Więcej o
Czytam
Letni poranek, Warszawa. Do sklepu jubilerskiego dobijają się jego pracownicy, po czym odkrywają, że kierownik nie otwiera, albowiem nie żyje (oraz że zniknęło precjozów na prawie 2 miliony ówczesnych złotych). Tropów pozostawionych jest sporo, co początkowo cieszy kapitana Tokarskiego, ale szybko zaczyna smucić, bo tropy okazują się wzajemnie wykluczać i raczej są grubymi nićmi szyte.
Zasadniczo to książka edukacyjna z czterema dużymi tematami. Po pierwsze - wsiadanie za kierownicę po pijaku źle się kończy. Odczuł to pewien inżynier, który nie dość, że przejechał górala, to jeszcze padł ofiarą podłego szantażu. Po drugie - nawet jeśli ktoś ma potwierdzoną prozopagnozję, to i tak może go ścigać upiór z przeszłości. Po trzecie - szczegółowo wyjaśniona jest destrukcyjna siła czarnego rynku, zmuszająca ludzi sztucznym zawyżaniem i zaniżaniem kursu czarnorynkowych dolarów do kupowania i sprzedawania złota. Ze stratą. A po czwarte, najważniejsze, mieszkaliśmy w PRL w państwie prawa. Otóż rzutki kapitan Tokarski, zapewne zapatrzony w imperialistyczne wzorce - oczywiście dla dobra śledztwa - dwukrotnie zaproponował prokuratorowi, żeby pozostawić oczyszczonego z podejrzeń delikwenta w areszcie, żeby nie płoszyć prawdziwego mordercy. Na szczęście...
Prokurator Bolechowski wysłuchał argumentów oficera milicji.
— Ma pan całkowitą rację — zgodził się. — Pomysł z przetrzymaniem Malickiego w areszcie dla uśpienia uwagi prawdziwego sprawcy morderstwa jest z punktu widzenia dochodzenia wręcz doskonały. Dlatego też zaraz wydam polecenie... natychmiastowego zwolnienia głównego księgowego.
— Na wolność? — kapitan był zaskoczony.
— Widzi pan, kapitanie, prokuratura nie reprezentuje interesów dochodzenia, a interes państwa i zwykłego, szarego obywatela. Wobec tego nie mogę akceptować pańskiej propozycji trzymania pod kluczem niewinnego człowieka.
— Przecież nie na długo. Wyjaśnimy Malickiemu, o co chodzi, i postaramy się, aby pobyt w celi jak najbardziej mu uprzyjemnić. Gotów jestem przywieźć mu z domu mój własny telewizor.
— „Raz figlarny Tadeuszek nałapał w butelkę muszek, a nie chcąc ich morzyć głodem, ponapychał chleba z miodem”... — prokurator zacytował znany wierszyk. — To samo chciałby pan zrobić z Malickim. Nie mamy o czym dyskutować. Ten człowiek musi być zwolniony.
Się pije: winiak (milicja), koniak (zdenerwowany pracownik "Jubilera" w restauracji).
Się bywa dżentelmenem: przydatne zwroty w kontaktach z paniami - "moja królowo", "dziecinko kochana", "całuję przecudne rączęta". Niestety, niektórym paniom się to nie podobało.
Się opowiada dwuznaczne moralnie anegdotki:
— W szkole uczono nas, żeby bardzo ostrożnie przyjmować zeznania małoletnich świadków. Nieraz potrafią dobrze fantazjować.
— Byłem na jakimś filmie, chyba węgierskim — dodał kapitan. — Podobno opartym na autentycznych wydarzeniach. Uczennice oskarżyły nauczyciela, że jedną z nich zgwałcił. Ofiara dokładnie opisała przebieg wydarzeń, inne koleżanki potwierdziły ten fakt. A w całej historii nie było słowa prawdy.
— W Warszawie także była podobna sprawa. Chodziło wtedy nie o nauczyciela, lecz o dwóch starszych kolegów, których dwie dziewczyny oskarżyły o zwabienie ich do mieszkania jednego z tych chłopców, pod pozorem „prywatki”. Tam chłopcy rzekomo zgwałcili jedną z dziewcząt. Chłopcy mieli już po osiemnaście lat, za kilka miesięcy czekała ich matura, a tu wypływa taka historia. Zanim prawda wyszła na jaw, chłopcy przez ten czas przygotowywali się do matury w celi więziennej. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze.
Autor w posłowiu zastrzega, że oczywiście cała książka jest fikcją, bo na podanej ulicy nie ma oczywiście "Jubilera", a poza tym ma doskonałe zabezpieczenia i nie dałoby się go okraść.
Inne tego autora, inne z tej serii.
