Zima w mieście nie cieszy nawet dziecka, zwłaszcza że świeżo spadnięty śnieg od razu zamienia się w lepkie, szybko tracące biel błoto. Nie ma nawet tego moment, kiedy można mieć powód do zachwytu nad rozświetlonymi słońcem (w tym sezonie chyba nie było jednocześnie słońca i śniegu w ogóle) koronkami na drzewach i oszronionych liściach. Za to cieszy mnie, że moje dziecko, zapytane, czy chce upiec ze mną jutro ciasto czekoladowe, odpowiada "Pewnie, mama!".
Pracuję ostatnio metodą Get Things Done. Zmniejszam prokrastynację (oczywiście zostawiając bezpieczny bufor na kolejny etap Gardens of Time). Zamknęłam dwa nieużywane konta w bankach (oszczędność 120 zł/rok). Zmieniłam używane konto z płatnego na bezpłatne (kolejne 120 zł/rok; czy to znaczy, że za zaoszczędzone 240 zł mogę sobie coś kupić, droga Kasiu?). Znalazłam pana Złotą Rączkę, który jest a) punktualny, b) solidny, c) pomysłowy i który naprawił mi podłogę, spłuczkę, zamontował progi i postawił nową kabinę z głębokim brodzikiem, w którym młodzież może się pławić w ciepłej wodzie. I wreszcie, już po dwóch latach i ponad 4 miesiącach od zaistnienia okoliczności, wystąpiłam do PZU o wypłatę świadczenia za urodzenie dziecka. I z ogromną przyjemnością ten kawałek za pobyt w szpitalu i koszt uzyskania ślicznej córki z 10. punktami Apgar, wydałam na tęczowe talerze, miseczki i kubki w paseczki. Drogie Tchibo, poproszę jeszcze taki sam zestaw talerzy[1] obiadowych i zupnych.
[1] Od jakichś 6 lat szukam Idealnego Zestawu Talerzy, przez cały czas korzystając z kupionego na wyprzedaży w supermarkecie, zdekompletowanego już zestawu pistacjowej porcelany, która i tak wydaje mi się ładniejsza niż większość skorup w sklepach. Mówiłam, że jestem wybredna?
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 21, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Przydasie, Maja, Fotografia+
- Komentarzy: 12
Chronologicznie pierwsza z cyklu przygód kapitana Kotowicza. Tutaj poznaje swoją przyszłą żonę, Irenkę i otrzymuje psa wielorasowego o imieniu Florka. Jest ciut mniej ciapą, ale miejscami ma przemyślenia właściwe egzaltowanej 17-latce (zwłaszcza w sprawach damsko-męskich; naprawdę rozumiem, że człowiek zakochuje się z dowolnych powodów, ale jednak 38-letni funkcjonariusz wzruszający się, że jego sekretarka ma chude, dziecinne kolana i jest delikatna jak kurczaczek?).
Gorące warszawskie lato, mąż pani Katarzyny wyjechał w delegację, a pani Katarzyna i półjamnik o dźwięcznym imieniu Klara planują samotny wyjazd do Ośrodka Pracy Twórczej w Wierzchowicach (niestety, obiekt chyba fikcyjny, bo nie znalazłam takiej miejscowości między Warszawą a Kazimierzem). Dwa drobne incydenty - mężczyzna pogryziony przez Klarę pod salonem Jubilera zamiast zrobić awanturę, uciekł spłoszony, a wizyta w domu jubilera z przesyłką od znajomej zaowocowała czyjąś ucieczką z klatki schodowej - nie połączyły się Katarzynie w całość ze znalezionym niebawem nekrologiem starego jubilera. W samych Wierzchowicach też zaczęły się dziać rzeczy dziwne - a to na leżak Katarzyny spadła podpiłowana gałąź, ktoś wyłożył zatrutą wędlinę dla psa, a kiedy piękna żona reżysera zamiast Katarzyny popłynęła łódką na przejażdżkę, łódkę znaleziono pustą i z dziurą. Tu dwie sprawy się zbiegły i do akcji wszedł kapitan Kotowicz, który z kolei umiał kojarzyć fakty.
Dużo Warszawy z lat 70. z niedostatkami handlowymi, w tle przewija się środowisko powojennych restauracji, handlu walutą i znającego temat dystyngowanego emerytowanego milicjanty, który wywodził się "ze szlachty".
