Więcej o
2011
1988, Jarocin. Państwo pozwala młodzieży na wentyl bezpieczeństwa w postaci festiwalu "darcia papy", ale oczywiście pod czujnym okiem. Szkoła w Szczytnie wysyła ekipę młodych chłopaków na okoliczność, mają wtopić się[1] w tłum i udawać żądną punkowej muzyki młodzież. Kapral Mariusz Błaszkowski okazuje się być więc właściwym człowiekiem we właściwym czasie i na właściwym miejscu, bo nagle trafia na zbrodnię. W namiocie zostaje znaleziona martwa dziewczyna z głową rozbitą młotkiem i tylko dzięki tupetowi Błaszkowskiego udaje się miejsce ochronić przed dziwnie zachowującymi się esbekami, którzy chcą szybko sprawę zatuszować. Tymczasem w Poznaniu jeden z pracowników starego kumpla Mirka Brodziaka, Grubego Rycha, zostaje napadnięty i okradziony z dziennego utargu waluty uzbieranej od cinkciarzy. Gruby Rychu nie próżnuje, bierze sprawę we własne ręce, do potencjalnego złodzieja wysyła swojego goryla, niestety w efekcie na śmietniku jednej z menelskich kamienic w centrum zostaje znaleziony kolejny trup z dziurą po młotku w głowie.
Teofil Olkiewicz, były funkcjonariusz SB, oddelegowany na stałe do milicji, znawca poznańskich piwiarni, chciałby tylko się spokojnie napić wódki (i żeby żona nie goniła go na działkę do pracy). A tu wloką go do Jarocina, gdzie w śmierdzącej knajpianej toalecie trafia na hippisa, który chce młotkiem stuknąć narkomana, a potem opierdzielają, bo hippisa wypuścił, tylko młotek mu zabrał. Co gorsze, zamiast wracać ze zwłokami dziewczyny, robią na miejscu śledztwo i każą mu na pełnym dziwaków polu szukać narkomana. Nic dziwnego, że kiedy pojawia się kapitan Galaś z SB i nagle zaczyna od Teosia wymagać zapomnianego już obowiązku raportowania, Olkiewicz się irytuje i leje go w pysk, co ma potem spore konsekwencje i dla śledztwa i dla Olkiewicza.
To historia o narastającym podziale i w społeczeństwie, które nie boi się powiedzieć, że nie szanuje milicji (a poderwane przez Błaszkowskiego i Zawadę na Półwiejskiej "mele", kiedy dowiadują się o tym, że chłopcy mają legitymacje, wychodzą bez zastanowienia), i w samych służbach. Tu podział jest na tych "dobrych", którzy prowadzą zgodne z prawem śledztwa, szanują podejrzanych i przesłuchiwanych, może i mają wady, może i czasem wchodzą w szarą strefę, ale jednak pozostają w świetle ideałów i zapisów prawa, i na tych bardzo złych, którzy nie zawahają się zatrudnić ćpuna, żeby zabił kogoś znanego, a do przesłuchań podchodzą z pałką.
Trochę historii jarocińskiego festiwalu, szczegółowa mapa poznańskich piwiarni i malowniczych okolic ulicy Rybaki, przegląd asortymentu na poznańskich rynkach, rzut oka w biznes dolarowy i samochody sprowadzane z Niemiec. I soczysta, poznańska gwara - wszystko, za co lubię Ćwirleja.
Ładną recenzję znalazłam tutaj.
[1] Co jest trochę trudne, bo wszyscy zostali wyekwipowani w takie same namioty, plecaki i śpiwory z logo MSW.
Milicjanci z Poznania:
#78
Napisane przez Zuzanka w dniu środa grudnia 21, 2011
Link permanentny -
Tagi:
2011, prl, panowie, kryminal -
Kategorie:
Czytam, Moje miasto
- Komentarzy: 1
Latchetts to spokojna posiadłość rodziny Ashbych na angielskiej wsi. Beatrice zwana Bee wychowuje osierocone dzieci swojej siostry - Eleanor, Simona i bliźniaczki Jane i Ruth. Ponieważ Simon niedługo kończy 21 lat, posiadłość i spadek po rodzicach przechodzi na niego, wszyscy szykują się do uroczystości i zmian z tym związanych. I nagle pojawia się uznany za samobójcę brat-bliźniak Simona - Patrick. Wszyscy się cieszą, mimo że przez 8 lat się z nimi nie kontaktował, oprócz Simona - który jako jedyny nie wierzy, że podobny do niego młodzieniec jest jego bratem. I ma rację, bo Patrick, do tej pory znany jako Brat Farrar, oczywiście zaginionym dziedzicem nie jest, został jedynie do tej roli przeszkolony przez chciwego kuzyna żony pastora, którego uderzyło jego podobieństwo do rodziny Ashbych. Tym bardziej dziwne jest zachowanie Simona, który nie chce oszustwa ujawniać, chociaż oszust pozbawia go połowy majątku. Brat wrasta w rodzinę i stadninę, co jest o tyle łatwe, że kocha konie, a rodzina - poza Simonem - niesamowicie sympatyczna. Dodatkowo jest całkiem - mimo uczestnictwa w oszustwie - uczciwym człowiekiem i dociera do niego, że zachowanie Simona nie jest do końca normalne.