#53
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek czerwca 1, 2015
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2015, panowie, kryminal, z-jamnikiem
- Komentarzy: 2
Dawno temu, w swojej "Autobiografii", Joanna Chmielewska zachwalała tę książkę bardzo, twierdząc, że autorka poczytnych kryminałów wyjęła jej frazę i treść. I to, niestety, jest prawda. Niestety, bo z perspektywy czasu obie panie są, nie wiem, jak to dobrze określić, niezbyt strawne. Apodyktyczne, siejące jedynymi słusznymi poglądami swojej epoki, z tą nieznośną pewnością siebie, która wyklucza inny sposób życia i inny punkt widzenia. Czytając o życiu Christie, starałam się oddzielić męczącą mnie warstwę poglądów od samej biografii, barwnej i ciekawej. Przemknęłam nad przeraźliwie wiktoriańskim dzieciństwem (oddawanie dzieci pod opiekę bogatej siostrze, szkoły z internatem, dziecko pod skrzydłami niani, widujące rodziców od czasu do czasu), na dłużej zatrzymałam się na podróżach (gdzie znowu "córkę oddamy mojej siostrze, to tylko 9 miesięcy"), prowadzonych jak na epokę przystało koleją, okrętami i wielbłądami. Temat samego pisania został potraktowany dość powierzchownie - autorka mogła pisać wszędzie, wszędzie znajdowała inspirację, była przeraźliwie skromna i nie szanowała specjalnie większości swoich książek. A szkoda, bo ten kawałek mnie dość interesował.
Przemęczyłam się czytając, i ze względu na sposób pisania (oraz w większości rozjechanie wspólnoty poglądów) oraz na gabaryt książki - prawie 500 stron dużego formatu. Mama mi pożyczyła, mogę z czystym sumieniem oddać, bo raczej nie będę do autobiografii wracać.
Inne tej autorki:
#52
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 29, 2015
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2015, panie, biografia
- Komentarzy: 2
Stanisław Nitecki został oskarżony o zamordowanie żony z premedytacją, za co w latach chyba 60. groziła kara śmierci. Obrony podjął się znany krakowski adwokat, Murasz; znany również z tego, że nie przegrywał spraw. Po brawurowym procesie poszlakowym Niteckiego uniewinniono. Murasz jednak, zamiast cieszyć się wygraną, zaczął podejrzewać, że tym razem sprawiedliwość poniosła sromotną klęskę i z sali sądowej wyszedł winny. Ponieważ zadenuncjowanie własnego klienta oznacza złamanie zasad etyki zawodowej, mecenas zaczyna prowadzić własne śledztwo, żeby wykryć, czy nie da się Niteckiego złapać na innym, podobnie bezczelnym przestępstwie.
Orzeczenie psychiatry: biegły miał do czynienia z jednostką inteligentną — umiejącą czytać i liczyć w pamięci do stu w zakresie czterech działań. Odznaczającą się sporą dozą wiadomości historycznych i politycznych. W miarę pobudliwą. O erotyźmie odpowiednim do wieku. Bez skłonności do własnej płci. O zadowalającym stanie rozeznania złego i dobrego. Bez obciążeń dziedzicznych.
Się pije: na bogato, bo oskarżony zapraszał (a odziedziczył spory majątek) - Martel, Courvoisieux czy Henessy.
Się pali: wiadomo, chociaż niektórzy rzucili.
Się mieszka: w Warszawie w "Bristolu", gdzie jednak obsługa ustala najpierw, czy gość jest dewizowy albo czy jest znanym mecenasem, bo tak to jednak niekoniecznie.
Się (nie) kupuje: cytryn, bo rzadko są w sklepach. Również się nie kupuje cedrowych lub mahoniowych mebli z fabryki w Słupsku, bo były dostępne tylko na potrzeby "reprezentacyjnych biurowych wnętrz", a nie dla Kowalskiego.
Się jada: jak się zna pana obera, to można kołduny z masełkiem na przekąskę i szaszłyk, ale sandacza raczej niekoniecznie, bo nieświeży.
Się kręci biznesy: Murasz bronił zbrodniarza wojennego "z urzędu", ale potem odmówił takich spraw, między innymi dlatego, że niemiecka "Rada Kościołów" próbowała wręczyć mu łapówkę...
Byli jednak adwokaci polscy, na szczęście bardzo nieliczni, którzy poszli na propozycję „Rady Kościołów“, gorliwie zabiegali o uzyskanie obrony z urzędu, a później inkasowali pokaźne honoraria z NRF. Niektórzy z nich w swojej miłości do „dewiz“ posunęli się jeszcze dalej. Prowadzili działalność mającą na celu zabezpieczenie praw majątkowych obywateli NRF do nieruchomości, fabryk i majątków pozostawionych w Polsce. Wyrabiali w hipotekach i urzędach odpowiednie zaświadczenia, sporządzali wykazy i plany tych nieruchomości, aby je wysłać swoim klientom za granicę. Doszło do tego. że Ministerstwo Sprawiedliwości zmuszone było wydać odpowiedni okólnik zakazujący tych praktyk.
