Niedługo po wojnie secesyjnej. Dwóch łowców nagród spotyka się na pustkowiach Wyoming, jeden eskortuje kilka zwłok (każde warte 3000 dolarów), drugi - żywą morderczynię (wartą 10 tys. dolarów). Po drodze spotykają najpierw szeryfa, potem kata. Nikt nikomu nie ufa, dyskusję rozwiązuje fanga w nos, a woźnica wiezie skonfiskowaną broń. Burza zagania ich do zajazdu tuż przed miasteczkiem, gdzie planują zmonetyzować swoje zdobycze. Na miejscu nie ma zazwyczaj obecnej właścicielki, za to czekają - na pierwszy rzut oka - inni przypadkowi podróżni. I mimo licznych konfliktów (większość obecnych o sobie słyszała i czasem serdecznie się nienawidziła), sytuacja miałaby szansę zakończyć się tak, że po burzy wszyscy się rozjadą w swoich sprawach, ale ktoś ukradkiem zatruwa kawę. Od tej pory akcja jest już bardziej dynamiczna i krwawa.
Jakkolwiek kocham Tarantino miłością wierną, tak nie jest to jego najlepszy film. Nierówno rozłożone napięcie - bardzo długi (za długi, nie podoba mi się moda na prawie 3-godzinne produkcje), statyczny, pełen popisów elokwencji bohaterów początek, po czym (kiedy już widz zaczyna przysypiać w fotelu) nagłe przejście, zaczynające całkiem inną historię. Obsada doskonała - Samuel L. Jackson, Kurt Russel, Channing Tatum, Tim Roth czy Michael Madsen sprawiają oczywiście, że chociażby tylko dla nich warto obejrzeć.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lipca 7, 2016
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 1
W Świecie Dysku czarownice znają swoją przyszłość. Kiedy więc umiera babcia Weatherwax, to na swoich warunkach, przygotowana i uporządkowana, z poprawioną tabliczką, która dotychczas głosiła NIE JESTEM MARTFA. Na swoją następczynię wyznacza Tiffany Obolałą, która - mimo niejakich szykan ze strony niektórych starych czarownic - zaczyna kursować między Kredą a Lancre. Jednocześnie wszyscy, a zwłaszcza Mac Nac Feegle, obserwują ożwawienie w świecie elfów, które - nie bojąc się babci W. - planują najechać na świat ludzi.
Dobra książka na zakończenie. Owszem, jest mimo zapewne wysiłków redaktora/współautora - niedokończona, brakuje mi wyjaśnienia niektórych wątków (chociażby roli Ty i Mefistofelesa), niektóre możnaby pociągnąć w bardziej satysfakcjonującą stronę (Geoffrey). Prywatnie mam jednak żal, że cykl nie zakończył się książką o Straży.
Inne tego autora tutaj.
#38
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 3, 2016
Link permanentny -
Tagi:
sf-f, 2016, panowie -
Kategoria:
Czytam
- Komentarzy: 1
Niezaprzeczalną zaletą Dębca jest możliwość wyjścia na lody na Stary Rynek. Ot, niecałe 10 minut samochodem. I nagle zamiast wieczornego drzemania nad książką idę zaniedbanymi warcianymi bulwarami, wdycham zapach zmoczonych ciepłym deszczem lip, słucham kawałka energetycznego koncertu Krambabuli w Kontenerach i znajduję wreszcie ścianę z muralami na Łaziennej.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 30, 2016
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
murale
- Skomentuj
1978. Bellamy, wielbiciel kultowego cyklu o Jimmym Goldzie, włamuje się z kolegami do domu autora, Johna Rothsteina, który od lat nie publikował i żył na uboczu. Chcą tylko go postraszyć i okraść, ale Bellamy traci zimną krew i zabija autora. Odkrywa w sejfie poza gotówką niepublikowane przez lata rękopisy, w tym dwa tomy ze swoim ukochanym Goldem. Koledzy nie są zachwyceni tym, co zaszło, Bellamy zamyka im więc usta w sposób ostateczny. Ukrywa skarb, ciesząc się już na myśl o lekturze, ale po kłótni ze znajomym wydawcą, który obiecał mu upłynnienie rekopisów, upija się i ląduje w więzieniu z zarzutem zgwałcenia przypadkiem spotkanej kobiety. Wyrok - dożywocie.
