50-letni dziennikarz, zajmujący się technologiami, zostaje zwolniony z prestiżowego czasopisma (upadek prasy papierowej). Kiedy po dłuższym okresie posuchy (a rzecz się dzieje w USA, gdzie bez ubezpieczenia medycznego sponsorowanego przez pracodawcę żyjesz na krawędzi, zwłaszcza z rodziną) dostaje pracę w start-upie Hubspot, jednej z bardziej obiecujących firm na rynku, odczuwa ogromną radość. Opcje na akcje (po wejściu na giełdę), młody dynamiczny zespół, życiowa okazja, przygoda, świetna praca, misja, a do tego ściana cukierków w kuchni i imprezy w "kampusie". I rzeczywiście, Dan czuje się jak w kampusie, tyle że ma ponad 50 lat, a nie 20+, jak jego otoczenie, nie rozumie przedszkolnego obrażania się współpracowników czy wysyłania e-maili z gratulacjami z powodu wykonania najdrobniejszej czynności (zupełnie nie jest team playerem!), jego praca okazuje się być absolutnie miałka i zbywalna, darmowe piwo nie rekompensuje mu godzin zmarnowanych na spotkaniach, w których zupełnie na poważnie uczestniczy m.in. pluszowy miś, zaś nazywanie faktu zwolnienia kogoś "zakończeniem szkoły" jest dla niego przerażająco cyniczne. W oczekiwaniu na opcje (i planowane kokosy) próbuje podejść do tematu jak do obserwacji antropologicznej, ale przeszkadza mu w tym psychopatyczny zwierzchnik, którego chwilę wcześniej uważał za przyjaciela i ponura obserwacja, że w związku z brakiem zysków, może nie doczekać zmonetyzowania opcji.
Najbardziej absurdalne w tej historii jest to, że rzecz nie jest fikcją. Po zakończeniu kariery w Hubspocie, zwierzchnik Dana próbował książkę od niego wykraść, ponieważ obawiał się (słusznie), że nie będzie ona pochlebna. Kilka wątków, opisanych w książce, pojawiło się w serialu Sillicon Valley, gdzie Lyons był współscenarzystą. O wydarzeniach, jakie miały miejsce po wydaniu książki, można poczytać w artykułach podlinkowanych jako źródła w artykule w wikipedii (30-34).
Czy śmiałam się podczas czytania? Niespecjalnie, ale mam w zanadrzu setkę podobnych anegdotek, które po latach już bywają dla mnie zabawne. Czy kiedyś sama napiszę książkę o życiu w korporacji? Ależ oczywiście.
Inne tego autora:
#24
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek kwietnia 5, 2018
Link permanentny -
Tagi:
2018, beletrystyka, panowie -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Tulipany i hiacynty już spore, ale nie wiem, jakie kolejne fale mrozów poczyniły spustoszenia. Postawiłam plastikowe płotki (estetycznie 3/10), żeby Błędnemu Kosiarzowi wskazać, gdzie ma nie wjeżdżać z kosiarą. Na razie kwitną pierwsze krokusy i te takie, co to zapomniałam, jak się nazywają. Rozważam ostrożnie wysianie roślin marcowych, ale się wstrzymam do weekendu.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek kwietnia 3, 2018
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, G is for Garden
- Skomentuj
Historia skomplikowanego związku między utalentowanym scenarzystą a tancerką rewiową, osadzona w Ameryce lat 50. Ben, nieco socjopatyczny 20-latek, opuszcza rodzinny Pittsburgh z zapasem skradzionych cygar doskonałej jakości, żeby zrobić karierę w Nowym Jorku. Poznaje ekscentrycznego Dona, który zajmuje się grzaniem łóżka stewardesom, rozpoczyna pracę w agencji reklamowej, po czym zostaje powołany do wojska, bo wojna z Koreą. Ginnie, 16-latka z dziwnej rodziny (ojciec - zamknięty w sobie malarz, matka - opuszcza rodzinę, żeby zacząć żyć, siostra - nimfomanka), ucieka z domu po pogrzebie ojca, mając ze sobą trochę gotówki i portret matki. Trafia do Nowego Jorku, przez chwilę współzarządza restauracją, ale kiedy odkrywa, że umie tańczyć, zostaje tancerką. Do mieszkania Dona trafia przypadkiem po pożarze w wynajmowanym przez nią mieszkaniu i zakochuje się w Benie, a w zasadzie w jego listach, które ten wysyła z wojska do swojego przyjaciela.
