Więcej o
beletrystyka
Znam inne książki Rachel Cusk i wbrew niektórym zapowiedziom nie spodziewałam się poradnika. Cusk opisuje, jak w kilkanaście tygodni rozstanie z mężem, ojcem jej dwóch córek, zniszczyło jej życie. Rozwód nie był ani "wyzwoleniem", ani "nową drogą", nową rzeczywistością w rozumieniu rozbitego talerza; przed chwilą był cały, teraz jest rozbity. Kilkanaście stron zajmuje dramatyczna opowieść o ekstrakcji zęba, paralela do innej utraty, której teoretycznie przez odpowiednią higienę i dbałość można było zapobiec. Opis tego, co dzieje się w głowie autorki - utrata pewności siebie jako żony i osoby utrzymującej ognisko domowe, zestawiony jest z archetypami mitologicznymi, filozoficznymi i literaturowymi. Przebudowuje w sobie rozumienie feminizmu i partnerstwa, wszak jedną z przyczyn rozpadu jej związku było partnerstwo - mąż wyraził zgodę na pełnoetatową opiekę nad dziećmi, po czym zmienił zdanie (i odszedł, nie rezygnując oczywiście, ale pozostając "na pół etatu"). I tak naprawdę przebudowuje siebie, jak wcześniej po urodzeniu dziecka, kiedy znikła bezpowrotnie osoba bezdzietna, ze swoim postrzeganiem świata. Teraz nie potrafi już (przynajmniej nie od razu) przejść do perspektywy singla. Musi uwierzyć w siebie jako niezależną jednostkę (nie część rodziny), znaleźć nowy sposób na życie. Musi poukładać świat dzieciom, bo te wcale nie radzą sobie łatwiej z rozwodem tylko dlatego, że rozwody się zdarzają innym. To, co ją wytrąca z równowagi, to przejście ze społecznie cenniejszej roli uczestniczki do roli obserwatorki, na marginesie, patrzącej na rodziny jak przechodzień zaglądający przez oświetlone okna do domów:
Zaczynam zauważać, że znajdujący się tam ludzie wyglądają na zewnątrz. Widzę spoglądające ku oknu żony i matki. Sprawiają wrażenie zadowolonych z życia, szczęśliwych, spełnionych: są dobrze ubrane, atrakcyjne, mają u boku mężów i dzieci. A mimo to, formując ustami słowa kolęd, rozglądają się dokoła. Tak jakby czegoś im brakowało albo coś je zastanawiało. Doskonale pamiętam, jak to było być jedną z nich. Czasami któraś z tych kobiet obrzuca mnie wzrokiem i na chwilę nasze spojrzenia się stykają. Ale zdaje sobie sprawę, że kobieta, która przez moment patrzyła mi w oczy, wcale mnie nie widzi. Nie dlatego, że nie chce czy stara się mnie nie widzieć. Po prostu dlatego, że wewnątrz jest tak jasno, a na zewnątrz tak ciemno, że kiedy jest się w środku, nie widać, co jest za oknem, nie widać zupełnie nic.
Ostatni krótki rozdział książki zaburza harmonię, bo narratorką zostaje Sonia, młoda Litwinka, która po próbie samobójczej przyjeżdża do Wielkiej Brytanii, żeby zostać au pair. Zagubiona w obcym kraju, ze słabą znajomością języka, wchodzi do rodziny na progu rozpadu. Obserwuje osobę, która "ma wszystko" - dom, męża, pracę, dzieci, kontakty - jak zapada się w depresję po rozstaniu z mężem.
Inne tej autorki, a tu można przeczytać skandalizujący artykuł, stanowiący bazę późniejszej książki.
