Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Kelly i Elanie Crawford - Kuchnia z Zielonego Wzgórza. Przepisy L. M. Montgomery

Książki typu "fusion", które łączą w sobie jakieś dwa elementy, rzadko są udane. I tak w "CK Kuchni" Makłowicza czy książkach Herve Thisa przepisy mają zwykle rolę drugorzędną, a właściwym mięskiem książki są opowieści obok przepisów, natomiast w "Przepisach z Zielonego Wzgórza" połączenie jest harmonijne. Kawałki biografii autorki cyklu o rudej dziewczynce z nadczynnością wyobraźni są przeplatane zestawami klasycznych kanadyjsko-wyspiarskich przepisów na tzw. domową kuchnię. Nie rzuciłam wszystkiego, żeby - jak w przypadku kolorowych książek z obrazkami - piec i gotować, ale głównie z tego powodu, że to kuchnia na dużą skalę. Obiad na 6 osób, deser na piknik, pieczona gęś czy nastawianie nalewek na kilka tygodni. Ja jestem w skali mikro i kuchenna godzina to dla mnie górny limit, na więcej jestem za leniwa.

#30

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 13, 2008

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2008, kulinarne, panie - Skomentuj


Człowiek musi sobie czasem polatać

A żeby polatać, to trzeba bilet na samolot kupić. Wydawałoby się, że kupić bilet to jak ogórków nakisić, ale po pierwsze jeden bilet musiał być na fakturę, bo to dla TŻ służbowo na statek, a drugi niekoniecznie kosztować majątek. Szybko okazało się, że ubiegłoroczne stawki za przelot skoczyły o 1/4, a mało pomocna pani z biura podróży dodaje następne 20% narzutu tylko za to, że kliknie w wybrane przeze mnie loty i wydrukuje mi kilka kartek (podobno to "różnica kursów", bo ceny biletów w dolarach, a oni - niech zgadnę - mają rozliczenia w euro). Ostatecznie przeklikałam się przez stronę Lufthansy, gdzie mimo kolejnych komunikatów o awarii głównej bazy i licznych błędów ortograficznych[3] (i chwilowego mojego zawieszenia się w momencie wyboru daty 9/11 na powrót[1]) udało mi się wypluć dwa numery rezerwacji. To polecę, nie? Muszę zjeść kraba w Crab Shack, zrobić sobie dobre turystyczne zdjęcie pod Golden Gate i zobaczyć, jak wygląda Dolina Napa pod koniec lata.

[1] Może i jestem przesądna, ale kiedy przesuwając daty w jedną i drugą trafiłam w okienku na 9/11[2], to poczułam dreszczyk i szybko przeklikałam się w innym kierunku - ostatecznie proszę do mnie machać 2 września o 12:35 oraz w okolicach 17:50 18, pewnie będę przelatywać przez miasto.

[2] Jako osoba z małą wyobraźnią nie odczułam jakoś specjalnie zagrożenia związanego z atakiem na WTC. Znajomi mocno panikowali, mimo że nikt z ich bliskich nie był akurat w okolicach Nowego Jorku, wieszczyli, że "it's the end of the world as we know it" i że jutro już będzie zupełnie inaczej. Ta ostatnia opcja spodobała mi się o tyle, że przestałam wykonywać obowiązki służbowe, stwierdzając leniwie, że skoro świat się kończy, to nie ma sensu, żebym pisała ten kawałek skryptu, jedynie w ramach troski ogólnoludzkiej wysłałam e-maila do kołorkerów aktualnie przebywających w Nowosybirsku, żeby wracali w miarę szybko, bo potem może już nie być jak.

[3] No jak rany, nie wiem, kto germańskim oprawcom z lufthansy tłumaczył komunikaty na polski, ale zrobił im kawał niedobrej roboty. Zaatakowało mnie najpierw, że "Nie należy stosować polskiej trzcionki", a potem zostałam dobita potwierdzeniem przy checkboksie: "Rozumię, iż w każdej chwili mogę wycofać swoją zgodę przez swój osobisty profil użytkownika na stronie programu Miles & More". Poczułam się jak podczas podpisywania zeznań na komisariacie przy okazji zgłaszania kradzieży telefonu, kiedy to pani w mundurze dała mi do złożenia autografu kartkę, na której niegramatycznie i z błędami stało zapisane, że był telefon i nie ma. Czy to jest poświadczanie nieprawdy?