Zdecydowanie książki nie należy oceniać po ohydnej okładce[1]. Wprawdzie nie udaje niczego więcej niż romansu (i to bogato zaprawionego opisami erotycznymi), ale jest napisana świetnym językiem. Ben jest sarkastyczny i ironiczny, co nie przydaje mu się specjalnie ani w pracy, ani w wojsku[2], za to - i owszem - przy pisaniu scenariuszy. Ginnie ma doskonały zmysł obserwacji i potrafi nawet z kiepskich sytuacji wyjść dzięki ciętemu językowi. Dwutorowa narracja przysłania nieco płaską fabułę, w połowie książki już wiadomo, że czym spowodowane są przeszkody na drodze kochanków (avrgehqab fvę qbzlśyvć, żr qbwemnłn xbpunaxn Oran, Znttvr, gb zngxn Tvaavr), ale dzięki świetnym dialogom to nie przeszkadza.
[1] Projekt graficzny Andrzej Kuryłowicz (założyciel wydawnictwa); przyczynek do dyskusji o tym, że lepiej dać robotę fachowcom, a samemu skupić się na prowadzeniu firmy.
[2] Mam specjalnie miejsce w serduszku dla książek militarnych od kiedy przełamałam się i po kilku podejściach przeszłam przez "Paragraf 22". Opisy koszar, psychopatycznego sierżanta czy idiotyzmu służby wojskowej jako takiej plasują tę książkę wysoko w rankingu; dobrym przybliżeniem jest M.A.S.H.
#23
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 1, 2018
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2018, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
Historia, która prowadzi do Bolechowa, miasteczka podzielonym na część z pałacem (tę "lepszą") i z PGR-em (tę "gorszą"), rozpoczyna się w czasie II wojny, kiedy to ostatni hrabia z Bolechowa decyduje się uratować przed wojskami w czarnym mundurach swoje zbiory. Z pomocą syna ogrodnika, Stefana, i kilku wiernych pracowników, zamurowuje dzieła sztuki w pałacowej oranżerii; nie budzi to zachwytu najeźdzców. Zbiory przeżywają wojnę, a Stefan - oddając je nowemu polskiemu państwu - uzyskuje dla siebie posadę kustosza, ma też nadzieję, że jego córka - Łucja - będzie kontynuowała jego pracę. W życie Bolechowa wplata się drugi wątek - wypuszczony z ciężkiego więzienia Kamieniarz, milkliwy i ciężko doświadczony fachowiec, osiedla się opodal pałacu, zakłada rodzinę, ale jest obok wszystkiego, nie budząc zaufania u nikogo. Nieślubny syn Łucji, Robert - zgodnie z rodzinnym etosem - raczej unika okolic warsztatu, ale jest zafascynowany starszą córką Kamieniarza, Urszulą.
Na tej podbudowie rozwija się talent malarski Roberta, który opuszczając dziadka i matkę, rozpoczyna szybką karierę w transformujących latach 90. XX wieku. Odkryty w Poznaniu, po wymiernym sukcesie finansowym, wraca jednak przy każdej okazji do Bolechowa, bo to właśnie obrazy z rodzinnego miasteczka przynoszą mu sławę. Fascynacja Urszulą nie znika, maluje ją potajemnie (a z niedopowiedzeń wychodzi, że nie tylko maluje), również w tajemnicy przed pozostawioną w Poznaniu narzeczoną. Obserwuje upadek post-pereelowski na dwóch frontach: nieudaną transformację opartej na PGR-ze wsi i rozkład przemysłu, który kwitnące tereny Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego oddaje w ręce deweloperów, wyrzucających z nich robotników, artystów i skłoterów. Od zmian bardziej interesuje jednak Roberta tajemnica jego matki, która odmawia wyjaśnienia, kim był jego ojciec.
