Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Nie rośnie mi

Nie mam ręki. Zasuszam, jak wymagają wody. Zalewam, jak wody nie wymagają. Niewyrośnięte cebulki "Queen of the Night" ewaporowały z ziemi, zostawiając jakieś nędzne spleśniawco-zgniłki. Co roku jesienią zasuszam kolejną porcję lawendy, paprotek czy innych przedstawicieli doniczkowej flory za niewielkie pieniądze. Cały czas mam jednak silne przekonanie, że do leniwego życia trzeba mieć miejsce, gdzie o poranku można wyjść bosą stopą (i wliźć w wiadomo co, po czym wydać okrzyk "o żesz..."), zerwać świeże naręcze kwiatów do wazonu, koszyczek okolicznościowych owoców, po czym siąść z książką na fotelu, ze stopami w trawie i nie mieć nic więcej do zrobienia tego dnia. Oczywiście, do takiego ogrodu trzeba kogoś, kto będzie się nim zajmował, bo ja - jak wspomniałam - zasuszę, przeleję i zachwaszczę. Dlatego lubię cudze ogrody. Zwłaszcza jak mi pasują do spódnicy.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 20, 2009

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tag: trzcianka - Skomentuj


Daria Doncowa - Zjawa w adidasach

Ja to mam takie przewrotne szczęście do książek jak ten mąż z "Misia", co żonę pokarało takim głupim chłopem, bo we wszystko wierzy. Ja też, jak przeczytam notkę na okładce, to potem czytam i coraz bardziej się sobie dziwię, że znowu uwierzyłam. Doncowa zachwalana jest jako "rosyjska Chmielewska", pisząca humorystyczne kryminały, przy czytaniu których trzeba uważać na głośny śmiech. I tak, czytam, czytam, podobieństw nie widzę, śmiech mi zamiera w gardle na co bardziej drastycznych sytuacjach noworuskiego łapówkarstwa, ostentacyjnych opisów bogactwa, idiotycznych zachowań rodziny bohaterki i jej wołającego o pomstę do nieba (i strategiczne uciszenie za pomocą celnego a wywołującego amnezję ciosu w potylicę) "śledztwa", kiedy dotarło do mnie, że marketing okładkowy częściowo ma rację. Rzeczywiście, to taka moskiewska Chmielewska - straszna baba, która wszędzie wlezie, przekonana o swoich umiejętnościach śledczych, obdarzona przeraźliwie nieobliczalną rodziną i znajomymi, a do tego natykająca się ciągle na przeraźliwie zbiegi okoliczności.

Daria, zwana pieszczotliwie Daszeńką, jest kobietą, eufemistycznie mówiąc, dobrze sytuowaną. Tu pokaże kostium od Prady czy Lagerfelda, złote kolczyki od Tiffany'ego czy zegarek od Cartiera, tu rzuci od niechcenia studolarówką, a tam przekupi[1] milicjanta, żeby dostać dostęp do ściśle strzeżonych akt. Oprócz pozyskanego po mężach majątku ma też przyjaciół, którzy są nie tylko ustosunkowani we wszystkich ważnych miejscach, ale również prowadzą lukratywne interesy. Jedna z przyjaciółek, Lenka, która w czasach schyłkowego socjalizmu zbiła majątek na sprzedawanych akwizytorsko książkach (bo, jak wiadomo, Rosjanin człek kulturnyj i prowadzi przy bimbrze całonocne dysputy o Dostojewskim), prosi ją o zarządzanie jedną ze swoich księgarni, jako powód podając - proszę się trzymać - że opływająca w dostatek Dasza jej nie oszuka. W księgarni szybko zaczyna się coś dziać - a to zostaje znaleziony trup młodej kobiety w szatni, zupełnym przypadkiem posiadający ze sobą dowód osobisty na personalia identyczne jak Darii, a to wichura niszczy rodzinną posiadłość bohaterki i cała rodzina zwala się jej na głowę do księgarni, włączając w to domowy zwierzyniec (dzieci, wnuczęta, psy i koty), a to w księgarni zaczyna straszyć upiorna zjawa. Jak sobie jeszcze raz przemyślałam, zwłaszcza w kontekście przekupności lokalnej milicji, to nie było to aż tak głupie, że Daszeńka zaczęła sama prowadzić śledztwo.

Niestety, tych obiecanych pokładów dowcipu nie znalazłam. TŻ, który czyta już chyba czwartą powieść z cyklu, grozi, że następne są jeszcze bardziej srogie.

