Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu


Henning Mankell - Piramida i inne opowiadania

Podzielony na trzy tomy zbiorek opowiadań o nieco młodszym Kurcie Wallanderze niestety rozczarowuje. W zasadzie jedynym kawałkiem wartym uwagi jest "Piramida", najstarsze chronologicznie opowiadanie, w którym Wallander rozwiązuje sprawę tajemniczego przelotu i wypadku samolotu oraz jedzie do Egiptu po ojca, który w ataku kawalerskiej fantazji wspiął się na piramidę. Pozostałe - mimo w miarę ciekawych spraw - są skonstruowane według schematu: samotny śledczy szuka prywatnie rozwiązania sprawy, najczęściej kosztem życia prywatnego (narzeczona, potem żona i dziecko, zdrowie, ojciec), obrywa od przestępcy, wyjaśnia tajemnicę i oznajmia, że jest to koniec takiej Szwecji, jaką znał i teraz będzie już tylko gorzej.

W "Ciosie" Wallander przekonuje się, że niefajnie być w prewencji, rozwiązuje sprawę potencjalnego samobójstwa swojego sąsiada i jak już wyjdzie ze szpitala po ciosie nożem od sprawcy zabójstwa, zasili wydział kryminalny. W "Szczelinie" spóźnia się na wigilię do domu, gdzie czeka na niego młoda żona Mona i córeczka Linda, bo przypadkiem trafia do sklepu, w którym doszło do morderstwa. "Mężczyzna na plaży" to niespodziewana śmierć przedsiębiorcy, którzy przyjechał na urlop i chodził po plaży, a "Śmierć fotografa" pokazuje drugie życie właściciela studia, w którym fotografowała się większość mieszkańców Ystad, w tym pracownicy komendy.

Inne książki tego autora tutaj.

#72

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 19, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kryminal, opowiadania, panowie - Komentarzy: 3


Good Wife i poznański marsz równości

Good Wife to jeden z moich ulubionych seriali, m. in. o tym, że przypadkowo wykonana czynność może się odbijać w najmniej oczekiwanym momencie w życiu, a rola spin doctora nie jest specjalnie łatwa i wdzięczna. W jednym z ostatnich odcinków jeden z kandydatów do senatu miał na FB kompromitujące zdjęcie, na którym zaspokajał oralnie figurę karykaturalnie wyszczerzonego Świętego Mikołaja i trudną pracą było określenie, jak podać ten efekt zabawy z czasów studenckich w taki sposób, żeby spowodować najmniej strat (i uniknąć przydomka "Santa is coming!" bądź "Santa's Little Helper").

Rzutem na taśmę przejeżdżaliśmy chwilę przez zamknięciem ulicy Niepodległości, ponieważ całe centrum uzbroiło się na pokojowy Marsz Równości. Pod budynkiem Akademii Ekonomicznej siedzą na fotelach posągi pana Zakrzewskiego i Taylora. W korku posuwamy się (pun intended) wolno, mijamy kolejne grupki szykujące się na manifestację, robiące sobie zdjęcia. Dojeżdżając do pomnika Taylora widzę kręcących się przy nim dwóch szeroko uśmiechniętych młodzianków, jeden z aparatem. Czy muszę precyzować, w jakiej pozie akurat był drugi? (Tyle że profesor Taylor nie wykazywał zainteresowania potencjalnym fellatio, w przeciwieństwie do wspomnianego wcześniej Mikołaja).

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 19, 2011

Link permanentny - Kategoria: Moje miasto - Skomentuj


Harold & Kumar Go to White Castle

Jestem taka na rozdrożu, bo z jednej strony doskonale sobie zdaję sprawę, że filmy o najaranych studentach to jednak jest pewien ślepy zaułek sztuki filmowej, ale nieodmiennie mnie bawią, zwłaszcza w kwestiach pozamerytorycznych.

Akcja jest, jak zwykle pretekstowa - Azjata Harold i Hindus Kumar (oczywiście, że nowi nazwisko Patel, jak większość filmowych Hindusów) są kumplami z czasów studenckich i wprawdzie pilny Harold ma do przygotowania raport dla (a właściwie za) swojego szefa, ale namówiony przez Kumara pali super towar i razem z nim rusza w miasto w poszukiwaniu idealnego hamburgera. Po drodze mają mnóstwo przygód - w kampusie panny na imprezie pokazują bujne walory, są aresztowani za przejście na czerwonym świetle, znany aktor kradnie im samochód, jadą na gepardzie, lecą na lotni, wdają się w bójki, i kiedy już wygląda na to, że noc nie zakończy się szczęśliwie, jedzą 40 pysznych hamburgerów i podlewają to (diet) colą. W tle żarty rasistowskie, obowiązkowa scena fekalna (piękne bliźniaczki-blondyneczki siedzą na sedesach i pokazują, że kobiety też mają głośną perystaltykę), mnóstwo nieskrywanego seksizmu i nabijania się z policji czy np. z Katie Holmes.

Ale nie to stanowi o wartości tego filmu, tylko obsada (i powraca pytanie - co tacy aktorzy robią w takim filmie): Kuttner z House'a, Charlie z Numb3rs, Sulu z kinowego Star Treka i American Pie, Finch z tego ostatniego, Ryan Reynolds i w roli samego siebie - wiecznie podniecony Neil Patrick Harris (Barney Stinson).