W głębi duszy oczekiwałam jakiejś kontynuacji Skorunia, skoro tak świetnie autorowi wyszedł. A tu nie - niespodzianka. Na najbardziej ogólnym poziomie to kolejna książka o dorastaniu, ale też o dialogu (a konkretnie nieumiejętności przekazywanej z pokolenia na pokolenie).
Narracja w powieści jest dość trudna, bo ma wielu narratorów - Łucję, Roberta i unoszącego się, niewidocznego świadka wydarzeń, w których narracji nie miał kto przeprowadzić. Nie jest też łatwy język, ale jakże ładny - zdania się smakuje, czyta kilkakrotnie nie tyle dla złapania sensu, ale dla ucieszenia się jakością słów. Fabuła jest luźno wokół tych słów opleciona, czasem coś umyka, czasem coś potraktowane jest zbyt zdawkowo (motyw ucieczki Roberta i schizoidalnej jazdy po pustyniach USA niespecjalnie do mnie przemówił). Dla mnie cenny jest Poznań Roberta, oglądany z perspektywy malarza; od ponad roku planuję rajd po opuszczonych budynkach ZNTK, może w tym roku się uda?
Inne tego autora tutaj.
#22
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek marca 30, 2018
Link permanentny -
Tagi:
2018, beletrystyka, panowie -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Niemiecki profesor geologii, Lidenbrock, odkrywa w starym manuskrypcie zaszyfrowaną wiadomość z XVI wieku. Okazuje się, że Arne Saknussen, islandzki uczony, odbył podróż do środka Ziemi i wrócił. Bratanek profesora, Axel, jest sceptykiem, opierającym się na wiedzy naukowej (upiera się na przykład, że Ziemia ma płynne jądro, a im dalej w głąb, tym bardziej wzrasta temperatura), profesor - absurdalnie - jest szalonym entuzjastą, ignorującym niewygodne teorie, jeśli to koliduje z jego planami (jest teoria, że wcale nie wzrasta, chodźmy się przekonać). Profesor więc, terroryzując swojego bratanka i gospodynię, organizuje w tajemnicy wyprawę na Islandię, gdzie z pomocą małomównego, ale wytrzymałego przewodnika Hansa wchodzą do wskazanego przez średniowiecznego naukowca wulkanu. Cudem nie umierają z pragnienia, bo dla odciążenia niosą tylko niezbędne instrumenty i odrobinę jałowcówki, ale przebijają się do płynącego w skałach strumienia z wrzątkiem. Axel gubi się w ciemnościach w labiryncie korytarzy, ale cudem odnajduje. Wyprawa trafia na plażę przy podziemnym morzu, gdzie ze skamieniałych gigantycznych roślin konstruują tratwę i płyną teoretyczne na południe. Obserwują walkę ogromnych pradawnych gadów - plezjozaura i ichtiozaura, kolejnym cudem unikając staranowania. Magnetyczna burza rzuca ich na kolejne wybrzeże, gdzie stada mastodontów pasie prawie czterometrowy praczłowiek, którego jednak unikają, bo a nuż będzie chciał ich zjeść. Wreszcie, wyczerpani, bez zapasów i urządzeń nawigacyjnych, zostają wystrzeli przez wulkan na Stromboli, gdzie profesor wyciąga od lokalnego pastuszka informację o lokalizacji za pomocą szarpania za uszy. Sława, chwała, a Axel żeni się z chrześniaczką profesora, piękną Grauben.
