreszcie Czarnobrody (Taika Waititi, ma moje czarne serduszko), który w zasadzie jest już Siwobrodym, znudzony tym całym piratowaniem, ale z ultra-wrednym pierwszym oficerem Handsem, pilnującym status quo. Tak jak ciężko opisać humor w What We Do in the Shadows, tak tu w ciągu dwóch sezonów tryska wiele litrów krwi, obcinane są nosy, łamane liczne tabu, pojawia się syrena płci męskiej, mnóstwo zabawnych osób różnych płci, ras i upodobań. A, również marynarka Brytyjska, tfu. Bo piractwo jest zdecydowanie egalitarne. I zabawne.
PS Tak w ogóle to jest komedia romantyczna. Nie będziecie zawiedzione.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa stycznia 31, 2024
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Cieszyn, styk Polski i Czech. Trójka znajomych w okolicach trzydziestki kohabituje w mieszkaniu - Weronika jest działaczką społeczną, prowadzi fundację aktywizującą osoby niewydolne socjalnie, Paweł, zwany Olkowym, uczy polskiego z technikum gastronomicznym, Baśka - dochodząca dziewczyna Pawła - jest dziennikarką lokalnej gazety. Fundacja Weroniki to sól w oku lokalnych władz - chętnie przypisują sobie jej zasługi, ale to ona musi uparcie je wychodzić, znając na pamięć ustawy i przepisy. Wera przyjaźni się z Darkiem, który sam siebie nazywa Beneficjentem, osobą chętnie nazywaną patologiczną, chłopakiem bez perspektyw, z rodziny alkoholików, który dzięki fundacji pracuje jako opiekun w DPS-ie. Jego siostra, Dagmara - na pół etatu barmanka - jest nowym nabytkiem fundacji, dlatego wszyscy nazywają ją Świeżynką. Grupa znajomych, w pewnym momencie żartobliwie nazwana przez jedną z bohaterów, “Cieszyńskimi Friends”, mogłaby być obsadą nudnego serialu o walce z biurokracją, języku, który niszczy i o życiu bez perspektyw. Sytuacja się zagęszcza, kiedy w rodzinie Darka i Dagmary wychodzi na jaw paskudna historia, a Darek zostaje przez prasę oskarżony o przestępstwo. Weronika usiłuje wyplątać z tej sytuacji zarówno “podopiecznego”, jak i siebie i fundację, bo nieświadomie wplątuje się w politykę.
Temat zorganizowanego wolontariatu rzadko pojawia się w literaturze, to nie czasy Pozytywizmu. Tutaj dochodzi do tego ogromne wyczucie autorki, wielostronnie pokazującej, jak bardzo osamotnione są osoby zajmujące się tym wycinkiem rzeczywistości, który skrzętnie omijany jest w planach, a w raportach określanych jako patologia. Jednocześnie nie jest to reportaż ani powieść z tezą, bo gdzieś poza obszarem “zawodowym” jest też zwyczajne życie osób, które zrezygnowały z kariery na rzecz pracy u podstaw, a przy tym mają poczucie, że nie umieją sobie życia ułożyć. Chociaż są w lepszej sytuacji niż “beneficjenci” gminnych programów pomocowych.
Inne tej autorki.
#6
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 30, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2024, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Doktor Sanders, patolog, zostaje zaproszony na weekend przez znajomego do Fourways, domu Miny i Sama Constable, poczytnej autorki i jej męża-zgryźliwca. Jak się okazuje, oprócz niego zaproszono też dwójkę przyjaciół - Larry’ego i jego narzeczoną Vicky oraz niejako Pennika, niepozornego człowieka, który twierdzi, że umie czytać w myślach. Oczywiście Sanders, jako człowiek nauki, neguje te umiejętności, ale sytuacja się zagęszcza, kiedy Pennik przewiduje śmierć gospodarza i jego ostrzeżenie, początkowo obśmiane przez Constable’a, okazuje się prawdą. W posiadłości w krytycznej chwili znajduje się 6 wspomnianych osób plus dwie dochodzące, służby nie było, bo tego dnia miał miejsce wypadek samochodowy, który - wprawdzie bez ofiar - ale zmusił całą służbę do pozostania w szpitalu. Nadinspektor Scotlandu Yardu Masters włącza się do śledztwa, ale się poddaje, bo nie ma żadnego sposobu, żeby Pennik rzeczywiście zabił Sama. Do śledztwa dołącza sir Henry Merrivale, człowiek o wielkiej przenikliwości i równie wielkim ego[1], dla którego sprawa jest priorytetowa, bo jeśli jej nie rozwiąże, “ każą mi wystroić się w togę i hrabiowską koronę, skóra na mnie cierpnie! Jeżeli to nie są plotki, że ta sępia zgraja czyha na mnie i czeka tylko na pierwszy lepszy pretekst, żeby mnie wsadzić do Izby Lordów”. Kiedy Pennik zapowiada kolejną śmierć i znowu jego przewidywania się spełniają, zaczyna pławić się we własnym sukcesie, twierdząc, że panuje and tzw. Teleforce, największą zdalną bronią ludzkości. H.M. planuje więc prowokację, w wyniku której morderca zostaje ujęty na gorącym uczynku.
