Curiosity killed a kołorker
P. (inny P.): Ja wiem, że to retoryczne pytanie i nikt nie wie, ale czemu poczta znowu nie działa?
Ja (dość grobowo): Mogłabym ci powiedzieć, ale potem musiałabym cię zabić.
P. (zalotnie): A jak byś mnie chciała zabić?
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
P. (inny P.): Ja wiem, że to retoryczne pytanie i nikt nie wie, ale czemu poczta znowu nie działa?
Ja (dość grobowo): Mogłabym ci powiedzieć, ale potem musiałabym cię zabić.
P. (zalotnie): A jak byś mnie chciała zabić?
Czekamy z kotem czarnym u weterynarza. Wchodzi biszkoptowy, strasznie drżący pies systemu labrador, ojciec i córka w wieku pytań "dlaczego?".
- A dlaczego nie wchodzimy? Bo jest kolejka.
- A dlaczego jest kolejka? Bo ktoś przyszedł przed nami?
- A dlaczego przyszedł? Bo przyszedł.
- Ale dlaczego? Bo tak ludzie przychodzą.
- Ale dlaczego przychodzą? Dlaczego nie możemy wejść do środka? Dlaczego kotek jest chory? Dlaczego kotek jest w klatce? A dlaczego pies nie jest w klatce? Czemu pies ma smycz?
Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
Uprawiamy z TŻ dyskretne podśmiechujki, chyba jednak nie dość dyskretne, bo w pewnym momencie ojciec nieco zmęczonym tonem patrzy na nas i oznajmia:
- Mam ich dwójkę i mam tak cały czas.
Bardzo lubię blogi podróżnicze. Niekoniecznie handlowo-przewodnikowe, gdzie znajdują się listy knajp, sklepów i wyliczenia, co warto kupić i za ile, ale takie bardziej osobiste - z czym kojarzy się fontanna na placyku w wiosce, jak smakują ciasteczka w cukierni tu i tu, czemu balkony są tak skonstruowane, a nie inaczej, kto mieszkał na tej ulicy, czy że przychodzą koty pożebrać o kurczaka.
Tak mniej więcej wygląda "Rok w podróży". Amerykanka z Georgii, mieszkająca przez sporą część roku w Toskanii we Włoszech, robi współcześnie rundkę po krajach Europy (2005). Nie jest to historia Standardowej Amerykanki(TM), która przyjechała do Europy i dziwi się każdemu szczegółowi, ale pełna zachwytu opowieść literatki, fascynatki kuchni i kultury, obserwującej dziedzictwo wieków. Krótka podróż po Hiszpanii zawierała m.in. wizytę w Granadzie, gdzie można przejść śladami Federico Garcii Lorki, co było dość inspirującym tematem. Znacznie gorzej wypadło zwiedzanie Burgundii śladami Colette, bogato okraszone opisami z jej książek czy licznie ocytatowana jakimiś romantycznymi dziełami wyprawa do Taorminy, zyskująca znacznie na opuszczaniu cytatów. Poza tym rzut oka na Portugalię, Fez, Neapol, Istambuł, rejs po Morzu Śródziemnym i zwiedzanie okolicznych wysp, angielskie wiejskie ogrody, Szkocja z przyjaciółmi w wynajętym domu. Dużo miejsc trafiło na moją wirtualną listę "to visit", w wielu miejscach czytając uśmiechałam się pod nosem, bo miewałam podobne doświadczenia.
Książka zupełnie bez żadnych dodatkowych wątków fabularnych poza krótkimi historiami związanymi z pobytami w różnych miejscach i poznanymi tam ludźmi. Sporo skojarzeń i wspomnień z życia i poprzednich wyjazdów, dużo planów i marzeń. Ot, rok z życia bloggerki. Brakuje mi tylko odnośnika to jej galerii na picasie, żeby obejrzeć poukładane w zgrabne albumy zdjęcia z opisanych w książce podróży.
Inne tej autorki:
#11
Ja się nie upieram, że siłą kryminałów Ćwirleja jest akcja i zagadka kryminalna, chociaż w związku z wydarzeniami, jakie rozpoczęła noc 13 grudnia 1981 roku, w Polsce dzieje się sporo. A to wojskowy samochód, wyjeżdżający z Nad Wierzbakiem na Wojska Polskiego, ma wypadek. A to w różnych punktach miasta znajdują się upozowane na samobójstwa zwłoki. A to oprócz zwykłych aresztowań działaczy Solidarności zaczyna się dziwna aktywność w szeregach SB. Szybko okazuje się, że to właśnie morderstwa (a nie stan wojenny) sprawiają, że oficerowie i pomniejsze SB-żuczki przebierają nerwowo nogami, bo za morderstwami kryje się zaginiona duża kwota w niemieckich markach, przesłana przez rodaków zza zachodniej granicy na wspieranie ruchu oporu. Tak jak w "Upiorach nad Wartą", śledztwo prowadzi błyskotliwy Fred Marcinkowski i młody Mirek Brodziak, przysłany świeżo ze Szczytna, dookoła pęta się wiecznie podpity Teoś Olkiewicz, a w tle jak złowrogi SS-man przemyka esbek Wirski.
Natomiast stanowczo się upieram, że siłą kryminałów Ćwirleja jest Poznań. Czytając, można jechać palcem po mapie - czy to śledząc trasę brawurowych ucieczek eskortowanego więźnia, czy podążając czasem komunikacją miejską, czasem radiowozami za milicjantami. Bardzo kolorowe postaci drugoplanowe - dominikanin wspierający Solidarność, księża gospodyni (zgaduję, że wzorcem była czyjaś pełna zapału i opiekuńczości babcia) czy staruszka pędząca bimber w podpoznańskiej wsi.
