Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Harold & Kumar Go to White Castle

Jestem taka na rozdrożu, bo z jednej strony doskonale sobie zdaję sprawę, że filmy o najaranych studentach to jednak jest pewien ślepy zaułek sztuki filmowej, ale nieodmiennie mnie bawią, zwłaszcza w kwestiach pozamerytorycznych.

Akcja jest, jak zwykle pretekstowa - Azjata Harold i Hindus Kumar (oczywiście, że nowi nazwisko Patel, jak większość filmowych Hindusów) są kumplami z czasów studenckich i wprawdzie pilny Harold ma do przygotowania raport dla (a właściwie za) swojego szefa, ale namówiony przez Kumara pali super towar i razem z nim rusza w miasto w poszukiwaniu idealnego hamburgera. Po drodze mają mnóstwo przygód - w kampusie panny na imprezie pokazują bujne walory, są aresztowani za przejście na czerwonym świetle, znany aktor kradnie im samochód, jadą na gepardzie, lecą na lotni, wdają się w bójki, i kiedy już wygląda na to, że noc nie zakończy się szczęśliwie, jedzą 40 pysznych hamburgerów i podlewają to (diet) colą. W tle żarty rasistowskie, obowiązkowa scena fekalna (piękne bliźniaczki-blondyneczki siedzą na sedesach i pokazują, że kobiety też mają głośną perystaltykę), mnóstwo nieskrywanego seksizmu i nabijania się z policji czy np. z Katie Holmes.

Ale nie to stanowi o wartości tego filmu, tylko obsada (i powraca pytanie - co tacy aktorzy robią w takim filmie): Kuttner z House'a, Charlie z Numb3rs, Sulu z kinowego Star Treka i American Pie, Finch z tego ostatniego, Ryan Reynolds i w roli samego siebie - wiecznie podniecony Neil Patrick Harris (Barney Stinson).

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek listopada 18, 2011

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 1

« I cytat na dziś - Good Wife i poznański marsz równości »

Komentarze

Calvin

A bo to z filmami o Haroldzie i Kumarze (tudzież takie klasyki jak "Dude, where's my car", "New Guy" czy "Hot Rod") już tak jest. Obrzydliwe to, durne, pałowate, poniżej krytyki. A jednak ma w sobie coś. Aktorzy - różnie to bywa, nieźli, słabsi, przereklamowani, całkiem dobrzy. Gagi durne, fabuła miałka i przewidywalna, ale gdzieś pod nią coś się czai. Fajnie pomiędzy "Lśnieniem" a "Matką Joanną od Aniołów" takie cuś obejrzeć. W głowie nie zostaje, ale ryknąć ze śmiechu raz i drugi można. O ile odrobinę dystansu do siebie, Sztuki i życia ma.

Skomentuj