#86
Napisane przez Zuzanka w dniu Monday December 31, 2018
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2018, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Lata 50. Nicholas Urfe, 25-letni absolwent prestiżowej brytyjskiej uczelni, nie wie za bardzo, co ze sobą w życiu zrobić, wybiera więc posadę nauczyciela angielskiego na greckiej wyspie Phraxos; krótki wywiad z poprzednim nauczycielem tamże budzi jego ciekawość. W międzyczasie wdaje się w nic dla niego nie znaczący romans z Alison, poznaną na przyjęciu australijską stewardesą. Są ze sobą kilka tygodni, ale kiedy przychodzi rozpoczęcie roku szkolnego, Nicholas bez żalu pakuje się i wyjeżdża na wyspę. Czuje się wyalienowany, nie angażuje się w życie szkoły, nie nawiązuje przyjaźni, po części z poczucia wyższości, po części z zawieszenia, poczekalni. To, co budzi go z powrotem do życia, to spotkanie z Mauricem Conchisem, równie tajemniczym, co bogatym mieszkańcem wyspy - przez niektórych oskarżanym o kolaborację podczas wojny. Conchis proponuje mu gościnę, ale na swoich warunkach: Nicholas będzie uczestniczył w opowieści, ale nie będzie mógł zadawać pytań i w każdej chwili będzie mógł odejść, tyle że wtedy nie pozna końca historii. Nicholas traktuje to jako zabawę aż do momentu, w którym pojawia się Lily, aktorka obsadzona przez Conchise’a w różnych rolach - od ducha swojej zmarłej narzeczonej, przez schizofreniczkę leczoną przez Conchise’a-psychiatrę czy wreszcie brytyjską aktorkę, zakochującą się w Nicholasie bez wiedzy zleceniodawcy. Opowieści milionera i gra prowadzona przez niego zaczyna być coraz bardziej dramatyczna, a młody człowiek traci kontrolę nad swoim życiem; jego obsesją staje się wyjaśnienie całej historii nawet kosztem bólu, jakiego przy tym zazna.
Mam mieszane uczucia po przeczytaniu tej książki. Ani nie polubiłam nihilistycznego Nicholasa, ani Conchise’a, bawiącego się w bliżej nieokreślonym celu w boga i sędziego. Nie wierzę w umiejętność prowadzenia ludzi na uwięzi i grania na ich instynktach z nudów (bo Nicholas nie był pierwszym “obiektem” Conchise’a, był - i owszem - najciekawszym), nie wierzę w oplecenie kogoś siatką ułudy, żeby ten odkrył w sobie coś ważnego. Dużo filozofowania o kondycji ludzkości, która uwolniona z konieczności dbania o byt, popada w egoizm i autoerotykę, tracąc jakiekolwiek zainteresowanie światem, bezinteresownością i budowaniem zdrowych, wzajemnych kontaktów, nie poprawia przyjemności z lektury. I przy tym wszystkim to nie jest zła książka, tylko we mnie zdołała niczego pozytywnego wzbudzić.
Inne tego autora:
#85
Napisane przez Zuzanka w dniu Thursday December 27, 2018
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2018, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
Życie Juliet Montgomery pokazane jest w trzech odsłonach - w 1981 roku niespełna 60-letnia Juliet w dramatycznej chwili przypomina sobie swoją przeszłość: tę z 1940, z czasów, kiedy jako 18-latka pracowała w Secret Service i tę 10 lat późniejszą, kiedy już dojrzała 28-latka była producentką radiową w BBC. Książka zbudowana jest jak lejek - wspomnienia przenoszą Juliet najpierw do 1950 roku, kiedy to spotyka na ulicy Godfreya Toby’ego, kogoś, kto w przeszłości był dla niej ważny, ale teraz jej nie poznał. To z kolei przenosi ją (i czytelnika) do 1940 roku. Jak większość Brytyjczyków, w 1940 roku (kiedy dotarła do Wielkiej Brytanii groźba, że Hitler jednak jest dla nich też potencjalnie niebezpieczny) wciągnęło ją Ministerstwo Wojny i po dziwnej rozmowie “rekrutacyjnej” trafiła najpierw za biuro do obsługi i archiwizowania przychodzących na tony dokumentów, a potem wybrano ją do tajnej akcji. Miała spisywać transkrypcje (stąd tytuł) rozmów agenta MI5 Toby’ego, który udawał agenta gestapo i dzięki temu sprytnemu zabiegowi przechwytywał informacje londyńskiej Piątej Kolumny[1]. Dla Juliet to też wejście w świat fikcji i udawania; szybko zostaje zaangażowana w inwigilację środowiska dam wspierających Hitlera, udając ich sojuszniczkę. I ogromna chęć bycia kochaną przez swojego bezpośredniego szefa, Perry’ego. Na początku 18-latka traktuje to jako przygodę, ale w pewnym momencie dociera do niej, że weszła w świat wojny równie brutalnej co ta na froncie. Po 10 latach, chwilę po wyrywającym ją ze spokojnej równowagi spotkaniu z agentem Tobym, dostaje anonim, który burzy jej spokój całkowicie. Okazuje się, że koniec wojny wcale nie oznaczał ani dla MI5, ani dla Juliet złożenia broni.
