Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Entomologio, w czasie kiedy będę podróżował, możesz mi poczytać

Zaczęłam oszczędzać. Wybitnie w tym pomaga mi Stary Browar. I tak - najpierw zaoszczędziłam ponad 2000 zł, ponieważ nie kupiłam bransoletki z białego złota w Frey Willie (i czy jest jakiś sposób zarobienia na komplet tejże biżuterii, żeby nie mieć wyrzutów sumienia, że wydaję na coś, od czego bynajmniej nie staję się lepszym człowiekiem?). Potem zaoszczędziłam 50 zł na bluzce w Mohito, którą niestety kupiłam (ale to ciuszek z gatunku, co to się w nim wygląda jak milion dolarów, więc). O oszczędnościach w Endo nawet nie wspomnę, były niebagatelne.

Ale ja nie o tym. Poszliśmy dziś szukać w parku przy Starym Browarze owadów. I były, nieco oblężone, ale nadal dość niesamowite. Taki przedsmak tego, co będzie, jak przylecą z kosmosu i najpierw będą tylko tak po przyjacielsku przechadzać się po parkach i ogródkach. Więc czujcie się ostrzeżeni. Najpierw Stary Browar, potem świat. Majut, wyjątkowo w białym romantycznym giezełku rozmiar 98, przyjął postawę zapobiegawczą i pacnął każdego owada w element.

Owady można oglądać do końca sierpnia. A w informacji dają dla nieletnich broszurkę z naklejkami owadów. Co mnie cieszy - wreszcie park zaczął żyć. Na trawie ludzie, dzieci, leżaki; tak powinno być w sobotnie popołudnie w mieście.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 30, 2012

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Tag: stary-browar - Komentarzy: 1


Gertruda R. Sławek - Portret bez twarzy

Autorka dwojga imion (i z inicjałem[1]) pokazuje przedziwny świat, w którym robiąca karierę naukową dziewczyna zostaje z nudów szpiegiem. Rzecz się dzieje w Poznaniu. Julia mieszka z matką przy Cytadeli, pracuje na Bernardyńskiej w instytucie o dźwięcznej nazwie "Unicod", spaceruje Stalingradzką, a na randki umawia się na Starym Rynku. Bawi ją zliczanie składów pociągów, które obserwuje przez lornetkę, dowożenie służbowych informacji do punktu kontaktowego, ba, nawet nie przeszkadza jej, że ma nagle wyjechać na urlop i poderwać garbatego inżyniera. Wzrusza ramionami, kiedy trzeba się z inżynierem przespać. A werbuje go do współpracy w tak niebłyskotliwy sposób, że ręce opadają. Dopiero to, że poznaje przystojnego młodego lekarza sprawia, że WTEM dociera do niej, że postępuje źle i że lepiej być szczęśliwą i zakochaną małżonką z karierą naukową. Oczywiście, jak to w szpiegowskich historiach bywa, jest już za późno.

Epizodycznie pojawia się dość smaczny opis ekskluzywnej restauracji w Sobolewie pod Czarnkowem - "Pod królewskim bażantem", gdzie spotyka się lokalna prywatna inicjatywa, prawnicy i badylarze.

I w drugim wątku - narracji ze strony organów ścigania - snuje się kapitan milicji, Karol Drewnowski. Mieszka z młodszą siostrą, którą się opiekuje po śmieci rodziców. Siostra się uczy w liceum i zajmuje się domem, a on ukrywa przed nią narzeczoną. Trochę słabo to świadczy o umiejętnościach kamuflażowych w polskiej milicji, bo nawet nastoletnia panna jest w stanie przejrzeć sprytne plany organów ścigania.

[1] A tak naprawdę to pseudonim duetu dwóch panów - Jerzego Bojarskiego i Romana Jarosińskiego.

#38

Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 27, 2012

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2012, kryminal, panie, prl - Skomentuj


Blood diamond

Starałam się dać filmowi szansę, ale powalił mnie zalew banałów. Sierra Leone, Afryka. Rdzenni mieszkańcy wymordowują się wzajemnie, rząd kontra rebelianci. Twardy najemnik Danny Archer (Leo di Caprio) wymienia broń do wymordowywania na diamenty, pozyskiwane niewolniczą pracą w kopalniach. Jeden z więźniów, oddzielony od swojej rodziny Solomon Vandy, znajduje czerwony brylant, ukrywa go, bo wie, że to jedyny sposób na wolność i odzyskanie rodziny. Archer też się na kamień czai, bo to przepustka do opuszczenia Afryki. Vandy usiłuje odnaleźć rodzinę, Archer na zmianę jest jego przyjacielem albo spuszcza mu łomot, co zapewne miało symbolizować rozterkę moralną bohatera. W tle przewija się piękna i niezależna pani dziennikarz, Maddy Bowen, która chce opisać malwersacje znanej firmy jubilerskiej, bogacącej się na krwi niewinnych. Spodziewałam się twistu, czegoś nowatorskiego, ale film jest przewidywalny do samego końca. Wszystkiemu winne są amerykańskie narzeczone, które domagają się pierścionków z brylantami z okazji zaręczyn. Na plus - ładne afrykańskie pejzaże.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek czerwca 25, 2012