Nie będę komentować kwestii naukowych, bo już za czasów Verne'a były niezgodne ze stanem wiedzy, ale tło społeczne jest urocze. Profesor zamyka w domu siostrzeńca i gospodynię (bez jedzenia), bo zdecydował, że dopóki nie odszyfruje notatki znalezionej w manuskrypcie, nikt nie będzie jadł i opuszczał domu. Axel nie jest specjalnie bohaterski i na wyprawę decyduje się tylko dlatego, że ukochana Grauben jest tym pomysłem zachwycona (widać, że chętnie pojechałaby zamiast młodzieńca, ale kobietom przystoi tylko czekać). Islandczycy są przedstawieni jako naród raczej dziki, choć uczciwy (oprócz pewnego pastora, co zdarł z turystów mnóstwo pieniędzy za sam fakt oddychania powietrzem).
Jak na Verne'a to dość kiepska książka fabularnie, mocno się zestarzała we wszystkich warstwach.
#21/#5
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek marca 26, 2018
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2018, panowie, sf-f
- Skomentuj
K. zadaje w powietrze pytanie:
- Gdzie sprawdzę, ile kosztują przesyłki międzynarodowe?
- A dokąd chcesz wysłać?
- Do Indii.
- O, co?
- Książkę "Podstawy HTML", bo ewidentnie jej nie znają.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek marca 23, 2018
Link permanentny -
Kategoria:
SOA#1
- Komentarzy: 4
"Norsemen" to epicka historia pewnego plemienia Wikingów, a przynajmniej jedna z możliwych rekonstrukcji wydarzeń nie opisywanych w sagach, jeśli sagi pisane byłyby przez ludzi o poczuciu humoru rodem z Monty Pythona. Do wioski wraca wyprawa łupieżcza z niewolnikami, w tym z Rufusem - rzymskim aktorem, który mimo kiepskich warunków startowych potrafi znaleźć dla siebie niszę (w której nikt mu nie sika do ust, nie jest serial dla osób bardzo wrażliwych, humor bywa nieco fekalny). Brat-niedojda zazdrości bardziej ogarniętemu bratu, wojownik pożąda żony bliźniego swego, zły Jarl egzekwuje od mieszkańców sioła pieniądze i próbuje gwałcić kobiety, ale nie zawsze się to udaje z różnych przyczyn. W przeciwieństwie do "Korony królów" serial jest absolutnie i zamierzenie śmieszny - na kostiumy i realia epoki (niewolnictwo, przecinanie siekierą czy wypruwanie flaków, samobójstwa starców) nałożono współczesny korpo-idiolekt z wychodzeniem ze strefy komfortu, team spiritem i awansem.
"Lillyhammer" to komedia sensacyjna. Frank Tagliano, The Fixer ("Załatwiacz") zeznaje przeciwko swojemu donowi nowojorskiej mafii. W ramach programu ochrony świadków wybiera egzotyczną Norwegię, bo lata temu zachwycił się pięknym krajobrazem Lillehammer podczas oglądania zimowej olimpiady. Mimo początkowej chęci wtopienia się w tłum i zostania zwykłym Norwegiem pochodzenia amerykańskiego, Frank (aktualnie Giovanni albo Johnny) napotyka na tzw. różnice kulturowe - nadczynną komisarz policji, urząd imigracyjny, wydział ds bezrobotnych z idiotycznym kursem przysposobienia do życia w społeczeństwie zamiast prawdziwej pracy, półroczny kurs prawa jazdy. To sprawia, że jednak decyduje się wziąć sprawy w swoje ręce i znanymi sobie z Nowego Jorku metodami (szantaż, przekupstwo, przemoc, seks, alkohol) zaczyna układać życie po swojemu. Absurdalnie, udaje mu się to bez utraty sympatii widza i zaczyna gromadzić wokół siebie gromadę nieudaczników, z którą otwiera nocny lokal. Oczywiście nie dość, że lokalne władze depczą mu po piętach, to jeszcze jego przeszłość regularnie daje o sobie znać.
