Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

TTWAB (2a) Powerscourt

Kiedy czytałam "Zaczarowany zamek" Edith Nesbit, na podstawie ilustracji Szancera i tego, co mi po lekturze zostało w głowie, wymyśliłam sobie dwór w Powerscourt. Masywna bryła, szary kamień, wieżyczki, okna, tajemnicze drzwi z kołatką, a dookoła ogromny park z rzeźbami[1], które u Nesbit ożywały w świetle księżyca i ogrody takie, że nie starczyło mi karty w aparacie, więc sami rozumiecie. Więcej zdjęć będzie, ale za czas jakiś.

Specjalnie dla Hanki nieco upośledzone (u Valwita niepewne) lewki (miałam straszną wizję, jak ten doniczkowy budzi się, próbuje zaryczeć, orientuje się, że w paszczy ktoś mu zamontował kółko, robi przeraźliwie zdziwioną minę, wypluwa i zaczyna wylizywać łapę, żeby zaakcentować, że tak miało być:

Ogrody skomentowało przechodzące przez rozarium dziewczę, słowami "It's like roses, so what". Mnie w każdym razie smakowało. Podobnie jak śniadanie w sali z kryształowymi żyrandolami (można na tarasie, ale wiało jak to w Irlandii). Wzruszył mnie cmentarz dla zwierząt - nie tylko psów, bo i rasowe krowy miały swoje gustowne nagrobki.

[1] I chyba nieodłączne pola golfowe, bo jakoś trzeba zameczek utrzymać. Nie przeszkadza mi to ani to, że we wnętrzach zamku są sklepy z mydłem, powidłem czy na przykład meblami, gdzie znalazłam dla siebie fotel, który chciałabym NAOW.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 31, 2010

Link permanentny - Tagi: irlandia, 2010, powerscourt - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Komentarzy: 9


Plan zwiedzania

Rano Powerscourt, po południu południowy Dublin, a wieczorem emergency w dwóch szpitalach, bo w jednym nie obsługiwali młodzieży poniżej 14 lat. I już po trzech godzinach siedmiomilimetrowe uszkodzenie skóry na czole mojego dziecka zostało zaklejone i zaplastrowane.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 31, 2010

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja - Tagi: 2010, irlandia - Komentarzy: 1


To the West and Beyond

Po raz trzeci zmierzyłam się z konceptem WP, że na świat z samolotu patrzy się oczami Boga. Za pierwszym razem cynicznie wyśmiałam, za drugim ostatecznie i z blazą zgodziłam się, że w biznes klasie całkiem całkiem, ale dziś - wstyd się przyznać - mózg mi zalał #budyń i było transcendentalno-mistycznie. Na moim ramieniu usypiała błogo wypełniona mlekiem[1] i ściskająca pluszową żyrafkę bezpieczeństwa córka, za oknem świat stawał się coraz mniejszy i coraz bardziej odległy, a ja ze łzami w oczach[2] myślałam, że to najlepsza rzecz na świecie tak po raz pierwszy wznosić się w niebo z małym Majem, który wprawdzie nie partycypował w cloud-spottingu i patrzeniu na miniaturowe domki i drogi, ale BYŁ, posapywał i ciumkał sobie leniwie zatyczkę od czasu do czasu. Zdjęć nie ma, bo - jak już kiedyś wspomniałam - nie mam trzeciej ręki, a i możliwości manewru walizkowego w Ryanair dość słabe. Zarejestrowałam plantację wiatraków chyba na kanale la Manche, a mały Maj obudził się nad Manchesterem. Mimo moich obaw lot był przyjemny, zwłaszcza że Maj nie brał przykładu z pozostałych wyjców na pokładzie i protestował tylko przeciwko pasom bezpieczeństwa. I, oraz niepomiernie rozbroiły mnie fanfary po wylądowaniu. Osom.

Gdzieś nad Wielką Brytanią pojawiła się tęcza, tam na dole. Specjalnie dla nas.

Leniwie po aktywnym poranku poleżeliśmy na trawie w Howth. Mewy, foki, targ, seafood chowder, smażone kalmary w cieście, frytony[3] i co chwila rozlegający się dźwięk rozmów po polsku. Bo okolice Dublina to takie jeszcze jedno województwo.

[1] Wymyśliliśmy sprytnie, że na start, żeby dziecku uszy nie odpadły i mózg nie wybuchł, dziecko dostanie flaszkę. Pomysł okazał się przedni, w każdym razie. TŻ przygotowuje, nagle zza fotela odzywa się młody człowiek z uprzejmym pytaniem, czy to Nutramigen, bo poznał po zapachu. Nie jest to dziwne, bo tego zapachu nie da się zapomnieć.

[2] Ostatnio taki przypływ mega wzrusza miałam na widok samochodu SFFD.

[3] Taka subtelna fryteczka z ćwiartki dużego ziemniora.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 29, 2010

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: 2010, irlandia, howth - Komentarzy: 4


35

Chcę być piękna, zdrowa i bogata, czego i Wam życzę. A oprócz tego (nie będzie 35, bo wybrałam tylko te takie bardziej):

  • chcę przejechać się wzdłuż wybrzeża Kalifornii pociągiem, wysiadając na każdej stacji,
  • przelecieć balonem o wschodzie słońca, na przykład nad Kapadocją,
  • wrócić do Poznania (wyremontowana kamienica albo domek na Sołaczu),
  • przejechać rowerem wzdłuż szlaku winnic w Napa,
  • objechać Balaton, najchętniej pociągiem z wysiadaniem na każdej stacji,
  • mieć czas na przeczytanie tych książek, które już mam i miejsce na te, które chciałabym kupić,
  • zacząć uczyć się rzeczy, na które jakoś nigdy nie mogę znaleźć czasu (lista w kieszonce notesu),
  • #wstydliwe-wyznania zorganizować sobie wystawę fotografii.