Inne tego autora, inne z tej serii.
#51
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 24, 2015
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2015, panowie, kryminal, prl, z-jamnikiem
- Skomentuj
U Czechowa było wiadomo, że jak wisi strzelba na ścianie, to wystrzeli, choćby i w ostatnim akcie. Tutaj na samym początku jedna z mieszkanek elitarnego pensjonatu "Carlton" w Zakopanem potyka się o spory młotek, leżący na schodach. I już nietrudno zgadnąć, że będzie mokra robota; tego samego wieczora ktoś stuka w głowę tymże młotkiem jubilera, który kilka godzin wcześniej zaprezentował reszcie gości zrobioną przez siebie (oczywiście na eksport) biżuterię z platyny i brylantów. W pensjonacie zaufana obsługa i goście z tzw. towarzystwa - pani profesor, inżynier, aspirująca aktorka, znany malarz, dziennikarz i pisarz (z powieścią kryminalną na koncie), więc wezwany podporucznik Klimczak, na pierwszej posadzie zaraz po szkole oficerskiej w Szczytnie, ma spory zgryz. Jubiler karetką jedzie do szpitala (nie wiadomo, czy się wygrzebie), a zamiast zaplanowanej na wieczór "Kobry"[1] w telewizji młody milicjant musi przeprowadzić śledztwo; jeden z kolegów doradza mu, żeby wezwał z pobliskiego pensjonatu znanego oficera śledczego, pułkownika Lasotę. Pułkownik zgadza się współpracować i robi to tak sympatycznie, bez obśmiewania żółtodzioba, że w zasadzie całość przesłuchań prowadzi młody i - całkiem szybko - wykrywa sprawcę.
Jest to w zasadzie powieść z zamkniętą listą podejrzanych (i fajnie by było, żeby znalazła się na początku wraz z planem pensjonatu) - niby podstawiona do okna drabina sugeruje, że wszedł ktoś z zewnątrz, ale inne ślady pokazują, że niekoniecznie. Autor zabawił się nieco nazwiskami - puszczalska aktorka nazywa się Zachwytowska[2], jubiler - Dobrozłotnicki, inżynier pracujacy w hucie - Żarski, przedstawicielka zagranicznego koncernu chemicznego (oczywiście podejrzewana o szpiegostwo) - Miedzianowska.
Mimochodem okazuje się, że pokaz klejnotów spowodował spore dyskusje wśród mieszkańców pensjonatu. A to, że wstyd, że w socjalistycznym państwie robi się rzeczy kosztujące tysiące dolarów (na nasze - milion złotych), bo na pewno nie stać na nie maszynistki czy żony naczelnika poczty. Inny problem miał z kolei malarz-taszysta, który naflugał jubilerowi, że robi odpustowe świecidełka (wzorowane na klejnotach koronnych polskich królów) zamiast pójść w sztukę nowoczesną[3]).
Się pali: "Wawele".
Przejawy luksusu: pani Miedzianowska podobno nawet telefon sprowadzała ze Szwecji, żeby był dopasowany do koloru mebli.
Się przestrzega procedur: niekoniecznie; bez nakazu prokuratorskiego podporucznik zarządza rewizję w pokojach gości.
[1] A przed "Kobrą" - dziennik telewizyjny. Pani profesor chce oglądać transmitowaną z ONZ-u burzliwą dyskusję w sprawie RPA.
[2] Aktorka ubiera się frywolnie, co budzi powszechną (choć zapewne niezamierzoną) radość w otoczeniu. Pomarańczowa wiatrówka, trawiastozielone spodnie, rybackie gumowe boty i koszyk na patyku zamiast torebki czy kusa sukienka, ujawniająca halkę, majtki i podwiązki (oraz wyszydzony przez autora fakt, że dama nie pokazuje kolan, bo to najbrzydsza część ciała kobiety).
[3]
- A przecież z tego złota, brylantów i rubinów można było stworzyć ciekawą rzecz. Zrobiłem nawet kilka szkiców. Szczególnie jeden mi się udał.
Tu malarz sięgnął do kieszeni marynarki, wydobył z niej szkicownik i pokazał podporucznikowi rysunek złożony z krzyżujących się linii, przedstawiających ni to piramidę, ni to jeża.
- To byłoby dopiero wspaniałe! Mam już nazwę dla tej rzeźby - „Los człowieka”.
- Był taki film radziecki.
- To co z tego?