Nie wiem, jak Atkinson (a wcześniej Willis czy Morton) to robi, ale wojenny Londyn jest absolutnie realny, codzienne życie - grzanie wody na herbatę, zasypianie z mgłą za oknem, ludzie mijani na ulicy. Również ten powojenny - wczesne lata BBC, egzotyka programów nadawanych na żywo czy na “pół” żywo, które mogły zniknąć na zawsze wraz ze zgubioną taśmą; to też przypomina mi rejwach w opowieściach Willis o organizacji podróży w czasie. Mimo to nie jest to moja ulubiona książka - ma wadę współdzieloną przez chyba wszystkie książki szpiegowskie: dwuznaczność moralną postaci (bo czy zabicie wroga systemu automatycznie zdejmuje z kogoś odium mordercy?), ciągnące się bez końca zależności i uwikłania czy odpowiedzialność za swoje czyny (nawet wykonane jako polecenie służbowe!). I zakończenie. Nie polubiłam zakończenia.
[1] To w ogóle ciekawy wątek - brytyjska szlachta była gęsto spowinowacona z niemiecką (patrz chociażby drzewo genealogiczne rodziny królewskiej), dodatkowo sporo ludzi u władzy uważało, że będzie bezpieczniej dla kraju zostać sojusznikiem Rzeszy.
Inne tej autorki tutaj.
#83
Napisane przez Zuzanka w dniu Saturday December 1, 2018
Link permanentny -
Tagi:
2018, beletrystyka, panie -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Ogólnie wiadomo, że mężowie z czasem przestają słuchać swoich żon (pozdrawiam!) oraz zapominać o ważnych rzeczach związanych z domem, dziećmi i żoną (rocznica ślubu, zrobić zakupy, powiesić oprawione zdjęcia). Vaughan zapomniał nagle o wszystkim - kim jest, gdzie mieszka, gdzie pracuje, że w ogóle ma żonę i dzieci (zachowując jednak pamięć o otaczającym świecie czy technologii). Zatarła się ta część pamięci, która przechowywała sprawy prywatne. W szpitalu, kiedy już lekarze uwierzyli, że nie symuluje, przypomniał sobie numer telefonu do swojego najlepszego kumpla[1] i zaczął powoli odzyskiwać swoje życie. Nie nastroiło go pozytywnie to, że piękna kobieta, przedstawiona mu jako jego żona, nienawidzi go i właśnie się z nim rozwodzi. Problemy się zaczęły mnożyć, kiedy rozpoczął odkrywać kolejne urywki ze swojej historii, bo okazało się, że był (jest?) osobą antypatyczną, nieprzyjemną i często powodującą konflikty, znienawidzoną w szkole, w której uczył historii. Kiedy z zewnątrz, bez zaangażowania emocjonalnego zaczął oceniać swoje zachowanie np. na filmie nagranym podczas rodzinnego grilla, dotarło do niego, że jego żona podjęła sensowną decyzję o rozstaniu. Czując, że jest zupełnie innym człowiekiem niż był, próbuje więc - mniej lub bardziej zgrabnie - ratować swój związek.
Jest to, jak inne tego autora, książka humorystyczna (ale bez drwiny, serio zabawna[2]), nie spodziewałam się moralitetu i realności zachowania. Pomysł próby odtworzenia swojego życia przez publicznie dostępną stronę w Wikipedii są urocze, podobnie wspomnienia, wyciągane z niepamięci. Trochę scen wzruszających, trochę wymagających silnego kołka do zawieszania niewiary, trochę gorzkich (z dziećmi, świadkami walki rodziców). Nieźli bohaterowie drugoplanowi (wspomniany kolega-moron czy nadaktywna teściowa). Rozwiązanie fabularne finału jest dość karkołomne, ale to nie szwedzki kryminał, tylko angielska klasa średnia.
