Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Tajemnica morderstwa na Manhattanie

To, że lubię Woody'ego Allena, to żaden sekret. Lubię też filmy, w których pojawia się Diane Keaton, bo stanowi łagodzącą i realistyczną przeciwwagę dla neurotycznego, pełnego kompleksów i wiecznie zestresowanego Allena. "Tajemnicę" widziałam już ładne kilka razy, bo to jednak z lepszych komedii i jednocześnie sympatyczny kryminał (a odkurzyłam go dlatego, że chciałam zobaczyć króciutką rolę Zacha Braffa, który gra syna Keaton i Allena). No i Manhattan - piękny, refleksyjny, miejski, tętniący inteligentną formą życia. Nie ma kartonowych scen w studiu, są kamienice, piękne podwórka (zakochałam się w tym, które Alda pokazuje Keaton, planując stworzenie tam restauracyjki), apartamenty i biura, a film zaczyna się piosenką Cole'a Portera "I Happen To Like New York" [1].

Larry (Allen) i Carol (Keaton) spotykają w windzie parę starszych ludzi i idą wypić z nimi kawę. Następnego dnia staruszka umiera na zawał. Carol podejrzewa, że do teoretycznego zawału przyczynił się mąż i rozpoczyna śledztwo wbrew licznym i głośnym sprzeciwom Larry'ego, który nie chce być budzony w nocy przez telefony od wciągniętych w akcję przyjaciół - Teda (Alana Aldę) i Marcię (Angelicę Huston). Carol jest uparta, Ted kreatywny w szukaniu rozwiązań (nawet jeśli w tym celu musi się przespać z młodą aktorką), Larry niechętny i niezbyt przekonany do bycia detektywem, a potem szantażystą (bardzo piękna scena montowania rozmowy telefonicznej), a Marcia błyskotliwa i analityczna. Poza śledztwem film pokazuje, jak fajnie zestarzeć się z kimś, z kim dobrze się spędza czas, mimo że współmałżonek ma wady.

[1] Ja też lubię ten obraz Nowego Jorku.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 6, 2008

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Boris Akunin - Lewiatan

Od razu mówię, że to moje pierwsze podejście do losowo wybranego Akunina. Lewiatan to analog "Śmierci na Nilu" Agathy Christie - na luksusowym statku wycieczkowym do Azji płyną bogaci pasażerowie, a wśród nich zbrodniarz, który zabił kilkanaście osób podczas kradzieży u lorda-kolekcjonera. Francuski policjant zebrał wszystkich podejrzanych w jednym salonie i podczas rejsu prowadzi obserwację. Wiadomo tylko, że w sprawę zamieszania jest kobieta, a zbrodniarz nie ma złotego znaczka, który dostawał każdy pasażer. Szybko okazuje się, że znaczek posiada tajemniczy rosyjski dyplomata Fandorin, przez co zostaje wyeliminowany z grona podejrzanych, a jego celne uwagi popychają śledztwo do przodu. Każdy ze zgromadzonych w salonie ma jakąś tajemnicę, po kolei zostają uwalniane przez komisarza lub Fandorina. Narracja jest różna - każda z postaci pisze własny "pamiętnik", czasem niekoniecznie zgodny z prawdą (najbardziej upierdliwie się czyta historia Japończyka, pisana w dwóch szpaltach w poziomie kartki), są też i "wycinki" z lokalnej prasy.

Mnie się nawet-nawet, zdecydowanie wolę ciągoty do pokazywania Rosji mocarstwowej - mniej śmieszy i mniej trąci dzikością w przeciwieństwie do świata Marininy. Rosyjski dyplomata nie odstaje poziomem kulturowo-intelektualnym od reszty Europejczyków na statku, a czasem nawet okazuje się być bardziej kulturalny i mniej zaściankowy od reszty.

#12

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota kwietnia 5, 2008

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2008, kryminal, panowie - Komentarzy: 2


50 pierwszych randek

Zaskakująco sympatyczny film mimo Adama Sandlera, którego nie powinno się obsadzać w żadnej roli, a już szczególnie amantów. Nie gryzie nawet specjalnie Drew Barrymore, która gra sobie zwykłą, sympatyczną dziewczynę i nie robi straszliwie głupich min oraz nie biega z płonącą głową. Sandler jest wakacyjnym podrywaczem, który na Hawajach zapewnia turystce przygodę na jedną noc, po czym znika, zostawiając ją z niedosytem i pięknymi wspomnieniami. Pewnego dnia poznaje Lucy, przemiło sobie rozmawiają przy śniadaniu w sympatycznym dinersie, po czym następnego dnia, kiedy spotyka ją w tym samym miejscu, ale ona już go nie pamięta, albowiem nie działa jej pamięć krótkotrwała (w nocy się resetuje). W przeciwieństwie do komputera, kobiety po wypadku nie da się naprawić za pomocą wymiany płyty, więc zakochany Sandler posługuje się pamięciami zewnętrznymi, żeby każdego dnia przypomnieć Lucy, kim jest i co się z nią działo poprzedniego dnia.