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj



Michaił Bułhakow - Mistrz i Małgorzata

Wiadomo, o czym jest - o Rosji. I trochę o diable, czarnym kocie i wesołku w kraciastym garniturze. I literaturze, sztuce, uzurpatorach i prawdziwych poetach, nawet piszących prozą. I o miłości, przebaczeniu i drugiej szansie. Nie przeczytałam, ale posłuchałam; mam wrażenie, że dzięki temu uważniej, bez pośpiechu, bez omijania nieuważnym okiem fragmentów. Co nie zmienia faktu, że dalej nie umiem zdefiniować tego, co tworzy z tej książki absolut (i nie chodzi mi o chwytliwe frazy o reperowaniu prymusa, podawaniu królowej spirytusu czy jesiotrze drugiej świeżości).

Czemu tak bardzo chcę zrozumieć, skąd Mistrz czerpał natchnienie do napisania powieści o tym, co zaszło w Jeruszalaim? Kto sprawił, że Małgorzata przechodziła akurat tego dnia przez Arbat? Czemu Woland chciał poznać mieszkańców Moskwy, skoro z taką łatwością mógł wpływać na to, co się działo? Czy Annuszka rozlałaby olej, gdyby Berlioz nie wybrał się tego wieczora z Iwanem Bezdomnym na Patriarsze Prudy? Czemu Behemot z Korowiowem wybrał się na zakupy do delikatesów? I, w końcu, czemu zniknęła wdowa po jubilerze z Sadowej 302A?

Im więcej razy czytam tę książkę, tym bardziej mi się podoba. Chcę więcej. Czy jest jakaś lista książek, które są tak samo dobrze napisane?

#38

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 23, 2012

Link permanentny - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Tagi: 2012, beletrystyka, panowie - Komentarzy: 14


Noc Kupały albo o tym, że mi się nie chciało

Jutro Dzień Ojca, Maj w placówce przygotował dla TŻ kartonowy, ręcznie malowany krawat, bogato zdobiony brokatem (już nastąpiło wręczenie, więc nie że psuję niespodziankę). Wczoraj z kolei był mój prywatny Dzień Matki Podróżującej W Noc, bo - walcząc ze sobą, a zaprawdę uwierzcie mi, moja niechęć[1] do wychodzenia z domu była ogromna - pojechałam zobaczyć z bliska, jak miasto wypuszcza w niebo wengi-wengi lampionów. Nie padało, ale było buro i mgliście[3], trawa mokra po kolana, a na Ostrowie Tumskim i okolicach tysiące ludzi. I mimo 15 stopni klimat fiesty. Moje miasto czasem żyje. Lubię, bo żyje coraz częściej. Szkoda tylko, że dopiero o 23, co zepsuło sprytny plan pokazania światełek Majowi.

[1] Zadziałało wyjaśnienie sobie[2], że jak się nie ruszę, to będę sobie siorbać w mankiet do następnego roku. Jaka ja bywam ciężka w obsłudze, naprawdę.

[2] I towarzystwo N.

[3] Żebyście widzieli wieżę radiową na Piątkowie w tej mgle. Coś pięknego i niedrogo. Ale już mi się nie chciało o 00:30 wywlekać statywu.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek czerwca 22, 2012

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 3


Komentowanie

Droga Kasiu, jakim cudem żywi ludzie mają problemy z umieszczaniem komentarzy, a spam-boty jakoś sobie z tym dają radę?

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 21, 2012

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Komentarzy: 10


Jutro jeszcze na Grunwald

... ale chyba w połowie dnia zacznę kolejny etat peregrynacji przez fabryczne budynki i już na stałe (do następnej przeprowadzki) będę używać klawiatury na Jeżycach. Nowe biurko, mówili. Nowi ludzie, mówili. Nowe wyzwania, mówili. Szukanie miejsca parkingowego na razie okazało się questem bez sukcesu. Ale za to widoki będę miała przepiękne - z jednej strony Most Teatralny, z drugiej - od września przedszkole mojej córki.

Chyba nie ogarniam, że to jest duża zmiana.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 20, 2012