[1] Który był, oględnie mówiąc, moronem. Wyobraźcie sobie, że Wasz najlepszy przyjaciel traci pamięć, o czym mu mówicie? O swoim życiu prywatnym i wspólnych balangach, kłamiąc co jakiś czas dla zabawy, czy jednak rozpoczynacie od tego, gdzie mieszka, z kim jest w związku, że ma dzieci, umierającego ojca w szpitalu? No właśnie.
[2]
Spojrzeli na siebie, delikatnie potrząsnęli z irytacją głowami i wrócili do szukania podobieństw pomiędzy moim wyglądem a zdjęciem [zaginionej] nastolatki, sikha i Jacka Russella terriera, który jak przynajmniej przyznali, znalazł się w niewłaściwym segregatorze.
Dopiero koło czterdziestki jest czas, by wreszcie złapać oddech, przeanalizować wszystko i zastanowić się, w jakim jest się punkcie i co się osiągnęło. I wtedy zdajemy sobie sprawę, że jest to dalekie od tego, na co liczyliśmy i leniwie oczekiwaliśmy, że samo z siebie się wydarzy. Czterdziestka to Dekada Rozczarowań.
Inne tego autora tutaj.
#82
Napisane przez Zuzanka w dniu Tuesday November 27, 2018
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2018, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
To nie tak, że rodziny patologiczne zostały wymyślone w XX wieku. Puzo, znany ze współczesnych historii o rodzinie Corleone, wraca do przełomu XV i XVI wieku, żeby opowiedzieć o praprzodkach mafii - rodzinie Borgiów. Kardynał Rodrigo Borgia, nie stroniący od życiowych radości i bynajmniej nie przestrzegający zasad celibatu (chociażby czworo[1] dzieci z ulubioną konkubiną, Vanozzą), zostaje wybrany na papieża, przybiera imię Aleksander VI. Teoretycznie ma dbać o dobro kościoła, ale skupiony jest na budowaniu pozycji własnej rodziny - syn Cezar zostaje kardynałem (mimo braku predyspozycji), Juan - wodzem wojsk (mimo braku predyspozycji), a pozostałe dzieci - Lukrecję i Joffre - wydaje za mąż/żeni w celu uzyskania sojuszy politycznych. Ponieważ najbardziej na świecie kocha swoją córkę (a poza tym uważa, że wszystko powinno zostać w rodzinie), dla uniknięcia przykrości pierwszej nocy z niesympatycznym mężem, organizuje jej utratę dziewictwa z bratem, Cezarem. Potem jest już tylko lepiej - brat morduje brata, Lukrecja i Cezar obściskują się po kątach ze skutkiem w postaci dziecka (jednocześnie usynowionego przez Aleksandra i Cezara), wrogowie są torturowani, truci albo zastraszani. Trup ściele się gęsto.
Na wstępie zaznaczę, że nie przepadam za książkami historycznymi, nawet ubranymi w sztafaż powieści. Wynudziłam się setnie słuchając, nie zarzuciłam chyba tylko dlatego, że audiobooka czyta Wiktor Zborowski. Niespecjalnie mnie interesuje polityka Europy na progu XVI wieku, zwłaszcza w ujęciu sensacyjnym. Dodatkowo żadna z opisywanych postaci nie budzi ani odrobiny cieplejszego uczucia. Słyszałam, że jest dość udana ekranizacja, ale po przesłuchaniu książki jakoś nie wierzę, że warto inwestować czas.
[1] Książka jest beletryzacją, a nie dokumentem; Puzo opisuje losy czwórki dzieci, które Aleksander VI miał z Vanozzą, pomijając wszystkie inne z innymi konkubinami (a było ich oficjalnie koło 10).