W 2010 roku Pete, 13-nastolatek, odkrywa zakopaną pod urwiskiem skrzynię. Pieniędzmi anonimowo ratuje swoją rozpadającą się rodzinę (ojciec bez pracy po wypadku, poszkodowany przez szaleńca, który mercedesem wjechał w tłum), a kiedy pieniądze się kończą, odkrywa prawdziwą wartość rękopisów. Próba ich sprzedaży nakłada się w czasie z warunkowym wyjściem Bellamy'ego z więzienia.
To drugi tom cyklu o detektywie Hodgesie i jego pomocnikach, zazębiający się historiami z tomem pierwszym ("Pan Mercedes"). Hodges, oderwany na chwilę od prowadzonych przez siebie spraw, pomaga Pete'owi wyplątać się z problemów i uratować się przed bezwzględnym mordercą.
Jak to u Kinga, czyta się widząc prawie że opisane sceny, z dynamicznymi przejściami, zapachem i fakturami. Wraca motyw obsesji na punkcie pisarza i jego bohaterów, które w "Misery" stworzyły jedną z najbardziej wstrząsających strasznych historii; tutaj Bellamy wie, że ciąg dalszy jest ciągle w zasięgu ręki (chociaż autora już zabił), dlatego kontynuje serię zabójstw.
Inne tego autora:
#37
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 28, 2016
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
panowie, 2016, kryminal
- Skomentuj
[24.06.2016]
... nocowanie w szkole, z czwartku na piątek. Bardziej spanikowana byłam ja, Maj po pierwszym fochu (czy wszystkie niespełna 7-latki najpierw wyrażają foch, a potem ostrożny entuzjazm?) stwierdził, że świetnie. W piątkowy poranek[1] weszliśmy do szkoły, znajdując Maja w piżamie i stosunkowo dobrym humorze, chociaż emitującego wielkie niezadowolenie - wieczorne wyjście na pobliską Dębinę było niefajne (oglądali kaczki i żabę w pniu drzewa, niektórzy też wiewiórkę widzieli), INNI nie pozwalali spać, wszystko źle. A po wakacjach też mogę nocować w szkole?
... pierwsza klasa, pierwsze świadectwo. Mam wrażenie, że wczoraj TŻ wysłał mi zdjęcie ze szkolnego boiska, gdzie obdarzone ogromnymi słonecznikami pierwszaki zaczynały szkołę. Po 10 miesiącach liczb, liter, początków umiejętności w książki[2], zamalowanych setek kartek, pierwsze świadectwo. Niestety, wydrukowane w eleganckim Comic Sans, nie żartuję. Ogromnie bawi mnie idea oceny opisowej, bo w zalewie standardowych "wyróżniający, bardzo dobry, dostateczny" umknęłaby uwaga o zachęcie do nierozmawiania na lekcji (czy mogę wystawić taką opinię w kwestii ograniczenia mówienia w domu?) oraz o umiejętności tworzenia własnych narracji. Mam nadzieję, że kolejne klasy tej narracji nie zachwieją.
[1] Barwność obserwacji socjologicznych; jakże łatwo wytykać innym rodzicom, jakie popełniają wady w czerwcowy poranek.
[2] Uwielbiam te teorie, że czym skorupka, że jak dziecko widzi czytających rodziców, że jak co wieczór czytanie, że audiobooki, to. Tyle że nie. Nie wiem, może za mało czytam.
