To nawet nie chodzi o to, że nie wiedziałam o terminie i go przegapiłam, mimo że nie widzę powodu, żeby nie być praworządną. Nie chodzi też o to, że mimo dwóch dni poszukiwań nie znalazłam dokumentów, które są niezbędne, żeby. Straciłam poczucie, że panuję nad chaosem. Że wiem, gdzie co jest i jakby co, to jestem w stanie sięgnąć, wyjąć i zaprezentować z sygnałem dźwiękowym ("tada!"). Że mam białą plamę w pamięci, mimo że rzecz się działa niespełna trzy miesiące temu.
Próbuję, jak Dolores Herbig, codziennie przejść przez listę Rzeczy Trudnych, Kłopotliwych, Upierdliwych i odhaczyć chociaż jedną, żeby usnąć z poczuciem zakończenia czegoś, a nie tylko włożenia w kolejny dzień pracy w rzeczy powtarzalne, wymydlające się, ciągle powracające do stanu poprzedniego. A jestem zajęta - piorę, suszę, składam, układam, wkładam, zmywam, wyjmuję, wynoszę i przynoszę, gotuję, jem i piję. Tylko co z tego?
Potrzebuję żony. Nawet nie chcę, żeby gotowała, prała, sprzątała i wykonywała z entuzjazmem małżeńskie obowiązki w łożu (ale jakby się bardzo upierała, to jest czysta i pachnąca pościel), ale żeby miała pieczę nad moim kalendarzem, przypominała o rzeczach niewdzięcznych a koniecznych ("wystaw numer za małe martensy na allegro, to TŻ Ci kupi rozmiar większe i będziesz miała w czym chodzić do pracy, frajerko"), segregowała dokumenty na te makulaturowe i te, które trzeba trzymać pięć lat albo całą wieczność, układała kolczyki i rozplątywała korale. Szukała następnej fajnej książki do przeczytania, żebym nie stała jak wazon przed półką z niby mądrą miną, a i tak wiadomo, że znowu wyciągnę jakiś stary kryminał, w którym nie pamiętam pointy prawie do ostatniej kartki. Pamiętała o terminach, o zabraniu wody mineralnej i gdzie to ja położyłam ten odpis recepty. Tak, potrzebuję żony. Niedużej, ale zorganizowanej. Bo ja nie jestem, mimo że do pewnego momentu miałam złudzenie, że jakoś nie odstaję.
Napisane przez Zuzanka w dniu Thursday October 20, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Komentarzy: 3
Świeży, tegoroczny, pachnący farbą, must have dla każdego mieszkańca Poznania i okolic. 10 tras po znanych (Rogalin, Kórnik, Szreniawa, Gniezno) i mniej znanych (Puszczykowo, Zaniemyśl, Kalisz) miejscach w okolicy; trasy są ciekawe, do każdej dołączona mapka i lista miejsc, które warto zobaczyć. Kilka smacznie się zapowiadających się namiarów na restauracje, kilka podpowiedzi, które znacznie poprawią możliwości zwiedzania - ot, nie wiedziałam, że w ramach biletu do skansenu w Szreniawie jest wstęp na wieżę widokową, skąd widać panoramę Poznania (a w kasie nikt nie wspomniał). Niezłe zdjęcia, sporo adresów i telefonów, zaznaczone miejsca z dostępnością dla niepełnosprawnych i przyjazne dzieciom.
Wada - nie rozumiem kryteriów wyboru miejsc, a jakieś musiało być, bo spacerownik pomija sporo z nich, które według mnie są warte obejrzenia - ot, Będlewo, Owińska (i cały szlak cysterski), Czerniejewo, Iwno czy Krześlice. Ba, nie ma słowa o Rydzynie czy Gołuchowie, do którego łatwiej dojechać niż do Lichenia i mają więcej walorów poznawczych niż sanktuarium. Niespecjalnie narzekam, bo nie znam lepszego wydawnictwa niż to, ale chętnie bym kupiła dwa razy grubsze i bardziej kompletne. Czy Agora mnie słyszy?
I rodzynek (normalnie Breaking Bad Pyrlandia Edition):
Napisane przez Zuzanka w dniu Wednesday October 19, 2011
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
polska
- Komentarzy: 1
Na niebie dziś czerwono zachodzące słońce i równa ukośna siatka chemtrailsów. A ja za kierownicą, więc musicie to sobie wyobrazić. A nie piszę tu, bo gdzie indziej.