#79/#11
Napisane przez Zuzanka w dniu Monday November 19, 2018
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2018, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
Samotna pisarka z nienazwaną traumą (wiadomo, że przed kilkoma laty miała kochającego męża i dwoje dzieci) leci do Aten, by poprowadzić kurs kreatywnego pisania. Dwa spotkania na kursie, telefon od syna, dziwny wątek ze znajomością z sąsiadem z samolotu, trzykrotnym rozwodnikiem, który zabiera narratorkę na łódkę i próbuje ją pocałować, przyjazd kolejnej pisarki do wynajmowanego mieszkania - to cała fabuła. Właściwą treścią książki są rozmowy ze spotkanymi w Atenach ludźmi – znajomymi, znajomymi znajomych, studentami z kursu. Spotkania
i rozmowy się ze sobą specjalnie nie wiążą, poza tym, że tematem wszystkich są związki między kobietami i mężczyznami, konstrukty społeczne, na których opiera się życie (małżeństwo, rodzicielstwo, krąg znajomych) czy subiektywność postrzegania. Tak, wiem, jak to brzmi i napiszę wprost - ta książka nie ma treści, ma idee; przypomina przekrój przez przypadki terapeutyczne. Tak, jest nudna. Tak, jednocześnie daje czasem do myślenia, zwłaszcza jeśli nie wszystko w życiu - jak w życiu uczestników rozmów - potoczyło się tak, jak zakładało się w młodości. Często pojawia się wątek decyzji i ich niespodziewanych skutków, ocena kobiet w rolach żon, matek, córek (własna i zewnętrzna). Mimo obecności mężczyzn, Cusk (podejrzewana o wspólne doświadczenia z narratorką - pisarka, po rozwodzie) skupia się na kobietach i przypisanych im rolach - wychowaniu dzieci, uczestniczenia w związkach i rodzinnych układach. Tyle że nie ma żadnej pointy, tak jak w życiu, narratorka wraca do Londynu, zamykając ateński epizod w pół słowa. Mimo że książka znalazła się na liście 100 najlepszych powieści XXI wieku, dla mnie jest pomijalna.
Leitmotivem zarówno książki, jak i pozostałej znanej mi twórczości Cusk jest nieustające dążenie kobiety do zdefiniowania siebie; nie da się tego zrobić samodzielnie - kobieta jest konturem (stąd tytuł?), który wypełnia się w kontakcie z innymi ludźmi, w macierzyństwie i związkach. Do ustalenia pozostaje, ile z tej oryginalnej kobiety zostaje po odjęciu jej otoczenia. Według jednej z postaci (i według autorki) - może nie zostać nic lub ktoś zupełnie inny.
– Kluczowym dla wielu kobiet twórczym doświadczeniem – powiedziała – jest urodzenie dziecka, a mimo to dziecko nigdy nie pozostanie tylko stworzonym obiektem; chyba że – dodała – samopoświęcenie matki jest całkowite, moje jednak takie nie było i uważam, że w dzisiejszych czasach żadna kobieta nie powinna składać tego rodzaju ofiary. (…) No a potem poznajesz mężczyznę, dla którego znaczysz tak wiele, że chciałby się z tobą ożenić, więc wydaje ci się, że postępujesz słusznie, zgadzając się. Ale poczucie istotności powraca tak naprawdę dopiero wtedy, kiedy rodzisz dziecko – mówiła z coraz większą swadą – tyle że pewnego dnia dociera do ciebie, że wszystko to – dom, mąż, dziecko – wcale nie jest ważne, przeciwnie: stałaś się niewolnicą, zostałaś wymazana!
Odcięła się od wszystkiego, co mogło łączyć ją z życiem przed poznaniem męża – tamta osoba już nie istniała, dlatego kiedy nastąpił incydent, doszło do dwóch kryzysów, a jednym z nich był kryzys tożsamości. Innymi słowy, nie wiedziała, komu tak naprawdę wszystko to się przytrafiło.
Co ciekawe, w powieści pojawia się wątek Polski, do której została zaproszona jedna ze znajomych narratorki, poetka. Polska to miejsce o zdumiewającej brzydocie, potrzebujące na pociechę dobrej literatury, na której tłumaczenie Polaków nie stać. #tooonas
Kobiety w Grecji lubią być piękne. Tymczasem odniosłam wrażenie, że w Polsce stawia je to w niekorzystnej sytuacji. Tamtejsze kobiety są blade i poważne: mają szerokie, płaskie, zimne twarze i nierzadko zniszczoną cerę, przypuszczalnie przez pogodę i dietę, która jest okropna. No i – dodała, krzywiąc się lekko – te zepsute zęby. Ale mają też powagę, której im zazdroszczę. Tak jakby nic ich nie rozpraszało, nic nie odrywało od rzeczywistości, jaką jest ich własne życie.
Inne tej autorki:
#77
Napisane przez Zuzanka w dniu Tuesday November 13, 2018
Link permanentny -
Tagi:
2018, beletrystyka, kanada, panie -
Kategoria:
Czytam
- Komentarzy: 1