Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Adam Hilkiewicz - Człowiek bez skazy

W PRL-u zgnilizna moralna szerzyła się głównie wśród tzw. artystów. Janusz Skirgiełło, w zasadzie mechanik samochodowy, ale i artysta-fotograf, fotografuje panie na konkurs Wenus '78 (czyli niespecjalnie ubrane). Dostaje nagrodę i z tej okazji jego przyjaciel, wzięty dentysta Sławomir Igliński, urządza w swojej willi przyjęcie. Pijana modelka, jak się później okazuje, przechodnia kochanka obydwu panów oraz narzeczona trzeciego, Ireneusza Dragona, zostaje znaleziona martwa następnego ranka, udusił ją ktoś z obecnych. Niepracujące i niekochane żony, pracujący i zdradzający mężowie i jeden pasożyt społeczny z wyższymi racjami moralnymi, jak go cynicznie określił jeden z prowadzących śledztwo - Juliusz Wierchowicz nie pracuje, czyta książki, sypia do południa i żyje z pieniędzy, jakie matka wysyła mu z RFN-u.

Sporo się w tle dzieje, ale najbardziej mnie ujęła inwentaryzacja płyt pewnej 18-latki, córki dyplomaty. Pink Floyd, Queen, Bee Gees, Bob Marley, King Crimson, Pink Floyd. Nad inwentaryzacją trwa rozmowa o sensie życia, "muzyka przybrała teraz charakter lirycznego lęku", a "Wish You Were Here" jest lepsze niż "Dark Side of the Moon". Takie urocze, że aż pozwoliłam sobie zacytować:

(jednak nie chciało mi się trzech kartek przepisywać, można kliknąć po większe).

#16

Napisane przez Zuzanka w dniu środa marca 28, 2012

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Fotografia+ - Tagi: 2012, kryminal, panowie, prl - Skomentuj


O wioskowych Burkach i początku pięknej przyjaźni w pałacowym parku

Dziecko moje umie błyskawicznie nawiązywać przyjaźnie na całe życie. Ot, w piękną słoneczną sobotę wjechaliśmy małej miejscowości o dźwięcznej nazwie Pławniowice i okazało się, że TEN gatunek durnego wioskowego Burka, który aportuje samochody i szczekając wbiega radośnie pod koła, dalej sobie egzystuje w ekosystemie. Kiedy już udało się zaparkować, miłe to zwierzę obwąchało nas, a zwłaszcza Maja, i oświadczyło całym sobą, a zwłaszcza ogonem, że jesteśmy fajni, a zwłaszcza Maj, i od tej pory jesteśmy razem. I chociaż w głębi duszy jestem jednak - jak mawiają Anglicy - a cat person, to młody psiak jest doskonałym towarzystwem dla 2,5-latki; do biegania po parku, aportowania kija, gonienia i bycia gonionym. Każdy miał coś dla siebie - ja dostałam niesamowity pałac, zupełnie inny niż te wielkopolskie, bardziej dopieszczony, trochę po gotycku posępny mimo wiosennego błękitnego nieba. I park, jeszcze uśpiony po zimie, ale już z kępami przebiśniegów, pączkami na rododendronach i zieleniejącą trawą.

Wstęp za wrzuceniem monety do skrzyneczki przy wejściu albo po zakupie cegiełki. W niedzielę można zwiedzać pałac, niestety przeznaczony na cele religijne, a nie rozrywkowe.



GALERIA ZDJĘĆ.

A ja ubolewam, że nie umiem napisać haiku. Że nie umiem w trzech wersach, w kilkunastu sylabach napisać, jak bardzo mi dobrze i jak bardzo czuję w środku ogromne ciepło po weekendzie z moją Hanką. Tęskniłam. Kolory, światło, dotyk kociego futra.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek marca 27, 2012

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: polska, pławniowice - Komentarzy: 3


Niedziela w zole w Opole

Zaczęło się grubo, bo najpierw przejechaliśmy przez Kanał Ulgi. Poproszę szczotkę do mózgu, bo mam cały czas w głowie wizję kierowców, nieco spiętych, dojeżdżających do wspomnianego kanału i doznających nad nim (wizja obejmowała głównie panów z poziomu mostku) ukojenia po braku toalety po drodze.