PS W dalszym ciągu uważam wszelkie akademie za zło. Zwłaszcza w dusznej sali przy 30+ stopniach celsjusza.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 25, 2016
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+
- Komentarzy: 7
Wprawdzie autorka kojarzyła mi się z głębokim PRL-em i kryminałami o dzielnym kapitanie Rogoszu, ale w znalezionej na bookcrossingowej półce ani słowa nie ma o stróżach prawa, za to są wspomnienia autorki z okresu 6 lat w Paryżu, który spędziła przy mężu dyplomacie (z dwiema córkami, gospodynią i psem). Rzecz się dzieje w latach 60., u władzy de Gaulle, a polscy dyplomaci/handlowcy chwalą się osiągnięciami polskiego przemysłu socjalistycznego. Wyczuwałam w opowieści o Paryżu - wszak mieście westchnień milionów - dość umiarkowany entuzjazm (wszędzie korki, drogo, ludzie nieprzyjaźni, język trudny, sąsiedztwo takie sobie), ale biorę poprawkę na rok wydania książki, kiedy to dla czytelników wyjazd do Paryża był niemożliwy z wielu względów. Trochę historyjek jeży włos (wysłanie 9-latki i 4-latki na trzymiesięczny obóz bez znajomości języka), trochę wywołuje wzruszenie ramion (niewychowany pies terroryzujący rodzinę), pozostałe jednak bywają zabawne (o rodakach w Paryżu). Nie jest to przewodnik po Paryżu ani okolicach - nie ma w zasadzie żadnych adresów (poza adresem 5 Rue Molière, gdzie autorka mieszkała).
#36
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 19, 2016
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2016, panie, podroze
- Skomentuj
Szetlandy, mnóstwo szkockich wysp, kilka z nich zamieszkałych; na wyspie wszyscy w zasadzie się znają, a często są ze sobą spokrewnieni. Mimo to zbrodnie się zdarzają, a wykrycie ich nie jest wcale łatwe mimo ograniczonego zestawu podejrzanych. Komisarz Jimmy Perez, wbrew latynowskiemu nazwisku całkiem lokalny, rozwiązuje sprawy, które często sięgają głęboko w przeszłość - morderstwo nastolatki, zabójstwo babci jednego z lokalnych policjantów, wypadek dziennikarza czy tajemniczą śmierć naukowca w placówce na jego rodzinnej, zamieszkanej przez niespełna 100 osób, wysepce. Najmocniejsza i najbardziej emocjonalna dla Pereza jest ostatnia sprawa zaginionego na promie chłopaka, która pociąga za sobą śmierć kilku innych osób i ma poważne konsekwencje dla współpracowniczki Pereza, Tosh.
Ponieważ rzecz się dzieje na szkockich wyspach, pejzaże są przepiękne, a dodatkowo wszyscy mówią takim angielskim, co to ja go nie rozumiem. Ekipa posterunku jest dość malownicza - posterunkowy Sandy Wilson, który wygląda jakby nie umiał do trzech zliczyć, ale zlicza i to całkiem sprawnie; detektyw Alison (Tosh) MacIntosh została porzucona przez chłopaka, na którego się natyka w śledztwie, a dodatkowo budzi entuzjazm u kilku świadków. Sam Perez ma też prywatne problemy - owdowiał i ciągle (aż do poznania pięknej, egzotycznej policjantki[1]) nie umie sobie poukładać życia. Opiekuje się Cassie, córką żony z poprzedniego związku, a w zasadzie się współopiekuje razem z ojcem biologicznym Cassie, co prowadzi do wielu uroczych scen, gdzie dwóch ojców wspólnie wychowuje nastolatkę.
Serial oparty jest na książkach Anne Cleeves. Pierwsze dwa sezony składają się z dwuodcinkowych miniserii - w sumie 4 sprawy, ostatni, trzeci sezon to seria 6-odcinkowa z jedną, najbardziej skomplikowaną sprawą.
[1] Archie Panjabi! Tęskniłam!
Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 15, 2016
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 2
Ciśnienie ostatnio tak dramatycznie niskie, że w biurowej kuchni zasugerowano mi kroplówkę z kofeiny, kiedy stałam i zrezygnowana czekałam, aż sie woda na herbatę zagotuje. Wracam z herbatą, a czas jakiś później w tym ciśnieniowym dołku schodzę ponownie do kuchni na obiad. Kładę na stole telefon, bo ktoś tam miał dzwonić, idę podgrzać przywleczony z domu posiłek, wracam, a tu koło mojego telefonu kubek z herbatą. Sarknęłam w duchu, że przecież to ja tu siedzę, ale przełożyłam telefon kawałek dalej i sama usiadłam obok. Nikt nie przyszedł, coś mi zaczęło świtać, ale niemrawo, więc zjadłam, wróciłam do biurka i odkryłam, że jednak to był mój kubek z herbatą, który wzięłam ze sobą na obiad. I że jak chcę dopić, to jednak muszę zejść do kuchni.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 14, 2016
Link permanentny -
Kategoria:
Z głowy, czyli z niczego
- Skomentuj
Frezje mają pączki, piwonie rosną, aczkolwiek jedną oblazły mszyce. Mieczyki inwestują w liście, podobnie nasturcje, a dalie są żałośnie malutkie, jak się nie zmotywują, to nie wróżę im sukcesów. Za to maciejka wieczorami obłędnie pachnie.