Napisane przez Zuzanka w dniu Wednesday October 19, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Skomentuj
14-letni Cygan Ricsi Lakatos kocha się w swojej koleżance z klasy, Julice Csorbie. I zupełnie jak w "Romeo i Julii", ich ojcowie - jeden to lokalny alfons, drugi właściciel podłej knajpy - nie są zachwyceni, a nawet przechodzą do rękoczynów oraz miotania grubym słowem, kiedy słyszą o ewentualnym połączeniu się potomstwa z wrogim klanem. Młodzi planują podstęp, bo skoro pieniądze są lekarstwem na wszystko, to czemu by nie zostać bogaczami i zamknąć usta skłóconym rodzinom. Dlatego przenoszą się w odległą przeszłość, za podróbkę Roleksa kupują od pierwotnych Węgrów dinozaury, detonują otrzymaną od Bin Ladena bombę atomową i po powrocie do współczesności wykopują spod placu zabaw w swojej dzielnicy ropę naftową, powodując wprawdzie kryzys ogólnoświatowy, ale uzyskując błogosławieństwo.
Bezgranicznie zachwyciła mnie warstwa graficzna - połączenie naiwno-dziecięcej kreski Nikifora z kolorowymi impresjonistycznymi plamami Claude'a Moneta. Autorzy nagrali sekwencje z plenerami twarzami aktorów, dorysowując ich ciała i elementy scenografii. Nieco mniej spodobała mi się sama akcja, przypominająca absurdalne scenki rodem z South Parku, pełne przekleństw, wulgaryzmów i świadomego naruszania wszelkich tabu.
[Tekst "Kino znad Balatonu" do Magazynu Business&Beauty, grudzień 2011].
Napisane przez Zuzanka w dniu Sunday October 16, 2011
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Przeczytali mnie
- Skomentuj
Pierwszy lakier na małym paznokietku nieco przereklamowany, albowiem ciężko wytłumaczyć dwulatce, że trzeba poczekać, aż wyschnie. Więc w efekcie jest lakier na paluszkach, na poduszce i na odzieży. Bez efektu wow.
Ale ja nie o tym. Nagła zmiana pogody przyniosła mi L4 i poczucie, że jestem marnym żuczkiem, którego przerasta wejście po schodach na pierwsze piętro. I nie dla mnie jesienne liście, mgły o poranku, słońce sugerujące +2 stopnie za oknem, tylko syrop, tabletki na drut kolczasty w gardle i aspiryna (i czosnek, dużo czosnku). I kiedy już przestałam widzieć w lustrze zapuchniętą strzygę, a zobaczyłam człowieka, poszłam zdrowieć w ciepłe. Do Palmiarni.

Za każdym razem zdumiewa mnie, że są inne kolory, że inaczej pachnie, że zauważam inne rzeczy niż poprzednio (ot, nigdy wcześniej nie widziałam szaro-burego pręgowańca, przemykającego pod ławeczkami), że teraz w "7 kontynentów" można dostać śniadania. Małe rzeczy. Chcę oranżerię, chyba kiedyś wspominałam.

Złapałam się też na tym, że przestałam myśleć. Podróżuję od-do, wykonuję, mam listę rzeczy, czasem nieprecyzyjną, ale boleśnie powtarzalną. Sprawdzam, wkładam, suszę, zamiatam, składam. I trudniejsze - przytulam, próbuję rozumieć, nie wpadam w irytację, znajduję radość z rzeczy nienadzwyczajnie porywających. Jeszcze się nie nauczyłam, że stracone okazje się powtórzą, że zachód słońca będzie tak malowniczy i za tydzień czy za dwa lata i wtedy może. Żarłocznie czytam cokolwiek, niestety zwykle tęskniąc za tekstem porywającym i wprowadzającym w ten stan, że muszę przewrócić kartkę, żeby zobaczyć, co dalej. Mało casu, kruca bomba. I nie, rozwiązaniem moich problemów nie jest nowy, lepszy depilator, płukanie zatok czy wyklikanie biletu. Wiosna - tak.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu Saturday October 15, 2011
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto
- Skomentuj
Indyki nie są od kurczaków mądrzejsze - potrafią zadławić się deszczem, bo stoją na podwórku, patrzą w górę na spadające krople i zapominają zamknąć dzioby (trochę jak fani Bon Jovi).