Potem było trochę wad. A to droga do zoo wybrukowana była straganami, przy których trzeba było wspinać się na wyżyny dyplomacji, że tego balonika/wiatraczek/pluszaka to pomyślimy w drodze powrotnej, żeby ewentualnie. Potem nie było drewnianych wózków, żeby w razie zmęczenia 2,5-letnich nóg załadować na pokład nieletnią i obwozić ją w powozie. I żeby sparszywiał projektant, montujący plac zabaw tuż przy samym wejściu, przez co nawet najfajniejsze zwierzątka przegrywały w konkurencji z "oćmy na pjać ziabaw juś".

Szczęśliwie te wady nie przesłoniły zalet i za pomocą pokazu karmienia foki udało się wejść w świat zwierząt. Nie wiem, czy bardziej zoo lubię za okazję do własnego zachwytu na widok futrzaków (wygrały bezapelacyjnie[1] kangury, które wykładały się brzuszkiem do góry albo - prawie jak Powolniak w swoim siatkowym podkoszulku - drapały się leniwie pod pachą; a jak zobaczyłam małego kangurka w torbie u mamy kangurzycy, to już w ogóle #rynna), czy świeży i radosny zachwyt Maja światem zwierząt.

Tak czy tak, zoo w Opolu nieduże, miłe, zdecydowanie do wrócenia tamże, bo obejrzeliśmy tak z połowę z braku wózka i czasu. Wejście oczywiście przez sklep z pamiątkami.

(sjesta była)

GALERIA ZDJĘĆ. Więcej informacji o zoo (ładne, chociaż małe zdjęcia) na stronie zoo.

[1] Chociaż konkurencja była. Tresowana foka. Tłukące się małe surykatki. Żyrafa froterująca miłośnie pyskiem kołowrotek z liną.

PS Będzie i sobota, ale źli ludzie ukradli mi z tego fantastycznego weekendu godzinę i normalnie nie mam czasu. A chcę każdy kawałek tego weekendu sobie jakoś poukładać. Bo dobry był on. Ten weekend. Bardzo.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek marca 26, 2012

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: polska, zoo, opole, ogrod-zoologiczny - Komentarzy: 1


Michał Witkowski - Drwal

Michaśka wyrywa się z warszawskich salonów, wprost z okładek Gali i drugiej strony wyników wyszukiwania Pudelka [2023 - link nieaktualny] i jedzie zimą pod Międzyzdroje, do domku "drwala", żeby w ciszy i spokoju napisać kryminał. Drwal okazuje się być starszym a tajemniczym mężczyzną o imieniu Robert, a domek pełen antyków, staroci i środków farmaceutycznych wypisywanych na różową receptę. Ale akcja tego metatekstualnego kryminału o pisaniu kryminału jest mniej ważna od przystankowego luja, którego podrywa Michaśka i od obrazu nadmorskiego miasteczka po sezonie. Czuć zapach, dotyk, wiatr i słoną morską wodę. I mewę, która właśnie obfajdała pomost.

Narracja powaliła mnie na kolana. To książka, którą od zawsze chciałam napisać. To mój sposób myślenia i obracania w głowie tego, co widzę, słyszę i czytam. Zuzanka to lubi, rzecze facebook. Nieco, ale tylko nieco ubolewam, że w zasadzie intryga i całość wydarzeń w listopadowych (jak w "Dolinie Muminków w listopadzie") Międzyzdrojach, ze sflaczałymi gumowymi zamkami, zamkniętymi smażalniami odmrażanej ryby na tacce z surówką z kapkisz, z opustoszałymi ośrodkami popeerelowskimi, gdzieś się między lujowym przystankiem a aferami pana Kazimierza zgubiła. Nie szkodzi, i tak warto. Rozważam Lubiewo.