Inne tego autora tutaj.
#10
Wracamy z IKEO-wych zakupów (z pościelą w stylu Type O Negative, czarnym prześcieradłem do kompletu, schizofrenicznym pasiastym szlafrokiem z psychiatryka, i prześlysznymi lampeczkami w kształcie kwiatków), w radiu lecą piosenki z "Jesus Christ Superstar". Siorbię sobie żałośnie pod nosem, że strasznie zazdroszczę Zofii, że brała udział w przedstawieniu musicalowym i że ja też bym chciała. TŻ z kamiennym spokojem:
- Poszukaj, może we wsi są spotkania Koła Gospodyń Wiejskich. One też nie umieją śpiewać.
Kurtyna.
PS "One też" to o mnie, nie o Zofii. Zofia umie.
Hałas był ostatnio, bo remontowali w pracy - ścianki burzyli, drzwi wstawiali, wiercili i tłukli młotkiem. Z tej okazji zwykle otwarte drzwi do open space'a były zamykane. W chwili upadku moralnego nalepiłam na zamknięte drzwi kartkę "Proszę pukać". Parę osób zapukało, a jedna dopisała się na kartce z wnikliwym pytaniem "Kogo??".
Wbrew tytułowi serial nie ma wiele wspólnego z płytą Red Hot Chili Peppers, aczkolwiek ma bezbłędną ścieżkę muzyczną. Hank - pisarz, autor bestsellerowej i sfilmowanej powieści, cierpi na zanik weny w pięknej i słonecznej Kalifornii. A to przeleci świeżo poznaną pannę, a to łyknie albo wciągnie jakiegoś draga, a to spędzi kolejny wieczór na rozmowie z potencjalnym zainteresowanym, który mógłby wydać jego książkę, gdyby tylko ją napisał, w międzyczasie odwiedzając byłą partnerkę i matkę ich wspólnej córki, która właśnie planuje ślub z nowym partnerem. Jak się łatwo domyślić, Hank dojrzewa do tego, że jednak chciałby do ex-partnerki wrócić, co powoduje szereg komplikacji.
Pod względem akcji serial nie jest specjalnie wyrafinowany, bo głównie odbywa się na płaszczyznach damsko-męskich i rodzinno-przyjacielskich. Jest za to prześlicznie filmowany (reżyser chyba lubi Los Angeles tak jak Woody Allen lubi Nowy Jork), bardzo tekściarski, zdecydowanie dla dorosłych ze względu na dużą liczbę kwestii związanych z życiem erotycznym i wulgaryzmów. Bardzo na tak ze względu na odtwórcę roli Hanka - Davida Duchovnego, który bez Scully i paranoi jest znacznie przyjemniejszy. Na razie jeden krótki sezon (12 odcinków), jesienią w planach drugi.
Nie wiem, jak Państwo, ale ja się bardzo wzruszam na filmach animowanych. I dość zdziwiłam samą siebie, bo jak rozumiem pluszane potwory, rybkę o dużych oczkach czy pingwiny, tak nie spodziewałam się, że samochody do mnie trafią. Znany wóz wyścigowy trafia do małego i zapomnianego miasteczka, które po wybudowaniu opodal autostrady przestało mieć znaczenie (prawie że asfalt się zwija na noc, żeby się nie brudził). Samochód poznaje piękną niebieską porszówkę, która wróciła do miasteczka z Nowego Jorku, bo nie odpowiadało jej tempo życia, starego, zardzewiałego pickupa i dawną gwiazdę wyścigów, Hudsona Horneta. Jako że nie o intrygę tu chodzi, łatwo się domyślić, że wyścigówce spodoba się małe miasteczko i sympatyczne autka i ostatecznie wybierze przyjaźń i sielankę zamiast wielkiego świata wyścigów.
Coś dla tych, którzy zawsze marzyli, żeby przejechać się mitycznym Route 66, prowadzącym w poprzek Stanów. Śliczne, animowane pejzaże, doskonały polski dubbing, przesympatyczne scenki rodzajowe (polowanie na traktorki i ucieczka przed Heńkiem) i urocze trącanie się zderzakami. Film typowo dla młodszej młodzieży, bez scen drastycznych, ale i z dużą dozą postmodernizmu dla trochę starszej młodzieży.
Przejazd autostradą A2 w dwie strony. Fajnie, tylko czemu tak krótko?
Bardzo krótka wizyta u kotka Pumka. Bardzo mru kotek.
Koncert "Fields of the Nephilim". Krótki, ale dobry. Miło, że wpuścili do środka z aparatem.
GALERIA ZDJĘĆ.
EDIT: Parę słów więcej o Kafce, bo zasługuje. Nie można palić, można czytać książki, których sporo, można przyprowadzić psy i dziecko, można też i geeków, bo jest hotspot. Bardzo fajne gorące kanapki, koktajle, a dla studentów zniżka 10%.
Ot, jadę za kilka godzin do Warszawy na koncert i spotkać się z Iss i siwą. Nic skomplikowanego. Ot, czytam sobie do poduszki (o, to już niedługo stuknie trzeci miesiąc, jak czytam) "Rok w podróży" Mayes. Też nie jakaś specjalna trauma. I mam potworny koszmar o pakowaniu się w wynajętym na wakacje domu, przypadkowym włożeniu do bagażu paszportu i bieganiu po lotnisku, żeby do tego bagażu się dostać, bo inaczej nie polecę. Już się zmęczyłam.