Książka ma dwie spore wady: przerażający obraz psiej pańci, która kompensuje wszelkie braki za pomocą przekarmionego i nieposłusznego psa. Pies chodzi bez smyczy i kagańca (a gryzie ludzi, którzy mu się nie podobają!), bo inaczej nie wyjdzie z domu. Katarzyna nad nim nie panuje również w okresie godowym, eufemistycznie zwanym przez właścicielkę "małżeństwem" i uparcie opisuje kontakty międzypłciowe psów jako "wyjście za mąż" (zgaduję, że nikt nie sterylizował psów w PRL-u). Druga wada da się naprawić przy użyciu czarnego markera albo kawałka papieru, którym należy zamazać albo zakleić drugi od dołu akapit na stronie 100, zwłaszcza jeśli ktoś nie lubi czytać beznamiętnej opowiastki o śmierci kota. Ja nie lubię.
Inne tej autorki, inne z tej serii.
#2
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek stycznia 20, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2012, kryminal, panie, prl, z-jamnikiem
- Skomentuj
Śnieg pojawił się oczywiście wtedy, kiedy moje dziecko zapadło na zapalenie oskrzeli. Więc tylko do sklepu po drożdżówki. I z powrotem.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 17, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+
- Skomentuj
Niestety, najlepszym streszczeniem tego filmu jest porównanie go do innego filmu, co od razu zdradzi całą intrygę, więc bez porównań (a dla tych, co są ciekawi, to myślę o Gbżfnzbśpv z 2003 roku).
Okolice Bostonu, 1952. W mroczny, klaustrofobiczny klimat szpitala psychiatrycznego i jednocześnie więzienia na odciętej od świata wyspie, pełnej tajemniczych budynków, zalewanej zimnym morzem i dotkniętej przerażającą burzą wchodzą dwaj szeryfowie - Edward "Teddy" Daniels (Leonardo DiCaprio) i Chuck Aury (Mark Ruffalo). Mają pomóc personelowi szpitala w znalezieniu pacjentki, która zniknęła z zamkniętego pokoju, bez butów, z wyjściem pilnowanym przez funkcjonariusza, zostawiając tylko lakoniczną notatkę. Mimo że funkcjonariusze zostali wezwani przez dyrektora szpitala, nikt nie chce z nimi rozmawiać ani nie dostają dostępu do danych personelu. Teddie dodatkowo ma narastające bóle migrenowe i światłowstręt, do tego zaczynają pojawiać się przerażające wizje - wyzwalanie obozu koncentracyjnego w Dachau, płonąca żona, mokre dziecko mówiące, że mógł je uratować. I okazuje się, że nie jest przypadkowo w tym miejscu - przy okazji śledztwa, chce znaleźć zbiegłego mordercę swojej żony, Andrew Laeddisa. Przesłuchiwani, kiedy wspomina o Laeddisie, płaczą albo wpadają w przerażenie. Potem znika jego partner, a wszyscy dookoła twierdzą, że nigdy go nie było.
Owszem, można narzekać na przewidywalność zakończenia, ale film fantastycznie pracuje klimatem grozy, opuszczenia i wszechogarniającego spisku. Do tego sam budynek szpitala i tajemnicza wyspa z klifami, cmentarzem i barykadami pod napięciem to świetny cukierek dla oczu. I oczywiście można sarknąć, że znowu DiCaprio, ale to aktor, który umie zagrać każdą rolę. Mnie się w każdym razie bardzo.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 17, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 1
Ostatnio wszędzie je widzę.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 16, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 3
I codziennie sobie powtarzam, że może jutro. Czasem dotrzymuję słowa.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 15, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Skomentuj
Od razu powiem, że nie lubię westernów. Bardzo upraszczając, są dla mnie niewiarygodne psychologicznie, nielogiczne, szwarc-charakter za czarny, a dobry szeryf zwykle jest frajerem. Więc trudno mi docenić jakość "True Grit", mimo że bracia Coen umieją tak rozegrać sytuację, że nic nie jest czarne i białe. W każdym razie to bardzo zgrabny film, świetnie filmowany, z niesamowitymi preriowo-beżowym, gęsto przetykanymi trupami, pejzażami i z doskonałymi aktorami.