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek listopada 18, 2011

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 1


I cytat na dziś

Tak zupełnie bez związku, ot, wzięłam do torby niedużą książkę z półki.


"Programiści to plemię deficytowe, poprzewracało im się w głowach, a nasz musi być nierozpieszczony".


Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek listopada 17, 2011

Link permanentny - Kategorie: SOA#1, Fotografia+ - Komentarzy: 4


Pokaż mi swoje półki

Czasem trafiam w miejsce, w którym czuję się jak u siebie. Podchodzę do półek, z niemym zachwytem przesuwam wzrokiem od Mankella przez Marininę, Fielding, Fowlesa, Christie, Hornby'ego, Montgomery, Szczygła, Mayle'a, Mayes aż do Pratchetta (i wedle właścicielki, co najmniej 6 tysięcy innych, więc nie wymienię). Zupełnie obcy dom, inne pokolenie, a na ścianach częściowo to, co mam w domu. I porozumiewawcze spojrzenie, kiedy mówię, że nie zapytam, czy pani to wszystko sama przeczytała.

Może naiwnie, ale wiedziałam, że nie wyjdziemy z kwitkiem. I rzeczywiście, może jeszcze postępu nie ma, ale zyskaliśmy pewność siebie.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa listopada 16, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Josephine Tey - Trudna decyzja panny Pym

Lucy Pym nagle zasłynęła jako autorką bestsellerowego poradnika psychologicznego, który napisała po latach pracy w zawodzie nauczycielka francuskiego. Chlubiła się tym, że na podstawie obserwacji, mimiki i rysów twarzy jest w stanie celnie określić charakter człowieka. Kiedy otrzymała zaproszenie do Szkoły Wychowania Fizycznego, prowadzonej przez dawną koleżankę z klasy, pojechała, bo gdzie jak nie w szkole z internatem, pełnej młodych, pełnych życia dziewcząt. Na miejscu okazało się, że kurtuazyjna wizyta ("przyjadę, dam odczyt, wrócę następnym pociągiem") przerodziła się w pełne wzajemnej sympatii dwa tygodnie, które panna Pym spędzała otoczona ciężko pracującymi, inteligentnymi, czasem sobie życzliwie docinającymi, ale jednocześnie pełnymi pasji i współczucia dziewczynami. I jest sielanka - piękna Mary Innes jest faworytką wszystkich, Argentynka Teresa Desterro tańczy jak anioł, roztargniona Joan Dakers wszędzie szuka swoich zagubionych podwiązek czy agrafki, a Pamela Nash opowiada szczerze o wszystkim. Do momentu, kiedy dyrektorka szkoły, przyjaciółka panny Pym, nie oddaje najlepszej posady w prestiżowej szkole dla dziewcząt faworytce, a wybiera nielubianą Barbarę Rouse, dodatkowo podejrzewaną o ściąganie na egzaminach. Atmosfera siada, ale kataklizm przychodzi w chwili, kiedy Rouse ulega tajemniczemu wypadkowi na równoważni i wiadomo, że posady nie dostanie. Tylko panna Pym ma dowody na to, że to nie był wypadek, a zaplanowana zbrodnia. I to jej decyzja, co z tym zrobi - pozwoli, żeby obiecująca panna zakończyła życie w więzieniu, czy wycofa się do swojej zwykłej roli cichego świadka.

Lubię Tey, bo w jej książkach czuć zapach gorącego letniego popołudnia, słuchać brzęczenie pszczół, śmiech dziewcząt, paruje wonna herbata w kawiarnianym dzbanku i nic nie wróży tego, że w małym wiejskim światku za chwilę stanie się tragedia. I za to, że teorie padają w zetknięciu się z rzeczywistością, a pierwszy osąd niekoniecznie jest trafny. Klimat dziewczęcej szkoły z internatem jest mi obcy, bardziej podobał mi się Bartłomiej Farrar, ale i "Trudna decyzja" jest wdzięczną książką.

Inne tej autorki.

#71

Napisane przez Zuzanka w dniu środa listopada 16, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kryminal, panie - Komentarzy: 3




11.11.11, imieniny ulicy

Unikając zadrażnień międzyregionalnych, oględnie powiem tylko, że według mnie o wiele lepiej czuć się niepodległym, kiedy się ma paradę z jeżami, panią sprzątaczką, brązowymi konikami, wszędzie są balony, dzieci na barana na ramionach rodziców (czemuż, ach czemuż moich, skoro tatuś wyższy i silniejszy od mamusi?) i unosi się zapach rogali[1]. Jedyne akcenty militarne to panowie w zabytkowych mundurach, zielonoszary sprzęt, karabiny, z którymi niedorostki robią sobie zdjęcia, bo to zabawa, a nie wojna. I słój kiszonych obok kuchni polowej. Na zdjęciach widać, że ulica Święty Marcin powinna być deptakiem, że powinny zniknąć z niej banki, bo ludzie chcą wychodzić i się spotykać, nawet jak jest zimno[2].

[1] Wszyscy pisali o rogalach, więc posłużę się pięknym - zarówno graficznie, jak i treściowo - rogalowym i poznańskim do samego nadzienia wpisem Komarki; kim był Święty Marcin, czemu z białym makiem i ile ważą. I tak - te od Koperskiego są jednymi z lepszych.

[2] Ale jest słońce. Słońce jest ważne.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek listopada 11, 2011

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 3