EDIT: Przeklikałam się przez notkę jeszcze raz, bo koślawa wyszła.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lipca 10, 2008

Link permanentny - Kategoria: Listy spod róży - Tag: usa - Komentarzy: 1



Siądź pod mym liściem

Ponieważ jest ciepło, poszłam w niedzielę do Palmiarni, po tam cieplej. Seriej, to dlatego, że była wystawa roślin mięsożernych. Wystawy już jako takiej nie było, był stragan z potworkami na sprzedaż i mnóstwo rozemocjonowanych dzieci, które koniecznie chciały nakarmić roślinkę muchą. I żółwie ryćkające się pod czerwoną lampą (no, jeden był bardziej czynny, drugi tylko leżał; mam nadzieję, że nie był martfy).

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 8, 2008

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: ogrod-botaniczny - Komentarzy: 2


Czasem się nie rozumiem

Nie umiem przejść obok staruszek sprzedających kwiaty (jasne, czasem przechodzę obok, ale zawsze mam wyrzuty sumienia). Kupuję, choćby bukiecik był taki sobie i choćbym chciała inne kwiaty kupić. Wczorajszy pachnący groszek odżył po kąpieli w zimnej wodzie, ale kiedy jechałam z marniejącymi kwiatkami autobusem, zastanawiałam się już tylko, czy nie lepiej zostawić po drodze. I zastanawiałam się, czemu to robię. Bo mi szkoda, że siedzą w upale na składanym krzesełku, półlegalnie (bo w każdej chwili może podejść straż miejsca i ukarać za sprzedaż bez pozwolenia)? Bo te kwiaty związane są nitką? Bo pochodzą z ich ogródków? Bo może moje 10 zł wystarczy, żeby przeżyły do następnego dnia? Bo jak sprzedadzą, to wrócą do ogródka z zakurzonej ulicy?

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 7, 2008

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Komentarzy: 2


Puszczykowo

Wiele rzeczy kojarzy mi się z muzyką. Pewnie każdemu. Ale ja mam takie na sztywno przypisane skojarzenia, coś jak "grają naszą piosenkę". Idąc latem przez rozgrzane ulice słyszę w głowie "Summer in the City" Cockera. Na widok żółto pomalowanych kostek bruku włącza mi się piosenka z Czarnoksiężnika w Krainie Oz. Na placu Mickiewicza słyszę, że "Przy placu obok dwóch krzyży pędzą szemrane auta" Piżamy Porno. Dzisiejsza podróż do Puszczykowa[1] (no, duże słowo "podróż", 16 minut z Poznania, ale ze względu na stresujące warunki[2] pozostanę przy tym określeniu) sponsorował mój ulubiony podróżny Grechuta:

lecz kiedy pociąg nadjechał
i stał na peronie zdyszany,
ktoś spytał: „więc dokąd jedziemy”,
usłyszał: „na razie wsiadamy”

[1] Ja to nawet do Puszczykowa nie umiem pojechać. Bo w zasadzie to powinnam była do Lubonia (gdzie czekała na mnie W.), ale ponieważ w rozmowie padło Puszczykowo, to nie dość, że pojechałam dalej, to jeszcze wysiadłam nie na tej stacji, bo są dwie. Po co takiemu Puszczykowu dwie stacje? Na korzyść zwiedzania - stacja naprawdę ładna, tylko nie ma gdzie usiąść.