Film jest ciepły, rodzinny, z dużą porcją dobrych ról drugoplanowych - brat na sterydach, transwestyczna pani/pan pomocnik weterynarza, bardzo fajna rola morsów czy innych wielkich fokowatych z wąsami.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek kwietnia 4, 2008

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 1


postaramy sie do piątku swinalizowac tranzakje

Tytułowa transakcja dotyczy mojej nowej pralki Bosch i pochodzi z pewnej hurtowni, która jest tania i dostarcza stuff AGD z wniesieniem, więc znajomości ortografii się nie czepiam (acz przyznam, że "swinalizowanie" kojarzy mi się z okładaniem prosiakiem). Zabawna natomiast jest historia pozbywania się starej pralki, która już po raz drugi stwierdziła, że odprowadzanie wody jest dla mięczaków, więc nie będzie. Średnio przepadam za wyciąganiem z pralki spienionego i ociekającego prania, zdecydowaliśmy więc, że nie myjemy, tylko robimy nowe. Z przyczyn czysto wygodnickich wystawiłam na Allegro pralkę za 1 zł z delikatną sugestią, że chcę się pozbyć i jestem świadoma, że za tyle sprzedaję. Chętny się znalazł, kliknął, pralkę wyniósł wczoraj wieczorem. Dziś dostałam uprzejmego maila od altruistycznego allegrowicza, który ubolewa, że taką dobrą pralkę za 1 zł oddaję i doradza mi, jak łatwo (każdy potrafi odkręcić parę śrubek i wymienić pompę jakąśtam), bo przecież szkoda!

A mnie nie szkoda, bo kupiłam sobie nowego Boscha WAE 24360, który będzie mnie kochał i prał, podając mi czas do otwarcia drzwiczek i klaskając w przednie łapy, jak przyniosę rybę. Wróć, to foka. Potem zrobię sobie kafelki w kuchni. Na ścianie, nie na patelni.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa kwietnia 2, 2008

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Komentarzy: 7


Cywilizacja wiejska

To nie tak, że we wsi pt. Suchy Las nic nie ma w sensie infrastruktury knajpianej. No, jest ostatnio trochę mniej, bo ku mojemu głębokiemu żalowi zamknęli bar "Suchy Las Vegas", mieszczący się opodal w gustownym blaszaku, obitym sidingiem. Poza "Kuchniami Świata", gdzie można zjeść bardziej fastfoodowo, ale w dość urozmaiconym zakresie, jest też bardziej wyrafinowana, bo z kelnerami i białymi obrusami, "Estella". Bardzo dobra pizza, dania typu obiadowego też przyjazne, a na koniec do dość okrągłego rachunku podają w małych kieliszeczkach nalewkę śliwkową (chyba dla osłodzenia konieczności płacenia rachunku). Bardzo mnie te kieliszeczki ujęły. Do kompletu jest jeszcze "Zajazd Sucholeski", ale tam jeszcze nie jadłam. Na razie.

Ale ogólnie poza tym to jest ubóstwo. Żabka, sklepik u pani Eli, gdzie można dostać spleśniały albo suchawy chleb, kawałek dalej na rynku Chata Polska i Biedronka. Dlatego w poszukiwaniu śniadań trafiliśmy dzisiaj do "Monidła" [2024 - restauracja zamknięta] na Grunwaldzie. Mental note to self - śniadania dają do 13, więc przychodzenie o 13:30 (no ale co ja mogę, nie przewidziałam, że proste "proszę skrócić z tyłu i grzywkę" będzie trwało bite półtorej godziny, do tego połączone z wysiłkiem umysłowym koniecznym na konwersację z panem fryzjerem, który bardzo się starał przerywać doskwierającą ciszę) oznacza, że już nie dadzą. Dają za to dania obiadowe, szeroki wybór deserów i sałatek oraz kaw i herbat czy innych napitków alkoholowych. Do zamówionej sałatki z buraków, koziego sera, brzoskwiń i sałaty z octem balsamicznym mam trochę mieszane uczucia, ale to bardziej kwestia, że lubię smak octu, natomiast odrzuca mnie jego zapach, bo sama sałatka była ok. Co mi się ogromnie podoba, to duże wnętrze w suterenie podzielone na mniejsze sale, również takie, gdzie można wstawić duży stół na imprezy w większym gronie, dodatkowo zaopatrzone w ogródek z tyłu, otoczony kamienicami.