[1] Kwestia przekupności kogokolwiek w Moskwie jest doprawdy zabawna, zwłaszcza w zestawieniu z przeczytaną niedawno recenzją którejś tam Marininy, gdzie "milicja ciężko pracuje, mimo że czasem jest trochę łapówkarska". Jak już się obśmiałam, otarłam łzy, to jednak zaczęłam doceniać, że w Polsce jest już taka bardziej Europa. Praca bohaterki w księgarni polega na tym, żeby wręczać łapówki kolejnym kontrolerom - strażakom, sanepidowi, bhp-owcom czy milicji. Jak w żydowskim dowcipie - wszyscy wiedzą, że szanowna małżonka się puszcza, kwestia tylko ustalenia stawki.

Inne tej autorki:

#31

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 19, 2009

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2009, kryminal, panie - Komentarzy: 4


Have a cherry

Najgorsze jest to, że już trochę nie mogę. Cały rok myślę o truskawkach, malinach, jagodach, czereśniach, arbuzach czy morelach. Mniej o agreście czy porzeczkach, a na śliwki jeszcze ciut za wcześnie. A teraz po marnym ćwierć kilo owoców zaczynam myśleć kontrastowo o kawałku wonnego cheddara albo jogurcie z czosnikiem i ogórkiem.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lipca 16, 2009

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 3


Pushing Daisies

Wiem, jest polski tytuł, ale to aż żal, żeby idiomatyczne "Wąchać kwiatki od spodu" przetłumaczyć jako "Tam, gdzie rosną stokrotki", zwłaszcza że serial jest dokładnie o tym "od spodu", a nie sequelem średnio w PL znanego klasyka Bergmana. I jak Bergman mnie nie zachwyca, tak "Pushing Daisies" obejrzałam z niesamowitą przyjemnością, bo to jeden z ładniejszych i sympatyczniejszych, a przy tym ładnie zakomponowanych, seriali jest.

Zachwyciła mnie przede wszystkim scenografia - połączenie dekoracji z "Beetlejuice'a" i "Lemony Snicket" ("feel somewhere between Amélie and a Tim Burton film — something big, bright and bigger than life") - śliczne, umowne domki, kolorowe pejzaże jak z reklamy farb, dla pań - klimatyczne stroje bardzo w stylu lat 50. (kapelusze, sukienki czy przebrania, bo - jak na detektywów przystało - bohaterowie bywają undercover). Umieszczenie serialowej rzeczywistości w Nibylandii daje uroczy efekt, bo nie trzeba się zastanawiać nad realnością czegokolwiek, co jest miłe i odświeżające (polecam ten pomysł scenarzystom seriali typu "Prison Break").

11-letni Ned przypadkiem dowiaduje się, że umie dotykiem ożywiać zmarłych. Niestety, pod dwoma warunkami - drugie dotknięcie wraca ożywioną osobę do stanu nieożywionego, a jeśli ktoś ożywiony zostanie dłużej żywy niż przez minutę, ginie ktoś inny o podobnych gabarytach. Dlatego nie może ani przytulić się do swojego ukochanego psa, ani go pogłaskać, nie wspominając o innych bliskich osobach, które przy nim straciły życie. Dorosły Ned pracuje z detektywem - Emersonem Codem, rozwiązując skomplikowane sprawy morderstw lub wypadków w minutę (bo tyle ma czasu na przepytanie denata na okoliczność tego, co zapamiętał przed śmiercią). Oficjalnie prowadzi cukiernię i jego życie wydaje się całkiem poukładane do momentu, kiedy dowiaduje się, że ukochana z czasów dzieciństwa została zamordowana w tajemniczych okolicznościach.

Serial jest dowcipny, zabawny, niegłupi, absurdalny i do tego ciepły i sympatyczny. Uwielbiam cynicznego Emersona Coda, który pod płaszczykiem cynizmu jest dużym, ciepłym facetem tęskniącym za czymś, co krótko miał, a potem stracił. Lubię cynicznego pracownika kostnicy, który nie wygląda na osobę błyskotliwą, ale wie, kiedy poprosić o swoje kilka dolarów. I lubię historie dziejące się w małym miasteczku nigdziebądź.