I jak lubię Bourdaina za język, tak książka mnie mocno zniechęciła. To w zasadzie zbiór historii z różnych regionów świata, w których pyskaty szef nowojorskiego Les Halles opisuje poszukiwania smaku. Smaku z dzieciństwa, zaskakującego, kojącego, egzotycznego, niebezpiecznego, ryzykownego, świeżego i pełnego; takiego, żeby było co pamiętać. Ale czyta się tak sobie, bo to w zasadzie wspomnienia z planu kręconego w podróży serialu i część rzeczy nie wypływa z chcenia autora, a ze scenariusza. I nie zachwyca mnie detaliczny opis zabijania świni, polowania na króliki, nurzania się w azjatyckich owocach morza i innych owocach fermentacji (chociaż N. pewnie by przeszedł śladami japońskiej kuchni i zamieszkał na japońskim targu rybnym). I wprawdzie Bourdain o jedzeniu opowiada ładnie, ale tak jakoś nie chwyta.
Bardziej przemawiały do mnie wtrącone mimochodem zachwyty nad Edynburgiem, architekturą Fezu czy grą światłocieni na pustyni. Raczej #chcetam (a i to nie wszędzie) niż #gastrofaza.
Inne tego autora:
#66
Napisane przez Zuzanka w dniu Thursday October 13, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, felietony, panowie, podroze
- Skomentuj
... i powolne wychodzenie z pierwszego jesiennego przeziębienia. Kompozycja: Maj, fotografia: ja.
Napisane przez Zuzanka w dniu Thursday October 13, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Fotografia+
- Skomentuj
Pan w żółtym kapeluszu poucza Ciekawskiego George'a, że nie wolno malować po ścianach. Maj potwierdza i wykonuje gest przygany, dodając, że "Nie, nunu, Dźiorć". Indaguję, pokazując na malunki na ścianach: "Zobacz, Maju, pan mówi George'owi, że nie wolno malować po ścianach. A tu, zobacz, kto tak pomalował?". Maj niezrażony: "To nie Dźiorć, to ja!".
Po nocnej histerii Maj niespecjalnie wstaje. Budzę, pukam w plecy, łaskoczę, głaszczę i negocjuję. Wreszcie klepię po pupie i pytam: "Jest tam kto?". Maj: "Siku jest!".
Napisane przez Zuzanka w dniu Tuesday October 11, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Maja
- Komentarzy: 2
- Poziom: 3
Kierownictwo budapesztańskiego metra jest zachwycone, że powstał ten film, bo bardzo lubią mistyczne historie o walce dobra ze złem, ale jednocześnie pragną Państwa zapewnić, że opisane wydarzenia nie są prawdziwe.
Bulcsú znalazł w budapesztańskim metrze poczucie bezpieczeństwa. Uciekł od wyścigu szczurów w świecie "na górze", gdzie musiałby być najlepszy, zdobywać dyplom, brać udział w konkursach i pracować nad sobą. Bycie kontrolerem jest łatwe - koledzy z zespołu to przyjaciele, z innymi można rywalizować i czasem się pobić. Za to pasażerowie bez biletów to wrogowie. Metro ma mnóstwo bezpiecznych korytarzy, w których się można przespać i wcale nie trzeba wychodzić na powierzchnię, bo nawet tu można spotkać uroczą dziewczynę w kostiumie niedźwiedzia. Tyle że co jakiś czas tajemniczy zbrodniarz wpycha ludzi pod pociąg, a Bulcsú przypadkiem trafia na jego ślad.
Bogata galeria postaci drugoplanowych: chłopak zapadający na narkolepsję, kiedy się zdenerwuje, wiecznie niedomyci i poobijani, niespecjalnie rokujący kontrolerzy, z których chyba każdy kwalifikuje się do ciągłej opieki psychiatrycznej, pijany maszynista, który zatrzymuje się za stacją, japońscy turyści, elokwentny alfons z prostytutkami czy jąkający się pasażer świetnie wpasowują się w mroczne, niepokojące korytarze metra, w kilkudziesięciometrowe ruchome schody, mrugające neony i szum nadjeżdżającego pociągu. Chyba na równi z aktorami w filmie gra muzyka - elektryczna, zostająca gdzieś z tyłu głowy dodatkowo podkreślająca bajkową nierealność pokazywanego świata, gdzie zatarła się granica między tym, co prozaiczne i realne, a mistyczne i niejednoznaczne.
[Tekst "Kino znad Balatonu" do Magazynu Business&Beauty, grudzień 2011].
Napisane przez Zuzanka w dniu Monday October 10, 2011
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Przeczytali mnie
- Skomentuj
- A to są nietoperze, takie latające myszy.
- Mamo, to nie miszy!
Napisane przez Zuzanka w dniu Sunday October 9, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Maja
- Komentarzy: 3