A za domem odkryłam krzaczek melisy cytrynowej. W zasadzie to nie za, a obok, bo nie wiedzieć czemu dom ma wejście z boku, a nie od frontu.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 11, 2016
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, G is for Garden
- Skomentuj
Zamordowano starą, bogatą damę o dźwięcznym nazwisku Aniskowiec, otaczającą się środowiskiem artystycznym. Co dziwne, z jej bogato wyposażonego w antyki i dzieła sztuki mieszkania nie zginęło nic, nawet biżuteria. Dziedziczyło po niej muzeum, odpadł więc całkiem motyw rabunkowy. Liczni znajomi potwierdzili, że starsza pani była lubiana, nikomu nie nastąpiła na odcisk, a przy tym była dyskretna i adoratorami i mężami rozstawała się w zgodzie, więc i tutaj nie ma podstaw do szukania zabójcy. Kamieńska jest niepocieszona aż do momentu, kiedy - zupełnym przypadkiem - przesłuchując znajomą ofiary, opowiada jej towarzysko historię przypadkowo spotkanej na korytarzu Iry, którą przed laty spotkała tragedia: jej matka wyrzuciła trójkę młodszego rodzeństwa z ósmego piętra, potem skoczyła za nimi sama, a ojciec umarł na zawał dzień później. Dzieci i matka cudem przeżyły, oczywiście z różnymi uszkodzeniami i od sześciu lat przebywają w szpitalu, a Ira, która uciekła przed matką, nie dojada, nie dosypia, pracuje na kilka etatów, żeby dbać o rodzinę. Kiedy znajoma ofiary rzuca "O, Aniskowiec znała tę matkę, przyjaźniły się i mówiła, że spodziewała się, że TO się źle skończy". Kamieńska rzuca się na trop jak labrador na zdechłego kreta[1] i powoli odkrywa, że dzieci niedoszłej samobójczyni[2] były obiektami eksperymentów szalonego lekarza.
Jak przy okazji poprzednich książek ("Za wszystko trzeba płacić" czy "Złowrogiej pętli") łamał mi się kołek do zawieszania niewiary, tak tutaj ewidentnie autorce odjechał już peron. Są eksperymenty radiologiczne na nienarodzonych dzieciach w celu stworzenia nadczłowieka, złowroga szajka islamskich terrorystów, lekarz-katolik leczący duszę, nastolatka prześladowana w szkole za znajomość ortografii czy najmniej już dziwiący szowiniści (dżentelmen zaprasza panią na schadzkę do swojego mieszkania, po której to schadzce pani zmywa naczynia i sprząta, po czym wychodzi).
Kamieńska ma stosunkowo małą rolę w powieści, za to wielokrotnie irytuje w kontaktach zawodowych i społecznych, a do tego chodzi chora do pracy, bo musi pracować mimo nieleczonej grypy. Męża za to leczy metodami naturalnymi - moczenie nóg w wodzie z gorczycą, gaziki ze startą cebulą w uszach(!), maść terpentynowa na stopy.
[1] Dygresyjnie, fraza mi się ostatnio mocno wzbogaciła po lekturze Janina Daily, co i Wam polecam.
[2] I nie tylko one, bo pan doktor prowadził eksperymenty na każdej spotkanej pani, angażując siebie i swoje nasienie bez większych oporów natury moralnej. Gorzej, że owe panie bez większych wyrzutów sumienia dają się zapłodnić doktorowi, nie wtajemniczając w sprawę mężów, czasem wielokrotnie.
Inne tej autorki tutaj.
#35
Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 8, 2016
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2016, panie, kryminal
- Komentarzy: 2