Znajduję również dość zachęcającym fakt, że knajpka mieści się nie w centrum, a tak trochę z boku - pewnie dlatego, że blisko MTP. Szybki rzut oka na okolicę sprawił, że zaczęłam się nieco wahać nad moim potencjalnym domkiem na Sołaczu czy na Zakręcie - nie byłabym od tego, żeby na przecinającej Matejki ulicy Skrytej[1] nie kupić sobie wyremontowanego piętra w jednej z kamienic. Jestem zdecydowanie miejska.

[1] Na Skrytej 1 mieści się biuro ogłoszeń (a po przeciwnej stronie Francuski Łącznik), w czasach przeglądania gazet miałam więc nieustającą wizję Wielkiej Skrytki Pocztowej, bo w większości inseratów pojawiało się sformułowanie "Skryta 1".

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota marca 29, 2008

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 5


Moody blues

Poprzednią wersję wpierdzieliło mi pojawiające się znienacka logowanie na joggerze. Miałam w niej (tej wersji) żal do świata. Że niektórzy ludzie, których potrzebuję, nie potrzebują mnie, a akurat teraz przydałoby mi się parę ciepłych słów. Że martwię się, kiedy moje próby nawiązania kontaktu trafiają na mur, na którym się rozbijam, bo nie chcę pisać w ciemno, nie słysząc chociażby "mhm", które oznacza, że ktoś słucha, wie i rozumie. Że martwię się ciszą, kiedy milczy GG, jabber i telefon, a maile nie spływają. I że boję się wchodzić na ten mur i zaglądać do środka, bo może ktoś po drugiej stronie sobie tego nie życzy. I że kot po chwilowej hossie, kiedy to pożerał miskę za miską, mruczał, biegał i jak na chorego kota ogólnie był niesamowicie ożywiony, ma znowu bessę, podczas której snuje się apatycznie i odmawia jedzenia, zadowalając się kurzem i powietrzem. Że poszłam na spacer, żeby odetchnąć czymś innym niż fabryczna klimatyzacja, ale poczucia, że coś się zmieniło, starczyło mi na godzinę. I tak o. A, i jeszcze wkleiłam zdjęcie z ulicy Wyspiańskiego. Więc w zasadzie to może i dobrze, że znikło?

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek marca 27, 2008

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 5


Curiosity killed a kołorker

P. (inny P.): Ja wiem, że to retoryczne pytanie i nikt nie wie, ale czemu poczta znowu nie działa?
Ja (dość grobowo): Mogłabym ci powiedzieć, ale potem musiałabym cię zabić.
P. (zalotnie): A jak byś mnie chciała zabić?

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek marca 27, 2008

Link permanentny - Kategorie: SOA#1, Śmieszne - Komentarzy: 3


Poczekalnia story

Czekamy z kotem czarnym u weterynarza. Wchodzi biszkoptowy, strasznie drżący pies systemu labrador, ojciec i córka w wieku pytań "dlaczego?".
- A dlaczego nie wchodzimy? Bo jest kolejka.
- A dlaczego jest kolejka? Bo ktoś przyszedł przed nami?
- A dlaczego przyszedł? Bo przyszedł.
- Ale dlaczego? Bo tak ludzie przychodzą.
- Ale dlaczego przychodzą? Dlaczego nie możemy wejść do środka? Dlaczego kotek jest chory? Dlaczego kotek jest w klatce? A dlaczego pies nie jest w klatce? Czemu pies ma smycz? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
Uprawiamy z TŻ dyskretne podśmiechujki, chyba jednak nie dość dyskretne, bo w pewnym momencie ojciec nieco zmęczonym tonem patrzy na nas i oznajmia:
- Mam ich dwójkę i mam tak cały czas.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek marca 25, 2008

Link permanentny - Kategoria: Śmieszne - Komentarzy: 6


Frances Mayes - Rok w podróży. Dziennik pasjonatki

Bardzo lubię blogi podróżnicze. Niekoniecznie handlowo-przewodnikowe, gdzie znajdują się listy knajp, sklepów i wyliczenia, co warto kupić i za ile, ale takie bardziej osobiste - z czym kojarzy się fontanna na placyku w wiosce, jak smakują ciasteczka w cukierni tu i tu, czemu balkony są tak skonstruowane, a nie inaczej, kto mieszkał na tej ulicy, czy że przychodzą koty pożebrać o kurczaka.