A uprzedzając pytania, serial się bierze ze sklepu, bo wydany jest bardzo ładnie i są raptem dwa sezony.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lipca 16, 2009

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 1


Sezon na balkon

Roślinność posadziłam, teraz - ponieważ nie miała baba kłopotu - głównie odganiam trzodę, żeby się nie wypasała. Żeby mi się wygodniej pilnowało, poszliśmy wczoraj grzecznie zapytać, czy zamówiony fotel, co to salon meblowy miał zadzwonić, jak przyjdzie, będzie w tym miesiącu. Fotel był i czekał na resztę zamówienia, planowanego na za miesiąc (jeśli ktoś ma jeszcze złudzenia, że można polegać na ustaleniach z salonami meblowymi, to rozwiewam). W praktyce fotel okazał się jednak niezbyt praktyczny, bo od wczoraj nie mam jak na nim usiąść:

Weź tu, człowieku, rusz takiego Burszyka. Ktoś, kto małym kotkom zamontował moduł składania łapek i robienia niewinnej miny, był z gruntu złym człowiekiem:

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 14, 2009

Link permanentny - Kategorie: Koty, Fotografia+ - Komentarzy: 4


Jestem nikonowym retardem

I jednak się tego trochę wstydzę. Ostatnią rzeczą, jaką się czyta, są instrukcje obsługi (zupełnie absurdalnie, zmywarkową i suszarkową przestudiowałam dokładnie), zwłaszcza że chowam je zwykle w tak oczywistym miejscu, że nie jestem w stanie już po tygodniu znaleźć. Tak samo było z instrukcją do aparatu. Po latach pstrykania czego popadnie dotarło jednak do mnie, że poza radosnym pójściem na żywioł da się jednak pewne rzeczy spacyfikować. A to zorientowałam się, do czego służy przycisk balansu bieli, a to załapałam, o co chodzi z ISO i przesłoną (wspominałam, że retardem? można nie komentować), wpadłam nawet na kilka ciekawych tricków metodą powtarzalnych (jednak inteligentnym retardem) eksperymentów (na przykładzie palmy).

Rok temu dostałam na urodziny ślicznego, pachnącego Nikkora 50 mm 1:1.4G i z właściwym sobie refleksem już kilka miesięcy temu zorientowałam się, że coś za jasno jest. Większość zdjęć pieczołowicie przyciemniam, mimo że na logikę przesłona i iso dobre. Ostatnio mnie przycisnęło bardziej, albowiem usiłowałam zrobić zdjęcie śpiącego kota czarno-białego, co okazało się czynnością nietrywialną. Posiadanie TŻ-a z dobrymi google-skillsami dało w efekcie szybkie wyjaśnienie. Obniżenie jasności śmiesznym pokrętełkiem koło ON/OFF - natychmiastowy efekt:

Posiadanie w zasięgu klawiatury V. dało tych wyjaśnień więcej (jak również elektroniczną wersję manuala do D50), więc pewnie objawień na skalę "o, to wreszcie wiem, do czego ten przycisk służy!" będzie więcej. Z góry przepraszam.

Za to kot czarno-biały na pewno doceni:

W przeciwieństwie do:

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 14, 2009

Link permanentny - Kategorie: Koty, Fotografia+ - Komentarzy: 9


Idę sadzić

Coś w tym jest, że dobrze wstać skoro świt. Wprawdzie świt późny, bo o 8 i tylko po to, żeby po raz kolejny przekonać się, że firma, która zinformatyzuje Pocztę Polską zgarnie ładny kawałek grosza i pewnie niezłe cięgi za zwolnienia pań z okienek, które nie będą mogły już jednego poleconego obsługiwać ładne parę minut (znaleźć naklejkę na polecony, spisać numer na pieczołowicie wypełnionym przez nadawcę potwierdzeniu, znaleźć w klaserze odpowiednią liczbę znaczków, przylepić, podstemplować, dopisać kwotę na potwierdzeniu, podpisać się, wpisać wszystko w komputer, podsumować na kalkulatorze i pobrać opłatę), ale i tak rosa na liściach w słoneczny poranek to miły początek dnia. I grzanki z goudą i szczypiorkiem na ciemnym chlebie. I doniczki nowych roślin czekających na posadzenie (przy okazji niech owady obeżrą "uczynne" panie w ogrodniczym, dla których żadna roślina nie jest trująca, jasne). Easy like a Monday morning.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 13, 2009