Serial jest świetny - nieprzewidywalny (widać, że miał nieamerykańskich scenarzystów), z ładnym wyważeniem między groteską, brutalnością i sytuacjami komicznymi. Dodatkową zaletą jest obsada - Frank/Johnny jest absolutnie przerysowaną karykaturą amerykańskiego mafioza, a zupełnie niehollywoodzko wyglądający Norwegowie (te zęby! te fryzury!) zwykle są dość prości i oględnie mówiąc, niezbyt inteligentni (Jan - pracownik wydziału ds. bezrobotnych, chyba najbardziej obleśny w serialu czy Torgeir - prawa ręka Franka, powinien nosić ksywę "Master of Disaster"), ale finalnie w zestawieniu z innymi nacjami - Amerykanami, Estończykami czy Brazylijczykami - budzą najwięcej sympatii. Nie wiem, w jakiej kolejności powinno się seriale oglądać - ja oglądałam je niechronologicznie (N, potem L) i większą przyjemność miałam przy Lillyhammer, gdzie pojawiali się (epizodycznie i w stałej obsadzie) odtwórcy ról z Norsemen.
Oraz pejzaże - nawet te zimowe. Przecudne. Wspominałam o pejzażach?
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek marca 22, 2018
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 1
W życiu trzech kobiet pojawiają się punkty zwrotne: Tess dowiaduje się, że jej mąż i kuzynka/najlepsza przyjaciółka odkryli łączące ich głębokie uczucie i to ona ma podjąć decyzję, co dalej, bo zakochane gołąbki nie są w stanie bez siebie żyć; Cecilia, szczęśliwa żona i matka trzech córek, odkrywa list napisany ręką swojego ukochanego męża, zatytułowany "Otworzyć po mojej śmierci"; Rachel, o pokolenie starsza, 23 lata wcześniej doświadczyła śmierci córki (morderca do dziś nieznany), z czym boryka się do dziś i nie jest jej łatwiej, gdy dowiaduje się, że syn z synową planują wyemigrować z Australii do USA, zabierając jej jedynego wnuka. Tess reaguje błyskawicznie, uciekając z 6-letnim synem do matki (mieszkającej w tej samej miejscowości co Rachel i Cecilia), a Cecilia się waha, ale na skutek drobnych zdarzeń decyduje się otworzyć list, co - jak się łatwo po tytule domyślić - zmienia całkowicie jej życie. Rachel, odkrywając na starej kasecie wideo nagranie, rozpoczyna po raz kolejny podejście do ukarania chłopaka, który jej zdaniem był winny.
Tak jak w poprzedniej książce autorki, jest to przemieszanie zgrabnych obserwacji socjologicznych rodziców (ze sporym akcentem na tzw. overachieving mothers, tylko wtedy szczęśliwe, jak dom posprzątany, kariera zawodowa w górę, dzieci najlepsze, a mąż jak w starym dowcipie) z opowieścią o poczuciu winy i zemście. Jest też o książka z tezą, co potwierdza (jak w poprzedniej) zestaw pytań na ostatnich stronach, mający chyba skupić czytelnika na refleksji nad tym, co przeczytał. Przeszkadzał mi nieco wszechwiedzący narrator, bez oporów eksplorujący wszystkie zaułki "co by było gdyby", pokazujący, że wystarczyło małe pchnięcie w którąkolwiek stronę, żeby do nieszczęścia nie doszło. Mimo pewnego dydaktyzmu, czyta się gładko, nawet jeśli uśmiech w którejś z kolejnych scen potrafi nagle zamarznąć.