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Komentarzy: 12


Jeffery Deaver - Puste krzesło / Kamienna małpa / Dwunasta karta / Pod napięciem

Nie za unikalność lubię książki o wnikliwym i cynicznym, niesprawnym kryminologu, Lincolnie Rhyme oraz o pięknej eks-modelce z artretyzmem i nerwicami, rudowłosej detektyw Amelii Sachs. Rhyme polega na dowodach, Amelia - też trochę na uczuciu i intuicji. Znakiem rozpoznawczym autora jest to, że pierwsze rozwiązanie zagadki pojawia się już w 2/3 książki, ale i tak okazuje się, że była to zmyłka. I następne rozwiązanie też nie do końca wszystko wyjaśnia. I jeszcze kolejne. A na końcu i tak jest suspens i chwila niepewności. Czytając hurtem, irytuje powtarzanie całych akapitów z poprzednich książek, wyjaśniających kalectwo Rhyme'a czy poglądy i dylematy bohaterów drugoplanowych. Dodatkowo w każdym tomie wielokrotnie pokazana jest przyrostowo kilka-kilkanaście razy tablica z pojawiającymi się w trakcie akcji zebranymi poszlakami. Ale i tak - jak już kiedyś pisałam - to kawałek fajnej, wciągającej kryminalnej roboty o tym, jak z kurzu, niedopałka i kropli przezroczystego płynu można wywnioskować, gdzie będzie następna zbrodnia. I jak lubię płodozmian, tak w przypadku tego cyklu po odłożeniu jednej książki, chcę kolejną.

Puste krzesło to przypadkowe śledztwo w małym miasteczku, do którego Rhyme przyjechał na eksperymentalną operację, która ma mu przywrócić chociaż częściowo czucie w niesprawnym ciele. Dla zabicia nudy pomaga lokalnej policji w poszukiwaniu mordercy nastolatka i porywacza dwóch młodych dziewcząt. Tym razem wiadomo, kim jest morderca, ale nie wiadomo, gdzie jest. I kiedy w 1/3 tomu morderca zostaje pojmany, tylko Amelia nie wierzy, że to on zabił. Dzięki temu nagle staje się wrogiem numer jeden dla lokalnej policji, a Rhyme - mimo swojego uczucia do niej i po części, aby ją uratować - pomaga w jej wyśledzeniu. Słaba akcja z nieumyślnym zabójstwem, które - po zaistnieniu okoliczności - nagle okazuje się zaniedbywalne.

Kamienna małpa opowiada o transporcie nielegalnych imigrantów z Chin; transporcie, który na samym początku został wysadzony przez przemytnika, zwanego Grzechotnikiem, w powietrze. Cudem uratowani rozbitkowie stają się celem zarówno przemytnika, który chce usunąć świadków, jak i Rhyme'a, który z kolei chce ich uratować, zanim zostaną zabici przez mordercę. Na pokładzie dodatkowo był współpracownik przemytnika i wygląda na to, że człowiek ten ma kontakty również w Ameryce i to w środowiskach rządowych. Kwestię nielegalnej imigracji podsumowuje jeden z przyjezdnych, mówiący, że Ameryka najpierw zanęca swoim dobrobytem, dostępnością dóbr wszelakich i obietnicą przyszłości, po czym przyjezdnych aresztuje i odstawia z powrotem.

Dwunasta karta z talii Tarota (Wisielec) zostaje podłożona na miejscu próby gwałtu na ciemnoskórej 16-latce w bibliotece. Geneva ucieka zbrodniarzowi, a Rhyme w celu uniknięcia wizyty u lekarza bierze śledztwo pod swoje skrzydła. Oprócz płatnego zabójcy za dziewczyną krąży uzbrojony mężczyzna po odsiadce. Epizodycznie pojawia się magiczka Kara z "Maga". Wprawdzie rozwiązanie sprawy jest zupełnie z kapelusza, ale podniesiony zostaje problem wyjścia z getta.

Pod napięciem to dwa śledztwa - w jednym Rhyme pomaga znaleźć terrorystów, którzy za pomocą wykorzystania prądu zabijają mieszkańców Nowego Jorku. A to zrobią łuk, żeby prąd z rozdzielni poraził pasażerów autobusu, a to w windzie prąd poraża kilka osób. Jednocześnie w drugim wątku Rhyme przez telefon pomaga meksykańskiej milicji w próbie ujęcia Zegarmistrza, jedynego przestępcy, którego nie udało mu się ująć. Konflikt między tradycyjnym pozyskiwaniem informacji przez agentów w przebraniu a korzystających z nowoczesnych mediów narasta, ale mimo początkowych trudności (i utraty 100 tys. dolarów) przebieranie się w strój bezdomnego ciągle daje efekty.

PS Dalej nie miałam okazji przeczytać "Kolekcjonera kości", ale sytuacja jest rozwojowa.

Inne tego autora tu.

#34-#37

Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 20, 2012

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Dziś jechałam pociągiem

I to, o tempora, o mores, o horror, osobowym. Zmarzłam.

Zaczęłam dzień od zarobienia minusa u sąsiadki z rowerem, która kąśliwie zauważyła, że stoją dwa samochody, a ja jadę taksówką.

Za to nowy Dworzec Główny w świetle poranka o upiornej godzinie 6:30 wygląda pięknie, nawet jeśli kibice w nocy ogołocili lodówki z napojami. Nb. grupa pijanych na wesoło irlandzkich chłopaków jest mniej inwazyjna niż jeden polski burak, który rzuca dookoła mięsem i nachalnie podrywa studentkę. Ale Dworzec - zdecydowanie poczułam się jak w Europie.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 19, 2012

Link permanentny - Kategoria: Moje miasto - Skomentuj