14-letnia Mattie szuka najemnika, który wyśledzi i doprowadzi przed sąd mordercę (brolin) jej ojca. Do wyboru ma podpitego szeryfa z nadczynnością spustu (tego w pistolecie), Roostera Cogburna (Bridges) albo łowcę nagród, LaBoeufa (Damon), który wprawdzie chętnie, ale chce mordercę zawieźć do innego stanu na egzekucję, a to psuje plan zemsty dziewczynki. Dziewczynka to w zasadzie złe określenie, bo Mattie jest silna, mądra, umie negocjować i bywa zaskakująco stanowcza i skuteczna. Ostatecznie cała ekipa jedzie polować wspólnie, kłócąc się po drodze, uprawiając rękoczyny i ustalając hierarchię.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 14, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 2
Umówmy się, że autopromocja mi idzie słabo. Ba, przyznam się nawet, że spotkałam ostatnio w windzie pewną poczytną blogerkę, którą znam ze zdjęć i - ponieważ rozmawiała przez telefon - stałam jak wazon, patrząc porozumiewawczo. To nie działa, moi drodzy. W ramach przygotowań do głównego lansu (naprawdę, bardzo lubię rzucać takie teasery, że ja wiem, a Wy jeszcze nie) wyklikałam[1] sobie w moo kolorowe wizytóweczki. Wizytóweczkę można dostać ode mnie przy okazji osobistej[2] albo - niebawem - podczas lansu właściwego.
[1] Niestety, loader do zdjęć nie pozwala na dodanie marginesu, żeby mieć pewność, że nic nie wyjdzie poza safe area, a szablon do przygotowania plików jest zaszyty głęboko w pomocy. Ale poza tym cud, miód i orzeszki. Ekonomiczna paczuszka szła półtora tygodnia. Jakby ktoś chciał, to mam 10% zniżki dla chętnych.
[2] Dzielnie oparłam się pokusie, żeby zamieścić bon mot Wilego E. Coyote'a.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 14, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Fotografia+
- Komentarzy: 5
Mówią wyraźnie, umieją świetnie opowiadać, robią co 45 minut przerwę, podczas której puszczają filmy (dziś zawiesiłam się po raz nie wiem który na bohaterze tragicznym - wiewiórze z "Ice Age"), o 15 wyjmują czekoladki i oznajmiają, że tego nam wszystkim potrzeba. Za oknem słońce przeplatane deszczem, a kto nie nosi aparatu, ten głuptas.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 14, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 2
Na okładce kusi czytelnikowy Jamnik, tymczasem książka okazała się nie być kryminałem. Nie zmienia to faktu, że to świetnie opisana historia pewnej panny, która przybyła z tropikalnych Wysp Dziewiczych do Santa Fe i nieco wstrząsnęła małym miasteczkiem w Nowym Meksyku. Nie jest to romans w pełnym tego słowa znaczeniu, ale pełne dygresji wspomnienia Pete'a McCabe, pisarza westernów, który przypadkiem znalazł się w Santa Fe w momencie, kiedy przybyła do niego Solveig Skovgaard. Dunka z pochodzenia, blondynka o chłodnej urodzie, przyjechała odebrać wygraną w konkursie poetyckim; jej wierszami zachwycił się poproszony o ocenę Pete. Chwilę później zachwycił się samą dziewczyną, mądrą, eteryczną, delikatną, ale niekoniecznie tak niewinną, jak chciała się wydawać. I było czarownie, powietrze aż drżało od emocji, tyle że panna poetka najpierw malowniczo uskarżając się na zanik weny poprosiła go o napisanie recenzji, a potem ukradła jego wiersze. Kiedy poprosiła go o napisanie za nią książki ze wspomnieniami z jej dzieciństwa, miłość się skończyła, bo odmówił. I obserwował, jak nieśmiała poetka z prowincji przeistacza się w milionerkę, jak metodą kolejnych kroków zdobyła sławę i majątek.
Świetny jest klimat dusznego, przygranicznego miasteczka, z panią Kenwick - filantropką i właścicielką pisma, z biedującym malarzem, od którego dzieła kupują rotacyjnie mieszkańcy miasta, żeby delikwent nie umarł z głodu czy z akcją niszczenia tablic reklamowych. Dodatkowo to małe studium natchnienia i pisania, wzorcowa kariera autora śmieciowatych opowiadań o kowbojach i krowach, który awansował na autora bestsellerów, stanowiących podstawę do znanych filmów, mimo że do końca nie miał wielkiego poważania dla swojej pisaniny. I trochę historia przypadku, bo wystarczyłoby, żeby ktoś nie pojechał na stację, ktoś inny nie został wspomniany w rozmowie, a jeszcze ktoś trzeci nie podszedł i się nie przedstawił.
Inne z tej serii.
#1 (wprawdzie ogon z 2011, ale)
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 10, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2012, panowie, beletrystyka, z-jamnikiem
- Komentarzy: 1