Inne tego autora:

#15

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek marca 22, 2012

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: kryminal, panowie, 2012 - Komentarzy: 5


Obietnica

Pisałam kiedyś o scenariuszach, które się dzieją w wybranej przez nie same scenografii. Nowa praca, wizyta u przeprowadzonego znajomego, odkrycie kawiarenki, jakaś aktywność czy wreszcie dziecko - wszystko to wiąże się z nowymi trasami, które się przede mną nagle pojawiają. I nagle są już znane i moje. Lubię. Zamalowuję w myślach kolejne ulice na mojej mapie Poznania, mając nadzieję, że kiedyś poznam cały.

WTEM okazało się więc, że moje dziecko jesienią idzie do przedszkola. I że przedszkole trzeba wybrać. I nie chcę sprzeciwiać się miastu, które sugeruje mi willę przy Libelta albo piękną kamienicę przy Mickiewicza. Bo jak. Chcę tam chodzić codziennie, wchodzić po stromych schodach, patrzeć na zmieniające się w mieście pory roku i witać małą, uśmiechniętą córkę po całym dniu wrażeń.

Druga strona medalu jest taka, że to nas musi przedszkole wybrać też. Dwa dni odpowiadania na trudne pytania, pamiętanie peselów, zbieranie myśli, żeby określić, co Maja lubi i jaka jest. I jacy my jesteśmy. I co chcemy uzyskać. I bez blazy przyznam, że oboje z TŻ-em chcemy, żeby Maja była szczęśliwa. I tyle.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa marca 21, 2012

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+ - Komentarzy: 5


Maj Sjöwall/Per Wahlöö - Zamknięty pokój

Dwie sprawy - jedna (bezczelny napad na bank z ofiarą śmiertelną) angażuje pół policji, a zwłaszcza komisarza Buldożera Olssona, druga (niby samobójstwo, ale bez broni w zamkniętym mieszkaniu) - tylko Martina Becka. Beck wraca do pracy po postrzale i długiej rekonwalescencji, samotny i w depresji, niby prosta sprawa - sprawdzenie, co poprzednik spaprał w miejscu tajemniczej zbrodni na skąpym emerycie Svärdzie, odkrytej po dwóch miesiącach - ma pomóc mu wrócić do pracy. Dodatkowo słychać plotki, że ma zostać awansowany, bo niespecjalnie go cieszy, bo lubi pracować w terenie, a nie za biurkiem. Odwiedza swoją ulubioną łaźnię, krąży po śladach samobójcy/zamordowanego i trafia do domu Rhei Nielsen, socjalistki, opiekuńczej właścicielki kamienicy, która jest miła, ciepła, dba o ludzi i Beck zaczyna mieć wrażenie, że mogłaby też zadbać o pewnego rozwiedzionego policjanta pod 50-tkę.

Zaczyna się robić zabawnie, gdy śledzony przez ekipę szukającą sprawców napadu drobny cwaniaczek Mauritzon (posługujący się wieloma nazwiskami, a nawet często występujący jako hrabia) okazuje się mieć coś wspólnego z pistoletem, którym był zabity emeryt z manią prześladowczą.

Zupełnie na marginesie, moja skleroza mnie poraża. Z książki nie pamiętam NIC. Albo jej nie czytałam, mimo przekonania, że oczywiście tak. Nie wiem, która opcja gorsza.

Inne tych autorów:

#14

Napisane przez Zuzanka w dniu środa marca 21, 2012

Link permanentny - Tagi: 2012, kryminal, panie, panowie - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Co dziś lubię

... tę niesamowitą ciekawość, która pcha do odkrywania strychu, chodzenia z latarką i zaglądania we wszystkie zakamarki.

... popołudniową drzemkę z 2,5-letnią "Przecież Nie Jestem Wcale Zmęczona" dziewczyną, która zapada w sen zaraz po ułożeniu na łóżku i z TŻ-em, którego układać nie trzeba.

... herbatę w kubku w łosie.