Najfajniejszą rzeczą w tej książce jest to, że nie jest to w zasadzie kryminał, tylko pełna ciepła rodzinna powieść obyczajowa o historii pechowej rodziny ze stadniną i małym wiejskim społeczeństwie, w którym wszyscy o sobie wiedzą - z panią sklepikarką, która roznosi plotki, piękną żoną pastora, mądrym i wnikliwym pastorem, dzierżawcami i ich córkami i szkołą dla trudnej młodzieży w okolicy. Taka "Ania z Zielonego Wzgórza" z twistem. Małe siostry Brata - Jane i Ruth - są szczere i zabawne, Bee ("wygląda jak luksusowy kot") lubi sobie strzelić kielicha, a do Eleanor ustawiają się adoratorzy. I na drugim planie kwitnie sobie ten szwindel o majątek i pada pytanie, co się stało z 13-letnim Patrickiem 8 lat wcześniej. I kim jest Brat, którego podobieństwo nie ulega wątpliwości?
Inne tej autorki.
#69
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek listopada 4, 2011
Link permanentny -
Tagi:
mwa, cwa, 2011, panie, kryminal, klub-srebrnego-klucza -
Kategoria:
Czytam
- Komentarzy: 3
Komisarz Sejer przez całą książkę zastanawia się, czy jego młody współpracownik Skarre jest gejem (albo chociaż bi), czy jego partnerka, Sara, nie pali haszyszu oraz czy jak się ma ponad 50 lat, to jeszcze można mieć w życiu odrobinę szaleństwa. Poza tym szuka zaginionego 18-latka, który nie wrócił na noc do domu.
Z każdą kolejną powieścią Fossum mam ten zgryz, że nie wiem, czy chcę czytać kolejną. Napisana jest świetnie, chcę wiedzieć, co będzie na następnej stronie, ale nie lubię świata w niej opisanego. Nie lubię świata ludzi chorych psychicznie, socjopatów, popaprańców emocjonalnych i Konrada Sejera, który bardzo emocjonalnie odbiera wszystko, co dzieje się w czasie śledztwa. Nie lubię takich zbrodni i przestępstw mimochodem, przypadkowych, które miały miejsce tylko dlatego, że ktoś był w złym czasie i w złym miejscu. Nie żebym lubiła przestępstwa celowe, ale lubię śledzić czasem pokrętną logikę i elegancję planowania, rozkładaną na części pierwsze w czasie śledztwa (chociaż jednocześnie zdaję sobie sprawę, że raczej na tym polega praca policji, a nie na śledzeniu sprytnych skoków na banki i zaawansowanych planistycznie morderstw z wiarygodnie sfabrykowanym alibi). I nie chcę czytać o tym, że giną dzieci.
Z ogromnym zdziwieniem odkryłam, że ten tom wydało wydawnictwo "Znak". Ze zdziwieniem, bo miałam "Znak" za pewną instytucję, która posiada redakcję i korektę. Niestety, w tym tomie tego nie widać - literówki, problemy interpunkcyjne, jedna pomyłka z rodzajem w dialogu. Słabo.
PS Tak, wiem, nie skupiłam się na tym, co w tej książce ważne było. Na tym, czy napastnik może zostać ofiarą i jak niewspółmiernie dużą cenę za to płaci. Czy wypuszczenie z więzienia kogoś, kto zabił, jest dla niego nagrodą, na którą warto czekać? Czy rodzic zna swoje dziecko, a przyjaciel przyjaciela? Czy za nieumyślne spowodowanie śmierci kara coś zmieni? Czy cztery miesiące z kimś to długo? Ale odpowiedzi i tak nie ma.
Inne książki tej autorki tutaj.
#12
Napisane przez Zuzanka w dniu środa marca 2, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, kryminal, panie
- Skomentuj
Szczygieł, poza tym, że pisuje doskonałe felietony, ma to, o czym marzę - dom z ogrodem w Pradze[1]. Wprawdzie wynajmowany, ale taki bardziej na stałe, a do tego z pięknym oknem wychodzącym na ogród. W tym tomie jest kilka czeskich historii - o tym, jak Czesi reagują na śmierć, czemu rzeźbiarz Černy niekoniecznie chce być Czechem, jak to jest z tym ateizmem w Czechach i czemu Polacy lubią Czechów, a Czesi wręcz przeciwnie. Zgadzam się ze Szczygłem, że książka nie jest z gumy, ale warto było umieścić i felieton o Cimrmanie w tym tomie.
Pewnie to nic odkrywczego, ale następną wycieczkę do Pragi zaplanuję tak, by znaleźć wszystkie rzeźby Černego.
EDIT: O, choćby tak, korzystając z bloga Szczygła [link nieaktualny].
[1] Nie upieram się przy Pradze, ale zawsze chciałam mieć domy w różnych zakątkach świata. Żeby podróżować z małą walizką, a wszystko mieć na miejscu.
Inne tego autora:
#3
Napisane przez Zuzanka w dniu środa stycznia 19, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, panowie, reportaz
- Skomentuj
Zapewne zbrukam tutaj jakiś kult[1], ale czytałam z coraz większym poczuciem niezrozumienia. "Przepiórki" to dziwaczny harlequin obyczajowy, dziejący się w Meksyku w czasach Pancho Villi. Piękna Tita i jej dwie siostry są trzymane twardą ręką przez ich matkę, Elenę, która za pomocą zakazów, bicia i zimnych spojrzeń organizuje im życie niekoniecznie tak, jakby chciały. A to Matka Elena zakazuje Ticie się żenić z Pedrem, zamiast tego każe mu się żenić ze starszą córką. A to średnia córka ucieka do burdelu, bo się w niej zapaliły żądze. A to wszyscy gotują coś egzotycznego, ale koniecznie z papryczką chili[2]. I to fajne jest, bo dobrze się czyta książki, które dzieją się w kuchni. Natomiast jakoś nie umiem się przejąć losem biednej Tity (i pozostałych bohaterek), która co chwila obrywa, a za chwile przyjemności grubo płaci. W tle przewala się wojsko, czasem ktoś kogoś zgwałci, czasem jakiś majątek pójdzie z dymem. Czasem się kastruje koguty, czasem ktoś umiera, śmierdząc przeraźliwie i puszczając wiatry, bohaterka szydełkuje wełnianą kołdrę, która ma już 3 hektary...
Należy do nurtu, którego całkowicie nie ogarniam, czyli realizmu magicznego[3]. Jak ktoś płacze podczas przygotowywania obiadu na wesele, to wszyscy goście potem wymiotują, a na końcu wchodzi panna młoda cała na biało i malowniczo plaska w to, co goście oddali. Jak na kucharkę ucierającą przyprawy i malowniczo emitującą bujny biust popatrzy kochanek, to po zjedzeniu wszyscy czują okrutne gorąco, co prowadzi do konsekwencji, w tym erotycznych. Pojawiają się duchy zmarłych osób, z którymi się rozmawia jak z żywymi. Można taką konwencję kupować, ja jakoś nie bardzo.
Nie rozumiem też idei podzielenia książki na miesiące, które nijak się nie mają do upływania czasu w świecie. W lutym ślub, w kwietniu jedno dziecko, w sierpniu drugie, Trzech Króli we wrześniu, a w grudniu ślub dzieci bohaterów (a bohaterka, która miała lat niespełna 18, WTEM ma 39). Może jest w tym jakaś głębsza myśl, ale mi umyka.
[1] Jak z książki powstał film, to na 100% zaczyna być kultowa. Nawet jak nie jest.
[2] W kwestii używalności przepisów jest różnie. Część jest ze szkoły pani Ćwierciakiewiczowej, co to weźmiesz kopę jaj i dwie silne dziewki, część jest dziwna (jak zrobić zapałki), część wygląda dość przyjaźnie.
[3] Tak, nie przeczytałam do końca "100 lat samotności", bo nie rozumiem sensu i szkoda mi czasu.
#2
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek stycznia 7, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, beletrystyka, panie
- Komentarzy: 7
Grupa znajomych z liceum spotyka się co roku od kilkunastu lat i obserwuje, jak siwieją i wypadają im włosy, jak rozstaje się najładniejsza para w klasie, jak układa się życie dwóm najbrzydszym dziewczynom i jak odpadają kolejne osoby ("biorą z naszej półki"). Powieść rozpisana na role, z historii poszczególnych bohaterów, a i czasem z autobiograficznych zapisków autora, składa się obraz dojrzewania, wczesnych miłości i obowiązkowego niezrozumienia kogo przez co w Pradze lat 80. Myszowata jest brzydka i przez całe liceum fabrykuje rozwijającą się historię o swoim kochanku, Liborze, a Maria ją sprawdza na każdym kroku, bo nie wierzy. W ślicznej Ewie kocha się Tom, Jeff i Skippy. Najbrzydsza jest Gałąź. A autor miał nieprzemakalną kurtkę z napisem "Grundig", import z NRD.
Czesko melancholijny kontrast między marzeniami i potencjałem wieku lat kilkunastu a kryzysem 40-latka, ze smutną pointą, że dorosłe życie to taki sama gra w "zbijanego" jak na wuefie.
Inne tego autora:
#1, chociaż awansem z poprzedniego roku.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 4, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, beletrystyka, panowie
- Skomentuj