Inne tego autora tu.
#50
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 21, 2015
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2015, panowie, kryminal
- Skomentuj
Przyznam, że ten tom po raz pierwszy przeczytałam bez irytacji, a z ciekawością (mimo że wcześniej obejrzałam film[1]). Uczciwy kryminał, z podejrzanymi i intrygą i bardzo nagłym finałem.
Hogwart, rok czwarty. Pod koniec wakacji Harry z Wesleyami udaje się na mistrzostwa świata w quidditchu, impreza[2] się nie udaje specjalnie, bo zakapturzeni zwolennicy Voldemorta uprawiają zabawy w stylu Ku-Klux-Klanu, a do tego ktoś ze skradzionej różdżki Harry'ego wyświetla znak Czarnego Pana. W Hogwarcie natomiast nowość - przyjeżdżają delegaci z dwóch innych akademii magii, bo w ciągu całego roku będzie się odbywał Turniej Trójmagiczny. Mimo że uczestnicy muszę mieć co najmniej 17 lat oraz może być tylko jeden z każdej akademii, Harry jakimś cudem zostaje uczestnikiem, wbrew swojej woli. Oprócz tego sporo się dzieje w tle - Hagrid ma romans (i strzelające ogniem z odwłoka przerośnięte krewetki), Hermiona prowadząca społecznie akcję emancypacji skrzatów domowych nagle okazuje się (ku zaskoczeniu Rona) piękną dziewczyną z idealnym zgryzem, Harry zakochuje się w Cho, uroczym dziewczęciu z Hufflepuff, a z Hogwartu jakimś cudem wyciekają do prasy informacje.
[1] WTEM w roli gładysza uczestniczącego w turnieju sam Pattinson.
[2] W tym tomie widać już sporo konsekwencji w budowaniu świata - m. in. wyjaśnione jest, jak sprawić, żeby mugole nie odkryli czarodziejskich miejsc i nie zainterweniowali np. podczas kilkudziesięciotysięcznego spędu czarodziejów na stadionie.
Inne tej autorki tutaj.
#49
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 16, 2015
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2015, panie, sf-f
- Komentarzy: 2
Z duetu Poirot Marple zdecydowanie wolę tego pierwszego; panna Marple jest klasistką, szowinistką i za wszystko, co złe w społeczeństwie, oskarża fakt, że kobiety nie siedzą w domach. Jestem w stanie wytrzymać jej manierę opowiadania historyjek o znajomych z przeszłości, o typach ludzkich, którzy kojarzą się jej z kimś zaplątanym w sprawę, ale narzekanie na służące nie przewracające materaców przy ścieleniu łóżek czy wyższość miotły nad odkurzaczem jest zwyczajnie słabe. Dodatkowo każda osoba oceniana jest przez pryzmat wyglądu - mężczyzna o brzydkiej, kanciastej głowie ma na pewno wysoki intelekt itp.
Dobra znajoma panny Marple sprzedała swój zabytkowy dwór znanej aktorce, budząc sensację w St Mary Mead. Niedługo potem, po przebudowie, aktorka wraz z mężem zaprosiła na przyjęcie charytatywne większość okolicznych notabli (oraz wspomnianą znajomą, poprzednią właścicielkę). Wtem na przyjęciu pada trup, mnóstwo świadków, ale nie wiadomo, kto mógł zabić, a pikanterii dodaje fakt, że prawdopodobnie denatka wypiła drink przeznaczony dla aktorki i nie wiadomo, czy to nie ta ostatnia miała być ofiarą. Panna Marple, wprawdzie nieobecna na przyjęciu ze względu na słabe zdrowie, z nudów (bo nie może pracować w ogrodzie ani się przemęczać) i na polecenie zaprzyjaźnionego lekarza zaczyna z kawałków ludzkich opowieści składać historię. Inspektor Scotland Yardu przyjeżdża do niej skwapliwie po poradę, bo ploteczki starszej pani mają większą wagę niż na przykład przeglądanie zdjęć z miejsca zbrodni (na przyjęciu była fotografka, ale dopiero w połowie sprawy zostaje przesłuchana i pokazuje jedno z kilkudziesięciu zdjęć, jakie zrobiła na przyjęciu, co policji wystarcza zupełnie).
Dodatkowo, czytając książki z lat 60., widać, jak poważne skutki ma obśmiewana wielokrotnie polityczna poprawność. Określenia, które wtedy były na porządku dziennym - np. dziecko, które urodziło się z uszkodzeniem mózgu, jest bez oporów nazywane również w prasie imbecylem, debilem, idiotą - dzisiaj są co najmniej niewygodne. I dobrze.
#48/#7
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 14, 2015
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2015, panie, kryminal
- Komentarzy: 1