#20
Inne tej autorki tutaj.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 18, 2018
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2018, australia, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Okazuje się, że da się połączyć frazy polski, sitcom i śmieszny w jednym zdaniu. Rzecz się dzieje w więźniu, pod celą siedzą - oczywiście za niewinność - osadzeni Wąglik (Sapryk), Bodzio (Jakubik), Docent (Braciak) i Łańcuszek (Wabich). Wąglik pakuje i boi się, że żona (Kuna) go zdradza, Łańcuszek stara się kontrolować interesy "na zewnątrz", Bodzio namiętnie rozwiązuje krzyżówki mimo braku predyspozycji intelektualnych (a matka na widzeniach podejrzewa go, że bierze narkotyki), zaś Docent czyta i jak już nie może, podrzuca Bodziowi brakujące hasła do krzyżówki.
Serial jest dość statyczny, z przerysowaniem (spacerniak w studiu, wszyscy chodzą krokiem skradającym się jak złoczyńcy w musicalu) i brakiem ciągłości akcji (poza kilkoma połączonymi epizodami, w pozostałych nikt nie pamięta o tym, co zdarzyło się w poprzednim odcinku), ale i tak zabawny i całkiem niegłupi. "Orange is the New Black" to nie jest, ale czasu się nie marnuje.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek marca 15, 2018
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Valdemar Roos ma 59 lat i czuje, że w zasadzie nie żyje. Nie ma przyjaciół, młodsza o 11 lat druga żona i pasierbice traktują go jak stary, brzydki i zawadzający mebel, z synem i rozwiedzioną żoną nie utrzymuje kontaktu[1], a w pracy wyczekuje na przejście na emeryturę. Drugie życie pana Roosa rozpoczyna się w momencie, kiedy nagle wygrywa sumę wystarczającą na spełnienie marzeń o zmianie życia. Pytanie, czy jeszcze umie. Zaczyna od rzucenia pracy i zakupu chatki w odludnym miejscu, do której jeździ zamiast do pracy. Szybko okazuje się, że powroty do domu, w którym sytuacja nie ulega zmianie, są coraz trudniejsze, tym bardziej, że do chatki przypadkiem trafia Anna. Anna (Polka z pochodzenia, co łatwo poznać po rdzennie polskim nazwisku Gambowska[2]), 21-letnia narkomanka na odwyku, właśnie uciekła z ośrodka, o mało co nie została zgwałcona i jest absolutnie bezradna. Jej matka jest bardziej zainteresowana resztą swojej rodziny, a do tego zdradza miejsce jej pobytu byłemu chłopakowi, niebezpiecznemu dilerowi narkotyków. Do Barbarottiego sprawa trafia z dwóch stron - złamał nogę i opiekuje się nim druga żona Roosa, nieco zaniepokojona (nieco, bo w końcu to tylko stary mebel) prosi o pomoc w znalezieniu męża, którego od kilku dni nie ma, a do tego przy odludnej chatce zostają znalezione zwłoki młodego mężczyzny. Policja rusza w pościg za dziwną parą przez pół Europy, trafiając nawet do miasteczka Maardam, znanego z cyklu o Van Veeterenie.
[1] Niespecjalnie się dziwię, bo...
Brodawki jej ciężkich piersi prześwitywały przez stanik i materiał bluzki i wydawały się świdrować go wzrokiem jak dwa wściekłe kotlety mielone. Valdemar stwierdził, że jego żona naprawdę wygląda jak topielec.
[2] W Polsce jest 8 (osiem!) osób o tym nazwisku (wg strony http://nazwiska-polskie.pl/). Naprawdę trzeba się naszukać, żeby trafić na rzadsze. Rispect.