[2] Pociągi osobowe powinni zostać zakazane przez Unię. Podobnie jak paplająca idiotka, która całe 16 minut trąbiła na zmianę średnio zainteresowanej (uwaga dla panów: ładnej - piegowatej i z fajnymi okularami) koleżance i chyba równie średnio zainteresowanym abonentom telefonii komórkowej, że: nie zdała egzaminu, bo głupi wykładowca powiedział, że chociaż zastanawiał się, czy jej nie dać wpisu, to jednak nie dał, w związku z czym jest wściekła, ale ta największa wściekłość już jej przeszła, ale i tak widać, że jest wściekła, prawda? Dobrze, że podróż trwała 16 minut, bo po półgodzinie bym ją udusiła.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lipca 5, 2008

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+, Moje miasto - Tagi: puszczykowo, polska - Komentarzy: 9


Danuta Frey - Osiem ramion bogini Kali

Przyznam, że za dość drażniący fakt uważam to, że większość PRL-owskich kryminałów milicyjnych dzieje się w Warszawie. Tam zawsze były najlepsze dziwki (no, czasem akcja chwilowo skakała do hotelu Grand w Sopocie, żeby rzucić okiem na tamtejsze mewki), najsprytniejsi cinkciarze czy oczywiście najsprawniej działający wydział w Pałacu Mostowskich. Zaczynając smutną historię o przynoszącym pecha kolejnym właścicielom złotym posążku bogini Kali, westchnęłam sobie ze znużeniem, bo znowu będzie bazar Różyckiego i Saska Kępa. I tu miła niespodzianka - po zabójstwie dentystki, wdowy po posiadaczu tytułowego posążka, pewna sympatyczna pani patolog[1] Elżbieta i nieco mniej sympatyczny, bo szowinista[2], pan milicjant Wanacki, odkrywają, że się mają ku sobie. A że Elżbieta miała wujka, specjalizującego się w antykach i sztuce, to została wysłana w celu uzyskania informacji z pierwszej ręki na temat handlu hinduską sztuką. Idzie sobie Elżbieta w celu pozyskania wiedzy, aż dociera na Żoliborz, w okolice wujowej wilii na "niewielki placyk, o tyle charakterystyczny, iż całkowicie otoczony przez półokrągłe domy. Dokładnie w jego środku rosło ogromne, stare drzewo o potężnym pniu i rozłożystych gałęziach, pochylających się nad jezdnią". I tu mnie tknęło, bo takie miejsce pokazywała mi siwa[0].

Wujek-kolekcjoner należał do ludzi zamożnych, bo tacy - oprócz lewicującej inteligencji - mieszkają na Żoliborzu. Niestety szybko się okazało, że nawet dziewczyna milicjanta może mieć kogoś zbliżonego do kręgów przestępczych w rodzinie. Trup się trochę jeszcze posłał, nastąpił napad, a sprawę zaginionego posążka udało się wyjaśnić dzięki nieco wścibskiej i dość pechowo trafiającej na kolejne zwłoki starszej pani, również mieszkanki Żoliborza. Może ona też co wieczór wystawiała butelki na mleko?

[0] Zdjęcia świeżutkie, autorstwa siwej.

[1] Niezbyt przepadam za współczesnymi polskimi filmami policyjnymi, Glinę oglądam kątem oka, bo TŻ lubi, ale uwielbiam każdą scenę z panią patolog, która zapytana, czy nie boi się robić sekcji, flegmatycznie stwierdziła, że przynajmniej jej pacjent na stole nie umrze.

[2] "Asystentka? - pomyślał z niechęcią. - Że też te baby nawet tu się wepchną!"

Inne tej autorki tutaj.

#29

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lipca 5, 2008

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Fotografia+ - Tagi: prl, 2008, panie, kryminal, klub-srebrnego-klucza - Komentarzy: 4


Piątek, dzień jesiotra (3)