PS Ogarniam. Ale czasem bywało różnie. Patrząc na ubiegły rok, uważam, że był to najlepszy rok w moim życiu. Najpełniejszy, najciekawszy, najczynniejszy i najbardziej twórczy. I poukładałam sobie w głowie sporo. A to ważne, bo tam bałagan zwykle jest.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 28, 2010

Link permanentny - Kategoria: B is for Birthday - Komentarzy: 14


Pierwsze słowo

Dziś w nocy kot czarno-biały znowu cierpiał na środku kuchni na problemy egzystencjalne. Czekałam, aż kotu przejdzie, mając nadzieję, że nie obudzi dziecka. Niespecjalnie przechodziło, wstałam, żeby kota serdecznie pogonićprzytulić. Kiedy wstałam, usłyszałam z łóżeczka radosne "Cici!".

Tyle o zastanawianiu się, czy świadome i z sensem będzie "mama", "tata" czy "am".

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 28, 2010

Link permanentny - Kategorie: Koty, Maja - Skomentuj



Turystyka z pewną taką niepewnością

Rok temu miałam fin de siècle. Że nie będzie już takich poranków (niestety, jak na razie się nie zapowiada, żeby szybko wróciły), że lato się kończy, że owoce nie będą już takie jak były, te sprawy. A jednocześnie poczucie, że zaczyna się era pierwszych razów, świeżości i ponownej możliwości, żeby zachwycić się czymś, o czym dawno zapomniałam. Dziś nie czuję upływu czasu, jestem w samym sercu nowości. Nie wszystkie są fajne, bo na przykład mam trochę dreszczy przed pierwszym Majowym lotem (zwłaszcza że Ryanairem, gdzie pewnie każą mi płacić za wodę przegotowaną dla dziecka) czy sprawdzaniem, jak bardzo Citi naciąga pod pretekstem robienia dobrze[3]. Ale jak już dolecimy, to będzie nader.

Za to niesamowicie lubię wymyślać coraz to nowe scenariusze. Wbrew temu, co mówi naród (że po co lecieć do Dublina, skoro jest tyle fajniejszych miejsc[1] i, oraz po co do miasta[2]), bardzo się na ten wyjazd cieszę. I mimo wąskiego okienka czasu tam, mam w głowie mnóstwo. I nawet jak się nie uda za pierwszym razem, to się - mam nadzieję - nie wymydli.

I nagle wyszło, że zaplanowałam sobie na niecałe 5 dni dziewięć(!) miejsc, w które koniecznie muszę pojechać. I ja jadę odpocząć, ech. Ale te targi, foki (foki!), zamki, cmentarze, ogrody, mosty, biblioteki, parki, budynki, plaże, zachody słońca i ulice - to tam czeka! I jak to tak, nie powąchać?

[1] W połowie byłam, w drugiej połowie i tak prędzej czy później będę, a poza tym we mnie jeszcze gdzieś siedzi to poczucie irlandzkiej magii, nie zabite przez stada rodaków jeżdżącym tam na zmywak. Nie, to nie o pani, kochaniutka.

[2] Zdziwniej, zdziwniej, bo mi w mieście dobrze.

[3] Tym razem biorę ze sobą alternatywnie kartę innego banku. Bo śliczna obietnica wypłat za granicą bez przewalutowania szybko okazała się mieć drobny druczek w postaci kursu zakupu walorów, który okazał się znacznie droższy od kursu sprzedaży w dowolnym kantorze. To ja sobie jednak kupię jak zwierzę, zamiast korzystać z produktu wymyślonego przez pazernych bankierów.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 26, 2010

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Komentarzy: 4



Czas podsumowań

Się zbliża.

Z jednej strony narzekam, bo wierzga przy przewijaniu, marudzi, jojczy, włazi na mnie waląc we wrażliwe. Z drugiej się zachwycam, bo przepięknie się śmieje z całego serca, myśli i analizuje (co często widać na twarzy ;-)), jest zdrowa, je sama borówy (wcześniej ugniatała w paszczy i wypluwała), fascynuje się światem i przytula mnie (nic to, że z siłą wodospadu i obrywam czołem w brodę).

Więc nie wiem, jak podsumować.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 24, 2010

Link permanentny - Kategoria: Maja - Skomentuj - Poziom: 3


Szykielety

Tak zupełnie znienacka znalazłam się przy rondzie Starołęka, pod szkieletem starej hali fabrycznej. Nie wlazłam w krzaki głębiej tylko dlatego, że byłam tam w innym celu, w eleganckich pantofelkach, a krze świeżo namokły po rzęsistym deszczu. Podobno zaraz obok jest obleśna stacja transformatorowa, co brzmi jak muzyka dla mojego obiektywu. Może jestem bardziej romantyczna niż myślałam, bo widzę urocze wieżyczki Eiffla zamiast.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 23, 2010

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 3