Samotni to historia grupy sześciorga ludzi, którzy spotkali się pod koniec lat 60. w Uppsali, gdzie większość z nich studiowała. Planują rozkręcić biuro podróży z egzotyczną dla Skandynawów specjalizacją: kraje bloku wschodniego - Polska, Czechy, Rumunia, Węgry itd. Wyprawa orientacyjna, w którą się wybierają starym autobusem, zmienia wszystko. Jakiś czas potem jedna z osób, Maria, ginie podczas wyprawy na grzyby, spadając z klifu. 35 lat później, w tym samym miejscu, policja znajduje zwłoki kolejnej osoby, Germunda, chłopaka Marii. Na śledztwo nakładają się prywatne problemy inspektora, który najpierw dowiaduje się, że jego żona, Marianne, była w związku z Germundem, zanim poznała Barbarottiego, a niedługo potem wszystko przesłaniają problemy zdrowotne Marianne, która traci przytomność w wyniku krwotoku w mózgu.
Rzeźniczka z Małej Birmy zaczyna się od zupełnie niekryminalnego, ale dramatycznego wydarzenia: żban Oneonebggvrtb hzvren jr śavr cółgben ebxh cb cbcemrqavz xejbgbxh qb zómth. Barbarotti wpada w depresję, rozpoczyna terapię, a jego szef - Asunander - proponuje mu do rozwiązania archiwalną sprawę. 5 lat wcześniej zaginął drugi mąż Ellen Bjarnebo, co samo w sobie nie byłoby bardzo alarmujące, gdyby nie fakt, że wcześniej Ellen odsiedziała 11 lat za zamordowanie i poćwiartowanie swojego pierwszego męża. Wprawdzie przyznała się do winy, ale Barbarotti im dłużej drąży, tym bardziej nie jest przekonany, że sprawa jest tak jasna, jak to pierwotny proces zakładał. Dodatkowo w dalszym ciągu nie wiadomo, gdzie jest mąż numer dwa. Pewną wadą - zapewne wynikającą z burzliwego początku albo z faktu, że to ostatni tom cyklu - jest większa ilość analiz biblijnych, snów i monologów wewnętrznych inspektora.
Mimo powagi opowiadanych historii, autor ładnie równoważy minorowy ton sprawnie wplatanymi dialogami i humorem sytuacyjnym (wyimki z różnych tomów).
Asunander wyglądał jak kot, który wprawdzie nie zjadł jeszcze kanarka, ale odgryzł mu skrzydełka i zapędził go w kozi róg. Innymi słowy był niezadowolony tylko trochę. To my jesteśmy tymi kanarkami, pomyślał Barbarotti.
Backman przyglądała mu się przez chwilę ze smutnym wyrazem twarzy.
- Wiesz co - odparła - poza tym, że wysłaliśmy masę zapytań tu i tam i kilka notatek prasowych, kompletnie nic interesującego się nie wydarzyło. Z wyjątkiem tego, że Alice Ekman-Roos obejrzała ciało.
- Rozpoznała go? - zapytał Barbarotti.
- Nie - odpowiedziała Backman. - Ale go obrzygała.
Ma rację, pomyślał Barbarotti. Beznadziejny dzień.
- Okej - odparła Backman i wręczyła Barbarottiemu cienką teczkę.
- Co to jest? - Wydrukowane przesłuchania (...).
- Dzięki - powiedział Gunnar Barbarotti. - Zawsze można na ciebie liczyć.
- Spisałam je białym wierszem. Mam nadzieję, że to docenisz.
- Napiszę do nich muzykę - odparł Barbarotti - i jutro odśpiewamy Asunanderowi w duecie.
Asystent kryminalny Claes-Henrik Wennergren-Olofsson miał najdłuższe nazwisko na komisariacie w Kymlinge, a ponieważ lubił dodawać swój tytuł służbowy - przed nazwiskiem lub po nim - potrzebował najczęściej trzydziestu sekund i dwóch linijek, żeby je zapisać. Alexander Tillgren, również asystent kryminalny, choć ze stażem mniejszym o pół roku, miał dobre powody, by uważać, że Wennergren-Olofsson jest idiotą.
Inne tego autora tutaj.
#17-19
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 11, 2018
Link permanentny -
Tagi:
panowie, 2018, kryminal -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj