Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Laura Esquivel - Przepiórki w płatkach róży

Zapewne zbrukam tutaj jakiś kult[1], ale czytałam z coraz większym poczuciem niezrozumienia. "Przepiórki" to dziwaczny harlequin obyczajowy, dziejący się w Meksyku w czasach Pancho Villi. Piękna Tita i jej dwie siostry są trzymane twardą ręką przez ich matkę, Elenę, która za pomocą zakazów, bicia i zimnych spojrzeń organizuje im życie niekoniecznie tak, jakby chciały. A to Matka Elena zakazuje Ticie się żenić z Pedrem, zamiast tego każe mu się żenić ze starszą córką. A to średnia córka ucieka do burdelu, bo się w niej zapaliły żądze. A to wszyscy gotują coś egzotycznego, ale koniecznie z papryczką chili[2]. I to fajne jest, bo dobrze się czyta książki, które dzieją się w kuchni. Natomiast jakoś nie umiem się przejąć losem biednej Tity (i pozostałych bohaterek), która co chwila obrywa, a za chwile przyjemności grubo płaci. W tle przewala się wojsko, czasem ktoś kogoś zgwałci, czasem jakiś majątek pójdzie z dymem. Czasem się kastruje koguty, czasem ktoś umiera, śmierdząc przeraźliwie i puszczając wiatry, bohaterka szydełkuje wełnianą kołdrę, która ma już 3 hektary...

Należy do nurtu, którego całkowicie nie ogarniam, czyli realizmu magicznego[3]. Jak ktoś płacze podczas przygotowywania obiadu na wesele, to wszyscy goście potem wymiotują, a na końcu wchodzi panna młoda cała na biało i malowniczo plaska w to, co goście oddali. Jak na kucharkę ucierającą przyprawy i malowniczo emitującą bujny biust popatrzy kochanek, to po zjedzeniu wszyscy czują okrutne gorąco, co prowadzi do konsekwencji, w tym erotycznych. Pojawiają się duchy zmarłych osób, z którymi się rozmawia jak z żywymi. Można taką konwencję kupować, ja jakoś nie bardzo.

Nie rozumiem też idei podzielenia książki na miesiące, które nijak się nie mają do upływania czasu w świecie. W lutym ślub, w kwietniu jedno dziecko, w sierpniu drugie, Trzech Króli we wrześniu, a w grudniu ślub dzieci bohaterów (a bohaterka, która miała lat niespełna 18, WTEM ma 39). Może jest w tym jakaś głębsza myśl, ale mi umyka.

[1] Jak z książki powstał film, to na 100% zaczyna być kultowa. Nawet jak nie jest.

[2] W kwestii używalności przepisów jest różnie. Część jest ze szkoły pani Ćwierciakiewiczowej, co to weźmiesz kopę jaj i dwie silne dziewki, część jest dziwna (jak zrobić zapałki), część wygląda dość przyjaźnie.

[3] Tak, nie przeczytałam do końca "100 lat samotności", bo nie rozumiem sensu i szkoda mi czasu.

#2

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek stycznia 7, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, beletrystyka, panie - Komentarzy: 7

« Terriers - Zorza zamiast zachodu słońca »

Komentarze

eri

Zdołałam dobrnąć do końca "100 lat", ale też uważam, że szkoda sensu. Zapadła mi tylko w pamięć w charakterze memu poślubna koszulka nocna z ficzerem.

ds

ja wiem że de gustibus, i że to tak samo jak ja krytykuję larssona, bo się nie znam na kryminałach/sensacji i ich nie cierpię, ale tak z czystej ciekawości, dlaczego czytałaś, skoro wiedziałaś że to realizm magiczny? no chyba że nie wiedziałaś? (mnie do larssona podkusiło ZŁE ;))

Zuzanka

@ds, nie miałam pojęcia. Dostałam (a może kupiłam?) jako piękną ksiażkę o gotowaniu z wątkiem obyczajowym. Ok, blurb powinien mnie ostrzec, że "autorka (...) przyprawia swą powieść odrobiną fantastyki i indiańskich wierzeń", ale nie spodziewałam się, że będzie to śmierć (śmierdź) przez przeraźliwie pierdzenie, taplanie się w grupowych wymiotach, duch zawistnej baby zrzucający na bohatera lampę naftową i powodujący rozliczne poparzenia i miesiączka wywoływana siłą woli ;-)

Zuzanka

@ds, tsd, to ja jednak nie zamykam się w getcie "tylko kryminały" (czy "tylko sf", "tylko obyczajowe") i staram się szukać literatury różnorodnej, aczkolwiek jednak trafiającej w moje gusta. Stąd te przepiórki (no i stąd, że były małe, a jak wychodziłam jechać, to chwyciłam do kieszeni, żeby czytać przez 40 minut w samochodzie ;-)).

ds

a, ok, czasem można nie wiedzieć. ja wiedziałam, ale ja to lubię i "100 lat samotności" znam na pamięć ;) zasadniczo też się staram nie zamykać i nie uprzedzać, po czym pluję sobie w kieszeń, że takiego larssona przeczytałam ;)

Zuzanka

No ja trochę sobie pluję tutaj. W kieszeń nie bardzo, ale. @eri, wierz mi, ta bielizna na noc poślubną to wisienka na szczycie tortu.

Zuzanka

Znalazłam na dysku film, ale przyznam, że trochę boję się obejrzeć. Obfituje w nagość, to na pewno.

Skomentuj