... słońce grzejące w plecy.

... i nagłą burzę z piorunami w drodze powrotnej.

... kiedy - pożyczę sobie Chustkową konwencję - babcia I. twierdzi, że przecież w tym ogrodzie nic nie ma, a potem patrzy na zdjęcie i mówi, że naprawdę tak?



Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 18, 2012

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tag: polska - Komentarzy: 2


Maj Sjöwall/Per Wahlöö - Twardziel z Säffle

Bardzo krótkie i sprawne śledztwo, podczas którego wspólnym wysiłkiem zostaje znaleziony morderca ciężko chorego komisarza Nymana. Nyman, znany z brutalności zarówno wobec podwładnych, jak i przesłuchiwanych, zostaje zaszlachtowany bagnetem w szpitalu. Śledztwo niestety obnaża dwie sprawy - że w policji panuje zmowa milczenia i nikt złego słowa o postępowaniu nieżyjącego komisarza nie powie, oraz że większość (jak nie wszystkie) zarzuty pod jego adresem są prawdziwe i zrobił wiele złego. Martin Beck, już rozwiedziony, mieszkający samotnie w apartamencie na poddaszu, wcale nie jest zachwycony swoją pracą i coraz bliższy utraty poczucia sensu.

Pobocznie pojawia się śliczny wątek niejakiego Dupiastego, bezczelnego bezdomnego, który prześladuje niezbyt błyskotliwych policjantów Kristianssona i Kvanta. A to daje im wieprzową nóżkę w galarecie, używa sprytnie słów nie do końca uznawanych za obelżywe, a do tego obrzydliwie śmierdzi i nosi przy sobie gotówkę w najdrobniejszych monetach, przez co nikt nie jest chętny do aresztowania go i przeliczenia walorów (Dupiasty miał przy sobie trzysta dwadzieścia koron i 93 öre w sześćdziesięciu dwóch kieszeniach. Rewizja trwała siedem godzin i na domiar złego został uniewinniony przez tępego sędziego, który nie miał ucha do niuansów skańskich zwrotów i nie widział nic obraźliwego ani obelżywego w słowach: "świr", "gnojara", "gęsi flet", "kurza twarz").

Inne tych autorów tu.

#13

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota marca 17, 2012

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2012, kryminal, panie, panowie - Skomentuj


Aaa, już jest wiosna

Brzmiała mi dziś w głowie piosenka Władka Sikory[1], upiłam się słońcem i świeżym powietrzem. Miałam pisać o kolejnych skandynawskich kryminałach, ale mi zeżarło do połowy napisaną notkę, więc zapał zmarniał. Nie będę opowiadać o stłuczonym palcu, braku okularów przeciwsłonecznych i rosnącej liczbie pomyłek i niedopatrzeń. Mam poczucie, że jakoś to będzie. Jak szaleć, to szaleć - zrobiłam dziś zakupy w Biedronce.

[1] Idzie sobie wiosna, słychać świergot ptaka,
ładna to piosenka, tylko głupia taka.

Już przyleciał bocian i w kałuży dłubie,
mi to nie przeszkadza, dalej będzie głupiej.

A aaaaa już jest wiosna, a aaaaa dłuższe dnie
A aaaaa kwiaty rosną, a aaaaa głupie, nie?

Słońce raźniej świeci, dym się w polu snuje
- zupełnie bez sensu, ale się rymuje.

Budzi się przyroda, już zielono wszędzie
bać się nie ma czego - znowu refren będzie:

Rozmarzają rzeki, płynie kra do morza
- zwrotka nienajgorsza, tylko rymu nie ma.

Drzewa mają pączki, w jajkach są pisklęta,
przyroda jak zwrotka - niedorozwinięta!

Wiosna jest po zimie w myśl ludowych przysłów.
ja już nie mam zdrowia do tych idiotyzmów.

Kończy się piosenka, śniegu nie ma prawie.
Pisać głupie teksty nawet ja potrafię!

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek marca 16, 2012

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+ - Skomentuj