Ech, jaka to zła i pretensjonalna historia. Oczywiście nie ma czegoś takiego jak Teleforce, a moc, jaką nadaje sobie Pennik jest efektem jego wychowania - wrfg Zhyngrz v jlpubjljnal olł an fmnznan, fgąq tłęobxn jvnen jr jłnfar fvłl v jpubqmravr j genaf. Morderca sprytnie korzysta z zadufania Pennika, żeby załatwić swoje prywatne porachunki, a jest trudny do wykrycia, bo gb xbovrgn. N xbovrgl fą molg tłhcvr, żrol olć ołlfxbgyvjlzv moebqavnexnzv. Narrator kilkukrotnie wyzywa czytelnika na pojedynek dedukcji, twierdząc iż można się domyślić, kto zabił. Tyle że nie.
[1]
Potem, po starej znajomości mówię: słuchaj, Tom, przesuń się i daj mi poprowadzić to pudło. Tom na to: „A wiesz jak?” Na to ja: „Oczywiście, że wiem”. Obaj musicie przyznać, że mam mechaniczne zdolności, co, a może nie? No to Tom powiedział: „Dobra, tylko prowadź ją jak karawan, powolutku”.
Masters wpatrywał się w niego zafascynowany.
— Chyba nie rozwalił pan pociągu, sir?
— Oczywiście, że nie rozwaliłem! — powiedział H. M. tak, jak gdyby to był właśnie najważniejszy powód do żalu. — Stuknąłem tylko jakąś głupią krowę.
Inne z tej serii.
#5
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 29, 2024
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2023, kryminal, panowie, z-jamnikiem
- Skomentuj
[6.12.2023]
Jedną z zalet firmy, w której pracuję, jest organizacja przestrzeni na coś poza pracą, również w dzień roboczy. Można wziąć udział, można nie. W tym roku poza okołoświątecznym wsparciem jednej ze świetlic dla dzieci, wybrałam się z grupą współpracowników pod Oborniki Wielkopolskie do Niemieczkowa, gdzie dobrzy ludzie prowadzą azyl dla psów odebranych z interwencji, zaniedbanych i takich, które straciły dom. To miejsce tymczasowe, głównym celem jest przywrócenie zwierzaka do zdrowia, często odkarmienie, zsocjalizowanie i znalezienie domu. Można pomóc na różne sposoby - finansowo, wyprowadzać zwierzaki, wziąć udział w wiecznym remoncie budynku oraz oczywiście zostać domem tymczasowym dla któregoś z pensjonariuszy; jeśli macie w sobie wolę robienie dobrego, możecie się dowiedzieć, czego akurat im brak. Ja wyprowadzałam na długi spacery czterech panów - Ozziego, który miał plan oznaczyć każdy krzak na trasie; Majora, który przegonił mnie sprintem po śniegu; Buddiego, uśmiechniętego i rozbrykanego; wreszcie Milo, który kilka dni potem trafił do domu jednego z moich kolegów i jest już Kubusiem. Widać na zdjęciach, że był śnieg i szaro, ale że okolica urokliwa. Nie widać, że był przeraźliwy wiatr i zimno, przymroziłam sobie twarz i ręce, niczego nie żałuję. W lesie widziałam sarny! Planuję odwiedzić azyl również na wiosnę, już bez współpracowników.
OzzieMajorBuddieMilo, aktualnie zwany KubusiemBuddie, portrety
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 28, 2024
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ -
Tag:
niemieczkowo
- Komentarzy: 2