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 3


Sue Grafton - A is for alibi

Pierwszy tom cyklu, jeszcze surowy w kwestii bohaterów drugoplanowych. Kinsey ma spore szczęście do odgrzebywania starych spraw - tym razem szuka mordercy bogatego adwokata zajmującego się nieruchomościami. Adwokat został zamordowany kilka lat wcześniej, oskarżona została jego żona, która wyszła z więzienia i usiłuje znaleźć winnego. Kinsey jeździ więc sobie po połowie Kalifornii, bo przez kilka lat znajomi, współpracownicy, dzieci i byłe kochanki zdążyły się porozjeżdżać po okolicy (dlatego bardzo sympatycznie mi się to czyta i stawiam na google-mapie kolejne punkty na przyszłość do obejrzenia). Dodatkowo w przeciwieństwie do kolejnych tomów zawiera sceny pikantne z udziałem głównej bohaterki. I, jakżeby inaczej, finał śledztwa wymaga solidnego poturbowania dzielnej pani detektyw, która nie może przekazać sprawy lokalnemu wydziałowi policji zanim nie złapie złoczyńcy za rękę.

Inne tej autorki tutaj.

#30

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 13, 2009

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2009, kryminal, panie - Skomentuj


Dirty Sexy Money

W naszej telewizji łopatologicznie - "Seks, kasa i kłopoty", podczas gdy amerykański tytuł lepiej oddaje ideę serialu. Nick George, prawnik spokojnie żyjący z żoną i córeczką w Nowym Jorku, dowiaduje się, że w tajemniczym wypadku zginął jego ojciec, również prawnik. Niejako w spadku dostaje ultimatum - otrzyma zarządzanie fundacją charytatywną ze sporym budżetem i wolnością wyboru, ale jednocześnie będzie musiał zająć się obsługą prawną bogatej rodziny Darlingów. Mimo początkowych prób rozdzielenia pracy od życia okazuje się, że rodzina zleceniodawców - nestor rodu, jego żona, czworo dzieci i ich rodziny - zajmuje cały wolny czas prawnika, powoli wkraczając wszędzie. Jednocześnie próbuje prowadzić śledztwo w sprawie śmierci swojego ojca. W międzyczasie pojawia się demoniczny przeciwnik, który chce przejąć majątek rodziny.

I jak pierwszy sezon oraz połowa drugiego zachwyciła mnie dowcipem, kontrastem między logiką prawnika a idiotycznymi zachowaniami rodziny, tak niestety potem to już równia pochyła - zamiast budowanych tajemnic, twistów zaczęła się Dynastia - wszyscy sypiają ze wszystkimi, każdy ma tajemnice, tworzą się aliansy i rozsypują dotychczasowe porozumienia. Do końca dociągnęłam tylko siłą rozpędu, szczęśliwie twórcy dali sobie spokój i dość strategicznie zakończyli serial (cliffhangerem, a jak) po drugim sezonie.

Co jest silną stroną serialu - aktorzy. Świetny Donald Sutherland, który z roku na rok wygląda coraz lepiej i starzeje się jak wino, bardzo ładnie obsadzona w roli demonicznej prawniczki Lucy Liu i budzący najwięcej sympatii (niestety, do czasu) Peter Krause. Pod paroma względami serial podobny jest do "Arrested Development", o którym niebawem, bo większość kontaktów bogatych Darlingów ze światem rzeczywistym jest tak przerysowana, że ogląda się to jak bardzo dobrą komedię (ale "AD" zdecydowanie bardziej).

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 12, 2009

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 3


Will Eisner - Nowy Jork. Życie w wielkim mieście

Niby są to historie o ludziach, ale właściwym bohaterem komiksu jest miasto. Ulice, dźwięki, zapachy, architektura, pogoda, parki, budynki. Komiks składa się częściowo z historyjek na jedną stronę, częściowo z trochę dłuższych opowieści o mieszkańcach Nowego Jorku - dzielnic biednych, bogatszych i takich zupełnie nijakich; ludzi, którzy zbiegiem okoliczności wylądowali na ulicy, mimo że nic tego nie zapowiadało. A dookoła miasto - naszkicowane sepiowo-brązową kreską, niby niewidoczne a pierwszoplanowe. Dużo czasu zajęło mi przejście przez komiks, mimo że treści w nim niespecjalnie dużo, ale warto patrzeć na kolejne alejki, napisy na murach, kota przy śmietniku czy detale budynków.

Ładne wydanie, twarda oprawa, dla fanów - wstęp Neila Gaimana.

#29

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 12, 2009

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2009, komiks, panowie - Skomentuj