Piątek był takim dniem, co to zawsze było luźniej, widać nawet sama świadomość weekendu czyni cuda. Poza tym nie było połowy załogi, bo Open'er. Siedzimy sobie rano w kuchni i gwarzymy przy kawie. Że wydalanie jest przyjemne i bez wydalania nie byłoby życia, a do tego udany poranek w łazience[1] gwarantuje dobry początek dnia. Chwilę potem zeszło na naszą-klasę, w ramach anegdotki przytoczyłam wygrzebany przez siwą profil dla "kobiet miesiączkujących regularnie.Tutaj wzajemne porady,doświadczenia dotyczace miesiaczki" (784 osoby). P. (inny P.) błyskotliwie zaproponował, że założy profil dla wypróżniających się regularnie i ma szczere przekonanie, że uda się zgromadzić większą rzeszę fanów, bo czynność nie jest restrykcyjna w sensie płci i wieku. Dzień sobie mijał, po pracy w ramach przeglądu miasta weszłam do malla, gdzie zobaczyłam sklep ogłaszający, że "Jeśli chcesz się wyróżnić, zapraszamy". I jak przeczytałam? Dziękuję, postoję.

Suchy Las ma tę zaletę, że nie ma w pobliżu żadnej oczyszczalni ścieków czy innego cuda, jest za to fabryka herbat owocowych. Dzisiaj wracałam do domu, wdychając miętę i chyba jabłko (droga ma też pola, łąki i różne malownicze nieużytki).

Mięta to chyba tak dla relaksu po próbie zachowania przyzwoitości w autobusie, bo mimo braku po drodze kiosku, który posiadałby bilety MPK na zbyciu (tak, wiem, to fanaberia jest, żeby o 19:30 w centrum Poznania ktoś chciał bilet) uparłam się, że jednak skasuję bilet elektroniczny. Trochę zeszło, zanim przywróciłam konfigurację telefonu pozwalającą na działanie tragicznie napisanej aplikacji Mobiletu, którą to konfigurację pieczołowicie usunęłam po odkryciu, że wysyła mi MMS-y i SMS-y jako pakiety, czardżując mnie po horrendalnej stawce za transfer. Jutro muszę przywrócić ponownie tę właściwą, ale to jak już dojadę na dworzec, bo jednak rozglądanie się w autobusie, czy panowie z plakietkami już po mnie nie idą podczas rozpaczliwych prób przypominania sobie, Gdzie To Się Ustawia, jest dość stresujące.

To, że Poznań sympatycznym miastem jest, to nie ulega frekwencji (uwielbiam to sformułowanie na równi z popadaniem w szezlong). Nie ulega też frekwencji, że jest miastem studenckim. Bo to stąd wywodzą się pogromcy Enigmy (a nie, jak pokazują tendencyjne filmy, od flegmatycznych fajfokloków).

Tu bywają głodni studenci; nie wiem, czy to wyraz zachwytu jadłospisem stołówki "Jowita" w Akumulatorach czy wręcz przeciwnie - na stołówce Politechniki mięso bywało, dość często nawet, aczkolwiek sobotni kurczak zawsze pachniał piątkową rybą.

I tu studenci kończą sesję, bo mam wrażenie, że obuwie na trakcji tramwajowej pojawiło się zdecydowanie w ramach jakiegoś uzewnętrznienia radości.

[1] Wiem, jestem okropna. Trafiłam dzisiaj do łazienki jednocześnie z pewną archetypowo śliczną panną, więc mogłam zdradzić potem kolegom, że koleżanka - mimo że naprawdę ładna - to jednak musi sikać.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 4, 2008

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 1


Marta Gessler - Kwiatostan

Przekartkowałam, bo trudno to nazwać czytaniem, u sąsiadów podczas podlewania kwiatów. Na plus - ładne zdjęcia i rada: fotografuj kwiaty. Na minus - reszta. Dawno nie widziałam tak manierycznie napisanej książki o kwiatach, tworzeniu bukietów i szeroko pojętej estetyce. Nie licuje mi zestaw pretensjonalnych sformułowań, rozpływanie się nad własną osobą i odnajdywanie cudowności każdej czynności z dość miałkim efektem, jakim jest ten album.

#28

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lipca 3, 2008

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2008, panie, fotografia - Komentarzy: 16


Nie wierzę w przypadki

Dwa dni temu śniło mi się, że się całowałam z jednym kolega z pracy, a dziś pac - coś mi na ustach wyskoczyło. Może i nie kolegi wina, ale niesmak pozostał.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 1, 2008

Link permanentny - Kategoria: SOA#1 - Komentarzy: 7