Tak mniej więcej wygląda "Rok w podróży". Amerykanka z Georgii, mieszkająca przez sporą część roku w Toskanii we Włoszech, robi współcześnie rundkę po krajach Europy (2005). Nie jest to historia Standardowej Amerykanki(TM), która przyjechała do Europy i dziwi się każdemu szczegółowi, ale pełna zachwytu opowieść literatki, fascynatki kuchni i kultury, obserwującej dziedzictwo wieków. Krótka podróż po Hiszpanii zawierała m.in. wizytę w Granadzie, gdzie można przejść śladami Federico Garcii Lorki, co było dość inspirującym tematem. Znacznie gorzej wypadło zwiedzanie Burgundii śladami Colette, bogato okraszone opisami z jej książek czy licznie ocytatowana jakimiś romantycznymi dziełami wyprawa do Taorminy, zyskująca znacznie na opuszczaniu cytatów. Poza tym rzut oka na Portugalię, Fez, Neapol, Istambuł, rejs po Morzu Śródziemnym i zwiedzanie okolicznych wysp, angielskie wiejskie ogrody, Szkocja z przyjaciółmi w wynajętym domu. Dużo miejsc trafiło na moją wirtualną listę "to visit", w wielu miejscach czytając uśmiechałam się pod nosem, bo miewałam podobne doświadczenia.

Książka zupełnie bez żadnych dodatkowych wątków fabularnych poza krótkimi historiami związanymi z pobytami w różnych miejscach i poznanymi tam ludźmi. Sporo skojarzeń i wspomnień z życia i poprzednich wyjazdów, dużo planów i marzeń. Ot, rok z życia bloggerki. Brakuje mi tylko odnośnika to jej galerii na picasie, żeby obejrzeć poukładane w zgrabne albumy zdjęcia z opisanych w książce podróży.

Inne tej autorki:

#11

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek marca 25, 2008

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2008, panie, podroze - Skomentuj


Ryszard Ćwirlej - Trzynasty dzień tygodnia

Ja się nie upieram, że siłą kryminałów Ćwirleja jest akcja i zagadka kryminalna, chociaż w związku z wydarzeniami, jakie rozpoczęła noc 13 grudnia 1981 roku, w Polsce dzieje się sporo. A to wojskowy samochód, wyjeżdżający z Nad Wierzbakiem na Wojska Polskiego, ma wypadek. A to w różnych punktach miasta znajdują się upozowane na samobójstwa zwłoki. A to oprócz zwykłych aresztowań działaczy Solidarności zaczyna się dziwna aktywność w szeregach SB. Szybko okazuje się, że to właśnie morderstwa (a nie stan wojenny) sprawiają, że oficerowie i pomniejsze SB-żuczki przebierają nerwowo nogami, bo za morderstwami kryje się zaginiona duża kwota w niemieckich markach, przesłana przez rodaków zza zachodniej granicy na wspieranie ruchu oporu. Tak jak w "Upiorach nad Wartą", śledztwo prowadzi błyskotliwy Fred Marcinkowski i młody Mirek Brodziak, przysłany świeżo ze Szczytna, dookoła pęta się wiecznie podpity Teoś Olkiewicz, a w tle jak złowrogi SS-man przemyka esbek Wirski.

Natomiast stanowczo się upieram, że siłą kryminałów Ćwirleja jest Poznań. Czytając, można jechać palcem po mapie - czy to śledząc trasę brawurowych ucieczek eskortowanego więźnia, czy podążając czasem komunikacją miejską, czasem radiowozami za milicjantami. Bardzo kolorowe postaci drugoplanowe - dominikanin wspierający Solidarność, księża gospodyni (zgaduję, że wzorcem była czyjaś pełna zapału i opiekuńczości babcia) czy staruszka pędząca bimber w podpoznańskiej wsi.

Inne tego autora tutaj.

#10

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 23, 2008

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Moje miasto - Tagi: 2008, kryminał, panowie, prl - Komentarzy: 2